Używałem tego terminu nie jeden raz, ale zapomniałem zdefiniować, co on ma konkretnie oznaczać. Dla wielu osób po prawej stronie (jak i po lewej) jego znaczenie może być różne. Raczej lewicowcy odbierają to różnie - albo jakiś narodowy syndykalizm, z korporacjami pracowniczymi i dużym socjalem, jak to postuluje chociażby NOP, albo świat całkowicie zlaicyzowany zsekularyzowany, gdzie nie ma religii, rasizmu, homofobii i wszelkich form społecznego ucisku, jakie ich zdaniem mają wynikać z tradycji. Dodam, że ten drugi jest przez nich traktowany jako raj na Ziemi. Ale jak to naprawdę będzie wyglądać. Jako konserwatysta mam zdanie zgoła odmienne.
Analizując do czego dąży współczesna lewizna, można dojść do wniosku, że ten nowy socjalistyczny świat będzie koszmarem. Po prostu to ostateczny totalitaryzm, w którym człowiek zostanie zredukowany do biologicznego elementu społecznej maszyny. ZSRR Stalina, Trzecia Rzesza Hitlera czy Chiny to będzie przy tym nic, nie wiem, czy dobrym określeniem na nazwanie tego stanu rzeczy byłoby nawet określenie pikuś. Oni nie dysponowali takimi środkami technicznymi, jakie zostały wynalezione po drugiej wojnie światowej. Nawet nie mogli marzyć o nich, to przekraczało granice wyobraźni tych ludzi.
Ale przeanalizujmy ewolucję tego obecnego systemu socjaldemokratycznego w stronę totalitaryzmu, jaki nastąpi w przyszłości. Niestety, niewiele można tutaj wskórać, aby tak się nie stało. Zacznijmy od tego, co powszechnie jest postrzegane jako dobrodziejstwo. Państwowa służba zdrowia oraz wiążące się z nią obowiązkowe ubezpieczenie. Wielu z nas powie, a to takie dobre jest, bo idzie się do szpitala i nikt z nas kasy nie ściąga. Po pierwsze mitem jest jej bezpłatność. Przecież płaci się składkę zdrowotną do NFZ. To jest państwowy monopolista, który może sobie wysokość dowolnie ustalać, jak mu się podoba. Mitem jest zatem ta bezpłatność. Ale co powoduje istnienie państwowej służby zdrowia? Pojawia się tutaj automatycznie zagadnienie, jak minimalizować koszty leczenia. Tak więc, zabrania się ludziom robienia pewnych rzeczy. Nie można jeździć bez zapiętych pasów samochodem, bo wzrosną niebezpiecznie koszty leczenia. Państwo ma również ciągoty w kierunku zabrania jedzenia ludziom potraw zawierających tłuszcze trans. Na naszym rodzimym podwórku pojawiały się również projekty, aby zakazać sprzedaży alkoholu przed godziną trzynastą. Walczy się również z nikotyną. Wszystko to wynika z istnienia państwowej służby zdrowia. Z niczego innego.
Przy okazji warto poruszyć wątek narkotyków. Dlaczego teraz tak miło socjaldemokracja patrzy na ich dekryminalizację? W tej rzeczywistości można ludzi starać się ogłupiać, oszczędzając na początku na inwigilacji. Ludzie ogłupieni przez narkotyki będą zdecydowanie mniej szkodliwi i nie będą występowali przeciwko władzy. Dadzą się też łatwiej urabiać narzędziom propagandy, będą siłą rzeczy mniej sceptyczni wobec zabiegów stworzenia nowej kultury oraz społecznej inżynierii.
Ale spójrzmy dalej. Generalnie koszty leczenia ludzi w podeszłym wieku są wysokie. Pojawiają się zatem pomysły, aby za leczenie powyżej 65 roku samemu płacić, mimo posiadania państwowego ubezpieczenia w tym zakresie. Lecz to jest jeszcze nic. Z socjalistycznego punktu widzenia najlepiej takich ludzi nie leczyć. Pojawia się tutaj zatem następne rozwiązanie, zaakceptowane póki co w Holandii, Belgii oraz kanadyjskiej prowincji Kolumbii Brytyjskiej. Jest to nic innego, tylko eutanazja. Prowadzi to do zdecydowanego obniżenia wydatków w służbie zdrowia. To jest, mimo, nie koniec. Eutanazja bowiem płynnie przechodzi w eugenikę. Przecież, jeżeli będzie można skrócić cierpienia osobom starszym cierpiącym na przykład na nowotwory z wieloma przerzutami, to teoretycznie można zacząć uśmiercać dzieci z zespołem Downa lub chociażby z zajęczą wargą, o ile wcześniej nie zostaną wyskrobane. To jedna rzecz. Druga to państwo może kalkulować przyszłe wydatki. Następnym wnioskiem jest zatem sterylizacja osobników, które przez władzę zostaną uznane za niezdatne do rozmnażania. Co się z tym wiąże. Oczywiście w części przypadków przymus aborcyjny. Przyjdą odpowiedni panowie ze smutnymi twarzami, złapią kobietę - no i w zależności od zaawansowania ciąży - będzie albo aborcja farmakologiczna albo mechaniczna. A jak mimo wszystko dziecko się urodzi, to zostanie zabite rzutem o ścianę - tak to robili na przykład Niemcy podczas drugiej wojny światowej.
Widzimy jak państwowa służba zdrowia otwiera drogę do inżynierii społecznej. Obecnie jest ona znacznie ułatwiona. Hitler czy szwedzcy socjaldemokraci w okresie do 1975 roku nie mieli jednak takich środków, jakimi obecnie się dysponuje. Oni mogli się co najwyżej opierać na jakiejś pseudoantropologii. A wyobraźmy sobie, co będzie w przyszłości. Wezwą na badanie i pobiorą krew. A następnie zwirują i poszczególne frakcje wrzucą na jakiś lab in chip. Nie tylko będą wiedzieli, jaki dany człowiek ma genom, ale również będą wiedzieli jak on ulega ekspresji. Są już obecnie mikromacierze DNA, których wyniki analizuje się z użyciem maszynowych algorytmów przeszukiwania. Prawo Moore'a oraz wykorzystanie nowych materiałów do budowy elementów półprzewodnikowych pewnie to wszystko jeszcze przyśpieszy. Dodajmy jeszcze, że do tej pory zapewne lepiej zostaną poznane zależności między układem immunologicznym a nerwowym; ekspresja genów w komórkach odpornościowych będzie mogła powiedzieć co nieco na temat stanu umysłowego i emocjonalnego danego człowieka. Na tej postawie określą, jaką dany człowiek ma potencjalną wartość i czy wolno mu pozwolić się rozmnażać. Dawny morfologiczny lombrosianizm odejdzie w przeszłość, o ile już się tak nie stało. To wnioskowanie zejdzie z poziomu anatomii do genetyki i biologii molekularnej (jak to ładnie ongiś określano protoplazmy).
Eugenika otwiera drogę do następnego szczebla zniewolenia. Państwo już przejęło po części kontrolę nad rozrodem. Teraz tylko rozszerzy sferę swojej ingerencji w celach wyhodowania rasy niewolników, którzy nawet nie będą zdawali sobie sprawy ze swego statusu. Będzie miało ku temu możliwości w postaci klonowania reprodukcyjnego i inżynierii genetycznej. Pierwsze zostało przedstawione jako wielka nowość w latach dziewięćdziesiątych w związku z owieczką Dolly. Jednak to nie jest prawda. Poza tym klonowanie reprodukcyjne może być dokonywane też przez podział zarodków. A sam nuclear transfer został wymyślony już w 1940 roku przez niemieckiego embriologa, laureata nagrody Nobla, Hansa Speemana. Tego typu eksperymenty robione były w latach sześćdziesiątych na traszkach i rybach. O ssakach zaczęto myśleć dopiero po roku 1980. W sumie, jakby się temu przyjrzeć, cały postęp w klonowaniu, wynikał z rozwoju techniki oraz lepszego zrozumienia wczesnego rozwoju ssaków. Teoretycznie można by doprowadzić do tego, że sklonowanie człowieka okazałoby się opłacalne (jeżeli znaleziono by sposób jak poradzić sobie z genetycznym imprintingiem polegającym na metylacji sekwencji oraz acetylacji histonów na przykład). A inżynieria genetyczna. Póki co najbardziej opłacalne techniki wymagają tworzenia chimerycznych zarodków i dlatego gros badań z zakresu neurobiologii czy immunologii robi się na myszach ze względu na szybki rozród tych gryzoni (chodzi tutaj o wykorzystanie osobników z wyłączonymi pewnymi genami albo wykazującymi ich nadekspresję). Można sobie wyobrazić jednak taki rozwój techniki, który umożliwi ominąć w ogóle uzyskiwanie zarodków chimerycznych. A teraz dokonajmy syntezy obydwu. Teoretycznie można uzyskać osobnika transgenicznego, a następnie go powielić za pomocą klonowania. Można by sobie wyobrazić rozród człowieka w fabrykach jak w powieści Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya. Chodzi tutaj o ektogenetykę, czyli możliwość przeprowadzenia całej ciąży poza organizmem matki. Wymyślił to skrajny socjalista J.B.S. Haldane i opisał w futurystycznej książce Deadalus i uważał, że to będzie wielkie dobrodziejstwo. Jak to ultralewica, w zniewoleniu i totalnej kontroli jak z Oczu Heisenberga nie widział nic zdrożnego. Posthumanizm, niestety, stać się może rzeczywistością...
Obok tego będą się rozwijały elektroniczne metody inwigilacji. Na razie w Szwecji dąży się do tego, aby dbać o to mityczne bezpieczeństwo obywateli, ale to dopiero jest marny początek tego typu praktyk. Postępować to będzie wraz z miniaturyzacją poszczególnych elementów wynikającą z jednej strony z prawa Moore'a, a z drugiej z wykorzystaniu nowych materiałów (bardziej nawet jestem przekonany o większym prawdopodobieństwie drugiego wspomnianego przypadku). W obecnych czasach, kiedy na centymetrze kwadratowym mieści się kilka miliardów tranzystorów, podsłuch nie jest żadnym problemem. To mamy na moment obecny. A wyobraźmy sobie, co będzie, jeśli tranzystor osiągnie szerokość helisy DNA? Do tego mamy postęp w budowaniu układów mikroelektromechanicznych (MEMS). One też znacznie ułatwią kontrolowanie ludności. I nie będzie to tylko lab in chip, ale cała gama szpiegowskich instrumentów. W pewnym momencie władza będzie mogła wpływać nawet na to, co myślimy. Wszczepi się po prostu odpowiedni element wewnątrz czaszki, no i mamy kompletną kontrolę człowieka. Wiemy doskonale, co się z nim dzieje i możemy go totalnie kontrolować. A on nie jest nam w stanie w żaden sposób zaszkodzić. Przestanie istnieć coś takiego jak opór wobec władzy. Hiszpański neurofizjolog Jose Delgado potrafił z użyciem znacznie bardziej prymitywnych instrumentów zapanować nad zachowaniem wielu zwierząt już w latach sześćdziesiątych. A obecnie są jeszcze większe możliwości. Teoretycznie można zapanować już nad ludźmi, ale na razie cicho decydenci o tym siedzą. I nie powinniśmy liczyć na to, że socjalistyczna władza nie skorzysta kiedyś z nich.
To jest nowy socjalistyczny świat. Oparty on zostanie o technokratyczną dyktaturę naukową, jaka zastąpi w tym momencie religię. Przecież pisał o tym kolejny lewicowy prorok obok Marksa, Keynesa i Gramsciego, znany jako Richard Dawkins. W God Delusion jasno jest zaznaczone, że tak ma się stać. Pewnie do tego będą architekci tego nowego socjalistycznego świata dążyć. Będzie to totalitarny koszmar, przy którym teokratyczny Iran jest wręcz oazą wolności. To wszystko nam zgotują ci ludzie, którzy tak głośno o niej mówią. W rzeczywistości w większości to są pachołki większych decydentów, o których istnieniu nawet nie wiedzą.
Szkoda, że również nie zostali wtajemniczeni w to, że jak ten nowy socjalistyczny świat powstanie, to oni pierwsi zostaną wyrzuceni na śmietnik.
środa, 9 lipca 2008
wtorek, 8 lipca 2008
Jak powinniśmy rozmawiać z eurokomuną?
Rządzili nami po 1989 roku quislingowcy - to powinno być nam wszystkim jasne. A tacy ludzie, jak wiadomo, nie umieją żyć, nie mając nad sobą odpowiedniego Lorda Protektora. Ten im wszystko powie, co mają robić, kogo ganić itp. Tak również prowadzona była u nas dyplomacja. Wszystkim się musieliśmy kłaniać. Jak to zdefiniował jeden z quislingowców to polityka brzydkiej panny bez posagu, której pozostaje się jedynie ładnie uśmiechać. W efekcie znaleźliśmy się w Unii Europejskiej i zmuszeni jesteśmy po dziś dzień wysłuchiwać podobnych połajanek, jak za czasów Breżniewa. No i, żeby było jeszcze ciekawiej, chodzi ciągle o to samo, czyli brak postępów w budowaniu socjalistycznego ustroju. Na szczęście teraz są pewne perturbacje w przypadku traktatu lizbońskiego - dokumentu, który zadekretuje międzynarodowy socjalizm. Mimo wszystko ZSRE zbliża się wielkimi krokami. A my z nimi tak grzecznie rozmawiamy... Nie widzimy, że to są śmiertelni wrogowie naszego państwa. To tak jakbyśmy się w 1920 roku z Lwem Kamieniewem układali odnośnie rozejmu. Widać, dobrze, że nie rządzili nami ludzie tacy, jak dzisiaj, bo pewnie by Polski teraz w ogóle na mapie świata nie było, tylko obejmujący całą Eurazję ZSRR.
Tak więc, jak powinniśmy rozmawiać z eurokomuną?
Podam to na przykładzie.
Znana jest piśmiennicza pamiątka historii Siczy Zaporoskiej w postaci pisma Kozaków do sułtana Mehmeda IV powstała w odpowiedzi na jego ultimatum. Nie jest do końca pewne, kiedy to ona powstała. Podawane są lata 1667, 1675 i 1676. Ale nie ważne, przejdźmy ad rem.
Władca Porty Otomańskiej napisał:
Ja, sułtan, syn Mehmeda, brat Słońca i Księżyca, wnuk i namiestnik Boga, Pan królestw Macedonii, Babilonu, Jerozolimy, Wielkiego i Małego Egiptu, Król nad Królami, Pan nad Panami, znamienity rycerz, niezwyciężony dowódca, niepokonany obrońca miasta Pańskiego, wypełniający wolę samego Boga, nadzieja i uspokojenie dla muzułmanów, budzący przestrach, ale i wielki obrońca chrześcijan — nakazuję Wam, zaporoskim Kozakom, poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej Waszymi napaściami przejmować.
Sułtan turecki Mehmed IV
Uzyskał następującą odpowiedź atamana koszowego Iwana Sirko:
Zaporoscy Kozacy do sułtana tureckiego! Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z Ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz Ty, sukin Ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z Tobą ziemią i wodą, kurwa Twoja mać. Kucharzu Ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński Ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa Twoja mać.
O tak Ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz Ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!
Podpisali: Ataman Koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami
No i czy to nie jest pewien majstersztyk sztuki dyplomacji? W tamtych czasach ludzie nie pozwalali sobie w kaszkę dmuchać. Jak ktoś chciał uczynić kogoś podległym, musiał się liczyć z twardą ripostą. A teraz? A w dzisiejszych czasach to ludziom ikry zabrakło w tej części świata. Gdyby naszym dyplomatołkom podano przesoloną zupę w Brukseli, to oni pewnie nawet palcem by nie kiwnęli.
A już sobie wyobrażam, gdyby z Warszawy poszedł do Brukseli list w podobnym tonie i ta cała łże-elita eurokomunizmu dowiedziałaby się od nas, co oni dla nas znaczą. Jaka byłaby wrzawa na świecie. Jak tych wszystkich maoistów, trockistów i stalinistów potraktowała taka Polska. Ale byłaby wrzawa. We wszystkich postępowych mediach: krzyk. Jak tak można w ogóle. Mina Michnika pewnie powiedziałaby wszystko. Jak tak można ludzi traktować! Cóż, powinniśmy mieć swoją dumę. W końcu dwa razy w historii to my uratowaliśmy im tyłki - przecież pod Wiedniem w 1683 roku i pod Warszawą i nad Niemnem w 1920 roku. Tak to oni by teraz słuchali wezwań muazina, aby udać się na modły do meczetu, lub mieliby tak, jak w KRLD (czego chyba pragną). Tak samo teraz powinniśmy potrafić wypiąć się na internacjonalistyczny socjalizm, które chce nas połknąć i uczynić jakąś Nadwiślańską Socjalistyczną Republiką Europejską. A my... co robimy?
Winniśmy twardo rozmawiać z eurokomuną. Tak jak Kozacy z sułtanem tureckim. A zamiast tego to patrzymy, jak nam odbierają wolność, niezawisłość, niepodległość, wkrótce również własność i nawet palcem nie kiwniemy, żeby to nie postępowało. Czyżby dopadł nas socjaldemokratyczno-demoliberalny uwiąd jajec, a przy okazji również mózgownicy? Wiele na to wskazuje. Po komunizacji narodu polskiego prowadzonej zaciekle przez 45 lat, uczynienie nas Europejczykami spod znaku tęczowej swastyki nie będzie takie trudne. Pointa może jest smutna, ale jakże prawdziwa. Nie potrafimy inżynierom społecznym rodem z Brukseli powiedzieć stanowczego nie!!! i w tym cały problem.
Skoro nie potrafimy z nimi twardo gadać jak w ongisiejszych czasach, to widać z jednej strony, jacy ludzie nami rządzą, a z drugiej jakimi to staliśmy się trepami. Chyba rzeczywiście, Najjaśnieszą Rzeczpospolitą może uratować w tym momencie drugi cud nad Wisłą...
Tak więc, jak powinniśmy rozmawiać z eurokomuną?
Podam to na przykładzie.
Znana jest piśmiennicza pamiątka historii Siczy Zaporoskiej w postaci pisma Kozaków do sułtana Mehmeda IV powstała w odpowiedzi na jego ultimatum. Nie jest do końca pewne, kiedy to ona powstała. Podawane są lata 1667, 1675 i 1676. Ale nie ważne, przejdźmy ad rem.
Władca Porty Otomańskiej napisał:
Ja, sułtan, syn Mehmeda, brat Słońca i Księżyca, wnuk i namiestnik Boga, Pan królestw Macedonii, Babilonu, Jerozolimy, Wielkiego i Małego Egiptu, Król nad Królami, Pan nad Panami, znamienity rycerz, niezwyciężony dowódca, niepokonany obrońca miasta Pańskiego, wypełniający wolę samego Boga, nadzieja i uspokojenie dla muzułmanów, budzący przestrach, ale i wielki obrońca chrześcijan — nakazuję Wam, zaporoskim Kozakom, poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej Waszymi napaściami przejmować.
Sułtan turecki Mehmed IV
Uzyskał następującą odpowiedź atamana koszowego Iwana Sirko:
Zaporoscy Kozacy do sułtana tureckiego! Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z Ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz Ty, sukin Ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z Tobą ziemią i wodą, kurwa Twoja mać. Kucharzu Ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński Ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa Twoja mać.
O tak Ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz Ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!
Podpisali: Ataman Koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami
No i czy to nie jest pewien majstersztyk sztuki dyplomacji? W tamtych czasach ludzie nie pozwalali sobie w kaszkę dmuchać. Jak ktoś chciał uczynić kogoś podległym, musiał się liczyć z twardą ripostą. A teraz? A w dzisiejszych czasach to ludziom ikry zabrakło w tej części świata. Gdyby naszym dyplomatołkom podano przesoloną zupę w Brukseli, to oni pewnie nawet palcem by nie kiwnęli.
A już sobie wyobrażam, gdyby z Warszawy poszedł do Brukseli list w podobnym tonie i ta cała łże-elita eurokomunizmu dowiedziałaby się od nas, co oni dla nas znaczą. Jaka byłaby wrzawa na świecie. Jak tych wszystkich maoistów, trockistów i stalinistów potraktowała taka Polska. Ale byłaby wrzawa. We wszystkich postępowych mediach: krzyk. Jak tak można w ogóle. Mina Michnika pewnie powiedziałaby wszystko. Jak tak można ludzi traktować! Cóż, powinniśmy mieć swoją dumę. W końcu dwa razy w historii to my uratowaliśmy im tyłki - przecież pod Wiedniem w 1683 roku i pod Warszawą i nad Niemnem w 1920 roku. Tak to oni by teraz słuchali wezwań muazina, aby udać się na modły do meczetu, lub mieliby tak, jak w KRLD (czego chyba pragną). Tak samo teraz powinniśmy potrafić wypiąć się na internacjonalistyczny socjalizm, które chce nas połknąć i uczynić jakąś Nadwiślańską Socjalistyczną Republiką Europejską. A my... co robimy?
Winniśmy twardo rozmawiać z eurokomuną. Tak jak Kozacy z sułtanem tureckim. A zamiast tego to patrzymy, jak nam odbierają wolność, niezawisłość, niepodległość, wkrótce również własność i nawet palcem nie kiwniemy, żeby to nie postępowało. Czyżby dopadł nas socjaldemokratyczno-demoliberalny uwiąd jajec, a przy okazji również mózgownicy? Wiele na to wskazuje. Po komunizacji narodu polskiego prowadzonej zaciekle przez 45 lat, uczynienie nas Europejczykami spod znaku tęczowej swastyki nie będzie takie trudne. Pointa może jest smutna, ale jakże prawdziwa. Nie potrafimy inżynierom społecznym rodem z Brukseli powiedzieć stanowczego nie!!! i w tym cały problem.
Skoro nie potrafimy z nimi twardo gadać jak w ongisiejszych czasach, to widać z jednej strony, jacy ludzie nami rządzą, a z drugiej jakimi to staliśmy się trepami. Chyba rzeczywiście, Najjaśnieszą Rzeczpospolitą może uratować w tym momencie drugi cud nad Wisłą...
poniedziałek, 7 lipca 2008
Oświeceni Arabowie - poprawiania historii ciąg dalszy.
Totalitarna władza mająca na celu remodelowanie społeczeństwa od podstaw siłą rzeczy musi się zajmować poprawianiem nauki. W przypadku przyrodoznawstwa jest to zadanie stosunkowo ciężkie, choć mimo wszystko wykonalne. Świadczy o tym dobitnie casus globalnego ocieplenia, zakazu używania freonów czy ukazywanie normalności homoseksualizmu. Natomiast nauki społeczne i humanistyczne (na Zachodzie nazywa się to arts) są jeszcze lepszym polem do działania dla wszelkich propagandzistów chcących dokonać machinacji. Wynika to po prostu z ich natury, ponieważ opierają się w dużej mierze na interpretacji; a to jest już bardzo dużo, jeżeli chce się pewne rzeczy poprawić tak, aby zleceniodawca był zachwycony. Dochodzimy tutaj do pewnego punktu. A mianowicie lepienie nowego człowieka nie może się odbyć bez pisania de novo jego przeszłości...
Historię próbowało poprawiać już wielu. W nazistowskich Niemczech część historyków i archeologów służalczych w stosunku do tego reżimu szukała dowodów na istnienie w dalekiej przeszłości jednego wielkiego aryjskiego państwa obejmującego znaczne połacie Eurazji, które to miało być odpowiedzialne za rozwój wszystkich cywilizacji kiedykolwiek istniejących, zaczynając na prekolumbijskich, a kończąc na staroegipskiej. Wszędzie też mówione jest, jaki to Pinochet był straszny, a zapomina się przy okazji, że zgładził głównie morderców i złodziei, którym taki koniec się po prostu należał. Nie mówi się, że Salomon Morel odpowiada za śmierć większej ludzi niż El Presidente. W identycznym świetle jak Pinochet stawiany jest Franco - jakoś nie mówi się, że bez niego kontynent mógł ulec sowietyzacji. Ale za to wyłaniają się kolejni wielcy humaniści. Che Guevarra - z mordercy, gwałciciela, pedofila i zwykłego kryminalisty staje się bojownikiem o wolność. Włodzimierz Lenin odpowiedzialny za rozpętanie całego bolszewickiego piekła też ukazywany jako wybitny, światły intelektualista. Nie zapomina się również o Józefie Wissarionowiczu. Okazuje się, że lubił czytać Dostojewskiego, był miłośnikiem kina, a to, że stał się tyranem, to dlatego, że ojciec bił go w dzieciństwie. W magiczny sposób zmniejsza się też ilość ludzi, do których śmierci się przyczynił. Ale to jest jeszcze nic.
Od dłuższego czasu pokazuje się nam, że w średniowieczu to Arabowie byli tymi oświeconymi, którzy stali od nas o kilka poziomów wyżej. My w tym czasie byliśmy ciemni jak ziemia, toczyliśmy wojny, nie rozwijaliśmy żadnej nauki, a do tego nasze fanatyczne chrześcijaństwo. Arabowie wtedy mieli oświecony islam, który jakimś dziwnym trafem w XV wieku kompletnie zdegenerował. Tłumaczy się to tym, że główny wpływ na islam zdobyły wtedy nurty skrajne, jak chociażby wahabityzm i to one doprowadziły do chorobliwego zastoju. Mówi się, że dopiero wówczas cywilizacja Zachodu była w stanie ruszyć na podbój świata.
To jest kolejny politycznie poprawny mit, jaki się nam wciska. Dodatkowo zgodny z zaleceniami o multi-kulti. Pokazuje, że islam jest całkiem dobry, a przynajmniej taki był, natomiast chrześcijaństwo prowadzi do degeneracji i braku jakiegokolwiek rozwoju naukowo-technicznego. Czego tu się można zatem doszukać? Mimo wszystko mamy ukryty tutaj atak na chrześcijaństwo, a przede wszystkim na rzymski katolicyzm. A dlaczego to jest mit? Islam zawsze był taki jak jest dzisiaj. Nic się nigdy nie zmieniło. Brak podmiotowości jednostki i stawianie na masę ludzką tak mocno podkreślane w islamie do jakiegokolwiek postępu przyczyniać się przecież nie może. Tak więc to całe gadanie o islamie oświeconym nadaje się jedynie na śmietnik.
Weźmy chociażby podstawowe fakty historyczne. Dlaczego kalifat arabski rozciągał się między Atlantykiem a Chinami? Po pierwsze kraje, które ucierpiały na podbojach arabskich miały w tym czasie znaczne kłopoty wewnętrzne. Przecież w Bizancjum mieszkańcy Syrii i Afryki Północnej musieli płacić chorobliwie wysokie podatki. Zostało to wyniesione jeszcze z Imperium Rzymskiego przed podziałem, ponieważ w okresie Dioklecjana doszło do znacznych zmian w prawie dotyczącym obciążeń fiskalnych. Opodatkowana została wszelka własność oraz usługi. Mieszkańcy Bizancjum mieli zatem tego po prostu dosyć i woleli zmienić państwo. Persja Sasanidów wówczas miała kłopoty wewnętrzne, ponieważ doszło w niej do wojny domowej. Podobnie rzecz miała się z państwem Wizygotów na terenie obecnej Hiszpanii. Gdyby Cesarstwo Bizantyńskie miało normalny system taksów, a Wizygoci czy Persowie nie byliby wciągnięci w konflikty wewnętrzne, to Arabowie by się nie ruszyli na centymetr z Półwyspu Arabskiego. Wziąć jeszcze trzeba pod uwagę, że w epoce przedmuzułmańskiej mieli oni wielkie kłopoty z poszczególnymi władcami Etiopii (wówczas państwa Aksum), którym czasowo zdarzało się opanować część obecnego Jemenu. Reasumując, powstanie kalifatu o tak wielkiej powierzchni było jedynie dziełem bardzo szczęśliwego zbiegu okoliczności.
Mówi się też dużo, że Arabowie górowali nam mieszkańcami ówczesnej Europy pod każdym względem. Wykonajmy tutaj taki eksperyment myślowy. Jeżeli jeden przeciwnik miałby dwupłatowce wyposażone w karabiny maszynowe, a drugi średniowiecznych rycerzy, to który powinien wygrać. Oczywiście, że pierwszy. To w takim razie, dlaczego ci oświeceni Arabowie nie podbili całej Europy? Co więcej, majordom Karol Młot zatrzymał ich ekspansję pod Poutiers w 712 roku. Kilkadziesiąt lat po tym zwycięstwie Karol Wielki wyparł ich z Pirenejów oraz części współczesnej Katalonii. No i gdzie tu ta wielka przewaga techniczna, militarna i intelektualna? Gdzież się ona schowała, jeżeli ciemny, zacofany, głupi i brudny mieszkaniec ówczesnej Europy był w stanie wyrzucić ze swojego terytorium wielce oświeconego Araba? Jak to jest po prostu? Widać już na tym przykładzie, że ten politycznie poprawny mit genialnego Araba i odurnionego przez chrześcijaństwo Europejczyka kompletnie nie trzyma się kupy.
Wiele też mówi się o tym, że Arabowie wpłynęli pozytywnie na rozwój nauki i techniki. Czy na pewno? Przecież cyfry nazywane arabskimi są tak naprawdę hinduskie i to z VII wieku. Papier to wynalazek chiński, a destylację alkoholową prawdopodobnie przeprowadzali już wcześniej Persowie i inne ludy zamieszkujące tamte ziemie. Odnośnie nauki i techniki arabskiej, należy się w tym momencie dłuższy wstęp. Jak wiemy Aleksander Wielki opanował znaczne ziemie Bliskiego Wschodu, w tym również Baktrię. Po najeździe Partów na Seleucydów, powstało na jej terenie państwo greko-baktryjskie, które rozszerzyło szybko swoje ziemie. Zniszczył je najazd Saków w 130 r. p.n.e. Ostały się jednak resztki w zachodnich Indiach, które przetrwały do pierwszego wieku naszej ery, po czym zostały opanowane przez państwo Kuszanów. To w III w. popadło w zależność od Persji Sasanidów i w krótkim czasie upadło. Widać, że ta hellenistyczna tradycja wędrowała pomiędzy poszczególnymi kulturami obszarów Azji Środkowej. Persowie odziedziczyli wiele osiągnięć naukowo-technicznych właśnie za ich pośrednictwem. A Arabowie nawet tego nie poczynili! Do budowy dróg, zamków, obiektów militarnych wykorzystywani byli perscy inżynierowie. Tak powstała między innymi słynna Alhambra. Arabowie najzwyczajniej w świecie nie byli w stanie tego zrobić. A my w tej rzekomo zapyziałej Europie w tym czasie wznoszono wielkie fortyfikacje, a w niedługim czasie zaczęto budować gotyckie katedry. I to wszystko samodzielnie. My nie potrzebowaliśmy zatrudniać nikogo, aby za nas zaprojektował i wybudował. A ci genialni rzekomo Arabowie musieli mieć do postawienia jakiejkolwiej fortyfikacji całego sztabu perskich najemników...
Widać, gdzie się nadają te politycznie poprawnie mity mające ukryty cel gloryfikację społeczeństwa multikulturalnego oraz atak na chrześcijaństwo. To kolejny sprzeczny z historyczną wiedzą wykwit propagandy, który - jeżeli ma się krytyczne podejście - zdemaskować trudno nie jest. Ale niestety, wielu ludzi jest tegoż pozbawiona i dlatego dają się sobą wodzić jak marionetkami.
Historię próbowało poprawiać już wielu. W nazistowskich Niemczech część historyków i archeologów służalczych w stosunku do tego reżimu szukała dowodów na istnienie w dalekiej przeszłości jednego wielkiego aryjskiego państwa obejmującego znaczne połacie Eurazji, które to miało być odpowiedzialne za rozwój wszystkich cywilizacji kiedykolwiek istniejących, zaczynając na prekolumbijskich, a kończąc na staroegipskiej. Wszędzie też mówione jest, jaki to Pinochet był straszny, a zapomina się przy okazji, że zgładził głównie morderców i złodziei, którym taki koniec się po prostu należał. Nie mówi się, że Salomon Morel odpowiada za śmierć większej ludzi niż El Presidente. W identycznym świetle jak Pinochet stawiany jest Franco - jakoś nie mówi się, że bez niego kontynent mógł ulec sowietyzacji. Ale za to wyłaniają się kolejni wielcy humaniści. Che Guevarra - z mordercy, gwałciciela, pedofila i zwykłego kryminalisty staje się bojownikiem o wolność. Włodzimierz Lenin odpowiedzialny za rozpętanie całego bolszewickiego piekła też ukazywany jako wybitny, światły intelektualista. Nie zapomina się również o Józefie Wissarionowiczu. Okazuje się, że lubił czytać Dostojewskiego, był miłośnikiem kina, a to, że stał się tyranem, to dlatego, że ojciec bił go w dzieciństwie. W magiczny sposób zmniejsza się też ilość ludzi, do których śmierci się przyczynił. Ale to jest jeszcze nic.
Od dłuższego czasu pokazuje się nam, że w średniowieczu to Arabowie byli tymi oświeconymi, którzy stali od nas o kilka poziomów wyżej. My w tym czasie byliśmy ciemni jak ziemia, toczyliśmy wojny, nie rozwijaliśmy żadnej nauki, a do tego nasze fanatyczne chrześcijaństwo. Arabowie wtedy mieli oświecony islam, który jakimś dziwnym trafem w XV wieku kompletnie zdegenerował. Tłumaczy się to tym, że główny wpływ na islam zdobyły wtedy nurty skrajne, jak chociażby wahabityzm i to one doprowadziły do chorobliwego zastoju. Mówi się, że dopiero wówczas cywilizacja Zachodu była w stanie ruszyć na podbój świata.
To jest kolejny politycznie poprawny mit, jaki się nam wciska. Dodatkowo zgodny z zaleceniami o multi-kulti. Pokazuje, że islam jest całkiem dobry, a przynajmniej taki był, natomiast chrześcijaństwo prowadzi do degeneracji i braku jakiegokolwiek rozwoju naukowo-technicznego. Czego tu się można zatem doszukać? Mimo wszystko mamy ukryty tutaj atak na chrześcijaństwo, a przede wszystkim na rzymski katolicyzm. A dlaczego to jest mit? Islam zawsze był taki jak jest dzisiaj. Nic się nigdy nie zmieniło. Brak podmiotowości jednostki i stawianie na masę ludzką tak mocno podkreślane w islamie do jakiegokolwiek postępu przyczyniać się przecież nie może. Tak więc to całe gadanie o islamie oświeconym nadaje się jedynie na śmietnik.
Weźmy chociażby podstawowe fakty historyczne. Dlaczego kalifat arabski rozciągał się między Atlantykiem a Chinami? Po pierwsze kraje, które ucierpiały na podbojach arabskich miały w tym czasie znaczne kłopoty wewnętrzne. Przecież w Bizancjum mieszkańcy Syrii i Afryki Północnej musieli płacić chorobliwie wysokie podatki. Zostało to wyniesione jeszcze z Imperium Rzymskiego przed podziałem, ponieważ w okresie Dioklecjana doszło do znacznych zmian w prawie dotyczącym obciążeń fiskalnych. Opodatkowana została wszelka własność oraz usługi. Mieszkańcy Bizancjum mieli zatem tego po prostu dosyć i woleli zmienić państwo. Persja Sasanidów wówczas miała kłopoty wewnętrzne, ponieważ doszło w niej do wojny domowej. Podobnie rzecz miała się z państwem Wizygotów na terenie obecnej Hiszpanii. Gdyby Cesarstwo Bizantyńskie miało normalny system taksów, a Wizygoci czy Persowie nie byliby wciągnięci w konflikty wewnętrzne, to Arabowie by się nie ruszyli na centymetr z Półwyspu Arabskiego. Wziąć jeszcze trzeba pod uwagę, że w epoce przedmuzułmańskiej mieli oni wielkie kłopoty z poszczególnymi władcami Etiopii (wówczas państwa Aksum), którym czasowo zdarzało się opanować część obecnego Jemenu. Reasumując, powstanie kalifatu o tak wielkiej powierzchni było jedynie dziełem bardzo szczęśliwego zbiegu okoliczności.
Mówi się też dużo, że Arabowie górowali nam mieszkańcami ówczesnej Europy pod każdym względem. Wykonajmy tutaj taki eksperyment myślowy. Jeżeli jeden przeciwnik miałby dwupłatowce wyposażone w karabiny maszynowe, a drugi średniowiecznych rycerzy, to który powinien wygrać. Oczywiście, że pierwszy. To w takim razie, dlaczego ci oświeceni Arabowie nie podbili całej Europy? Co więcej, majordom Karol Młot zatrzymał ich ekspansję pod Poutiers w 712 roku. Kilkadziesiąt lat po tym zwycięstwie Karol Wielki wyparł ich z Pirenejów oraz części współczesnej Katalonii. No i gdzie tu ta wielka przewaga techniczna, militarna i intelektualna? Gdzież się ona schowała, jeżeli ciemny, zacofany, głupi i brudny mieszkaniec ówczesnej Europy był w stanie wyrzucić ze swojego terytorium wielce oświeconego Araba? Jak to jest po prostu? Widać już na tym przykładzie, że ten politycznie poprawny mit genialnego Araba i odurnionego przez chrześcijaństwo Europejczyka kompletnie nie trzyma się kupy.
Wiele też mówi się o tym, że Arabowie wpłynęli pozytywnie na rozwój nauki i techniki. Czy na pewno? Przecież cyfry nazywane arabskimi są tak naprawdę hinduskie i to z VII wieku. Papier to wynalazek chiński, a destylację alkoholową prawdopodobnie przeprowadzali już wcześniej Persowie i inne ludy zamieszkujące tamte ziemie. Odnośnie nauki i techniki arabskiej, należy się w tym momencie dłuższy wstęp. Jak wiemy Aleksander Wielki opanował znaczne ziemie Bliskiego Wschodu, w tym również Baktrię. Po najeździe Partów na Seleucydów, powstało na jej terenie państwo greko-baktryjskie, które rozszerzyło szybko swoje ziemie. Zniszczył je najazd Saków w 130 r. p.n.e. Ostały się jednak resztki w zachodnich Indiach, które przetrwały do pierwszego wieku naszej ery, po czym zostały opanowane przez państwo Kuszanów. To w III w. popadło w zależność od Persji Sasanidów i w krótkim czasie upadło. Widać, że ta hellenistyczna tradycja wędrowała pomiędzy poszczególnymi kulturami obszarów Azji Środkowej. Persowie odziedziczyli wiele osiągnięć naukowo-technicznych właśnie za ich pośrednictwem. A Arabowie nawet tego nie poczynili! Do budowy dróg, zamków, obiektów militarnych wykorzystywani byli perscy inżynierowie. Tak powstała między innymi słynna Alhambra. Arabowie najzwyczajniej w świecie nie byli w stanie tego zrobić. A my w tej rzekomo zapyziałej Europie w tym czasie wznoszono wielkie fortyfikacje, a w niedługim czasie zaczęto budować gotyckie katedry. I to wszystko samodzielnie. My nie potrzebowaliśmy zatrudniać nikogo, aby za nas zaprojektował i wybudował. A ci genialni rzekomo Arabowie musieli mieć do postawienia jakiejkolwiej fortyfikacji całego sztabu perskich najemników...
Widać, gdzie się nadają te politycznie poprawnie mity mające ukryty cel gloryfikację społeczeństwa multikulturalnego oraz atak na chrześcijaństwo. To kolejny sprzeczny z historyczną wiedzą wykwit propagandy, który - jeżeli ma się krytyczne podejście - zdemaskować trudno nie jest. Ale niestety, wielu ludzi jest tegoż pozbawiona i dlatego dają się sobą wodzić jak marionetkami.
niedziela, 6 lipca 2008
Postawcie pomnik Hitlerowi!
Wiemy już, że to Euro-ZSRR będzie się niestety rozwijać. Można postulować, kto chce jednego państwa od Gibraltaru po Bug i od Nordkapu po Sycylię, komu na tym zależy, ale nie ważne. Zostawmy na moment ten jakże ciekawy wątek. Trzeba bowiem zwrócić uwagę na rzecz zgoła odmienną. Otóż, Mumia Jewropejska potrzebować będzie jakiś bohaterów. ZSRR paleontologiczny - ten zbudowany na terenie dawnej carskiej Rosji - miał Marksa, Engelsa, Lenina, Dzierżyńskiego, Stalina, którym wszędzie wystawiano pomniki, wieszano ich portrety, nazywano ulice i obiekty użytku publicznego ich nazwiskami. Rozumując per analogiam należy stwierdzić, iż również ten Związek Socjalistycznych Republik Europejskich potrzebować będzie podobnych postaci, swoistych wizytówek nowego socjalistycznego świata, jaki nam gotują. Oczywiście, przychodzą mi na myśl tutaj ludzie, jakim się marzyła ponadpaństwowa integracja europejska. Rzecz jasna graf von Coudenhouve-Kalergi, któremu marzyło się wspólne państwo euroazjatyckie z nową rasą powstałą z wymieszania się narodów europejskich i azjatyckich. Robert Schumann - tak, ten ojciec założyciel tego całego przybytku. Barroso, ten maoistowski terrorysta z czasów dyktatury Salazara... można by tutaj te przypadki mnożyć, no i może doczekamy czasów, kiedy będziemy mieszkać na ulicach ich imienia, uczyć się na uniwersytetach odeń nazwanych et cetera. Mnie jednak przychodzi jeszcze do głowy myśl zdecydowanie bardziej przewrotna, czyj to pomnik miałby stanąć w Brukseli...
Z miłą chęcią o tym powiedziałbym tym lewakom, dla których marchewka to owoc (czyżby ci ludzie na biologii spali, że nie odróżniają organów roślin?), a wódka wymaga dla nich prawnej definicji, komu to powinni wystawić pomnik. Wiem, że tym doprowadziłbym ich do białej gorączki. A rzekłbym: Postawcie pomnik Hitlerowi!
Już w myślach słyszę, że przecież to faszysta, zresztą pewnie jako ideowy prawicowiec, ergo czarna hołota, jestem nim, ich zdaniem. Nie będę się tutaj rozwodzić, nad tym, że lewactwu tak naprawdę bliżej do faszyzmu niż mnie. Lewacy powinni jednak pomyśleć nad wystawieniem pomnika swojego wyklinanemu tak pocno druhowi. A dlaczego?
Otóż atakiem na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku rozpoczynającym operację Barbarossa zmienił dzieje kontynentu europejskiego. ZSRR planował uderzyć dwa tygodnie później, z tego powodu zdemontował wszystkie linie umocnień, jakie zostały wcześniej wybudowane. Wyszkolił również milion spadochroniarzy, kilkadziesiąt razy więcej niż wszystkie inne kraje świata wówczas razem wzięte, którzy mieli zostać zrzuceni w region Karpat celem odcięcia Trzeciej Rzeszy od rumuńskiej ropy. Rafineria w Ploeszti zostałaby wówczas opanowana, a Niemcy nie mieliby wówczas paliwa do czołgów czy samolotów. Spadochroniarze wspomagani mieli być oni przez dywizje specjalnych strzelców górskich wyszkolonych, aby walczyć w ciężkim terenie. Do tego miała ruszyć zwykła armia wraz ze zmilitaryzowanymi oddziałami NKWD. Gdyby to się Sowietom powiodło, to mielibyśmy prawdopodobnie ZSRR od Gibraltaru po Władywostok. Ale Hitler im to wszystko umożliwił. Armia Czerwona została rozbita w perzynę...
Ci lewacy, którzy grzeją teraz tyłki w Parlamencie Europejskim, w młodości niejednokrotnie marzyli o takim Związku Radzieckim, który obejmowałby również Europę Zachodnią. Pewnie gdy Wiktor Suworow wydał swoją książkę pt. Lodołamacz, oni w wyobraźni żałowali, że dlaczego tak się nie mogło stać. A teraz wyobraźmy sobie, co by było gdyby ZSRR opanował mimo wszystko w 1941 roku całą Europę. Ci wszyscy panowie typu Cohn-Bendita czy Barroso jedliby teraz korę z drzew na Kołymie. Mogłoby się stać jeszcze inaczej - znaleźliby się w dole z wapnem po uprzednim strzale w potylicę. Tam wylądowaliby przy wszystkich swoich poglądach. Z tego powodu Hitlerowi powinni wystawić pomnik. Właśnie dlatego, że teraz mogą zasiadać, tam gdzie to robią. Bez Führera by tego wszystkiego nie było.
Lewica powinna skończyć z hipokryzją i włączyć Hitlera do swojego panteonu sław. Jak widać, powinni mu wystawić nawet pomnik, gdyby byli konsekwentni. Ale oni tego nie zrobią...
...nawet gdyby ich obecnym symbolem miałaby być tęczowa swastyka.
Z miłą chęcią o tym powiedziałbym tym lewakom, dla których marchewka to owoc (czyżby ci ludzie na biologii spali, że nie odróżniają organów roślin?), a wódka wymaga dla nich prawnej definicji, komu to powinni wystawić pomnik. Wiem, że tym doprowadziłbym ich do białej gorączki. A rzekłbym: Postawcie pomnik Hitlerowi!
Już w myślach słyszę, że przecież to faszysta, zresztą pewnie jako ideowy prawicowiec, ergo czarna hołota, jestem nim, ich zdaniem. Nie będę się tutaj rozwodzić, nad tym, że lewactwu tak naprawdę bliżej do faszyzmu niż mnie. Lewacy powinni jednak pomyśleć nad wystawieniem pomnika swojego wyklinanemu tak pocno druhowi. A dlaczego?
Otóż atakiem na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku rozpoczynającym operację Barbarossa zmienił dzieje kontynentu europejskiego. ZSRR planował uderzyć dwa tygodnie później, z tego powodu zdemontował wszystkie linie umocnień, jakie zostały wcześniej wybudowane. Wyszkolił również milion spadochroniarzy, kilkadziesiąt razy więcej niż wszystkie inne kraje świata wówczas razem wzięte, którzy mieli zostać zrzuceni w region Karpat celem odcięcia Trzeciej Rzeszy od rumuńskiej ropy. Rafineria w Ploeszti zostałaby wówczas opanowana, a Niemcy nie mieliby wówczas paliwa do czołgów czy samolotów. Spadochroniarze wspomagani mieli być oni przez dywizje specjalnych strzelców górskich wyszkolonych, aby walczyć w ciężkim terenie. Do tego miała ruszyć zwykła armia wraz ze zmilitaryzowanymi oddziałami NKWD. Gdyby to się Sowietom powiodło, to mielibyśmy prawdopodobnie ZSRR od Gibraltaru po Władywostok. Ale Hitler im to wszystko umożliwił. Armia Czerwona została rozbita w perzynę...
Ci lewacy, którzy grzeją teraz tyłki w Parlamencie Europejskim, w młodości niejednokrotnie marzyli o takim Związku Radzieckim, który obejmowałby również Europę Zachodnią. Pewnie gdy Wiktor Suworow wydał swoją książkę pt. Lodołamacz, oni w wyobraźni żałowali, że dlaczego tak się nie mogło stać. A teraz wyobraźmy sobie, co by było gdyby ZSRR opanował mimo wszystko w 1941 roku całą Europę. Ci wszyscy panowie typu Cohn-Bendita czy Barroso jedliby teraz korę z drzew na Kołymie. Mogłoby się stać jeszcze inaczej - znaleźliby się w dole z wapnem po uprzednim strzale w potylicę. Tam wylądowaliby przy wszystkich swoich poglądach. Z tego powodu Hitlerowi powinni wystawić pomnik. Właśnie dlatego, że teraz mogą zasiadać, tam gdzie to robią. Bez Führera by tego wszystkiego nie było.
Lewica powinna skończyć z hipokryzją i włączyć Hitlera do swojego panteonu sław. Jak widać, powinni mu wystawić nawet pomnik, gdyby byli konsekwentni. Ale oni tego nie zrobią...
...nawet gdyby ich obecnym symbolem miałaby być tęczowa swastyka.
Etykiety:
Euro-ZSRR,
hipokryzja,
historia alternatywna,
Hitler,
lewica,
nazizm,
Trzecia Rzesza,
ZSRR
piątek, 4 lipca 2008
Architekci nowego socjalistycznego świata
Podczas swojego przeszło siedmioipółmiesięcznego pobytu na Salonie24 miałem okazję wdawać się w dyskusję z przedstawicielami różnych opcji politycznych. Szczególnie zwróciła moją uwagę ta jakże postępowa współczesna lewica. Wstydzi się ona swoich korzeni, no i nic dziwnego; inaczej oszaleliby jak Lady Makbet. Zarzucali mi oni przy tej okazji, gdy im przypominam, czym tak naprawdę jest nazizm, że samozwańczo redefiniuję pojęcia. Część lewicowych blogerów zarzucała mi, że prawicę redukuję do bliżej nieokreślonego ultrakonserwatywnego libertarianizmu, a wobec tego 99.999% ludzkości, jaka żyje i kiedykolwiek żyła, była lewicowa. Natomiast to lewactwo miałem - w ich mniemaniu - traktować jako swoisty monolit. Nic bardziej mylnego. Lewica też jest na swój sposób różnorodna. Pierwsza rzecz to na ile sposobów można rzeźbić jednostkę, a przy okazji całe społeczeństwo, wmuszając w nie rzeczy dla niego nienaturalne. To jest jedna sprawa. A druga polega na tym, że wśród tej intelektualnej formacji istnieje pewna hierarchia społeczna. Może się to wydawać zwyczajnie mówiąc dziwne... a bo lewica taka zawsze egalitarna i (z wyjątkiem faszyzmu) traktuje ją jako bluźnierstwo... Po prostu, tak jak wielu ludzi nie zdaje sobie istnienia z praw biologii, chemii i fizyki, jakim podlegają, tak samo jest i w tym przypadku. Omówmy zatem, jak to się przedstawia.
Najlepiej przedstawił to dobrze znany Włodzimierz Iljicz Lenin. Wyróżnił on mianowicie w obrębie komunistów dwie klasy - uświadomionych i pożytecznych idiotów. Pierwsza, wie doskonale, po co to robi, jest przy tym do bólu cyniczna. Druga z kolei myśli, że walczy o wolność dla ciemiężonych i nie zdaje sobie sprawy, po co to wszystko robi. To wszystko można przenieść na całość lewactwa, bo stosuje się to nie tylko w stosunku do komunistów. Większość lewicowców, z którymi się rozmawia, to są właśnie pożyteczni idioci. Bezwolne kukły w czyichś rękach... Istnieje jednak stosunkowo nieliczna grupa, która jest uświadomiona i wie doskonale, po co to wszystko jest robiona. Część prawdopodobnie widzi w głoszeniu idei lewicowych jedynie sposób na robienie pieniędzy. Przecież ile to zespołów rockowych deklarowało przywiązanie do anarchosocjalizmu i trockizmu, a robiło przy tym pieniądze, o których elektorat konserwatystów w postaci klasy średniej mógł niejednokrotnie pomarzyć. Jeszcze część prawdopodobnie widzi się już w roli poganiaczy niewolników. Istnieje jednak trzecia grupa, która jest najważniejsza. Bez niej bowiem ten domek z kart budowany od epoki Oświecenia dawno zawaliłby się.
Są to architekci nowego socjalistycznego świata.
Oni doskonale wiedzą po co to wszystko robią. To są inżynierowie społeczni, których marzeniem jest zbudowanie nowego totalitaryzmu, tym razem w barwach tęczowych, mimo że mającego bardzo dużo wspólnego z czerwonym i brunatnym. Ich największym sukcesem jest wsadzenie nas do klatki i powiedzenie, że mamy więcej wolności. Zupełnie jak z jakimś karasiem złocistym albo skalarem. Czy taka ryba jest świadoma obecności akwarium? Nie - na tej samej zasadzie ludzie zaczynają traktować pewne rzeczy jako normalne. To jest ich największy sukces. Sterowanie omamionymi masami, które gnają przed siebie na śmierć jak lemingi, nie jest już potem specjalnie trudne. Teraz będą mogli zbudować ten nowy socjalistyczny świat. Będzie on prawdziwym piekłem, którego symbolem mogłaby być tęczowa swastyka. Starcy i niepełnosprawni będą poddawani eutanazji. Część ludzi zostanie wysterylizowana, możliwe jeszcze, że wprowadzi się chińskie rozwiązanie dotyczące jednego dziecka. Za myślozbrodnię jak naśmiewanie się z homoseksualistów, zapewne jakiś Oświęcim albo Kołyma. Do tego wysokie podatki i powszechna inwigilacja, a jak przyjdzie co do czego, to nawet kontrolowanie tego, co myślą ludzie tak, aby społeczna maszyna chodziła, jak architekci sobie życzą. Dodam, że ten ostatni wariant nie jest aż tak mocno nieprawdopodobny. Przecież elektronika poczyniła gigantyczne postępy, tak samo o mózgu wiemy zdecydowanie więcej niż w czasach pierwszych totalitaryzmów.
Kim są ci architekci?
To też jest dosyć złożona grupa. Nie są oni monolitem. Składają się z kilku mniejszych grupek, które - powiedzmy - dysponują tą samą wspólnotą interesów w postaci budowy nowego socjalistycznego świata w skali kontynentalnej, jeżeli nie światowej. Poniżej postaram się je omówić.
Do projektantów nowego socjalistycznego świata zalicza się masoneria. Od XVIII w. marzy ona o budowie oświeconego państwa, w którym triumfować będą prawa rozumu, przynajmniej w założeniu. Z tego powodu szerzy ona internacjonalizm. Od dwóch stuleci opowiada się za budową Stanów Zjednoczonych Europy, a od jakiegoś czasu nawet globalnej republiki. Postulatem masonerii jest też emancypacja kobiet. Ostatnimi czasy do szeroko pojętego, modnego w kręgach współczesnych intelektualistów, wolnomyślicielstwa dołączono pojęcie sprawiedliwości społecznej. Wiedząc, jak masoneria broniła tegoż wolnomyślicielstwa (w rzeczywistości będącego przykładem skrajnego konformizmu), należy się spodziewać, iż zapowiadane przez nich globalne państwo będzie repetą z ZSRR paleontologicznego (tzn. wybudowanego na terenie dawnej carskiej Rosji). Dlaczego masonerię wiązać należy z lewactwem? To ona je stworzyła i pozwoliła siać zniszczenie; jest z nim w pewien sposób sprzężona. Bezpośrednio czuwała nad wieloma przedsięwzięciami lewicy, jak rewolucją francuską czy październikową. Animatorzy obydwu byli masonami bardzo wysokich stopni wtajemniczenia. Dla przykładu Lenin miał trzydziesty, a Trocki był nawet wyżej od niego - posiadał trzydziesty trzeci. Widać na tym przykładzie, jak bardzo masoneria chce zniszczyć tradycyjne społeczeństwo, a ludzi sprowadzić do poziomu niewolników. Siłą rzeczy musi być związana z formacją polityczną, jaka te postulaty spełnia. Masoni zapewne funkcjonują w lewicowych partiach, doskonale wiedząc, po co to wszystko jest czynione. Pełnią funkcję zbliżoną do królowych u owadów społecznych, które wydzielają feromony i sterują - obok innych rodzajów architektów - całym przedsięwzięciem.
Lewica jest generalnie internacjonalistyczna, przynajmniej tak przedstawia się większa część jej odłamów. Ale do architektów nowego socjalistycznego świata można zaliczyć przedstawicieli pewnej grupy nacyjnej. No właśnie, a jakiej? Rzecz jasna chodzi tu o - jak to określił Coudenhouve-Kalergi - duchowy naród panów, czyli Żydów. Można się tutaj zastanawiać, a z jakiego to niby powodu? Szowinizm żydowski jako jedyny da się pogodzić z różnymi internacjonalistycznymi poglądami typu socjalizm czy komunizm. Wynika to z tego, że po powstaniu Bar Kochby, które zakończyło się fiaskiem w 135 r. n. e. Żydzi zostali rozproszeni po całym Imperium Rzymskim i swojego państwa nie mieli. Zmuszeni byli funkcjonować jako diaspora. W efekcie nie wytworzyły się u nich normalne uczucia patriotyczne, ergo: wszelkie ruchy o charakterze rewolucyjnym bardzo przyciągały nich. Przecież nawet część jakobinów była Żydami. Ilu komunistów przecież miała takie pochodzenie. Nie lepiej jest we współczesnych lewicowych partiach. Pewnie paru sterników ma pochodzenie bardzo odpowiednie. Dodam, że z punktu widzenia żydowskiego szowinizmu lewicowe myślenie w kategoriach społeczno-gospodarczych jest bardzo korzystne. Aborcja, eutanazja, homozwiązki, a później również eugenika, prowadzą rzecz jasna do depopulacji. Szeroko pojęty socjal przyczynia się do zepsucia społeczeństwa oraz jego postępującej degeneracji, w wyniku czego pewne projekty kulturowe można realizować, w wyniku czego niszczyć autochtonów, a samemu przejmować władzę. Istnieje również łącznik między Żydami a masonami w postaci loży B'nai-B'rith, który również może wykazywać znaczne wpływy.
Mało kto wiąże międzynarodowe korporacje z internacjonalistycznym socjalizmem. Co więcej, takie połączenie wydaje się sprzeczne. A jednak. Najpotężniejszy kapitał wyciąga największe zyski z wszelkich regulacji - od płacy minimalnej począwszy, a skończywszy na koncesjach. Uniemożliwia to bardzo skutecznie rozwój wszystkich, którzy są od nich mniejsi. Międzynarodowe korporacje mogą mieć również pewien cel w ustanawianiu prawa dotyczącego kwestii obyczajowo-społecznych. Bardzo wygodna może być z ich punktu widzenia legalizacja aborcji, ponieważ to pozwoli przetrzebić na dłuższą metę klasę średnią. Dodam, że wiele partii lewicowych jest po cichu finansowanych przez wielkie korporacje, więc muszą tańczyć tak, jak im tamci zagrają.
Ostatnia klasa architektów nowego socjalistycznego świata zapewne ma swoją siedzibę w Moskwie na Łubiance. Są to wysoko postawieni funkcjonariusze służb wywiadowczych. Wspominali o tym dysydenci. Na przykład Władimir Bukowski twierdził, iż w 1986 roku socjaliści zachodnioeuropejscy spotkali się sowieckimi komunistami w sprawie budowy zjednoczonej Europy oraz dalszej współpracy pomiędzy nimi. Wspomniany przeze mnie dysydent nigdy nie wykluczał, że w konstrukcji Stanów Zjednoczonych Europy bierze udział radziecki wywiad. Poza tym w wielu partiach lewicowych zarówno przed jak i po wojnie działali radzieccy agenci, którzy mieli wpływ na ich politykę, obsadę kadr et cetera. Pod tym względem zapewne niewiele się zmieniło.
Widać, architektów nowego socjalistycznego świata, tej lewicowej elity, jest kilka klas. Co więcej, one się wzajemnie ze sobą przenikają, mimo wszystko nie tworzą monolitu. Łączy ich wszystkich jeden wspólny cel, a mianowicie budowa antyutopii, jaką będzie nowy socjalistyczny świat, coś w rodzaju ogólnoświatowego (na początek obejmującego tylko znaczne połacie Eurazji) ZSRR neontologicznego.
Jak im się to uda można tylko zapytać, chyba zdając sobie sprawę o drodze w Nicość: quo vadis homine?
Najlepiej przedstawił to dobrze znany Włodzimierz Iljicz Lenin. Wyróżnił on mianowicie w obrębie komunistów dwie klasy - uświadomionych i pożytecznych idiotów. Pierwsza, wie doskonale, po co to robi, jest przy tym do bólu cyniczna. Druga z kolei myśli, że walczy o wolność dla ciemiężonych i nie zdaje sobie sprawy, po co to wszystko robi. To wszystko można przenieść na całość lewactwa, bo stosuje się to nie tylko w stosunku do komunistów. Większość lewicowców, z którymi się rozmawia, to są właśnie pożyteczni idioci. Bezwolne kukły w czyichś rękach... Istnieje jednak stosunkowo nieliczna grupa, która jest uświadomiona i wie doskonale, po co to wszystko jest robiona. Część prawdopodobnie widzi w głoszeniu idei lewicowych jedynie sposób na robienie pieniędzy. Przecież ile to zespołów rockowych deklarowało przywiązanie do anarchosocjalizmu i trockizmu, a robiło przy tym pieniądze, o których elektorat konserwatystów w postaci klasy średniej mógł niejednokrotnie pomarzyć. Jeszcze część prawdopodobnie widzi się już w roli poganiaczy niewolników. Istnieje jednak trzecia grupa, która jest najważniejsza. Bez niej bowiem ten domek z kart budowany od epoki Oświecenia dawno zawaliłby się.
Są to architekci nowego socjalistycznego świata.
Oni doskonale wiedzą po co to wszystko robią. To są inżynierowie społeczni, których marzeniem jest zbudowanie nowego totalitaryzmu, tym razem w barwach tęczowych, mimo że mającego bardzo dużo wspólnego z czerwonym i brunatnym. Ich największym sukcesem jest wsadzenie nas do klatki i powiedzenie, że mamy więcej wolności. Zupełnie jak z jakimś karasiem złocistym albo skalarem. Czy taka ryba jest świadoma obecności akwarium? Nie - na tej samej zasadzie ludzie zaczynają traktować pewne rzeczy jako normalne. To jest ich największy sukces. Sterowanie omamionymi masami, które gnają przed siebie na śmierć jak lemingi, nie jest już potem specjalnie trudne. Teraz będą mogli zbudować ten nowy socjalistyczny świat. Będzie on prawdziwym piekłem, którego symbolem mogłaby być tęczowa swastyka. Starcy i niepełnosprawni będą poddawani eutanazji. Część ludzi zostanie wysterylizowana, możliwe jeszcze, że wprowadzi się chińskie rozwiązanie dotyczące jednego dziecka. Za myślozbrodnię jak naśmiewanie się z homoseksualistów, zapewne jakiś Oświęcim albo Kołyma. Do tego wysokie podatki i powszechna inwigilacja, a jak przyjdzie co do czego, to nawet kontrolowanie tego, co myślą ludzie tak, aby społeczna maszyna chodziła, jak architekci sobie życzą. Dodam, że ten ostatni wariant nie jest aż tak mocno nieprawdopodobny. Przecież elektronika poczyniła gigantyczne postępy, tak samo o mózgu wiemy zdecydowanie więcej niż w czasach pierwszych totalitaryzmów.
Kim są ci architekci?
To też jest dosyć złożona grupa. Nie są oni monolitem. Składają się z kilku mniejszych grupek, które - powiedzmy - dysponują tą samą wspólnotą interesów w postaci budowy nowego socjalistycznego świata w skali kontynentalnej, jeżeli nie światowej. Poniżej postaram się je omówić.
Do projektantów nowego socjalistycznego świata zalicza się masoneria. Od XVIII w. marzy ona o budowie oświeconego państwa, w którym triumfować będą prawa rozumu, przynajmniej w założeniu. Z tego powodu szerzy ona internacjonalizm. Od dwóch stuleci opowiada się za budową Stanów Zjednoczonych Europy, a od jakiegoś czasu nawet globalnej republiki. Postulatem masonerii jest też emancypacja kobiet. Ostatnimi czasy do szeroko pojętego, modnego w kręgach współczesnych intelektualistów, wolnomyślicielstwa dołączono pojęcie sprawiedliwości społecznej. Wiedząc, jak masoneria broniła tegoż wolnomyślicielstwa (w rzeczywistości będącego przykładem skrajnego konformizmu), należy się spodziewać, iż zapowiadane przez nich globalne państwo będzie repetą z ZSRR paleontologicznego (tzn. wybudowanego na terenie dawnej carskiej Rosji). Dlaczego masonerię wiązać należy z lewactwem? To ona je stworzyła i pozwoliła siać zniszczenie; jest z nim w pewien sposób sprzężona. Bezpośrednio czuwała nad wieloma przedsięwzięciami lewicy, jak rewolucją francuską czy październikową. Animatorzy obydwu byli masonami bardzo wysokich stopni wtajemniczenia. Dla przykładu Lenin miał trzydziesty, a Trocki był nawet wyżej od niego - posiadał trzydziesty trzeci. Widać na tym przykładzie, jak bardzo masoneria chce zniszczyć tradycyjne społeczeństwo, a ludzi sprowadzić do poziomu niewolników. Siłą rzeczy musi być związana z formacją polityczną, jaka te postulaty spełnia. Masoni zapewne funkcjonują w lewicowych partiach, doskonale wiedząc, po co to wszystko jest czynione. Pełnią funkcję zbliżoną do królowych u owadów społecznych, które wydzielają feromony i sterują - obok innych rodzajów architektów - całym przedsięwzięciem.
Lewica jest generalnie internacjonalistyczna, przynajmniej tak przedstawia się większa część jej odłamów. Ale do architektów nowego socjalistycznego świata można zaliczyć przedstawicieli pewnej grupy nacyjnej. No właśnie, a jakiej? Rzecz jasna chodzi tu o - jak to określił Coudenhouve-Kalergi - duchowy naród panów, czyli Żydów. Można się tutaj zastanawiać, a z jakiego to niby powodu? Szowinizm żydowski jako jedyny da się pogodzić z różnymi internacjonalistycznymi poglądami typu socjalizm czy komunizm. Wynika to z tego, że po powstaniu Bar Kochby, które zakończyło się fiaskiem w 135 r. n. e. Żydzi zostali rozproszeni po całym Imperium Rzymskim i swojego państwa nie mieli. Zmuszeni byli funkcjonować jako diaspora. W efekcie nie wytworzyły się u nich normalne uczucia patriotyczne, ergo: wszelkie ruchy o charakterze rewolucyjnym bardzo przyciągały nich. Przecież nawet część jakobinów była Żydami. Ilu komunistów przecież miała takie pochodzenie. Nie lepiej jest we współczesnych lewicowych partiach. Pewnie paru sterników ma pochodzenie bardzo odpowiednie. Dodam, że z punktu widzenia żydowskiego szowinizmu lewicowe myślenie w kategoriach społeczno-gospodarczych jest bardzo korzystne. Aborcja, eutanazja, homozwiązki, a później również eugenika, prowadzą rzecz jasna do depopulacji. Szeroko pojęty socjal przyczynia się do zepsucia społeczeństwa oraz jego postępującej degeneracji, w wyniku czego pewne projekty kulturowe można realizować, w wyniku czego niszczyć autochtonów, a samemu przejmować władzę. Istnieje również łącznik między Żydami a masonami w postaci loży B'nai-B'rith, który również może wykazywać znaczne wpływy.
Mało kto wiąże międzynarodowe korporacje z internacjonalistycznym socjalizmem. Co więcej, takie połączenie wydaje się sprzeczne. A jednak. Najpotężniejszy kapitał wyciąga największe zyski z wszelkich regulacji - od płacy minimalnej począwszy, a skończywszy na koncesjach. Uniemożliwia to bardzo skutecznie rozwój wszystkich, którzy są od nich mniejsi. Międzynarodowe korporacje mogą mieć również pewien cel w ustanawianiu prawa dotyczącego kwestii obyczajowo-społecznych. Bardzo wygodna może być z ich punktu widzenia legalizacja aborcji, ponieważ to pozwoli przetrzebić na dłuższą metę klasę średnią. Dodam, że wiele partii lewicowych jest po cichu finansowanych przez wielkie korporacje, więc muszą tańczyć tak, jak im tamci zagrają.
Ostatnia klasa architektów nowego socjalistycznego świata zapewne ma swoją siedzibę w Moskwie na Łubiance. Są to wysoko postawieni funkcjonariusze służb wywiadowczych. Wspominali o tym dysydenci. Na przykład Władimir Bukowski twierdził, iż w 1986 roku socjaliści zachodnioeuropejscy spotkali się sowieckimi komunistami w sprawie budowy zjednoczonej Europy oraz dalszej współpracy pomiędzy nimi. Wspomniany przeze mnie dysydent nigdy nie wykluczał, że w konstrukcji Stanów Zjednoczonych Europy bierze udział radziecki wywiad. Poza tym w wielu partiach lewicowych zarówno przed jak i po wojnie działali radzieccy agenci, którzy mieli wpływ na ich politykę, obsadę kadr et cetera. Pod tym względem zapewne niewiele się zmieniło.
Widać, architektów nowego socjalistycznego świata, tej lewicowej elity, jest kilka klas. Co więcej, one się wzajemnie ze sobą przenikają, mimo wszystko nie tworzą monolitu. Łączy ich wszystkich jeden wspólny cel, a mianowicie budowa antyutopii, jaką będzie nowy socjalistyczny świat, coś w rodzaju ogólnoświatowego (na początek obejmującego tylko znaczne połacie Eurazji) ZSRR neontologicznego.
Jak im się to uda można tylko zapytać, chyba zdając sobie sprawę o drodze w Nicość: quo vadis homine?
czwartek, 3 lipca 2008
Stracone możliwości
Kiedyś zastanawiałem się nad tym, co powinniśmy byli zrobić przed drugą wojną światową, aby nie doprowadzić do zbrojnego starcia. Doszedłem wówczas do wniosku, że powinniśmy dogadać się z Niemcami i wstąpić do paktu antykominternowskiego. Wówczas w razie wojny ze Związkiem Radzieckim Trzecia Rzesza opanowałaby państwa bałtyckie, a Polska zajęłaby obszary Białorusi i Ukrainy uzyskując przy tym dostęp do Morza Czarnego. Kto wie, czy wówczas wschodnia granica nie rozciągałaby się jeszcze dalej na wschodzie niż w XVII w. i czy nie byłaby zbliżona raczej do wschodniej rubieży Wielkiego Księstwa Litewskiego. Sam pomysł takiego sojuszu byłby niezły, ponieważ ZSRR zostałby prawdopodobnie pokonany, a Trzecia Rzesza wykrwawiłaby się na zachodzie w walce z demoliberalizmem; pewnie Stany Zjednoczone zostałaby jakoś do tej wojny wkręcona, w końcu koncepcje izolacjonistyczne w latach dwudziestych praktycznie tam upadły. Ostatnimi czasy przemyślałem sobie całą sprawę na nowo, no i doszedłem do wniosku, że istniała jeszcze lepsza możliwość niż wchodzenie w pakt z diabłem, czyli z Trzecią Rzeszą. A mianowicie, o co mi tutaj chodzi.
Przecież spokojnie moglibyśmy dogadać się z Japonią pod koniec lat dwudziestych. Nie należało kombinować z Międzymorzem, ta koncepcja ministra Becka skazana była na porażkę. Poszczególne państwa wytworzone z upadku imperiów - kaiserowskich Niemiec, carskiej Rosji i Austro-Węgier, były ze sobą skłócone i skonfliktowane. Weźmy pod uwagę chociażby nasz kraj. Mieliśmy konflikt z Litwą od czasów buntu Żeligowskiego o ziemie Wileńszczyzny. Również z Czechosłowacją stosunki były napięte ze względu na Zaolzie i nie tylko. Punktem spornym była również Spisz. Biorąc pod uwagę inne państwa, to na przykład Węgry straciły Siedmiogród, wyrażały pretensje w stosunku do części Słowacji i Austrii. Tego typu sytuacje można mnożyć. Międzymorze będące przeciwwagą zarówno dla imperializmu niemieckiego jak sowieckiego było utopią. Mogliśmy zatem podpisać pakt z Krajem Kwitnącej Wiśni o współpracy militarnej. Co by z tego wynikało?
Pierwsza rzecz, to należy spojrzeć, z jakim państwem my wtedy mieliśmy około 1500 kilometrów wschodniej granicy. Był to Związek Radziecki, który nie ukrywał, że miał chrapkę na nasze ziemie, a nawet na rządzenie całym światem. Japonia również graniczyła z nim, mając na Sachalinie granicę lądową oraz między Kurylami i Kamczatką granicę morską. Poza tym Kraj Kwitnącej Wiśni chciał się stać dominującym imperium w regionie i dążył do podbicia ziem, na których znajdowało się mnóstwo zasobów. A przecież wiemy ile na rosyjskim Dalekim Wschodzie wydobywa się surowców. A teraz dokonajmy takiej symulacji. Co by się stało, gdyby nas zaatakował Związek Radziecki. My oczywiście dajemy mu odpór. Równocześnie dochodzi do ataku armii japońskiej na obiekty znajdujące się na wschodniej Syberii. Opanowana zostaje Kamczatka, Sachalin, Kraj Ussuryjski oraz znaczna część wybrzeża. W kilku miejscach przedziera się głębiej, nawet do Czyty jak podczas rewolucji październikowej. ZSRR zostaje zmuszony wycofać wojska z terenów Polski i przerzucić je na Daleki Wschód. Zwróćmy uwagę w jakiej sytuacji była wówczas Japonia. Dążyła do pozyskania ziem, na których znajdowały się poszczególne surowce, więc raczej nie byłoby łatwo wyrzucić Japończyków z tych ziem. Wojna na Pacyfiku to byłoby nic, przy tym co działoby się na wschodniej Syberii i przy znajomości bojowej gorliwości japońskich żołnierzy. Tak samo w razie napaści na japońskie tereny, my powinniśmy opanować resztę Białorusi, znaczne tereny Ukrainy, a nawet pójść na Moskwę... Jaki jest zatem z tego wniosek. ZSRR znalazłby się w szachu i nie mógłby nic zrobić. Byłby wyłączony z ewentualnego konfliktu. Nie sprawdziłoby się w tym wypadku twierdzenie wybitnego geopolityka Studnickiego-Gizberta, że w razie napaści Niemiec, automatycznie dojdzie do ataku sowieckiego. W tym wypadku ZSRR nie mógłby uderzyć, a bez tego Niemcy tak łatwo nie daliby nam rady. Blitzkrieg bardzo by się przedłużył, a my teoretycznie moglibyśmy jeszcze armię niemiecką odeprzeć.
Dochodzimy tutaj do drugiego aspektu. Współpraca militarna nie zawiera się tylko na zapewnieniach o wzajemnej pomocy między państwami. Teoretycznie moglibyśmy Japończykom sprzedać trochę swojej broni ręcznej, którą oni mieli akurat słabą, a od nich kupić samoloty i okręty podwodne - te akurat bardzo dobre, aby uzupełnić braki w sprzęcie we własnej armii. Przecież pieniądze wykorzystane na budowę COP można by spokojnie wydać na wojska lądowe i marynarkę wojenną. Jeżeli nie bylibyśmy w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości Łosi i Karasi moglibyśmy zakupić samoloty marki Mitsubishi. Założę się, że wówczas wrzesień roku 1939 wyglądałby zupełnie inaczej. Przyjmijmy jeszcze, że obok tego mielibyśmy odpowiednie ilości broni przeciwlotniczej (jak karabin maszynowy Szczeniak) i przeciwpancernej (chociażby sławetny Ur), to tym bardziej. Wtedy to my zdobylibyśmy Berlin, a nie Niemcy Warszawę.
Wiadomo, że polityka socjaldemokratycznych mięczaków Bluma i Chamberlaina określana mianem appeasment doprowadziłaby do skierowania ekspansji Trzeciej Rzeszy na wschód. Tylko że w razie mocniejszego sojuszu z Japonią, Niemcy dostałyby bardzo mocne lanie. Inna byłaby teraz pozycja Polski na świecie i w Europie. Bylibyśmy krajem o powierzchni zbliżonym do Francji, ponieważ od Niemiec należałoby wysępić ziemie Polski piastowskiej jak również część tych, które były zajmowane w czasach pierwszych Piastów przez plemiona słowiańskie. Tak więc na zachodzie sięgalibyśmy dalej niż obecnie.
Niestety, tego typu szanse po prostu zaprzepaściliśmy. Nie można odmówić sanacyjnemu rządowi, że nie chciał dla Polski dobrze. Nie dostrzegał jednak wielu istotnych rzeczy, w efekcie straciliśmy bardzo wiele możliwości. A teraz nam się to będzie odbijać czkawką aż do końca naszej historii...
Przecież spokojnie moglibyśmy dogadać się z Japonią pod koniec lat dwudziestych. Nie należało kombinować z Międzymorzem, ta koncepcja ministra Becka skazana była na porażkę. Poszczególne państwa wytworzone z upadku imperiów - kaiserowskich Niemiec, carskiej Rosji i Austro-Węgier, były ze sobą skłócone i skonfliktowane. Weźmy pod uwagę chociażby nasz kraj. Mieliśmy konflikt z Litwą od czasów buntu Żeligowskiego o ziemie Wileńszczyzny. Również z Czechosłowacją stosunki były napięte ze względu na Zaolzie i nie tylko. Punktem spornym była również Spisz. Biorąc pod uwagę inne państwa, to na przykład Węgry straciły Siedmiogród, wyrażały pretensje w stosunku do części Słowacji i Austrii. Tego typu sytuacje można mnożyć. Międzymorze będące przeciwwagą zarówno dla imperializmu niemieckiego jak sowieckiego było utopią. Mogliśmy zatem podpisać pakt z Krajem Kwitnącej Wiśni o współpracy militarnej. Co by z tego wynikało?
Pierwsza rzecz, to należy spojrzeć, z jakim państwem my wtedy mieliśmy około 1500 kilometrów wschodniej granicy. Był to Związek Radziecki, który nie ukrywał, że miał chrapkę na nasze ziemie, a nawet na rządzenie całym światem. Japonia również graniczyła z nim, mając na Sachalinie granicę lądową oraz między Kurylami i Kamczatką granicę morską. Poza tym Kraj Kwitnącej Wiśni chciał się stać dominującym imperium w regionie i dążył do podbicia ziem, na których znajdowało się mnóstwo zasobów. A przecież wiemy ile na rosyjskim Dalekim Wschodzie wydobywa się surowców. A teraz dokonajmy takiej symulacji. Co by się stało, gdyby nas zaatakował Związek Radziecki. My oczywiście dajemy mu odpór. Równocześnie dochodzi do ataku armii japońskiej na obiekty znajdujące się na wschodniej Syberii. Opanowana zostaje Kamczatka, Sachalin, Kraj Ussuryjski oraz znaczna część wybrzeża. W kilku miejscach przedziera się głębiej, nawet do Czyty jak podczas rewolucji październikowej. ZSRR zostaje zmuszony wycofać wojska z terenów Polski i przerzucić je na Daleki Wschód. Zwróćmy uwagę w jakiej sytuacji była wówczas Japonia. Dążyła do pozyskania ziem, na których znajdowały się poszczególne surowce, więc raczej nie byłoby łatwo wyrzucić Japończyków z tych ziem. Wojna na Pacyfiku to byłoby nic, przy tym co działoby się na wschodniej Syberii i przy znajomości bojowej gorliwości japońskich żołnierzy. Tak samo w razie napaści na japońskie tereny, my powinniśmy opanować resztę Białorusi, znaczne tereny Ukrainy, a nawet pójść na Moskwę... Jaki jest zatem z tego wniosek. ZSRR znalazłby się w szachu i nie mógłby nic zrobić. Byłby wyłączony z ewentualnego konfliktu. Nie sprawdziłoby się w tym wypadku twierdzenie wybitnego geopolityka Studnickiego-Gizberta, że w razie napaści Niemiec, automatycznie dojdzie do ataku sowieckiego. W tym wypadku ZSRR nie mógłby uderzyć, a bez tego Niemcy tak łatwo nie daliby nam rady. Blitzkrieg bardzo by się przedłużył, a my teoretycznie moglibyśmy jeszcze armię niemiecką odeprzeć.
Dochodzimy tutaj do drugiego aspektu. Współpraca militarna nie zawiera się tylko na zapewnieniach o wzajemnej pomocy między państwami. Teoretycznie moglibyśmy Japończykom sprzedać trochę swojej broni ręcznej, którą oni mieli akurat słabą, a od nich kupić samoloty i okręty podwodne - te akurat bardzo dobre, aby uzupełnić braki w sprzęcie we własnej armii. Przecież pieniądze wykorzystane na budowę COP można by spokojnie wydać na wojska lądowe i marynarkę wojenną. Jeżeli nie bylibyśmy w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości Łosi i Karasi moglibyśmy zakupić samoloty marki Mitsubishi. Założę się, że wówczas wrzesień roku 1939 wyglądałby zupełnie inaczej. Przyjmijmy jeszcze, że obok tego mielibyśmy odpowiednie ilości broni przeciwlotniczej (jak karabin maszynowy Szczeniak) i przeciwpancernej (chociażby sławetny Ur), to tym bardziej. Wtedy to my zdobylibyśmy Berlin, a nie Niemcy Warszawę.
Wiadomo, że polityka socjaldemokratycznych mięczaków Bluma i Chamberlaina określana mianem appeasment doprowadziłaby do skierowania ekspansji Trzeciej Rzeszy na wschód. Tylko że w razie mocniejszego sojuszu z Japonią, Niemcy dostałyby bardzo mocne lanie. Inna byłaby teraz pozycja Polski na świecie i w Europie. Bylibyśmy krajem o powierzchni zbliżonym do Francji, ponieważ od Niemiec należałoby wysępić ziemie Polski piastowskiej jak również część tych, które były zajmowane w czasach pierwszych Piastów przez plemiona słowiańskie. Tak więc na zachodzie sięgalibyśmy dalej niż obecnie.
Niestety, tego typu szanse po prostu zaprzepaściliśmy. Nie można odmówić sanacyjnemu rządowi, że nie chciał dla Polski dobrze. Nie dostrzegał jednak wielu istotnych rzeczy, w efekcie straciliśmy bardzo wiele możliwości. A teraz nam się to będzie odbijać czkawką aż do końca naszej historii...
Etykiety:
geopolityka,
historia,
historia alternatywna,
Japonia,
komunizm,
nazizm,
Niemcy,
Polska,
ZSRR
środa, 2 lipca 2008
O feromonach władzy
Jakiś czas temu Artur M. Nicpoń opublikował tekst pt. Feromony władzy. W momencie ukazania się nie miałem okazji go przeczytać. Zetknąłem się z nim de facto dzięki wypocinom Quasiego na temat katoagresji rzekomo związanej z poglądami prawicowo-konserwatywnymi. Zainspirował mnie on do przemyśleń, czy rzeczywiście powinniśmy my tutaj w Polsce pewne rzeczy robić, czy nas w ogóle na to stać. Okazuje się, że tak. Tylko niestety rządzili nami po 1989 roku idioci, którzy nie zdawali sobie sprawy z geopolitycznego umiejscowienia naszego kraju i wynikających z tego zagrożeń. Świadczy o tym chociażby uprawianie dyplomacji wzorem Quislinga polegającej na przymilaniu się do wszystkich wokół. Polska była wręcz określana jako brzydka panna bez posagu. No i nic dziwnego, że ci ludzie, którzy nami rządzili, nie dostrzegali, że znajdujemy się między dwoma silnymi żywiołami - niemieckim i rosyjskim, a wobec tego jesteśmy w ciągłym stanie zagrożenia. Przecież od zarania dziejów państwa polskiego wiadomo było, że Niemcy parli na wschód, opanowując Wieletów, Obodrzyców, Łużyczan oraz wiele innych nacji występujących w średniowieczu między Odrą a Łabą, z czasem zajmując fragmenty Polski geograficznej, czyli Pomorze Zachodnie, Śląsk, Lubuszczyznę. A z kolei Ruś od zawsze miała apetyt na te ziemie, już u zarania swojej państwowości toczyliśmy z nią wojny o pewne obszary. W XVI w. panowie na Kremlu jasno zdefiniowali, gdzie ma się znajdować przyszła granica państwa rosyjskiego - na Wiśle. A niektórzy z carów, jak Iwan Groźny, uważali się za władców całej Europy. Caryca Katarzyna uznała za dalekosiężny imperialny cel Rosji opanowanie całej Polski oraz cieśnin tureckich. Taki krótki wgląd w nasze dzieje dobitnie pokazuje naszą sytuację, która nie jest wcale inna niż za czasów Bolesława Chrobrego czy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nic się nie zmieniło w tym zakresie. Dalej znajdujemy się na Niżu Środkowoeuropejskim i od Niemiec czy Rosji (w zasadzie te postsowieckie republiki to są satelity, więc można mówić tutaj o jednolitej polityce jednego państwa) nie odgradzają nas żadne naturalne bariery typu łańcuchy górskie. To już by nam bardzo dużo dawało. Ale niestety. Po prostu rządzeni byliśmy przez ludzi, którzy nie potrafią wyciągnąć najprostszych wniosków z dziejów Najjaśniejszej Rzeczpospolitej czy jej położenia geograficznego. Gdybyśmy byli rządzeni przez właściwych ludzi - już nie mówię, że ten kraj wyglądałby zupełnie inaczej, bo tak by pewnie było - ale zainwestowalibyśmy we właściwe rzeczy. Rozwijalibyśmy energetykę atomową (przy okazji wyposażylibyśmy się w kilka głowic) oraz mielibyśmy odpowiednie zasoby broni chemicznej i biologicznej tak, aby w razie czego spustoszyć Niemcy i Rosję.
Pojawia się teraz pytanie: a jak mielibyśmy to zrobić?
Armia w pewien sposób zajmuje się w Polsce badaniami naukowymi vide chociażby WAT czy nie istniejący już WAM. Ale to jest zdecydowanie za mało, ażebyśmy mogli pewne programy związane ze zbrojeniem zrealizować. Powinny powstać większe ośrodki o charakterze instytutów naukowo-badawczych będące własnością armii. Doszedłem do wniosku, że powinny się one zajmować dyscyplinami przyrodniczymi i technicznymi. A teraz jaki one powinny mieć zakres działania?
Pierwszy to rzecz jasna fizyka, chemia, elektronika, informatyka, automatyka, inżynieria chemiczna i procesowa, nanotechnologia, technologia jądrowa et consortes. Ustalmy tutaj jedną rzecz: miałyby one jawny zakres działania oraz ściśle tajny. W pierwszym przypadku to oczywiście zajmowano by się: fizyką półprzewodników, optyką kwantową, chemią kwantową, fizyką i chemią jądrową, elektrochemią, oczywiście chemią organiczną, również supramolekularną, metodami otrzymywania różnych związków na skalę przemysłową. W zakres ściśle tajny wchodziłyby między innymi badaniami nad zimną fuzją termojądrową. Wbrew pozorom może to nie być wcale humbug. Fleichman i Pontz musieli otrzymać sowitą zapłatę od przedstawicieli trustu wydobywczo-energetycznego, aby przyznać się do popełnienia fałszerstwa. Znalazłem informacje, że jedno z laboratoriów związane z US Navy prowadzi badania nad elektrolizą na porowatych elektrodach palladowych w deuterze, czyli z wykorzystaniem klasycznej już metody przedstawionej w 1998 roku przez wymienionych wyżej badaczy. Poza tym są jeszcze inne metody rozważane, jak kawitujące pęcherzyki pary wodnej. Gdyby to była fuszeria od początku do końca, to nikt by się tym nie zajmował; wszyscy daliby sobie spokój już z tym. Tak więc być może procesy zachodzące normalnie w gwiazdach przeprowadzić można w niższej temperaturze... Inną gałęzią, jaką należałoby rozwijać to kryptografia kwantowa. Z użyciem odpowiednich laserów można szyfrować wiadomości oraz przekazywać je praktycznie błyskawicznie pomiędzy nawet oddalonymi od siebie jednostkami. Jawną częścią tego typu military research byłaby optyka i informatyka kwantowa. Obok tego powinno się jeszcze rozwijać nanotechnologię, w tym układy mikroelektromechaniczne. Byłaby to synteza kilku działów fizyki, chemii oraz inżynierii. Tutaj również można oczekiwać potencjalnych zastosowań militarnych. Jeszcze inne badania z gatunku top secret, jakie powinny być tam prowadzone, to broń chemiczna. Powinny one obejmować metody syntezy odpowiednich związków jak również ich projektowanie na zasadach zbliżonych do drug desinging; w oparciu o strukturę odpowiednich białek. Wykorzystywane tutaj winny być również metody chemii kwantowej, aby odpowiednio wyliczyć dany związek. Pion - bo tak to można określić - zajmujący się bronią chemiczną powinien również zajmować się syntezą analogów substancji neurotoksycznych występujących w organizmach żywych, aby móc je wykorzystać później na polu walki. Poza tymi stricte naukowymi aspektami, należy prowadzić również prace nad otrzymywaniem substancji chemicznych mogących zostać wykorzystanych jako broń w skali przemysłowej. Należałoby zaprojektować odpowiednie procesy technologiczne, w jakich można by te związki produkować. Nie sztuka posiadać jakiś związek w bardzo małych ilościach. Trzeba jeszcze go móc otrzymywać w ilościach, jakie pozwalają go zastosować jako broń masowego rażenia.
Druga placówka badawcza powinna się zajmować zagadnieniami biologii molekularnej i eksperymentalnej. W jej zainteresowania powinny wchodzić: biochemia, biofizyka (w tym biologia strukturalna), genetyka molekularna, oczywiście genomika, transkryptomika, proteomika, biologia systemów, biologia rozwoju, onkologia, immunologia, neurobiologia, neurofizjologia, chronobiologia, wirusologia, mikrobiologia, parazytologia molekularna z immunoparazytologią. Część badań prowadzonych powinna być jawnie tak, żeby nikt nie mógł się przyczepić. Natomiast - tak jak w powyższym przykładzie - inne powinny mieć klauzulę top secret. Należałoby tu wymienić część badań związanych z inżynierią genetyczną związanych bezpośrednio z otrzymywaniem broni biologicznej. Dotyczyć to powinno wirusów, bakterii, grzybów, pierwotniaków oraz robaków pasożytniczych. Te ostatnie - wbrew pozorom - też można wykorzystać jako broń biologiczną. Uzyskiwać powinno się odpowiednie organizmy transgeniczne będące bardziej zjadliwe niż ich naturalne odpowiedniki. Testować powinno się je między innymi na myszach. Instytut powinien również w tym samym okresie, w którym wytworzy organizm mogący zostać użyty jako broń, odpowiednią szczepionkę. Tutaj nie planuję robić ograniczeń - mogłyby zostać użyte klasyczne już atenuowane drobnoustroje, jak i szczepionki DNA czy przeciwciała antyidiotypowe. W przypadku broni biologicznej powinny być prowadzone badania na myszach różnych inbredów (jak również knock-outach lub osobników mających nadekspresję danego genu, również klonach uzyskanych metodą nuclear transfer - takich możliwości nie można wykluczać) jak również na zwierzętach gospodarskich. Prowadzone powinny być również prace nad drobnoustrojami bądź pasożytami atakującymi wyłącznie wybrane grupy etniczne. Testowana winna być również broń chemiczna wszelkiego typu - od neurotoksycznych gazów bojowych typu VX po broń psychochemiczną. W tym wypadku badania można wykonywać nie tylko na kręgowcach, ale również na muszkach owocówkach (Drosophila melanogaster) czy nicieniach Caenorhabditis elegans. Co więcej, można podążyć tutaj drogą, jaką obecnie testuje się wiele leków: wychodzi się od modeli drożdżowych, potem robi się doświadczenia na liniach komórkowych, a dopiero potem przechodzi się do całych organizmów. Taki schemat byłby wielce optymalny. Badane powinny być wszystkie reakcje od poziomu genów aż po obserwowalne zmiany w zachowaniu czy odpowiedzi immunologicznej. Wracając jeszcze do broni biologicznej, nie należy wykluczać jeszcze takich ewentualności jak inżynieria białek. Można by poprzez zamianę kilku nukleotydów na drodze zlokalizowanej mutagenezy uzyskać bardziej toksyczną formę omega-konotoksyny. Później można odpowiedzialny za to gen (oczywiście odpowiednio zmodyfikowany) wprowadzić do jakiegoś patogenu, w ten sposób znacznie zwiększając jego zjadliwość.
Trzeci instytut powinien zajmować się naukami o środowisku. Skupić się tam należy na aspektach dotyczących nauk o Ziemi - geomorfologia, hydrologia, meteorologia, glacjologia, geofizyka, geologia, jak również części nauk biologicznych - zoologia, botanika, ekologia. Można tutaj zadać pytanie, a po co czymś takim ma się zajmować armia. Wbrew pozorom tego typu wiedza może być bardzo przydatna. Wyjaśnijmy czym by się tego typu placówka zajmowała. W przypadku nauk o Ziemi to oczywiście wszelkie badania podłoża skalnego, składu atmosfery, składu gleby et consortes. Jeżeli chodzi o badania biologiczne - to biologia systematyczna, anatomia, etologia, ekologia, fizjologia środowiskowa, ekotoksykologia. To pion jawny. A czym w takim razie powinien zajmować się ten ściśle tajny. W przypadku geologii czy geofizyki to wykrywanie na podstawie rozchodzenia się fal mechanicznych w skalnym podłożu bunkrów i innych podziemnych obiektów militarnych wroga. W tym wypadku istnieje również możliwość rozpoczęcia prac nad bronią sejsmiczną. Można też dyskutować o umiejscowieniu poszczególnych swoich twierdz tak, aby ciężko było je zdobyć z użyciem sił konwencjonalnych. W przypadku innych badań, to określać trzeba by skalę skażeń w razie użycia broni chemicznej lub atomowej. Ergo: prowadzone powinny być zatem odpowiednie prace z zakresu ekotoksykologii. Tutaj dogodnym modelem wydają się zwykłe rozwielitki oraz w ogóle ekosystemy wodne, jeżeli rozumujemy w tej skali; wynika to, rzecz jasna, z większej stabilności warunków wewnątrz nich. Powinny być prowadzone prace - zarówno w pionie jawnym, jak i tajnym - dotyczące analizy kondycji ekosystemów - zarówno lądowych jak i wodnych - z użyciem odpowiednich organizmów stosowanych w tym wypadku jako wskaźniki. Proponowałbym tutaj badania zooplanktonu, owadów, ptaków i ssaków drapieżnych oraz pasożytów wywodzących się z pierwotniaków i zwierząt wielokomórkowych (dodam, że bardzo dużo da tutaj sam pomiar poziomu stresu fizjologicznego). Inny zakres prac powinien dotyczyć pewnego rodzaju inżynierii ekosystemów. Wały będące umocnieniami można obsadzić przecież odpowiednimi roślinami, w wyniku czego będą bardziej wytrzymałe. Powinny być również prowadzone prace na temat sztucznego zabagniania terenów przyległych do fortyfikacji; wówczas po prostu ciężej je zdobyć. Dużo trudniej przeprawić się przez taki teren zwykłym siłom konwencjonalnym. Redefinicji wymaga również samo określenie broń biologiczna. Pojmujemy ją zazwyczaj w związku z masowym rażeniem siły ludzkiej. A to niekoniecznie... Na tyłach wroga można prowadzić szeroko zakrojoną dywersję, przez co można zniszczyć praktycznie rolnictwo i przemysł drzewny, a nawet części rybołówstwa śródlądowego, doprowadzając w ten sposób do klęski nieurodzaju i głodu. Teoretycznie wprowadzając stosunkowo niewielkie zmiany w ekosystemach można doprowadzić do ich destabilizacji. Z tego powodu warto prowadzić badania w zakresie klasycznej zoologii i botaniki. Można znaleźć organizm, który bez wrogów naturalnych będzie potrafił siać ogromny chaos w biocenozach. My będziemy znali jego wrogów naturalnych (jakieś czynniki chorobotwórcze, pasożyty lub drapieżniki) i w razie czego będziemy potrafili ograniczyć jego liczebność. Problem będą mieli ci, u których dane zwierzę lub roślina zostanie uwolnione.
Poszczególne instytuty powinny również ze sobą współpracować. Techniki modelowania wypracowane na pierwszym mogłyby zostać z powodzeniem zastosowane w przypadku analizy ekspresji wielu tysięcy genów oraz procesów zachodzących na szczeblu ekosystemalnych. Inżynieria białek i bioinformatyka wymagają obliczeń ab initio, zatem teoretycznie pojawia się możliwość zastosowania tutaj chemii kwantowej. Również enzymy pochodzące z odpowiednich organizmów mogą zostać zastosowane w procesach produkcji pewnych interesujących związków. Być może również można zaprzęc do tego celu organizmy takie jak transgeniczne drożdże Saccharomyces cerevisiae, które otrzymałyby w zasadzie za nas odpowiednie substancje. Co więcej, uzyskiwanie pewnych związków na drodze syntezy chemicznej może okazać się zbyt drogie, więc możliwe jest, że z pewnych roślin czy zwierząt dane substancje będzie trzeba zwyczajnie pozyskiwać.
Kto jeszcze powinien być tam zatrudniony? Oczywiście absolwenci uczelni wojskowych. Można by również brać naukowców z przysłowiowego cywila, po paromiesięcznym militarnym przeszkoleniu. Można by ustalić też, że równocześnie realizuje się jeden plan jawny, a drugi top secret.
Taki plan ma w Polsce niewielkie szanse na spełnienie. Do tego celu musiałby powstać prawdziwy prawicowy, konserwatywny, autorytarny rząd, który utrzymałby się przez dłuższy czas. Jak wyżej, w pierwszym akapicie, zaznaczyłem, rządzą nami niestety idioci, przez których jesteśmy w zasadzie bezbronni. W razie konfrontacji nawet z malutką Litwą nie mamy żadnych szans. Teoretycznie to może nas bez większych problemów opanować Łukaszenka. My nie mamy nawet możliwości na kontratak, ani na prowadzenie szeroko zakrojonej dywersji na tyłach wroga. Obok siebie mamy też państwa o planach ewidentnie imperialistycznych, jak Niemcy czy Rosja. A wiadomo na imperializm najlepiej reagować tym samym. Niestety, tego rządy po 1989 roku nie rozumiały. Ich zdaniem należało prowadzić politykę Widkuna Quislinga, nie budować żadnych siłowni atomowych ani nie zbroić się. Postawiliśmy niestety na socjaldemokratyczny pacyfizm, który jest debilizmem do sześcianu.
Ludzkość pchał na przód militaryzm. Indukował on postęp całej nauki i techniki. A teraz jak dominować na świecie zaczyna lewactwo, to zaczynają się nowe Wieki Ciemne. Oni są zwolennikami demilitaryzacji tak, aby nie było niczego, parafrazując Kononowicza. Historii oni po prostu nie znają, co już mówić o subdyscyplinach jak historia wojskowości, techniki, nauki... nie wiedzą, co pcha ten cały grajdoł, jakim jest ludzkość, do przodu - od strony rzecz jasna czysto pragmatycznej. (Od strony idealistycznej, bowiem, mówi się o ciekawości...)
Czyżby więc od Najjaśniejszej Rzeczypospolitej miały się zacząć Wieki Ciemne?
Pojawia się teraz pytanie: a jak mielibyśmy to zrobić?
Armia w pewien sposób zajmuje się w Polsce badaniami naukowymi vide chociażby WAT czy nie istniejący już WAM. Ale to jest zdecydowanie za mało, ażebyśmy mogli pewne programy związane ze zbrojeniem zrealizować. Powinny powstać większe ośrodki o charakterze instytutów naukowo-badawczych będące własnością armii. Doszedłem do wniosku, że powinny się one zajmować dyscyplinami przyrodniczymi i technicznymi. A teraz jaki one powinny mieć zakres działania?
Pierwszy to rzecz jasna fizyka, chemia, elektronika, informatyka, automatyka, inżynieria chemiczna i procesowa, nanotechnologia, technologia jądrowa et consortes. Ustalmy tutaj jedną rzecz: miałyby one jawny zakres działania oraz ściśle tajny. W pierwszym przypadku to oczywiście zajmowano by się: fizyką półprzewodników, optyką kwantową, chemią kwantową, fizyką i chemią jądrową, elektrochemią, oczywiście chemią organiczną, również supramolekularną, metodami otrzymywania różnych związków na skalę przemysłową. W zakres ściśle tajny wchodziłyby między innymi badaniami nad zimną fuzją termojądrową. Wbrew pozorom może to nie być wcale humbug. Fleichman i Pontz musieli otrzymać sowitą zapłatę od przedstawicieli trustu wydobywczo-energetycznego, aby przyznać się do popełnienia fałszerstwa. Znalazłem informacje, że jedno z laboratoriów związane z US Navy prowadzi badania nad elektrolizą na porowatych elektrodach palladowych w deuterze, czyli z wykorzystaniem klasycznej już metody przedstawionej w 1998 roku przez wymienionych wyżej badaczy. Poza tym są jeszcze inne metody rozważane, jak kawitujące pęcherzyki pary wodnej. Gdyby to była fuszeria od początku do końca, to nikt by się tym nie zajmował; wszyscy daliby sobie spokój już z tym. Tak więc być może procesy zachodzące normalnie w gwiazdach przeprowadzić można w niższej temperaturze... Inną gałęzią, jaką należałoby rozwijać to kryptografia kwantowa. Z użyciem odpowiednich laserów można szyfrować wiadomości oraz przekazywać je praktycznie błyskawicznie pomiędzy nawet oddalonymi od siebie jednostkami. Jawną częścią tego typu military research byłaby optyka i informatyka kwantowa. Obok tego powinno się jeszcze rozwijać nanotechnologię, w tym układy mikroelektromechaniczne. Byłaby to synteza kilku działów fizyki, chemii oraz inżynierii. Tutaj również można oczekiwać potencjalnych zastosowań militarnych. Jeszcze inne badania z gatunku top secret, jakie powinny być tam prowadzone, to broń chemiczna. Powinny one obejmować metody syntezy odpowiednich związków jak również ich projektowanie na zasadach zbliżonych do drug desinging; w oparciu o strukturę odpowiednich białek. Wykorzystywane tutaj winny być również metody chemii kwantowej, aby odpowiednio wyliczyć dany związek. Pion - bo tak to można określić - zajmujący się bronią chemiczną powinien również zajmować się syntezą analogów substancji neurotoksycznych występujących w organizmach żywych, aby móc je wykorzystać później na polu walki. Poza tymi stricte naukowymi aspektami, należy prowadzić również prace nad otrzymywaniem substancji chemicznych mogących zostać wykorzystanych jako broń w skali przemysłowej. Należałoby zaprojektować odpowiednie procesy technologiczne, w jakich można by te związki produkować. Nie sztuka posiadać jakiś związek w bardzo małych ilościach. Trzeba jeszcze go móc otrzymywać w ilościach, jakie pozwalają go zastosować jako broń masowego rażenia.
Druga placówka badawcza powinna się zajmować zagadnieniami biologii molekularnej i eksperymentalnej. W jej zainteresowania powinny wchodzić: biochemia, biofizyka (w tym biologia strukturalna), genetyka molekularna, oczywiście genomika, transkryptomika, proteomika, biologia systemów, biologia rozwoju, onkologia, immunologia, neurobiologia, neurofizjologia, chronobiologia, wirusologia, mikrobiologia, parazytologia molekularna z immunoparazytologią. Część badań prowadzonych powinna być jawnie tak, żeby nikt nie mógł się przyczepić. Natomiast - tak jak w powyższym przykładzie - inne powinny mieć klauzulę top secret. Należałoby tu wymienić część badań związanych z inżynierią genetyczną związanych bezpośrednio z otrzymywaniem broni biologicznej. Dotyczyć to powinno wirusów, bakterii, grzybów, pierwotniaków oraz robaków pasożytniczych. Te ostatnie - wbrew pozorom - też można wykorzystać jako broń biologiczną. Uzyskiwać powinno się odpowiednie organizmy transgeniczne będące bardziej zjadliwe niż ich naturalne odpowiedniki. Testować powinno się je między innymi na myszach. Instytut powinien również w tym samym okresie, w którym wytworzy organizm mogący zostać użyty jako broń, odpowiednią szczepionkę. Tutaj nie planuję robić ograniczeń - mogłyby zostać użyte klasyczne już atenuowane drobnoustroje, jak i szczepionki DNA czy przeciwciała antyidiotypowe. W przypadku broni biologicznej powinny być prowadzone badania na myszach różnych inbredów (jak również knock-outach lub osobników mających nadekspresję danego genu, również klonach uzyskanych metodą nuclear transfer - takich możliwości nie można wykluczać) jak również na zwierzętach gospodarskich. Prowadzone powinny być również prace nad drobnoustrojami bądź pasożytami atakującymi wyłącznie wybrane grupy etniczne. Testowana winna być również broń chemiczna wszelkiego typu - od neurotoksycznych gazów bojowych typu VX po broń psychochemiczną. W tym wypadku badania można wykonywać nie tylko na kręgowcach, ale również na muszkach owocówkach (Drosophila melanogaster) czy nicieniach Caenorhabditis elegans. Co więcej, można podążyć tutaj drogą, jaką obecnie testuje się wiele leków: wychodzi się od modeli drożdżowych, potem robi się doświadczenia na liniach komórkowych, a dopiero potem przechodzi się do całych organizmów. Taki schemat byłby wielce optymalny. Badane powinny być wszystkie reakcje od poziomu genów aż po obserwowalne zmiany w zachowaniu czy odpowiedzi immunologicznej. Wracając jeszcze do broni biologicznej, nie należy wykluczać jeszcze takich ewentualności jak inżynieria białek. Można by poprzez zamianę kilku nukleotydów na drodze zlokalizowanej mutagenezy uzyskać bardziej toksyczną formę omega-konotoksyny. Później można odpowiedzialny za to gen (oczywiście odpowiednio zmodyfikowany) wprowadzić do jakiegoś patogenu, w ten sposób znacznie zwiększając jego zjadliwość.
Trzeci instytut powinien zajmować się naukami o środowisku. Skupić się tam należy na aspektach dotyczących nauk o Ziemi - geomorfologia, hydrologia, meteorologia, glacjologia, geofizyka, geologia, jak również części nauk biologicznych - zoologia, botanika, ekologia. Można tutaj zadać pytanie, a po co czymś takim ma się zajmować armia. Wbrew pozorom tego typu wiedza może być bardzo przydatna. Wyjaśnijmy czym by się tego typu placówka zajmowała. W przypadku nauk o Ziemi to oczywiście wszelkie badania podłoża skalnego, składu atmosfery, składu gleby et consortes. Jeżeli chodzi o badania biologiczne - to biologia systematyczna, anatomia, etologia, ekologia, fizjologia środowiskowa, ekotoksykologia. To pion jawny. A czym w takim razie powinien zajmować się ten ściśle tajny. W przypadku geologii czy geofizyki to wykrywanie na podstawie rozchodzenia się fal mechanicznych w skalnym podłożu bunkrów i innych podziemnych obiektów militarnych wroga. W tym wypadku istnieje również możliwość rozpoczęcia prac nad bronią sejsmiczną. Można też dyskutować o umiejscowieniu poszczególnych swoich twierdz tak, aby ciężko było je zdobyć z użyciem sił konwencjonalnych. W przypadku innych badań, to określać trzeba by skalę skażeń w razie użycia broni chemicznej lub atomowej. Ergo: prowadzone powinny być zatem odpowiednie prace z zakresu ekotoksykologii. Tutaj dogodnym modelem wydają się zwykłe rozwielitki oraz w ogóle ekosystemy wodne, jeżeli rozumujemy w tej skali; wynika to, rzecz jasna, z większej stabilności warunków wewnątrz nich. Powinny być prowadzone prace - zarówno w pionie jawnym, jak i tajnym - dotyczące analizy kondycji ekosystemów - zarówno lądowych jak i wodnych - z użyciem odpowiednich organizmów stosowanych w tym wypadku jako wskaźniki. Proponowałbym tutaj badania zooplanktonu, owadów, ptaków i ssaków drapieżnych oraz pasożytów wywodzących się z pierwotniaków i zwierząt wielokomórkowych (dodam, że bardzo dużo da tutaj sam pomiar poziomu stresu fizjologicznego). Inny zakres prac powinien dotyczyć pewnego rodzaju inżynierii ekosystemów. Wały będące umocnieniami można obsadzić przecież odpowiednimi roślinami, w wyniku czego będą bardziej wytrzymałe. Powinny być również prowadzone prace na temat sztucznego zabagniania terenów przyległych do fortyfikacji; wówczas po prostu ciężej je zdobyć. Dużo trudniej przeprawić się przez taki teren zwykłym siłom konwencjonalnym. Redefinicji wymaga również samo określenie broń biologiczna. Pojmujemy ją zazwyczaj w związku z masowym rażeniem siły ludzkiej. A to niekoniecznie... Na tyłach wroga można prowadzić szeroko zakrojoną dywersję, przez co można zniszczyć praktycznie rolnictwo i przemysł drzewny, a nawet części rybołówstwa śródlądowego, doprowadzając w ten sposób do klęski nieurodzaju i głodu. Teoretycznie wprowadzając stosunkowo niewielkie zmiany w ekosystemach można doprowadzić do ich destabilizacji. Z tego powodu warto prowadzić badania w zakresie klasycznej zoologii i botaniki. Można znaleźć organizm, który bez wrogów naturalnych będzie potrafił siać ogromny chaos w biocenozach. My będziemy znali jego wrogów naturalnych (jakieś czynniki chorobotwórcze, pasożyty lub drapieżniki) i w razie czego będziemy potrafili ograniczyć jego liczebność. Problem będą mieli ci, u których dane zwierzę lub roślina zostanie uwolnione.
Poszczególne instytuty powinny również ze sobą współpracować. Techniki modelowania wypracowane na pierwszym mogłyby zostać z powodzeniem zastosowane w przypadku analizy ekspresji wielu tysięcy genów oraz procesów zachodzących na szczeblu ekosystemalnych. Inżynieria białek i bioinformatyka wymagają obliczeń ab initio, zatem teoretycznie pojawia się możliwość zastosowania tutaj chemii kwantowej. Również enzymy pochodzące z odpowiednich organizmów mogą zostać zastosowane w procesach produkcji pewnych interesujących związków. Być może również można zaprzęc do tego celu organizmy takie jak transgeniczne drożdże Saccharomyces cerevisiae, które otrzymałyby w zasadzie za nas odpowiednie substancje. Co więcej, uzyskiwanie pewnych związków na drodze syntezy chemicznej może okazać się zbyt drogie, więc możliwe jest, że z pewnych roślin czy zwierząt dane substancje będzie trzeba zwyczajnie pozyskiwać.
Kto jeszcze powinien być tam zatrudniony? Oczywiście absolwenci uczelni wojskowych. Można by również brać naukowców z przysłowiowego cywila, po paromiesięcznym militarnym przeszkoleniu. Można by ustalić też, że równocześnie realizuje się jeden plan jawny, a drugi top secret.
Taki plan ma w Polsce niewielkie szanse na spełnienie. Do tego celu musiałby powstać prawdziwy prawicowy, konserwatywny, autorytarny rząd, który utrzymałby się przez dłuższy czas. Jak wyżej, w pierwszym akapicie, zaznaczyłem, rządzą nami niestety idioci, przez których jesteśmy w zasadzie bezbronni. W razie konfrontacji nawet z malutką Litwą nie mamy żadnych szans. Teoretycznie to może nas bez większych problemów opanować Łukaszenka. My nie mamy nawet możliwości na kontratak, ani na prowadzenie szeroko zakrojonej dywersji na tyłach wroga. Obok siebie mamy też państwa o planach ewidentnie imperialistycznych, jak Niemcy czy Rosja. A wiadomo na imperializm najlepiej reagować tym samym. Niestety, tego rządy po 1989 roku nie rozumiały. Ich zdaniem należało prowadzić politykę Widkuna Quislinga, nie budować żadnych siłowni atomowych ani nie zbroić się. Postawiliśmy niestety na socjaldemokratyczny pacyfizm, który jest debilizmem do sześcianu.
Ludzkość pchał na przód militaryzm. Indukował on postęp całej nauki i techniki. A teraz jak dominować na świecie zaczyna lewactwo, to zaczynają się nowe Wieki Ciemne. Oni są zwolennikami demilitaryzacji tak, aby nie było niczego, parafrazując Kononowicza. Historii oni po prostu nie znają, co już mówić o subdyscyplinach jak historia wojskowości, techniki, nauki... nie wiedzą, co pcha ten cały grajdoł, jakim jest ludzkość, do przodu - od strony rzecz jasna czysto pragmatycznej. (Od strony idealistycznej, bowiem, mówi się o ciekawości...)
Czyżby więc od Najjaśniejszej Rzeczypospolitej miały się zacząć Wieki Ciemne?
Etykiety:
armia,
imperializm,
militaryzm,
nauka,
Polska,
prawica,
technika
Subskrybuj:
Posty (Atom)