piątek, 27 sierpnia 2010

Biologia i galerianki

Jednym z ulubionych moich tematów dysput na tematy społeczno-polityczne jest przymus szkolny. Oczywiście, jestem temu przeciwny. W oczach swoich oponentów stałem niejednokrotnie krwiożerczym liberałem oraz darwinistą społecznym rodem z pism Herberta Spencera. Pojawiają się w tych dysputach argumenty ad hominem, że jakby to było gdybym ja funkcjonował na tym świecie bez umiejętności czytania i pisania. Generalnie zmagać się muszę z całą masą dziwnych argumentów przy tego typu dyskusjach. Jak wyżej już nadmieniłem - jestem traktowany jako "oszołom", często wymienia się pewnego pana z muchą w grochy oraz przypisuje się partyjne barwy. Czasem w tego typu pogadankach pojawia się jeden bardzo ciekawy argument. A mianowicie socjalizacja! Czy dziecko wychowane tylko i wyłącznie przez rodziców będzie w stanie później funkcjonować w społeczeństwie? Czy aby ta państwowa szkoła nie była nauczycielką relacji interpersonalnych?

Jak wygląda socjalizacja w szkole nie trzeba długo tłumaczyć. Alkohol, narkotyki, seks... Nic dziwnego, że później zmagamy się z całym szeregiem problemów, które jakoś w dawnych czasach nie istniały. Do szkoły trafiają wszyscy, więc mamy równanie w dół, do poziomu kloaki. Ciągnięte za uszy indywidua, którym wiedzę przez 12 lat wbijano do głowy niemalże z użyciem ciężkich narzędzi, wracają po tym okresie skolaryzacji do stanu pierwotnego. Również przy tej okazji degenerują wartościowe jednostki. No i nic dziwnego, że szkoła staje się niejednokrotnie miejscem rozpusty. Stąd mamy takie zjawiska jak na przykład galerianki.

Na początku nie mogłem uwierzyć, że takie organizmy w ogóle na Indo-Kitaju występują. Miałem to za swoiste urban legend, którymi się karmią tabloidy. A jednak... szkolna socjalizacja, do tego wszędobylska pornografia, brak faktycznego wychowania ze strony rodziców; jakoś trzeba żyć, a podatki zabierają 83%. I nic dziwnego, że potem mamy takie zjawiska przyrodnicze. Istny obraz nędzy i rozpaczy!

Musimy pamiętać jeszcze o jednym. Wyżej wspomniałem tylko i wyłącznie o zjawiskach zdeterminowanych kulturowo. Żyjemy w podłych czasach, kiedy społeczna degrengolada doprowadziła do tego, że w ogóle istnieje coś takiego jak galerianki. Jednakże istnieje też determinizm biologiczny. Pewne mechanizmy nie są do przeskoczenia. Prawo ustaliło pewne bariery pożycia płciowego oraz dorosłości. Funkcjonuje to w większości państw na świecie, no może z wyjątkiem części arabskich. W rzeczywistości to nie jest takie proste. Mamy tutaj rozrzut cech w populacji, jak w przypadku każdej jednej cechy. Jedni dojrzewają szybciej, inni wolniej, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Z tego punktu widzenia wprowadzanie prawnych granic stanowi zabawę liczbami. Jest to również względnie nowy wynalazek, bo dopiero dwudziestowieczny. Wcześniej o takich rzeczach decydowali rodzice, były rytuały inicjacyjne itd. (Co ciekawe, jednym z postulatów włoskich faszystów była pełnoletność w wieku 18 lat). Jednak państwo rozrosło się do niespotykanych wcześniej rozmiarów, no i to, co należało wcześniej do rodziny oraz drobnych społeczności, zostało w ten sposób uregulowane. Co bym zatem zaproponował?

We wcześniejszych tekstach Mea culpa i Świat absurdu sugerowałem, żeby o dorosłości dziecka decydowali rodzice. Tak było przez całe stulecia. Rozumując na zasadzie indukcji można się zapytać: a dlaczego ma być teraz tak nie być? Cóż, jak widać wszystko można udziwnić. Dorosłość miała oznaczać granicę pożycia seksualnego, z jednym wyjątkiem. Uznałem, że rodzice mają prawo wcześniej wydać swoje dziecko za mąż, jeśli uznają to za stosowne. Przecież jeszcze na początku zeszłego wieku małżeństwa w wieku kilkunastu lat były rzeczą normalną. Teraz uległo to przesunięciu... ponieważ szkoła, studia, kwalifikacje zawodowe. Dodam, że było to zgodne z biologią, ponieważ człowiek zdolny do reprodukcji jest już właśnie w tym wieku.

Przy tej okazji mamy rozwiązanie problemu galerianek. Taką dziewczynę odczuwającą nadmierny popęd seksualny wydać najlepiej za mąż, żeby nie przyniosła w przyszłości wstydu swojej rodzinie. Byłoby po sprawie. W dawnych czasach takie rozwiązanie z pewnością by zastosowano, a problem nie zainteresowałby nawet ówczesnych fantastów. Obecnie, niestety, nie mamy takiego komfortu. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy władzę rodzicielską się systematycznie zmniejsza. Teraz rodzic stał się de facto funkcjonariuszem państwa wychowującym dzieci. Powoli i nieubłaganie zbliżamy się do scenariusza rodem z Lacedemonu, gdzie wychowaniem zajmowało się państwo. Czymże jest bowiem przymus szkolny oraz zakaz stosowania różnych środków fizycznego przymusu?

I nic dziwnego, że potem szerzą się takie patologie, jak wyżej. Znając współczesne trendy, zamiast gargantuicznego molocha trochę odchudzić, jeszcze on się powiększy. Różni Jaśnie Oświeceni, gdy zobaczą z wysokości swojego racjonalistycznego majestatu te patologie, pewnie zechcą w pełni znacjonalizować chów Homines sapientes. Dostanie się przy tej okazji rodzicom, że skoro dzieci nie potrafili upilnować, to musiała wkroczyć biurokracja. Omamieni ludzie natomiast przyjmą za właściwy ten, sprzeczny nie tylko z biologią, a i ze zdrowym rozsądkiem, pomysł.

czwartek, 3 czerwca 2010

"V jak Vendetta" redivivus - o faszyzacji życia

Swego czasu spierałem się Arturem M. Nicponiem o film V jak Vendetta. On uznał, że opowiada on o walce z tyranią; sugerował morał niezwiązany z ideologią z tego filmu. Ja z kolei, jako stary, prawacki paranoik, upierałem się, że to wykwit lewicowej propagandy. Więcej, upieram się dalej przy swoim zdaniu. Tamten film to wszystkie projekcje lewicy dotyczące chrześcijaństwa, jak również dostrzegania ekspansji islamu czy bezczelności homoseksualistów. Do tego jeszcze włożony temat terroryzmu... Owszem, film daje się obejrzeć, jest nieźle zrobiony. Ale czy tego samego nie można powiedzieć o filmach o "bandytach" z NSZ? Jak dla mnie, to jest zbliżony kaliber.

Kto bowiem odpowiada za różne dziwne rzeczy?

Popatrzmy na początek, jaką to w nas miotają anatemą. Sugerują mianowicie, że prawica jest totalitarna. Czy to nie jest dziwne? Totalitaryzm to skrajna lewica, czy to nie powinien być to po tamtej stronie komplement? Oczywiście, lewactwo będzie się bronić przed tym określeniem rękoma i nogami, choć podejrzewam, że to ich synonim. Z drugiej strony widać tutaj powielanie wzorców wywodzących się jeszcze z czasów hiszpańskiego Frontu Ludowego. Już wtedy prawica była porównywana z faszyzmem! Ciekaw jestem, dlaczego ten wielokrotnie odgrzewany kotlet nie jest wytykany za każdym razem, kiedy na stronę prawicy próbuje przerzucić się to zgniłe jajo.

Mamy zatem genezę tego typu propagandowych produkcji jak V jak Vendetta. Chodzi o to, żeby nurty prawicowe kojarzyły się z faszyzmem czy nazizmem. Operowanie czerwienią w wymienionej wyżej produkcji przywodzi również skojarzenia z komunizmem. Fakt, czytałem już wypowiedzi pewnego znanego z Shalomu trockisty i ekologisty, który nazywał ten ostatni "czerwonym konserwatyzmem". Chyba zatem wygląda na to, że "uświadomieni" na lewicy chcą przerzucić bolszewizm na stronę prawicowych wybryków. Sprawdza się zatem reguła, że jak lewicowcom poprawianie świata kończy się na dziesiątkach milionów trupów, automatycznie staje się to winą prawicy.

W takim razie wypada się zastanowić, kto bardziej życie faszyzuje? Czy robi to lewica, czy prawica? Obecnie dominuje lewica. To czyje są te wszystkie dziwne pomysły?

Kto na przykład rozbudował do gargantuicznych rozmiarów sektor państwowy? Wielu z nas sobie nie zdaje sprawy, że płacimy podatki na poziomie 80%. Nie wiemy również, przez kogo ubolewamy na tych wszystkich biurokratów. Zupełnie tak, jakby wypadli oni sroce spod ogona. Tak samo te wszystkie dziwne prawa np. budowlane. Aby postawić płot, trzeba pisać podanie do odpowiedniego urzędu. Ale to i tak jest nic. Przecież lewica zabrania posiadać broni palnej czy nosić ją przy sobie. Później natomiast te "mądrale" dziwią się, że mają wysoką przestępczość. Fundują nam zatem rzeczywistość rodem z Orwella, stawiając wszędzie, gdzie się da, kamery. To jednak nic przy przymusie szkolnym. Dziecko musi zostać wysłane do szkoły, gdzie tłoczy mu się bzdety o politycznej poprawności, wychowanie seksualne, antropogenicznym globalnym ociepleniu, o niezawodnej demokracji oraz systemem socjalistycznym z nią sprzężonym. Już nie wspominam o prawie nakazującym zapinać pasy w samochodzie, przez które wiele osób tonie bądź płonie w samochodzie. Inny przykład kaski, które teraz trzeba zakładać, czy przepisy antynikotynowe. Dlaczego ja to obok siebie wymieniam? Przecież to skutki państwowej służby zdrowia i takowych ubezpieczeń! Z tego powodu można by usprawiedliwić nawet program eugeniczny. Państwo jakoś musi kalkulować swoje wydatki. "Ętelektualiści" jednak nie wymyślą, żeby coś tam przynajmniej częściowo sprywatyzować, zredukować podatki, lecz wymyślą przymusową aborcję, eutanazję i sterylizację... do tego pewnie transgeniczne zarodki, z których wyrosną socjalistyczni nadludzie. Już nie wspominam o wszelkich papierkach zwanych dokumentami tożsamości... niedługo spełni się proroctwo z Apokalipsy św. Jana o znaku Bestii na czole lub dłoni. Po prostu zostaniemy zachipowani jak psy czy krowy.

Wypadałoby wymienić jeszcze jedną lewicową fobię. Oni zawsze bronią demokracji... autorytaryzm ich zdaniem to od razu Hitler i inne demony wyciągane przy tej okazji. A czy nie jest tak, że od kiedy zaczęła się demokracja, to i państwa stały się bardziej totalitarne. W naszej rzeczywistości nie połapałby się człowiek sprzed stu lat, co już mówić o dwóch czy trzech stuleciach. W tamtych pięknych starych czasach publicznymi drogami można było obejść cały świat, nie trzeba było mieć papierków, aby udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Nikt nie mówił, jak wychowywać dziecko... co najwyżej Rousseau współczuł pewnemu arystokracie, który oparł wychowanie syna na Emilu. Nie było państwowego przemysłu ciężkiego, takowych - bankowości (tym bardziej centralnej), systemu ubezpieczeń, szkolnictwa, opieki społecznej. I jakoś wszystko działało! Dodam, że tak było przez całą epokę nowożytną, średniowiecze, starożytność. Proste rozumowanie na zasadzie indukcji: dlaczego zatem nie może być tak teraz?

A nas, ciemny lud, który wymaga oświecenia, raczy się obrazami typu V jak Vendetta. To chyba efekt mechanizmu projekcji. Kto odpowiada za współczesną faszyzację życia?

sobota, 8 maja 2010

Wstyd mi za alme matris!

Ostatnio całkowicie nieumyślnie dowiedziałem się rzeczy bardzo nieciekawej. Jestem z reguły pochłonięty problemami abstrakcyjnymi dla większości ludzi i nie mam zwyczajnie czasu angażować się w takie rzeczy mocniej. To jednak mnie całkowicie zszokowało. Mamy bowiem do czynienia z bardzo ciekawym pojmowaniem konstytucyjnego prawa do wolności słowa, chyba równoważnym z pojęciem politycznej poprawności. Człowiek, który śmie twierdzić, że homoseksualizm jest chorobą, nie ma prawa głosu. Natomiast zwykły skrajnie lewicowy totalitarysta może sobie przyjechać, przyjmuje się go z najwyższymi honorami. Przepraszam bardzo, co to ma w ogóle być...!

Chyba nie mylę się bardzo, twierdząc iż dalej żyjemy w totalitaryzmie. Wcześniej mieliśmy nazizm, potem na sowieckich bagnetach przyniesiono nam komunizm, a teraz żyjemy w terrorze politycznej poprawności pod znakiem tęczowej swastyki. I nie wiem, z czym mam to wiązać. Przecież uniwersytet jest od tego, żeby rozwijać naukę. Tego nie może być bez wolnej wymiany myśli i poglądów, muszą się ścierać różne racje, choćby obydwie strony sporu uważały tezy swoich adwersarzy za absurd na kółkach. A my co tutaj mamy. Urząd na Mysiej rozwiązano dwadzieścia lat temu. Teraz kto za niego robi? Mam tutaj dwie hipotezy. Możliwe, że władze uniwersytetu wystraszyły się Hominternu. Jakiś niezrównoważony, zaburzony mentalnie osobnik mógłby się poskarżyć do Strasburga albo do Brukseli, a wtedy "ciemnogrodzki" ośrodek nie dostałby pieniędzy. W skrajnym przypadku musiałby zapłacić obrażonej gejowskiej organizacji - z naszych podatków oczywiście, w końcu to państwowa uczelnia. (Widać przy tej okazji bezsens tego typu międzynarodowych struktur, teraz tak naprawdę każdy pomyleniec teoretycznie może nam mówić, jakie mamy mieć prawo).

Istnieje również inna możliwość. Dyskutując na uczelni, w tym mojej kochanej Biologii, z ludźmi nieraz byłem oskarżany o jakieś skrajnie liberalne ciągotki (mimo równoczesnej często prezentacji poglądów mocno konserwatywnych). Gdyby była dyskusja o dopuszczeniu broni, to mówiono mi, że nie żyjemy w murzyńskim getcie. Tak samo w przypadku przymusu szkolnego: że będzie 90% analfabetów. (Jakkolwiek znaleźli się ludzie, którzy przyznają mi rację, iż obecnie świat stoi na głowie - z czego jestem bardzo kontent). Spotkałem się również z głoszeniem poglądów totalitarnych, np. ograniczanie populacji przez sterylizację, urzędowa regulacja, ile kto ma żyć oraz szeregiem rozwiązań rodem z Oczu Heisenberga. Powodem miała być troska o Błękitną Planetę. Przechodząc zatem ad rem, może wśród ciała profesorskiego są sympatycy totalitaryzmu. Miałem okazję zauważyć, że wraz z przyrostem ilości literek przed nazwiskiem, niejednokrotnie zmniejsza się ilość zdrowego rozsądku. Cóż, może niektórzy doszli, że najlepszym systemem jest totalitaryzm. W końcu za wierną służbę niemu, przynależenie do ZSMP czy PZPR, wielu doczekało się tych literek przed nazwiskiem - proceder bardzo powszechny w naukach społecznych i humanistycznych. I nic dziwnego, że ci serwiliści, "mierni, ale wierni", nie rozumieją, na czym polega uprawianie nauki sensu stricte. Dla nich to chyba kwestia jakiejś ideologii. Spotkałem się również z osobnikami o tzw. naukowym światopoglądzie - racjonalistami, antyteistami, którzy popełniali błąd a rebours. Oni uważali za prawdziwy pozytywistyczny pogląd o możliwości zaprojektowania społeczeństwa na desce kreślarskiej. Dla nich z kolei nauka miała być źródłem ideologii. No i też usprawiedliwiali na różny sposób rozwiązania, których nie powstydziliby się faszyści i komuniści.

W ramach lewicowych projektów społecznych przerabialiśmy aryjską fizykę, łysenkizm, biologię miczurinowską, materializm dialektyczny. A teraz mamy Singera wożącego się po świecie jak monarchę...

No cóż, nie zabraniam mu wygłaszać żadnych referatów. Niech mentalni faszyści i bolszewicy przyjdą posłuchać swojego mentora; nie jestem za cenzurą ideologiczną, 11 maja będą mieli okazję. Tylko dlaczego nie dopuszcza się ludzi głoszących całkowicie rozbieżne poglądy? Czy ci wszyscy racjonaliści, utylitaryści... jak ich tam zwał... zapomnieli, co powiedział ich najwyższy autorytet Voltaire: "Nie zgadzam się z Twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronił Twego prawa do ich głoszenia." Tyle, że jeżeli nie pozwalamy jednej stronie wypowiadać swoich racji, to chyba powinna być równowaga. Skoro nie mógł Cameron, to i Singera nie należy wpuszczać. Sprawa bardzo logiczna, ale lewicowi cenzorzy wiedzą chyba wszystko lepiej niż taki jak ja "ciemny ludź".

Poznałem na uczelni mnóstwo cudownych ludzi, czego bym się w życiu nie spodziewał; wystraszyła mnie z początku totalna seksmisja na Biologii. W takim momencie jest mi jednak zwyczajnie wstyd za moją alme matris. Uniwersytet powinien stać na straży wolności debaty publicznej - to warunek jakiegokolwiek rozwoju! - a nie być w jej obrębie stroną.

czwartek, 6 maja 2010

Dwie pieczenie na jednym ogniu

Nie ma co ukrywać, że pozwolić rządzić w państwie lewicy, to jak dać małpie zegarek. Nie trzeba długiego czasu, aby jej rządy doprowadziły do niesamowitych problemów natury ekonomicznej, demograficznej, etnicznej, religijnej, światopoglądowej. Abstrahuję już od całych dziedzin prawodawstwa jak prawa zwierząt, budowlane, przepisy związane również z wszelkimi koncesjami i pozwoleniami... oczywiście wszystkie są nam w ogóle do życia nie potrzebne. Wynikają z kaprysów lewicowej władzy, która to musi postawić kropkę nad "i". Do wymienionych wyżej problemów dołączają jeszcze oczywiste prawne absurdy.

Jak to zwykle w życiu bywa, o ile zepsuć łatwo, to naprawić dużo trudniej. Dlatego nawet najlepszy prawicowy rząd nie jest w stanie w rozsądnym czasie posprzątać obornik wygenerowany przez lewicowego poprzednika. Żeby wszystko doprowadzić do stanu normalnego, trzeba ogromnych zmian systemowych. Te są jednak niewykonalne w czasie jednej czy dwóch kadencji. Gabinety uchodzące powszechnie za wzorcowo wolnorynkowe jak Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher nie zdołały całkowicie zlikwidować socjalizmu w gospodarce.

Wykonajmy jednak prosty eksperyment myślowy.

Ta cała ideologia tolerancji doprowadziła do tego, że powyłaziły różne dziwadła. O zgrozo, domagają się coraz większych praw i za każde krzywe spojrzenie w ich stronę skłonne są wtrącać do więzień. Mamy plagę konkubinatów, homoseksualiści domagają się prawnego uznania ich związków, do tego jeszcze wszelakie sekty - New Age, sataniści, scjentolodzy. Dlaczego wymieniłem tą całą menażerię w jednym zdaniu? Pozwolę sobie to niżej wyjaśnić. Tego towarzystwa nie trzeba bowiem mocno zwalczać. Po co wtrącać ich do więzień, nakładać grzywny? Jest natomiast bardzo dobra metoda, która pozwoliłaby bardzo szybko rozwiązać wszystkie problemy z nimi związane. Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Arabowie w swoim kalifacie kazali niewiernym płacić wyższe podatki. Dlaczego by zatem nie uderzyć tego całego towarzystwa po kieszeni?

Po pierwsze należałoby wprowadzić listę uznawanych religii oraz wprowadzić zasadę, że małżeństwo to związek jednej kobiety i jednej mężczyzny. Znieść należałoby również śluby cywilne. Ateiści przecież mogą sobie założyć świecki kościół humanistyczny, jakkolwiek miałoby to brzmieć. Pan Agnosiewicz może im przecież wręczać obrączki, mogą przysięgać na przepływ informacji genetycznej w linii generatywnej. Należałoby uznawać heteroseksualne związki zawarte w nim -jakby dawali śluby homoseksualistom i zoofilom, to oczywiście, że nie. Jak już tak bardzo chcą, nie ma sensu stawiać im barier. Abstrahuję już od tego, że większość głosów za formalizacją związków homoseksualnych wynika z obecnego prawa podatkowego oraz istnienia ślubów cywilnych. Obok tego należałoby w państwie wprowadzić prosty jak budowa cepa system podatkowy. Dwa taksy - pogłówny oraz ziemski (łanowy oraz podymne, rozróżnienie - jak dla mnie - bezcelowe) wystarczyłyby spokojnie, aby państwo się wyżywiło. No i co teraz?

Mamy uznawane religie oraz zdefiniowane małżeństwo. Co zatem należy zrobić? Związek zawarty w religii uznawanej oraz zgodny z powyższą definicją będzie płacić podatek ziemski raz. Konkubinat, dwóch gejów lub dwie lesbijki niech płacą dwa razy. W przypadku poligamistów czy poliamorystów - tylekroć, ile ich znajduje się w jednej kwaterze. Były również propozycje małżeństw ze zwierzętami, wiadomo, Singer i jego utylitaryzm się kłania. Wyobraźmy sobie, że świecki kościół humanistyczny przyznałby komuś małżeństwo z krową. Wówczas należałoby uznać, że rzeczony przeżuwacz jest w stanie płacić podatek ziemski. Czy w takiej sytuacji nie schowałoby się to całe towarzystwo do cienia bardzo szybko?

Wystarczyłoby ich uderzyć mocniej po kieszeni. Po co bowiem stosować większe prawne restrykcje. Rozwiązanie byłoby bardzo tanie. Pozwoliłoby się uporać z szeregiem jątrzących się problemów w stosunkowo prosty sposób. Upieczono by wówczas dwie pieczenie na jednym ogniu. Zjawiska, o których teraz tak głośno, stałyby się marginalne.

Tylko, żeby to tak prosto i ładnie załatwić, potrzebne są rozwiązania dotyczące całości systemu. A czy w obecnych realiach nas na to stać?

sobota, 1 maja 2010

Wystąpmy z ZSRE!

Pamiętam te chwile doskonale do tej pory. Publiczna telewizja zorganizowała Bizancjum, jakie normalnie odbywa się przy okazji Sylwestra. Odliczano sekundy. No i stało się. Weszliśmy do Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Kiedyś była Moskwa, teraz mieliśmy mieć Brukselę. Rok wcześniej ludzie otępiani medialnym przekazem zagłosowali za tym, żeby anihilować niepodległy byt Rzeczypospolitej Polski i podporządkować jej los humorom Niemców i Francuzów. Nikt im nie powiedział, że ZSRE to ingerencja w kwestie wewnętrzne państwa we wszystkich kwestiach - od kształtu ogórka po "a u was pedałów biją". Nie wspominano również o centralistycznym i skrajnie socjalistycznym charakterze tej organizacji, o połajankach jak za Breżniewa o braku postępów w budowie jedynego właściwego systemu. Teraz ludzie twierdzą, że im w UE (pozwolę sobie chwilowo tak nazwać ten neontologiczny ZSRR) dobrze. Mogą sobie jeździć za granicę, nie ma jakiś dziwnych przepisów wjazdowych. Ogórki, banany, rtęciowe termometry, głosy o podatkowym dumpingu już nikogo nie przejmują.

Teraz zastanówmy się. A po co nam to wszystko było? Śmiem twierdzić, że wynikało to raczej z umysłowości naszych polityków. Nie mogli oni za długo wytrzymać bez prowadzania na smyczy. Wcześniej jeździli do ojczyzny wszystkich partyjniaków (według Moczara), teraz homines sovietici musieli znaleźć sobie jej ekwiwalent. Nie przywykli do tego, żeby państwo było samodzielnym podmiotem polityki. Dla nich może ono być co najwyżej jakimś satelitą siedzącym grzecznie pod butem kogoś większego i nie wychylającym się za bardzo. Nam wmówiono nieprawdopodobne korzyści wynikające z UE. I nic dziwnego - teraz wielu z nas myśli, że bez dotacji zejdziemy do epoki kamienia łupanego. Ergo, umrzemy z głodu w Priwislanskim Kraju. Imaginacja tych wszystkich korzyści to efekt myślenia życzeniowego. Ludzie nie mający odpowiedniej wiedzy dali sobie, mówiąc kolokwialnie, wcisnąć popelinę. Zadziałały prawidła demokracji - kto tam się przejmuje rozsądkiem, jeżeli liczy się głupia większość - no i wstąpiliśmy do tego trockistowskiego molocha.

A dlaczego UE nam nic nie daje? Przede wszystkim to bizantyńska biurokracja. Urzędnicy tamtejsi mają totalitarną obsesję regulowania każdej błahostki. Nawet Hitler czy Stalin nie mówili, jak ma wyglądać ogórek. Nikt też nie mówił, że socjalistyczne, ociężałe molochy pokroju Niemiec czy Francji wymyślą idiom o nazwie "podatkowy dumping". Przez to musimy mieć odpowiedni VAT, właściwe akcyzy, ponieważ neokomunistyczna tłuszcza z Brukseli się na nas obrazi. Ktoś powie, że dzięki UE można sobie jeździć po całym kontynencie. Norwedzy czy Szwajcarzy też mogą, a ich państwa mają UE w bardzo głęboko w rzyci. Żeby przynależeć do strefy Schoengen nie trzeba być w ZSRE. Inna sprawa, oni bez przerwy się obrażają na nas, że mamy niewłaściwą, ciemnogrodzką obyczajowość. Dostajemy połajanki od różnych dziwnych instytucji, które mieszają z błotem ludzi mających odwagę myśleć inaczej niż lewicowy mainstream. Nie muszę tutaj przytaczać słynnej sprawy Rocco Butiglione...

Tak więc UE jest nam w ogóle nie potrzebna do życia. Uważać ją za konieczną mogą osoby albo nie rozumiejące geopolityki (nikt nie uważa nas za braci, tylko za materiał na państwo satelickie), albo o umysłowości pochłoniętej lewicowością zarówno światopoglądową jak i ekonomiczną (wiadomo, że lewicowi pożyteczni idioci cierpią na uwiąd moszny). Po co nam ta cała biurokracja? Po co nam tyle regulacji w sferach, które w ogóle jej nie wymagają? Jak już wyżej napisałem, do strefy Schoengen moglibyśmy się przyłączyć bez uprzedniego przynależenia do UE. Oni uniemożliwiają również nam wprowadzenie odpowiedniego systemu ekonomicznego; przecież byłyby zaraz śpiewki o tzw. podatkowym dumpingu.

Co powinniśmy zatem zrobić?

Wystąpić z ZSRE. Innego wyjścia nie widać. Po co nam centralnie sterowana gospodarka jak w ZSRR czy Trzeciej Rzeszy? Tak samo kasta biurokratyczna jak w Chinach za dynastii mandżurskiej. Bez tego wszystkiego możemy żyć. Dlaczego zatem siedzimy po uszy w tym samym bagnie, co reszta kontynentu? W Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie ma teraz patriotycznych elit. Jest natomiast banda sprzedawczyków i zdrajców, którzy pragną tylko stolca i wynikającej z niego władzy, nie wspominam już o środkach pieniężnych.

Ktoś powie, że to niemożliwe. Nie jest to prawdą. Taką możliwość daje nam traktat lizboński. Skoro możemy się wypisać, to dlaczego mamy tego nie zrobić? Ktoś powie, że nie ma to sensu. To wypada się tutaj zapytać: dlaczego istnieją państwa, które ani myślą o tworzeniu takich struktur. Mają one bowiem wolnorynkową gospodarkę. Tamtejsze elity polityczne również siebie na tyle szanują, że nie mają ochoty słuchać jakiś ponadnarodowych biurokratów.

Często przed Anschlussem poruszany był aspekt uzależnienia od Rosji. Ten argument to wierutna bzdura. UE nie stanowi żadnej zapory przed zapędami tego państwa. Więcej, mamy przecież przyjaźń niemiecko-rosyjską. Nie wiadomo również, jaki jest udział Rosji w tworzeniu samej UE. Gdyby się okazało, że np. Bukowski ma rację, to weszliśmy z deszczu pod rynnę. Jak się sami nie ochronimy przed Rosją (np. przed agenturą), to nikt nam nie pomoże.

Ale z UE, niestety, nie wyjdziemy. Wszystkie obecne partie polityczne są za tym, żeby brać grube miliony z Brukseli. Nikt nie ma na tyle ikry, żeby wziąć sprawy we własne ręce oraz zabrać manatki z UE. Poza tym rzesze są tak naprawdę ślepe i tego świata rodem z Limes inferior nie chcą albo nie mogą dostrzec. No i to jest w tym wszystkim najgorsze. Prawdopodobnie będziemy musieli doczekać końca tego międzynarodowego tygla.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Świat absurdu

Swego czasu przeczytałem Cesarza. Książka, oczywiście, była bardzo dobrze napisana. Jej przeczytanie zajęło mi kilka godzin podczas sobotniego przedpołudnia. Dla tych, którzy nie mieli okazji trzymać tej lektury w ręku: książka jest szalenie tendencyjna. Państwo Hajle Selasje zostało przedstawione według wytycznych pamiętających jeszcze czasy hiszpańskiego Frontu Ludowego. Czytając między wierszami, dało się dostrzec oskarżenia o faszyzm i totalitaryzm. Nie padły one wprost, ale to dało się wywnioskować z kontekstu. Muszę przyznać, że ta mowa ezopowa świadczy w pewien sposób o literackim kunszcie Kapuścińskiego. Nie musiał jasno używać pewnych kliszy wzorem bunkra z Czerskiej, ale dało się to wyczuć.

Pytanie, co tam zostało ukazane jako takie "faszystowskie" i "totalistyczne". Państwo, w którym nie trzeba było posiadać żadnych dokumentów oraz w którym nikt nie regulował dostępu do broni. Tak samo nikt nie słyszał o przymusie szkolnym. Państwo to miało zostać zmodernizowane, czyli stworzyć należało wszystkie instytucje typowe dla socjalizmu trapiącego cywilizację Zachodu. Nic dziwnego, że pułkownik Mengistu Hajle Mariam został dobrze przedstawiony. Dodam, że znacjonalizował on większą część gospodarki, zlikwidował wielką własność ziemską, za jego rządów zmarło 1,5 miliona ludzi z głodu. Ale czego się spodziewać po autorze, który określił Che Guevarę mianem "Jezusa z karabinem w ręku".

Pewne klisze jednak pojawiają się wszędzie. Ten stary, reakcyjny świat przedstawiany jest jako coś w typie faszyzmu, wszechwładnego państwa... obrazki jak z Trzeciej Rzeszy! Czytałem wizję, co byłoby gdyby wojnę secesyjną wygrała Konfederacja. Też widać to odgrzewanie kotleta. Do tego jeszcze dochodzą gadki o tzw. zdobyczach socjaldemokracji.

A czy to właśnie one nie sprawiły, że żyjemy obecnie w świecie narastającego absurdu. Więcej, sama krytyka socjalizmu i tego, co on za sobą niesie, jest traktowana albo jako skrajny liberalizm, albo jak postulowanie anarchii. Mówi się, że społeczeństwo wytworzyło pewne normy współistnienia jako uzasadnienie dla socjalizmu. Przeciwny stan to homo homini lupus, jakiś darwinizm społeczny, barbarzyństwo. Zadziwiająca jest przy okazji pogarda lewicy do norm współżycia wypracowanych przez stulecia.

Weźmy na przykład posiadanie różnych dokumentów. Obecnie nakazuje się nam posiadać różne papierki na to, że nie jesteśmy wielbłądami. Przykładem jest na przykład prawo jazdy. Czy nie jest tak, że albo umie się jeździć, albo nie? Przecież to zbytek. Dziwne, że po drugiej wojnie światowej rozprzestrzenił się po całym świecie chcącym uchodzić za cywilizowany. Częstym argumentem "za" jest bowiem, że takich papierków nie trzeba mieć w Afryce Równikowej. A czy to takie dobre? Czy niedługo nie będzie tak, że na każdą umiejętność będzie trzeba mieć odpowiedni dokument. Mamy przecież już rozliczne licencje zawodowe, które powodują wzrost cen usług. Czy nie wystarczyłoby natomiast, że pracodawca zatrudnia człowieka, a ten jeżeli coś zepsuje, traktowany byłby jak złodziej?

Obecnie robi się wielką rewelację z Schoengen, że można sobie jeździć po całej Europie. A czy to jest taka wielka rewelacja? Przecież dwieście lat temu możliwe było obejście publicznymi drogami całego świata. Nikt nikogo nie zatrzymywał. Pewnych dokumentów w dawnych czasach wymagały jedynie carska Rosja i Imperium Ottomańskie. Tak naprawdę przepisy paszportowe w Europie powszechnie zostały wprowadzone dopiero po pierwszej wojnie światowej. Anglik do sierpnia 1914 roku mógł jeździć po całym świecie? Skoro tak było wtedy, to dlaczego nie może być tak w obecnych czasach?

Jeszcze inny przykład dowód osobisty. W szeregu państw jeszcze go na szczęście nie ma. W Wielkiej Brytanii niedawno przeciwko temu "światłemu" zamiarowi laburzystów przeciwstawili się konserwatyści i liberałowie. U nas była niedawno wielka akcja wymiany. Mało kto wie, że w Polsce dowody zostały wprowadzone za czasów Generalgouvernement, reżim komunistyczny to tylko podtrzymał. No i tak się dzieje do tej pory. A czy ten dokument jest taki potrzebny? Po pierwsze, dziwne jest założenie, że wszyscy się nagle robią dojrzali w wieku 18 lat. Przecież to zaprzecza biologii i psychologii. To zabawa liczbami wymyślona chyba na użytek demokracji i całego tego systemu biurokratycznego. W dawnych czasach jakoś sobie radzono bez wlepiania papierka. Lokalne społeczności miały swoje rytuały inicjacyjne. Wszystko jakoś działało. Pytanie, dlaczego nie może być tak teraz. Czyżby tu działał jakiś Zeitgeist? Czyżby rozwój techniczny i społeczny wymuszał różne dziwne rzeczy? Nie. Tu chodzi o całą tą machinę biurokratyczną, nie o egzekwowanie prawa.

Dziwne, że za absurd nie uważamy faktu coraz większego wtrącania się państwa w wychowanie dzieci. Czymś takim jest przymus szkolny. Mamy taką państwową szkołę, w której raczą tolerancjonizmem, edukacjami seksualnymi, w której stale obniża się poziom. W efekcie nie rodzice wychowują dzieci, a towarzystwo. A my się potem dziwimy, że takie zepsucie się szerzy. To jeden z ubocznych produktów państwowej szkoły. Poza tym jeszcze ci lewicowi politycy, którzy dokonują na ich umyśle lobotomii, a swoje dzieci posyłają do szkół prywatnych. Czy to nie jest kolejny absurd! Wspomnieć jeszcze wypada o zwiększaniu kompetencji opieki społecznej. Może wywoływać śmiech odbieranie dzieciom rodziców za... bałagan w domu. To jednak nie jest nawet tragifarsa. Tak samo ograniczanie swobód seksualnych dzieci jako powód do odebrania rodzicom. Powoli zbliża się tutaj wariant ze starożytnej Sparty. Tam wychowaniem dzieci zajmowało się państwo. Paradoksalnie tylko w ten sposób lewica mogłaby spełnić swój postulat równych szans dla wszystkich.

Państwo również zajmuje się w obecnych czasach ubezpieczeniami. To przyczyna całej masy prawniczych absurdów. Niby z czego wynika obecna nagonka na papierosy, te egzotyczne zakazy palenia nawet w restauracjach. Chodzi tutaj o to, żeby ograniczyć zachorowania na raka, które kosztują dużo państwową służbę zdrowia. Z niczego innego to nie wynika. Teoretycznie państwowe ubezpieczenia i takowa służba zdrowia mogłyby być przyczyną programu eugenicznego. Przecież lepiej, żeby ludzie byli zdrowi, nie chorowali niż mamy utrzymywać całą rzeszę kalek, osobników chorowitych! - tak pewnie myślą wszyscy ci lewacy. Nic dziwnego, że tak forsują aborcję, eutanazję, sterylizację i zapłodnienie in vitro. To ma przecież zbudować socjalistycznego nadczłowieka!

Inny absurd to centralizacja wszystkiego w państwie. Mamy Ministerstwa Dziwnych Kroków - nie wiem, po co np. cały resort od gospodarki. Ogłoszony został nakaz jeżdżenia 50 kilometrów na godzinę po mieście. Przecież każde miasto różni się nieco siatką ulic, zabudową, więc czy to nie na poziomie samorządu powinny być takie decyzje podejmowane? Ale cóż, ostatnimi czasy "Przyjazne państwo" planowało się zająć nawet babciami handlującymi truskawkami na ulicy. Czy to wszystko nie jest absurd?! Przecież to też chyba powinno należeć do samorządu. Centralizacja się nie tylko w tym wyraża. Czym innym jest bank centralny? Przecież to postulat z Manifestu komunistycznego - no dobra, tam był jeszcze wyłączny kapitał państwowy, no i nacjonalizację banków komercyjnych? Jakoś w dawnych czasach ten emitował pieniądz, kto był go w stanie w złocie pokryć. Czy tak nie mogłoby być teraz? Znowu podniosą się głosy o powrocie do średniowiecza... A przecież swego czasu Jesus Huerta de Soto dziwił się, jak możemy w XXI wieku mieć taki system bankowy.

W efekcie tego wszystkiego mamy niespotykany rozrost biurokracji. Nie jest to typowe dla cywilizacji łacińskiej, do której przynależymy. To raczej naleciałości z bizantyńskiej i turańskiej. To tradycyjnie cywilizacje z wszechogarniającym, biurokratycznym państwem.

Pointa może być taka. Obecnie żyjemy w świecie absurdu. Nie jest on jednak wcale śmieszny, pół biedy jak stanowiłby tragifarsę. Bardzo prawdopodobne również, że obecny absurd w niedalekiej przyszłości będzie miłym wspomnieniem.

niedziela, 14 marca 2010

Zakon Najświętszego Kaczora

21 października 2007 roku. Wybory wygrywa (nie)miłościwie rządząca do tej pory Parada Oszustów. Pada kilka mocnych określeń. Przywódca Populizmu i Socjalizmu, Jarosław Kaczyński, miał stwierdzić, iż zwolennicy PO oglądają sobie pornografię i popijają piwo przy tej okazji. Niedługo później ukuto pojęcie leminga. Miało ono oznaczać osobę całkowicie niesamodzielną intelektualnie, wierzącą we wszystko, co powiedzą w mediach oraz "właściwie głosującą" (czyli na PO). Statystyczny leming urodził się również w PRL bis. Jak ślepa kura trafia czasem na ziarno, tak orędownicy PiS odkryli pewien fenomen z psychologii społecznej. Lemingi to bowiem dużo szersza kategoria.

Wiadomo, że lemingi popierające PO uważają obecny rząd za najlepszy od czasów Mieszka I. Wierzą, że poprzednia ekipa robiła bajzel w polityce międzynarodowej. Również uważają, że dążyła ona do zbudowania państwa totalitarnego na wzór Trzeciej Rzeszy. Ględzą o zaścianku. Ciekawym niezwykle przypadkiem jest niszczenie ludzi mające polegać na wyciąganiu faktów będących w sprzeczności z hagiograficznym wizerunkiem tych "autorytetów". Tak jakby "niszczeniem Kserksesa" nazywać wspominanie o tym, iż nakazał ubiczować morskie fale po tym, jak nie mógł przedostać się do Grecji drogą morską. Rozumują oni na zasadzie dychotomii. PO to dla nich dobro, a PiS - zło. Popadają również w paranoję, no i bez przerwy atakują tą ostatnią partię. Nie zauważają, że Populizm i Socjalizm sam bezustannie depcze grabie, podcina sobie gałąź na której siedzi, nie stanowi zatem realnego zagrożenia. Ważniejsze... już od dwóch lat nie ma go u władzy!

Wyżej napisałem, że lemingi stanowią szerszą kategorię. Zarzucano orędownikom Parady Oszustów intelektualną niezborność. A przecież lemingi a rebours popierają PiS. Jestem skłonny twierdzić, że istnieje wręcz fatalnie zauroczony Zakon Najświętszego Kaczora. Skłonny on jest pójść za PiS w ogień, cokolwiek ta partia nie uczyniłaby. Dokonajmy zatem analizy lemingów z odwrotnie zamienionymi zwrotami pewnych wektorów.

Za największych swoich wrogów uważają oni komunistów. Bardzo mocno afiszują się swoim antykomunizmem. Czy jest on jednak taki szczery i prawdziwy? Wiedząc, jaki system ekonomiczny oni popierają, można dostać poznawczego dysonansu. Mianowicie stają w obronie siermiężnego socjalizmu. Bronią państwowej własności tzw. strategicznych gałęzi gospodarki. Wylewają hektolitry łez, gdy jakaś gałąź gospodarki ma ulec prywatyzacji lub nawet gdy się tylko o tym trochę głośniej mówi. Tak samo było w przypadku szpitali. Pamiętajmy, tylko one miały zostać sprywatyzowane. Mamy jakoś prywatne przychodnie i nikt nie płacze z tego powodu. Nikt nie mówił o totalnej prywatyzacji służby zdrowia poza UPR. Powstała swego czasu reklamówka PiS. Jakie było hasło naczelne: prywatyzacja służby zdrowia! Zaraz orędownicy PiS rzucili się i zaczęli pisać o ludziach umierających bez ubezpieczenia, o krwiożerczym liberalizmie PO, no i powiedzmy sobie wprost, darwinizmie społecznym. Zawsze mnie ciekawiło, jak można być antykomunistą i jednocześnie popierając socjalizm. Przecież ustrój socjalistyczny w końcu doprowadzi na zasadzie domina do totalitaryzmu. Można tutaj dojść do wniosku, że całe zło socjalizmu nie pochodzi z rozrostu państwa do gargantuicznych rozmiarów, ale z tego kto rządzi. Jak postawimy na czele tej machiny Ostatnich Sprawiedliwych, to będzie bardzo dobrze. Dodam, że tak samo rozumują obecnie lewacy. Oni uważają, że komunizm doprowadził do rozlewu krwi, ponieważ źli ludzie stanęli na jego czele. Żeby było śmieszniej, identycznie myślą te wszystkie Toyahy. (To określenie Kashmira, które świetnie definiuje lemingi PiS).

Tak samo jest z centralizmem. Oni uważają, że powinno być z trzydzieści centralnych ministerstw. PiS utworzył dwa dodatkowe. Taki tok myślenia można zaobserwować u jego zwolenników. Ich zdaniem Ministerstw Dziwnych Kroków dalej mamy za mało. Są bardzo niechętni samorządności. No i jak to ma się do antykomunizmu? Przecież właśnie komuniści chcieli wszystko scentralizować. Tak więc mamy kolejny dowód, że antykomunizm PiS jest malowany, a nie prawdziwy. Zło systemu socjalistycznego dla nich to tylko kwestia jego internacjonalizmu czy niedobrych jednostek u sterów. Ogranicza się tylko do wymachiwania palcem na postkomunistów, a dlaczego do tego, to niżej.

Dlaczego PiS tak niechętny postkomunistom zawarł z nimi sojusz? Więcej, lemingi popierające tą partię uznały, że niedoszły przywódca IV RP nie może się mylić, więc to dobre rozwiązanie. Wychodzi również przy tej okazji, że światopoglądowy konserwatyzm, którym się tak dumnie obnoszą, to byt abstrakcyjny. Oni bowiem gotowi są zaprzedać duszę diabłu, żeby tylko nie rządził ten wstrętny Tusk i jego kamaryla, ci krwiożerczy liberałowie! Ciekaw jestem, jak łatwo przyjdzie im wyprzeć się wszystkich konserwatywnych postulatów - stawiam na to, że trudności będą jak przy splunięciu. Dla porównania lemingi PO jakoś nadal twierdzą, że ich ukochana partia to wolnorynkowcy, mimo że wprowadzane są nowe podatki i następuje rozrost kasty biurokratycznej. Na tej samej zasadzie lemingi PiS będą uważać się bezpodstawnie za największych konserwatystów i ciało doskonale czarne na prawicy, mimo poparcia udzielanego postkomunistom.

A dlaczego tak się dzieje? Konserwatyzm to uznanie roli tradycji, religii i własności prywatnej. Lemingi PiS są skłonni jeszcze poprzeć pierwsze dwie, ponieważ ich partia wykorzystuje je instrumentalnie. Jednak gdy zostaną one odrzucone, to lemingi pójdą za PiS. A własność prywatna nie jest dla nich żadną wartością. Oni są skłonni poprzeć system, w którym wszystko będzie państwowe. Ale w swoim mniemaniu będą "najbardziej prawicowymi prawicowcami". Co więcej, będą mieli czelność pouczać prawdziwą prawicę oraz pluć na nią jadem. Wyciągnięte zostaną argumenty o marnowaniu głosów czy o kanapach. Oczywiście, pojawią się też przy tej okazji "agenci" oraz zacznie się ich tropienie.

Dziwię się również, że lemingi PiS nie mają pewnego dysonansu poznawczego. Jak to jest, że najpierw traktat lizboński był przezeń atakowany, a po podpisaniu padło stwierdzenie, że tak trzeba było? Przecież to jest nie bywałe. To tak jakby w 1920 roku podpisać rozejm z Kamieniewem i powiedzieć, że to dla ratowania niepodległości! Dodam, że argument "tak trzeba było" ostatnio pada również przy okazji aliansu z SLD. Ciekaw jestem, ilekroć go jeszcze usłyszymy przy okazji tego sojuszu socjalizmu (niby-)niepodległościowego z socjalizmem internacjonalistycznym.

No i jak tutaj nie mówić o Zakonie Najświętszego Kaczora?

Najbardziej śmieszne jest wzajemne wskazywanie niezborności intelektualnej u poszczególnych klas lemingów. W rzeczywistości zarówno lemingi nominotypowe (oznaczone jako pierwsze, czyli PO) jak i te a rebours są siebie warte. Powiem więcej, te dwie kasty nie mogą żyć bez siebie, ponieważ wzajemnie uważają siebie za zagrożenie, a to dodatkowo potęguje rewolucyjny zapał. To ten sam stan umysłowości.