Odbywa się dużo dyskusji na temat kształtu naszego systemu demokratycznego. Jedni bronią ordynacji proporcjonalnej, a inni chcą wprowadzenia okręgów jednomandatowych, no i bezustannie spierają się, co będzie lepsze. Moim zdaniem dyskusja ta toczy się nadal w jednej płaszczyźnie światopoglądowej. To tak jak ze słynnym hasłem Solidarności "socjalizm tak, wypaczenia nie". Tam system z państwową własnością środków produkcji i świadczeniami ze strony państwa został uznany za dobry, a komunizm za jego dewiację. Tak samo jest z demokracją. Ordynacja l'Hondta uważana jest za zboczenie, natomiast jak będą jednomandatowe okręgi wyborcze to wszystkie problemy znikną. Ale nadal mamy tutaj do czynienia z bałwochwalczym kultem bożka Demosa. Obydwie strony zakładają, że lud jest sam w stanie wybrać taką władzę, jaka będzie dążyć. Zarówno jedni jak i drudzy uważają, że ten zbiorowy suweren nie doprowadzi do stagnacji i stopniowego rozkładu. Dyskusja nadal się toczy w ramach demokratyzmu.
Najwybitniejszy myśliciel antyku, Arystoteles ze Stagiry, wyróżnił kiedyś trzy rodzaje sprawowania władzy oraz ich dewiacje. Pierwszym miała być monarchia. Zboczeniem miała być tutaj tyrania. Drugi typ stanowiła arystokracja; tutaj z kolei wypaczeniem stawała się oligarchia. Ostatni rodzaj to politea. Zakładała ona, że wszyscy są mądrzy, ergo mogą oni mieć wpływ na władzę. No i co miało być dewiacją tej ostatniej? A była to demokracja. Arystoteles zdawał sobie sprawę z pułapek tego systemu, no i nie bez kozery jemu oponował.
Dlaczego demokracja jest systemem, który nie jest się w stanie sprawdzić? Ludzie tylko jako jednostki mogą działać w pragmatyczny i racjonalny sposób. W przypadku większej grupy nie działa tutaj prawo superpozycji. Gdyby tak było, to skoro jednostka może działać logicznie, to i zbiorowość będzie w stanie. A tak zwyczajnie nie jest! Mamy tutaj do czynienia z emergentną sumą. Owszem, w tym tłumie trafią się jednostki o inteligencji ponadprzeciętnej. Jednakże tłum będzie zwyczajnie głupi. I czy taka zbieranina jest w stanie o czymkolwiek decydować? Wiadomy fakt stanowi, że nie. Tłum będzie podatny zatem na działanie demagogów, którzy będą w stanie przekonać go do największych głupot. Na ten paradoks zwrócił już Platon. Zauważył on, że gdy staną obok siebie lekarz trzymający lek oraz demagog z trucizną, to ludzie wybiorą tego drugiego. Obecnie widzimy wielką sprawność wszelkich populistów. Wystarczy na przykład obiecać drugą Irlandię, a już pójdą ludzie i zagłosują na taką partię. Trzeba ludziom wmówić krainę mlekiem i miodem płynącą, to oni takich ludzi wybiorą. To jest proste i logiczne. Mało kto przecież zagłosuje na ludzi twardo stąpających po ziemi, którzy stwierdzą, iż będzie krew, pot i łzy.
Niektórzy prawicowi publicyści (jak na przykład Łukasz Adamski czy Tomasz Cukiernik) po zwycięstwie PO w październiku 2007 roku zachłysnęli się, że o to Polacy odrzucili socjalizm i wybrali wolny rynek. Mylili się, ponieważ nie zauważyli prostej prawidłowości. Abstrahuję już tutaj od obiecywania drugiej Irlandii, która w swoim populizmie zbliżała się do gierkowszczyzny. Demokracja jako taka stopniowo prowadzi do socjalizmu. A dlaczego? Jedną z plag demokratycznych był przymus szkolny. Demokraci doszli bowiem do wniosku, że ludzie muszą umieć, co nieco czytać i pisać, żeby potem móc na danego delikwenta zagłosować. To już doprowadziło do zwiększenia się rozmiarów sektora publicznego. Państwo przestało pełnić swoje wcześniej założone funkcje jak stanowienie i egzekucja prawa, zapewnianie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego oraz podstawowa infrastruktura. Pojawił się zatem jeden z elementów socjalizmu. Poza tym ten system zwalnia ludzi z odpowiedzialności za ich czyny. Ludzie, podobnie jak wszystkie obiekty w przyrodzie, dążą do najniższych możliwych stanów energetycznych. Z tego zatem względu socjalizm jest bardzo wygodny. Poza tym pojawią się lobby, którym będzie on bardzo na rękę. Z jednej strony będą wielcy wytwórcy przemysłowi, którzy będą dążyli do zwiększania ilości regulacji rynku takich jak płaca minimalna, przepisy antymonopolowe, koncesje, licencje, pozwolenia na prowadzenia działalności gospodarczej. Z drugiej strony będą pewne grupy robotników oraz związki zawodowe, które będą się domagać praw pracowniczych. One będą lobbować za tym, żeby było jak najwięcej socjalizmu. Ludzie, jacy z kolei będą myśleć, że im będzie lepiej, też będą głosowali na partie socjalistyczne. Później dojdzie do następnego paradoksu. Oponenci ugrupowań socjalistycznych zaczną przejmować od nich postulaty. Odbędzie się to celem pozyskania wyborców. Zadziała tutaj klasyczny mechanizm zapadkowy. Jeżeli jedni zaczną obiecywać Państwo Boże na ziemskim padole, to automatycznie wszyscy w niedługim czasie będą tak czynić. Tutaj nietrudno przytoczyć przykłady, które to potwierdzają. Bismarck, który był przecież konserwatystą, wprowadził w 1883 roku państwowe ubezpieczenie emerytalne, a cztery lata później - zdrowotne. Zrealizował część postulatów swoich ideologicznych przeciwników tylko dlatego, żeby nie dopuścić ich do władzy. Całkiem niedawno kilku członków Partii Konserwatywnej skrytykowało NHS za nieudolność. Dostali za to burę od przywódców partii, ponieważ po dojściu do władzy torysi nie planują nic z państwową służbą zdrowia robić. W warunkach demokratycznych po prostu prawica i lewica przestały się od siebie różnić pod względem konstrukcji państwa. Po prostu mamy do czynienia z lewicą i lewicą tak naprawdę (ten pleonazm jest celowym zabiegiem!). Po prostu jedni są pobożni, a drudzy ateistyczni. Na naszym rodzimym podwórku pierwszą funkcję spełnia na przykład PiS, a drugą SLD. Obok tych dwóch kast mamy jeszcze całkowicie bezidowych w postaci obecnie rządzącej koalicji PO i PSL.
Socjalizm jest pierwszym elementem lewicowości, który jest w warunkach demokratycznych forsowany. Szybko bowiem znajdowane są inne proletariaty niż te wyznaczane przez majątek, pochodzenie czy wykonywany zawód. Są mianowicie różne dziwadła, umysłowi kalecy oraz im podobne indywidua, które chcą być traktowani tak samo jak reszta, mimo różnych dysfunkcji. Ideolog lewicy, Gramsci, stwierdził, że obyczajowość można wywrócić tak samo jak gospodarkę. No i z czym zaczynamy mieć do czynienia? Po prostu partie lewicowe stwierdzają, że należy pewnych ludzi "wyzwolić". No i czynią to przy głośnym akompaniamencie współczesnych demagogów w postaci mass-mediów. Ci robią ludziom pianę z mózgu, a potem głosują na partię postulującą progresywne postulaty światopoglądowe. Należy jeszcze pamiętać, że socjalizm wcześniej doprowadził do społecznego zepsucia. Przecież nie trzeba już starać się wychować dzieci - jest bowiem państwowa szkoła i takowe ubezpieczenie. Nie grozi śmierć w przytułku bądź pod płotem - bo jakiś ZUS lub podobny mu byt wypłaci na starość emeryturę. Wszystkie normalnie istniejące więzy społeczne zastąpione zostały przez biurokrację, co prowadzi do atomizacji społeczeństwa. W takich warunkach liberalizm obyczajowo-światopoglądowy może zapuścić korzenie. No i tak się dzieje. Przy tej okazji również partia wcześniej konserwatywna zaczyna takie postulaty przejmować. Chodzi tutaj znowu o tani populizm, bo ludzie mogą się obrazić i nie zagłosować. Jaki jest tego wszystkiego finalny skutek. Wszystkie główne partie polityczne stanowią po pewnym czasie jedną magmę. Jakie są bowiem różnice między CDU a SPD w Niemczech czy między Partią Socjalistyczną a UMP we Francji? Znalazłoby się coś dopiero na piętnastnym miejscu po przecinku, a tak to wszyscy popierają rozbudowany sektor państwowy oraz obyczajowe zepsucie.
Tak się bowiem kończy demokracja. No i czy takie społeczeństwo nie zostanie w niedługim czasie wchłonięte przez coś większego? W starożytnych Atenach zabawy z demokracją skończyły się po bitwie pod Cheroneją, kiedy zostały one podbite przez Macedonię. Tego typu państwo jest po prostu słabsze i po pewnym czasie po prostu niezdolne do żadnej konkurencji. Gdyby zostało ono zaatakowane, mieszkańcy byliby pewnie tak zniewieściali, że nawet nie broniliby się. Pozwolić bowiem rządzić lewicy, to jak dać małpie żyletkę. Po jakimś czasie przyjdzie ktoś większy i zwyczajnie się takim państwem pożywi.
Dziwię się zatem, że część konserwatystów popiera demokrację i tak chętnie dyskutuje, jak by ją ulepszyć. Czy nie widzą, że to jest droga donikąd. Co bowiem zna konserwatyzm? Hierarchię i autorytaryzm. Dla mnie jako konserwatysty oczywistym faktem jest, że na czele państwa musi stać charyzmatyczna jednostka. Samo pojęcie władzy ludu to czysta abstrakcja; takie rzeczy w naturze nie występują. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na ten całkowicie sztuczny konstrukt myślowy daliśmy się nabrać...
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania Demokracja, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania Demokracja, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 24 sierpnia 2009
niedziela, 30 sierpnia 2009
Autorytaryzm jako uświadomiona konieczność
Jako rasowy konserwatysta nie uważam demokracji za dobry ustrój. Posługując się określeniem Arystotelesa, uważam, ten system w zasadzie za ochlokrację. We władzę ludu zwyczajnie nie jestem w stanie uwierzyć. Wystarczy dokonać analizy ustrojów demokratycznych, żeby zauważyć do czego one prowadzą. Dostrzec można stopniowy rozkład - ewolucję w stronę państwowej gospodarki i rozbudowanych funkcji socjalnych państwa z jednej strony, a z drugiej w kierunku obyczajowego indyferrentyzmu. Z demokracją nie wiąże się zatem nic pozytywnego. Z tego powodu skuteczniejszym ustrojem będzie autorytaryzm. Janusza Korwin-Mikkego zwykłem traktować bardzo krytycznie, jednak jedna jego myśl bardzo dobrze ilustruje ten fakt - "monarchie i dyktatury dzielą się na dobre i złe, a demokracja jest zawsze głupia". Zwrócić należy uwagę na jeszcze jeden fakt. Epizody demokratyczne w całej historii ludzkości były bardzo krótkie, a potem powracała władza charyzmatycznej jednostki. Autorytaryzm zatem ze stricte historycznego punktu widzenia stanowi normę.
Zwrócić jeszcze należy uwagę na jeden fakt związany z naszym krajem. Już raz w historii wypróbowaliśmy raka demokratyzmu w postaci elekcji viritim. Do czego to doprowadziło? Nie było silnej władzy królewskiej, państwo zatem ogarnęła anarchia. W XVII w. Polska została spustoszona przez szereg wojen. W końcu część naszych sąsiadów - Prusy, Rosja, Austria - stwierdziła, że dokona stopniowej konsumpcji naszego państwa. No i do tego w końcu doszło. Do czego doprowadził zatem tutaj demokratyzm? Do upadku potęgi, jaką byliśmy.
Autorytaryzm w Polsce posiada zatem jeszcze jedno uzasadnienie. Wystarczy popatrzeć, jakich to mamy sąsiadów. Z zachodu Niemcy, a ze wschodu Rosja. Pierwsi zawsze parli na wschód. Najpierw podporządkowali sobie i podbili plemiona słowiańskie na Połabiu - Obodrzyców, Wieletów, Łużyczan. Na tym jednak nie zaprzestali. Cały czas dążyli do podporządkowania sobie ziem polskich. Z drugiej strony mamy natomiast żywioł wszechruski. Rosja przez całą historię również parła w naszą stronę. Caryca Katarzyna nawet twierdziła wprost, że podporządkowanie Polski i cieśnin tureckich to są żywotne interesy państwa rosyjskiego. Niemcy i Rosja również umawiały się nad naszymi głowami. Do takiego paktu po raz pierwszy doszło w 1031 roku. Wówczas Jarosław Mądry zachęcał Niemcy do wspólnego uderzenia na Polskę. Takie porozumienia nad naszymi głowami zdarzały się nieraz. Przykładem był chociażby sławetny pakt Ribbentrop-Mołotow. Nie wiadomo, czy nie doszło do czegoś jeszcze. Ostatni minister spraw zagranicznych ZSRR i były prezydent Gruzji, Eduard Szewardnadze, stwierdził, iż Pomorze, Śląsk i Wielkopolska wrócą do Rzeszy Niemieckiej. Cała reszta natomiast stanie się kondominium Rosji. Cała historia pokazuje to, że jesteśmy nieustannie zagrożeni przez państwa ościenne. Tak więc, czy w takiej sytuacji pozwolić sobie można na demokrację ze wszystkimi jej wadami?
Musimy jeszcze zauważyć, że z jednej strony mamy "czerwonkę", a z drugiej "faszystowską dyscyplinę". U mieszkańców państw wykształciła się bardzo specyficzna mentalność. No i czy między nimi może sobie istnieć taki anarchizujący kurnik w postaci państwa polskiego. Wiadomo, że nie. Skończy się to bowiem po raz kolejny ustanowieniem granicy na Narwi, Wiśle i Sanie. Po prostu zostaniemy podbici przez te ościenne mocarstwa, nie po raz pierwszy w historii zresztą. Nasze państwo z tego powodu nie może być demokratyczne. Oni będą tutaj bowiem tworzyć partie polityczne będące ich stronnikami. Bronić będą interesów swoich mocodawców. No i mamy takie przykłady. Rządzą nami obecnie ludzie, którzy są niemiecką i rosyjską agenturą. Można się zastanowić, kto mógł na takich ludzi zagłosować. Na tym jednak polega demokracja. Lud zwyczajnie nie jest w stanie mądrze wybrać swoich przywódców. Może wybrać ludzi, którzy sprowadzą - mniej lub bardziej świadomie - zagładę na ich państwo. Tak samo jest w Polsce. Przecież przez 20 lat w zasadzie nie było u nas władzy reprezentującej polską rację stanu. Wszyscy w zasadzie byli quislingowcami na usługach obcych mocarstw.
Pamiętać jeszcze trzeba, że Niemcy i Rosja mają politykę zagraniczną obliczoną nie na okres jednej kadencji, góra kilka lat, a na kilkadziesiąt. Oni wiedzą, jak się zachowywać na arenie międzynarodowej, aby było to działanie skuteczne. Możemy przy tej okazji dokonać eksperymentu myślowego. Wyobraźmy sobie, że został wreszcie w Polsce wybrany normalny rząd po tych wszystkich latach. Zaczyna on przenosić wydatki państwa w stronę zapewniania bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, redukuje tak zwane socjalne funkcje państwa oraz jego udział w gospodarce. Przy okazji wprowadza konserwatyzm obyczajowy oraz zaczyna prowadzić normalną politykę zagraniczną zgodną z polską racją stanu. Przyjmijmy, że wytrzyma on całą kadencję, czyli 4 lata. Potem ludzie postraszeni przez marks-media, a to "faszyzmem" i "dążeniami do dyktatury", a to "międzynarodowymi korporacjami", jak również jeszcze innymi straszakami, wybiera jakieś LSD albo kolejnego klona Unii Demo-Wolności. Co zaczyna nowa władza? A mianowicie znowu zaczyna włazić wszystkim wokół w tyłek, robić głupoty we wszystkich możliwych dziedzinach - od kwestii obyczajowych po ekonomiczne. Do tego bowiem prowadzi demokracja? Pożyteczny rząd może zostać de facto obalony przez prymitywnych demagogów i media kreujące ich na półbogów. Gdy tamci dobierają się do władzy, okazuje się, że stanowią małpę z brzytwą. Wychodzi na to, że tacy ludzie nie powinni rządzić tak naprawdę kurnikiem w najbardziej zapadłej wiosce. Co jest zatem gwarantem prowadzenia polityki zagranicznej zgodnie z polską racją stanu. Tutaj musi być władza, która nie będzie się zmieniać w ciągu kilkudziesięciu lat, aby były jakieś wymierne skutki jej działalności. W warunkach demokratycznych nie jest się ona raczej w stanie utrzymać, ponieważ różni demagodzy zrobią ludziom skutecznie mętlik w głowie. Co zatem jest tutaj konieczne? Nie ma innej odpowiedzi niż autorytaryzm.
Innymi wadami demokracji prowadzącymi do rozpadu organizmu państwowego zajmowałem się w swoim poprzednim tekście. Wszystko to pokazuje, że autorytaryzm jest nie tylko dziejową koniecznością, co uzasadnioną.
Tylko do jak wielkich wstrząsów musi dojść, abyśmy zostali ostatecznie zniesmaczeni demokracją?
Zwrócić jeszcze należy uwagę na jeden fakt związany z naszym krajem. Już raz w historii wypróbowaliśmy raka demokratyzmu w postaci elekcji viritim. Do czego to doprowadziło? Nie było silnej władzy królewskiej, państwo zatem ogarnęła anarchia. W XVII w. Polska została spustoszona przez szereg wojen. W końcu część naszych sąsiadów - Prusy, Rosja, Austria - stwierdziła, że dokona stopniowej konsumpcji naszego państwa. No i do tego w końcu doszło. Do czego doprowadził zatem tutaj demokratyzm? Do upadku potęgi, jaką byliśmy.
Autorytaryzm w Polsce posiada zatem jeszcze jedno uzasadnienie. Wystarczy popatrzeć, jakich to mamy sąsiadów. Z zachodu Niemcy, a ze wschodu Rosja. Pierwsi zawsze parli na wschód. Najpierw podporządkowali sobie i podbili plemiona słowiańskie na Połabiu - Obodrzyców, Wieletów, Łużyczan. Na tym jednak nie zaprzestali. Cały czas dążyli do podporządkowania sobie ziem polskich. Z drugiej strony mamy natomiast żywioł wszechruski. Rosja przez całą historię również parła w naszą stronę. Caryca Katarzyna nawet twierdziła wprost, że podporządkowanie Polski i cieśnin tureckich to są żywotne interesy państwa rosyjskiego. Niemcy i Rosja również umawiały się nad naszymi głowami. Do takiego paktu po raz pierwszy doszło w 1031 roku. Wówczas Jarosław Mądry zachęcał Niemcy do wspólnego uderzenia na Polskę. Takie porozumienia nad naszymi głowami zdarzały się nieraz. Przykładem był chociażby sławetny pakt Ribbentrop-Mołotow. Nie wiadomo, czy nie doszło do czegoś jeszcze. Ostatni minister spraw zagranicznych ZSRR i były prezydent Gruzji, Eduard Szewardnadze, stwierdził, iż Pomorze, Śląsk i Wielkopolska wrócą do Rzeszy Niemieckiej. Cała reszta natomiast stanie się kondominium Rosji. Cała historia pokazuje to, że jesteśmy nieustannie zagrożeni przez państwa ościenne. Tak więc, czy w takiej sytuacji pozwolić sobie można na demokrację ze wszystkimi jej wadami?
Musimy jeszcze zauważyć, że z jednej strony mamy "czerwonkę", a z drugiej "faszystowską dyscyplinę". U mieszkańców państw wykształciła się bardzo specyficzna mentalność. No i czy między nimi może sobie istnieć taki anarchizujący kurnik w postaci państwa polskiego. Wiadomo, że nie. Skończy się to bowiem po raz kolejny ustanowieniem granicy na Narwi, Wiśle i Sanie. Po prostu zostaniemy podbici przez te ościenne mocarstwa, nie po raz pierwszy w historii zresztą. Nasze państwo z tego powodu nie może być demokratyczne. Oni będą tutaj bowiem tworzyć partie polityczne będące ich stronnikami. Bronić będą interesów swoich mocodawców. No i mamy takie przykłady. Rządzą nami obecnie ludzie, którzy są niemiecką i rosyjską agenturą. Można się zastanowić, kto mógł na takich ludzi zagłosować. Na tym jednak polega demokracja. Lud zwyczajnie nie jest w stanie mądrze wybrać swoich przywódców. Może wybrać ludzi, którzy sprowadzą - mniej lub bardziej świadomie - zagładę na ich państwo. Tak samo jest w Polsce. Przecież przez 20 lat w zasadzie nie było u nas władzy reprezentującej polską rację stanu. Wszyscy w zasadzie byli quislingowcami na usługach obcych mocarstw.
Pamiętać jeszcze trzeba, że Niemcy i Rosja mają politykę zagraniczną obliczoną nie na okres jednej kadencji, góra kilka lat, a na kilkadziesiąt. Oni wiedzą, jak się zachowywać na arenie międzynarodowej, aby było to działanie skuteczne. Możemy przy tej okazji dokonać eksperymentu myślowego. Wyobraźmy sobie, że został wreszcie w Polsce wybrany normalny rząd po tych wszystkich latach. Zaczyna on przenosić wydatki państwa w stronę zapewniania bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, redukuje tak zwane socjalne funkcje państwa oraz jego udział w gospodarce. Przy okazji wprowadza konserwatyzm obyczajowy oraz zaczyna prowadzić normalną politykę zagraniczną zgodną z polską racją stanu. Przyjmijmy, że wytrzyma on całą kadencję, czyli 4 lata. Potem ludzie postraszeni przez marks-media, a to "faszyzmem" i "dążeniami do dyktatury", a to "międzynarodowymi korporacjami", jak również jeszcze innymi straszakami, wybiera jakieś LSD albo kolejnego klona Unii Demo-Wolności. Co zaczyna nowa władza? A mianowicie znowu zaczyna włazić wszystkim wokół w tyłek, robić głupoty we wszystkich możliwych dziedzinach - od kwestii obyczajowych po ekonomiczne. Do tego bowiem prowadzi demokracja? Pożyteczny rząd może zostać de facto obalony przez prymitywnych demagogów i media kreujące ich na półbogów. Gdy tamci dobierają się do władzy, okazuje się, że stanowią małpę z brzytwą. Wychodzi na to, że tacy ludzie nie powinni rządzić tak naprawdę kurnikiem w najbardziej zapadłej wiosce. Co jest zatem gwarantem prowadzenia polityki zagranicznej zgodnie z polską racją stanu. Tutaj musi być władza, która nie będzie się zmieniać w ciągu kilkudziesięciu lat, aby były jakieś wymierne skutki jej działalności. W warunkach demokratycznych nie jest się ona raczej w stanie utrzymać, ponieważ różni demagodzy zrobią ludziom skutecznie mętlik w głowie. Co zatem jest tutaj konieczne? Nie ma innej odpowiedzi niż autorytaryzm.
Innymi wadami demokracji prowadzącymi do rozpadu organizmu państwowego zajmowałem się w swoim poprzednim tekście. Wszystko to pokazuje, że autorytaryzm jest nie tylko dziejową koniecznością, co uzasadnioną.
Tylko do jak wielkich wstrząsów musi dojść, abyśmy zostali ostatecznie zniesmaczeni demokracją?
Etykiety:
demokracja,
geopolityka,
Niemcy,
prawicowość,
prawicowy autorytaryzm,
Rosja
środa, 24 września 2008
Determinanty prawicowości
Swojego czasu z Tygrysem sprzeczaliśmy się, co jest prawicą, a co nią nie jest. Było to przy okazji kwalifikacji faszyzmu i nazizmu. Ja włączam te dwa systemy do lewicy, natomiast mój interlokutor oparł się na klasyfikacji ideologii prawicowych i uznawanych za takie dokonanej przez profesora Bartyzela, w której zostają one określone mianem "skrajnej lewicy prawicy". Moim zdaniem ta swoista systematyka jest błędna. Nie będę już się wykłócał, jaki jest nazizm, bo moim zdaniem to lewica ewidentna ze wszystkimi jej charakterystycznymi elementami jak chociażby ideologizacja nauki. Wtedy oni mieli rasę aryjską, a dzisiaj inna generacja lewaków wydumała sobie ekologizm i alternatywną normalność homoseksualizmu. Ot, chociażby taki skromny przykład. Należy się jednak zastanowić przy tej okazji, jakie powinny być determinanty prawicy, a na zasadzie przeciwieństw przeciwstawić im należy taką najbardziej typową lewicę. Dokonałem takiego wyboru na Niepoprawnych, dobierając te, które mnie osobiście wydają się najbardziej typowe dla formacji prawicowej.
Poniżej dokonam ich charakterystyki. Swoją drogą jestem ciekaw, co myślą o nich ludzie, którzy uważają się za prawicowców... dopuszczam zatem przy tej okazji taki eksperyment socjologiczny.
Odpowiedzialność za czyny contra nieodpowiedzialność
Prawica zakłada, że ludzie powinni być kowalami swojego losu, zatem państwo nie może im mówić, co mają robić ze swoimi pieniędźmi. Tak więc powinna opowiadać się za prywatyzacją ubezpieczeń, szkolnictwa, służby zdrowia, opieki społecznej. System taki będzie działał niż państwowy monopol. To jest jedna rzecz. Z drugiej strony człowiek powinien sam o siebie dbać i samodzielnie gospodarować swoimi pieniędzmi. Z tego wynika zasada odpowiedzialności. Obywatel sam powinien wiedzieć, czy na przykład posyłać dzieci do szkoły i w jakim wieku, czy na przykład nie uczyć pociech samodzielnie w domu. Tak samo winien dbać o swoje leczenie, ubezpieczenie emerytalne itd. Inna sprawa to popadnięcie w tarapaty. Wówczas nie powinni liczyć na machinę biurokracyjną, tylko na innych ludzi.
Odpowiedzialność rozciąga się na inne sfery życia. W ten sposób można uzasadnić restrykcyjne przepisy antyaborcyjne na przykład, ponieważ ludzie są w stanie zapanować nad swoimi popędami. Druga rzecz to restrykcyjna polityka karna. Prawica uważa, że człowiek może wziąć za siebie odpowiedzialność. Tak więc podejmuje decyzje świadomie i musi zatem ponieść karę. Oznacza to, że karanie za czyny powinno być do nich proporcjonalne.
Własność prywatna contra własność państwowa
Rozpocząłem po części ten wątek wyżej przy okazji szkolnictwa, służby zdrowia, ubezpieczeń et consortes. Wynika z tego, że prawica opowiadać będzie się konsekwentnie za własnością prywatną. Wobec tego jednym z jej postulatów winna być prywatyzacja znacznej części gospodarki, która nie jest potrzebna do utrzymania niepodległości i niezależności państwa. Poza tym prawica będzie bronić prawa swobodnego gospodarowania swoją własnością prywatną.
Automatyczną konsekwencją powyższego jest poparcie dla wolnego rynku i zmniejszanie ilości jego regulacji takich jak koncesje, pozwolenia, rolne skupy interwencyjne i dotowanie tego rodzaju działalności, płaca minimalna, prawo antymonopolowe i antydumpingowe jako na dłuższą metę szkodliwych.
Militaryzm contra pacyfizm
Prawica opowiada się za zwiększeniem wydatków na armię oraz większą militaryzacją społeczeństwa. Nie widzi nic złego w możliwości nabywaniu broni przez obywateli, tworzenia organizacji paramilitarnych typu ludowe komitety oporu przez państwo. Również nie należy przeklinać powszechnego poboru wojskowego; a taka postawa jest powszechna wśród konserwatywnych liberałów i monarchistów. Nie wiedzą na przykład, że w starożytnym Rzymie każdy obywatel musiał swoje odsłużyć w armii. Tak samo było w wielu państwach jak na przykład Prusach. Armia wyłącznie zawodowa to pomysł dwudziestowieczny, anarchistyczny i - nie ma co ukrywać tego faktu - lewacki. To właśnie część lewicy broni się jak tylko może przed wzięciem broni do ręki.
Nie powinno być na prawicy również sprzeciwu wobec zbrojeń, posiadania broni masowego rażenia itd. Państwo musi na arenie międzynarodowej liczyć się, a o tym w następnym punkcie.
Mocarstwowość contra wasalizm
Wyżej zaznaczyliśmy, że armia powinna być potężna oraz mieć znaczny budżet. Dlaczego? Ponieważ to jest tak naprawdę podstawa prowadzenia polityki międzynarodowej. Jeżeli armia danego państwa posiada broń jądrową, biologiczną i chemiczną, to na będzie się ono liczyło na szerszym forum. Taka prawda. Posiadanie armii to podstawa polityki mocarstwowej, która na dobrą sprawę jest pragmatyczna. Trzeba dążyć do tego, aby liczyć się w regionie i być możliwie najsilniejszym. W razie czego - tu nie ma złudzeń - dokonywać terytorialnych podbojów. Tu nie ma żadnych złudzeń.
Prawica odrzuca wszelką politykę prowadzącą do wasalizmu, nie chce, aby państwo uzależnione zostało od większych decydentów. Nie powinna kierować się fałszywym pragmatyzmem nakazującym uginać kolana przed silniejszymi. To atrybut lewicy, ponieważ ta musi mieć nad sobą kogoś większego i bez tego nie może wręcz żyć.
Religia contra laicyzm
Odrzucić należy fikcyjne pomysły państwa neutralnego światopoglądowego. Czegoś takiego na dobrą sprawę nie ma, ponieważ na czymś trzeba opierać system prawny. Neutralna światopoglądowo może być co najwyżej anarchia. Prawica natomiast zauważa związek religii z tradycją i uważa, iż powinna ona mieć miejsce w przestrzeni publicznej. Ostatecznie należy się zgodzić, aby istniał zapis w konstytucji dotyczący kultu państwowego, w przypadku Polski katolicyzmu.
Hierarchiczność contra równość
Konieczne jest zrozumienie, iż świat jest urządzony według pewnych zasad. Jedną z nich jest hierarchiczność społeczeństwa. Wynika ona z tego, że ludzie po prostu są różni, głupi, mądrzy, silni, słabi, no i po prostu tak to jest, że jedni znajdują się ponad drugimi. Odrzucić powinno się zatem utopijną ideę równości, która jest nie do zrealizowania, co wynika z różnorodności ludzi. Skończyć powinno się wyrównywanie różnych grup w społeczeństwie jak na przykład mniejszości etnicznych, seksualnych, kobiet, dzieci czy również bytów pozaspołecznych jak zwierzęta. Posłać należy je w kąt jako na dłuższą skalę czasu szkodliwe wymysły o konsekwencjach katastrofalnych na dłuższą metę. Z hierarchiczności społeczeństwa wynika również to, co będzie treścią następnego punktu.
Autorytaryzm contra demokracja
Wyżej wyjaśniłem, że hierarchia to naturalny element konstrukcji społeczeństwa, który czy chcemy, czy nie, będzie tam obecny. Nie istnieje zatem takie coś jak równość, ponieważ po prostu ludzie są różni. Mają również zróżnicowaną inteligencję i zróżnicowane dążenia. W efekcie sama demokracja to fikcja, bo mamy tam do czynienia z różnymi wzajemnie zwalczającymi się grupami, światopoglądami, odpowiednimi lobbystami. Ludzie przy okazji dają się wodzić za nos demagogom, którzy następnie nic pozytywnego nie robią. Optymalną formą władzy byłby zatem autorytaryzm. Taka zoologiczna prawica odrzuca zatem demokrację.
Trzeba również zwrócić uwagę, że tylko autorytaryzm gwarantuje ochronę własności prywatnej, gdyż demokracja jako taka prowadzi do socjalizmu. Stwierdził to klasyk Marks. W demokratyzmie również zaraz znajdują się wszelacy wyrównywacze - a to klasy robotniczej, a to gejowskiej. Naturalną zatem konsekwencją tego ustroju stanowią rządy lewicy. Prawica powinna więc dążyć do zainstalowania autorytaryzmu.
Prawo naturalne contra pozytywizm prawny
Prawica wbrew pozorom zwraca uwagę na prawa jednostki. Uważa, że ma ona prawo do życia i własności. Nikt nie może jej zatem bezkarnie zabić, tak więc odrzucić z miejsca należy aborcję, eutanazję, dyskusyjne jest zapłodnienie in vitro (osobiście jestem jego przeciwnikiem). Ius naturalis przy okazji stanowi jedną z podstaw przepisów antyaborcyjnych. Powinno się przy tym popierać prawo do gospodarowania człowieka swoją własnością i zmniejszać ilość praw w tej dziedzinie, jak głupie przepisy w kodeksie drogowym, dotyczące posiadania groźnych zwierząt itd.
Etnocentryzm contra internacjonalizm
Prawica odrzucając pacyfizm i ideę równości winna być nastawiona bardziej etnocentrycznie. Mniejszości narodowe nie powinny mieć w państwie żadnych przywilejów. Nie należy ich również dopuszczać do zajmowania się polityką, zajmowania wyższych stopni w wojsku i policji, ponieważ mogą współpracować z obcymi wywiadami celem sabotowania przedsięwzięć publicznych, to samo również w przypadku mieszańców multietnicznych. Inna rzecz to przepisy imigracyjne. W przypadku części podejrzanych państw (jak islamskie) należy wprowadzić cenzus wykształcenia i majątku.
Wyżej wymieniłem i opisałem poszczególne determinanty prawicowości. Prawica nie powinna być jakimś dziwnym rozmytym tworem, który nie wiadomo jaki tak naprawdę jest. Na dobrą sprawę nie ma czegoś takiego jak centrum, ponieważ nie można jednocześnie wchodzić na schody i z nich schodzić; to takie rozdwojenie jaźni. Prawica powinna być jasno zdefiniowana i trzymać się pewnego całościowego programu. Inaczej się po prostu nie da.
Poniżej dokonam ich charakterystyki. Swoją drogą jestem ciekaw, co myślą o nich ludzie, którzy uważają się za prawicowców... dopuszczam zatem przy tej okazji taki eksperyment socjologiczny.
Odpowiedzialność za czyny contra nieodpowiedzialność
Prawica zakłada, że ludzie powinni być kowalami swojego losu, zatem państwo nie może im mówić, co mają robić ze swoimi pieniędźmi. Tak więc powinna opowiadać się za prywatyzacją ubezpieczeń, szkolnictwa, służby zdrowia, opieki społecznej. System taki będzie działał niż państwowy monopol. To jest jedna rzecz. Z drugiej strony człowiek powinien sam o siebie dbać i samodzielnie gospodarować swoimi pieniędzmi. Z tego wynika zasada odpowiedzialności. Obywatel sam powinien wiedzieć, czy na przykład posyłać dzieci do szkoły i w jakim wieku, czy na przykład nie uczyć pociech samodzielnie w domu. Tak samo winien dbać o swoje leczenie, ubezpieczenie emerytalne itd. Inna sprawa to popadnięcie w tarapaty. Wówczas nie powinni liczyć na machinę biurokracyjną, tylko na innych ludzi.
Odpowiedzialność rozciąga się na inne sfery życia. W ten sposób można uzasadnić restrykcyjne przepisy antyaborcyjne na przykład, ponieważ ludzie są w stanie zapanować nad swoimi popędami. Druga rzecz to restrykcyjna polityka karna. Prawica uważa, że człowiek może wziąć za siebie odpowiedzialność. Tak więc podejmuje decyzje świadomie i musi zatem ponieść karę. Oznacza to, że karanie za czyny powinno być do nich proporcjonalne.
Własność prywatna contra własność państwowa
Rozpocząłem po części ten wątek wyżej przy okazji szkolnictwa, służby zdrowia, ubezpieczeń et consortes. Wynika z tego, że prawica opowiadać będzie się konsekwentnie za własnością prywatną. Wobec tego jednym z jej postulatów winna być prywatyzacja znacznej części gospodarki, która nie jest potrzebna do utrzymania niepodległości i niezależności państwa. Poza tym prawica będzie bronić prawa swobodnego gospodarowania swoją własnością prywatną.
Automatyczną konsekwencją powyższego jest poparcie dla wolnego rynku i zmniejszanie ilości jego regulacji takich jak koncesje, pozwolenia, rolne skupy interwencyjne i dotowanie tego rodzaju działalności, płaca minimalna, prawo antymonopolowe i antydumpingowe jako na dłuższą metę szkodliwych.
Militaryzm contra pacyfizm
Prawica opowiada się za zwiększeniem wydatków na armię oraz większą militaryzacją społeczeństwa. Nie widzi nic złego w możliwości nabywaniu broni przez obywateli, tworzenia organizacji paramilitarnych typu ludowe komitety oporu przez państwo. Również nie należy przeklinać powszechnego poboru wojskowego; a taka postawa jest powszechna wśród konserwatywnych liberałów i monarchistów. Nie wiedzą na przykład, że w starożytnym Rzymie każdy obywatel musiał swoje odsłużyć w armii. Tak samo było w wielu państwach jak na przykład Prusach. Armia wyłącznie zawodowa to pomysł dwudziestowieczny, anarchistyczny i - nie ma co ukrywać tego faktu - lewacki. To właśnie część lewicy broni się jak tylko może przed wzięciem broni do ręki.
Nie powinno być na prawicy również sprzeciwu wobec zbrojeń, posiadania broni masowego rażenia itd. Państwo musi na arenie międzynarodowej liczyć się, a o tym w następnym punkcie.
Mocarstwowość contra wasalizm
Wyżej zaznaczyliśmy, że armia powinna być potężna oraz mieć znaczny budżet. Dlaczego? Ponieważ to jest tak naprawdę podstawa prowadzenia polityki międzynarodowej. Jeżeli armia danego państwa posiada broń jądrową, biologiczną i chemiczną, to na będzie się ono liczyło na szerszym forum. Taka prawda. Posiadanie armii to podstawa polityki mocarstwowej, która na dobrą sprawę jest pragmatyczna. Trzeba dążyć do tego, aby liczyć się w regionie i być możliwie najsilniejszym. W razie czego - tu nie ma złudzeń - dokonywać terytorialnych podbojów. Tu nie ma żadnych złudzeń.
Prawica odrzuca wszelką politykę prowadzącą do wasalizmu, nie chce, aby państwo uzależnione zostało od większych decydentów. Nie powinna kierować się fałszywym pragmatyzmem nakazującym uginać kolana przed silniejszymi. To atrybut lewicy, ponieważ ta musi mieć nad sobą kogoś większego i bez tego nie może wręcz żyć.
Religia contra laicyzm
Odrzucić należy fikcyjne pomysły państwa neutralnego światopoglądowego. Czegoś takiego na dobrą sprawę nie ma, ponieważ na czymś trzeba opierać system prawny. Neutralna światopoglądowo może być co najwyżej anarchia. Prawica natomiast zauważa związek religii z tradycją i uważa, iż powinna ona mieć miejsce w przestrzeni publicznej. Ostatecznie należy się zgodzić, aby istniał zapis w konstytucji dotyczący kultu państwowego, w przypadku Polski katolicyzmu.
Hierarchiczność contra równość
Konieczne jest zrozumienie, iż świat jest urządzony według pewnych zasad. Jedną z nich jest hierarchiczność społeczeństwa. Wynika ona z tego, że ludzie po prostu są różni, głupi, mądrzy, silni, słabi, no i po prostu tak to jest, że jedni znajdują się ponad drugimi. Odrzucić powinno się zatem utopijną ideę równości, która jest nie do zrealizowania, co wynika z różnorodności ludzi. Skończyć powinno się wyrównywanie różnych grup w społeczeństwie jak na przykład mniejszości etnicznych, seksualnych, kobiet, dzieci czy również bytów pozaspołecznych jak zwierzęta. Posłać należy je w kąt jako na dłuższą skalę czasu szkodliwe wymysły o konsekwencjach katastrofalnych na dłuższą metę. Z hierarchiczności społeczeństwa wynika również to, co będzie treścią następnego punktu.
Autorytaryzm contra demokracja
Wyżej wyjaśniłem, że hierarchia to naturalny element konstrukcji społeczeństwa, który czy chcemy, czy nie, będzie tam obecny. Nie istnieje zatem takie coś jak równość, ponieważ po prostu ludzie są różni. Mają również zróżnicowaną inteligencję i zróżnicowane dążenia. W efekcie sama demokracja to fikcja, bo mamy tam do czynienia z różnymi wzajemnie zwalczającymi się grupami, światopoglądami, odpowiednimi lobbystami. Ludzie przy okazji dają się wodzić za nos demagogom, którzy następnie nic pozytywnego nie robią. Optymalną formą władzy byłby zatem autorytaryzm. Taka zoologiczna prawica odrzuca zatem demokrację.
Trzeba również zwrócić uwagę, że tylko autorytaryzm gwarantuje ochronę własności prywatnej, gdyż demokracja jako taka prowadzi do socjalizmu. Stwierdził to klasyk Marks. W demokratyzmie również zaraz znajdują się wszelacy wyrównywacze - a to klasy robotniczej, a to gejowskiej. Naturalną zatem konsekwencją tego ustroju stanowią rządy lewicy. Prawica powinna więc dążyć do zainstalowania autorytaryzmu.
Prawo naturalne contra pozytywizm prawny
Prawica wbrew pozorom zwraca uwagę na prawa jednostki. Uważa, że ma ona prawo do życia i własności. Nikt nie może jej zatem bezkarnie zabić, tak więc odrzucić z miejsca należy aborcję, eutanazję, dyskusyjne jest zapłodnienie in vitro (osobiście jestem jego przeciwnikiem). Ius naturalis przy okazji stanowi jedną z podstaw przepisów antyaborcyjnych. Powinno się przy tym popierać prawo do gospodarowania człowieka swoją własnością i zmniejszać ilość praw w tej dziedzinie, jak głupie przepisy w kodeksie drogowym, dotyczące posiadania groźnych zwierząt itd.
Etnocentryzm contra internacjonalizm
Prawica odrzucając pacyfizm i ideę równości winna być nastawiona bardziej etnocentrycznie. Mniejszości narodowe nie powinny mieć w państwie żadnych przywilejów. Nie należy ich również dopuszczać do zajmowania się polityką, zajmowania wyższych stopni w wojsku i policji, ponieważ mogą współpracować z obcymi wywiadami celem sabotowania przedsięwzięć publicznych, to samo również w przypadku mieszańców multietnicznych. Inna rzecz to przepisy imigracyjne. W przypadku części podejrzanych państw (jak islamskie) należy wprowadzić cenzus wykształcenia i majątku.
Wyżej wymieniłem i opisałem poszczególne determinanty prawicowości. Prawica nie powinna być jakimś dziwnym rozmytym tworem, który nie wiadomo jaki tak naprawdę jest. Na dobrą sprawę nie ma czegoś takiego jak centrum, ponieważ nie można jednocześnie wchodzić na schody i z nich schodzić; to takie rozdwojenie jaźni. Prawica powinna być jasno zdefiniowana i trzymać się pewnego całościowego programu. Inaczej się po prostu nie da.
czwartek, 11 czerwca 2009
Do Aleksandry: natura totalitaryzmu
Pod wpisem bloggera Dixi Czy leci z nami... wiktymolog doszło do ciekawej wymiany zdań między moją osobą a Aleksandrą. Broniłem tam konserwatywnego poglądu, że społeczeństwo jest hierarchiczne i autorytarne, ergo najlepszą władzą będzie autorytaryzm. Demokracja jest natomiast ochlokracją, która prowadzi do zamętu, zastoju, wykształcenia się monopolu w postaci politycznego mainstreamu, któremu na żadnych zmianach nie zależy. Według mnie jedynym skutkiem systemu demokratycznego jest rozrost aparatu biurokratycznego i staczanie się w coraz głębszy socjalizm. Cytując Janusza Korwin-Mikkego, "demokracja jest zawsze głupia, dyktatury i monarchie dzielą się na dobre i złe". Moja interlokutorka doszła do wniosku, iż autorytaryzm prowadzi na dłuższą metę do rozwoju systemu totalitarnego. Polemika pod tekstem Dixi (nie wiem, czy rzeczony bloger dopuszcza deklinację swojego nicka) zainspirowała mnie do szerszego omówienia tematu genezy systemu totalitarnego.
Na początek rys historyczny. Sam termin "totalitaryzm" został stworzony przez ideologa faszystowskich Włoch, Giovanniego Gentile jako państwo ingerujące we wszystkie sfery życia jego mieszkańców. Termin ten został użyty również w Doktrynie faszyzmu, broszurze, której autorstwo przypisuje się Mussoliniemu. W rzeczywistości jej autorem najprawdopodobniej był Gentile. Za ideologie totalitarne uważa się nazizm, komunizm, dyskusyjne jest miejsce faszyzmu (ten najczęściej jest traktowany jako autorytaryzm).
W dyskusji z Aleksandrą postawiłem tezę, że totalitaryzm jako taki nie wywodzi się z autorytarnej władzy, tylko z socjalizmu. Łatwo dostrzec to na prostym przykładzie. Wszystkie państwa przed rewolucją francuską były autorytarne. O totalitaryzmie jednak nie można tam mówić. Państwa te były znacznie bardziej zdecentralizowane niż współczesne oraz zajmowały się głównie zapewnianiem bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego (czego o obecnych też nie można powiedzieć). Z historycznego punktu widzenia odpada zatem totalitaryzm jako bezpośredni skutek autorytarnej władzy. System totalistyczny należy zatem wyprowadzić z czego innego. A tym jest nic innego jak socjalizm. Poszukajmy wspólnego mianownika między poszczególnymi systemami totalitarnymi. Co znajdziemy? Oczywiście, że socjalizm. Gdyby nie to, nie mogłyby one w ogóle zaistnieć. Niżej postaram się wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
Socjalizm zakłada, że część ludzi sobie w systemie, w którym wszystko jest prywatne w ogóle nie poradzi. Tworzy więc państwowe szkolnictwo (przy tej okazji wprowadza przymus szkolny), służbę zdrowia oraz wprowadza przymus ubezpieczeń. Ludzie z reguły uważają to dobrodziejstwo, toteż wszelki krytycyzm wobec istnienia tychże bywa traktowany jako symptom choroby psychicznej. Zwolnieni są bowiem z odpowiedzialności za siebie oraz za swoje dzieci. Człowiek jak każdy inny obiekt w przyrodzie dąży do najniższych stanów energetycznych, toteż nic dziwnego, że z reguły będzie wolał jak coś będzie państwowe i nie będzie musiał za to bezpośrednio płacić (pójdą na to pieniądze z jego podatków). A teraz przeanalizujmy, jak to się dzieje, że socjalizm stacza się bardzo łatwo w system totalitarny lub jest po prostu totalitaryzmem w wersji soft.
Weźmy na przykład państwowe szkolnictwo. Przez tysiące lat coś takiego w ogóle się żadnemu filozofowi nie przyśniło, że coś takiego może w ogóle zaistnieć. Ludzie zdobywali wiedzę na różne sposoby. Skolaryzację wymyślono dopiero w XVIII w. w dobie Oświecenia, czyli wtedy, kiedy narodziła się lewica jako taka. Jaki był jej cel. Wcale nie jakieś abstrakcyjne wyrównywanie szans - chodziło o indoktrynację społeczeństwa. Maximilian Robespierre uważał wręcz, że państwo powinno zająć się wychowywaniem dzieci, żeby kształcić je w jedynej słusznej ideologii i tępić zabobony. W podobnym duchu wypowiadał się Włodzimierz Iljicz Lenin. Uważał on, że należy przeprowadzać skolaryzację z jednego prostego powodu: umiejących czytać i pisać jest łatwiej urabiać w stronę komunizmu.
A my traktujemy państwową szkołę jako rzecz dobrą. Przecież program jest układany przez urzędników z MEN. Socjalistyczne łże-elity polityczne są bardzo zainteresowane kształtowaniem właściwych postaw od małego. Nie dziwmy się zatem, że na przykład program jest coraz gorszy i dotyczy to wszystkich przedmiotów. Chodzi tutaj o przemysłową więc produkcję orwellowskich proletów, czy jak to się mówi po wyborach w 2007 roku, lemingów. Dzieci poddawane są najnormalniej w świecie intelektualnej lobotomii. To są zabiegi planowe. Istnienie państwowego szkolnictwa oczywiście umożliwia ideologiczne urabianie w kierunku pewnych tez - takich jak dobro przynależnictwo do UE (vide wierszyk, o którym kiedyś pisał Tygrys), antropogeniczne pochodzenie globalnego ocieplenia, normalność homoseksualizmu, wmawianie seksualnej rozwiązłości za pomocą różnych edukacji seksualnej, polityczna poprawność et cetera. Z punktu widzenia socjalistów i ogólnie lewicy nie może istnieć nic lepszego na tym świecie. Oni również bardzo dobrze wiedzą, co by się stało, gdyby szkolnictwo sprywatyzowano oraz zlikwidowano takie organy jak MEN, kuratoria czy komisje akredytacyjne, dlatego do końca będą się przed tym bronić.
Inna rzecz uważana przez nas powszechnie za bardzo dobrą, to państwowa służba zdrowia oraz takowe ubezpieczenia. Nie zastanawiamy się nigdy nad tym, co one implikują ze sobą. Przecież państwo musi kalkulować wydatki, na leczenie jakich schorzeń przeznaczyć więcej pieniędzy. Wobec tego zaczyna się dążyć do odpowiednich zmian w prawie. Na przykład, dlaczego musimy zapinać pasy, gdy jedziemy samochodem? Chodzi tutaj o to, że państwo nie chce wydawać pieniędzy na leczenie urazów (w tym na częściowo lub całkowicie sparaliżowanych w wyniku wypadków samochodowych). Tak samo niedawno wymyślili zakładanie kasków przy jeździe motorem, rowerem, a nawet na nartach. Przyczyna jest tak samo prozaiczna - chodzi tutaj o minimalizację wydatków przeznaczanych na cele zdrowotne. Tak samo obecnie zwalczany jest nikotynizm (zaiste dziwna to rzecz, bo część socjalistów, tych ateistycznych, to obrońcy narkomanii!). Nie muszę dodawać przy tej okazji, że "wrażliwi społecznie" są wielkimi obrońcami innego przymusu - a mianowicie szczepień; moim zdaniem o tym powinni decydować rodzice. Ta socjalistyczna dbałość o zdrowie społeczne czym jest, jak nie przeszczepianiem elementów totalitarnych?
Istnienie państwowych ubezpieczeń implikuje również jeszcze jedną rzecz. Chodzi tutaj o pozbywanie się jednostek, których leczenie okazuje się beznadziejne. Na przykład pojawiały się już projekty, aby powyżej 65 roku życia człowiek sam opłacał tego typu usługi, mimo istnienia państwowej służby zdrowia. Po prostu leczenie ludzi starszych będzie zbyt dużo państwo kosztować. Podobnie jest zresztą z kalekami. Pojawiają się projekty eutanazji dzieci niepełnosprawnych. Kilka lat temu dywagowali nad taką możliwością członkowie Royal Society. W 2004 roku w Holandii przeszedł tak zwany protokół z Groeningen. Wszystko z czego wynika? Właśnie z tego, że mamy tą państwową służbę zdrowia, której istnienie wymusza kalkulacje wydatków. W pewnym momencie uznaje się, że leczenie pewnych przypadków będzie za dużo kosztować, tak więc należy takich - mówiąc bez ogródek - poddać planowej eksterminacji.
Obok tego wszystkiego socjalizm rozbudowuje biurokrację wręcz do gargantuicznych rozmiarów. Spędzamy coraz więcej czasu w urzędach, niektórzy z nas w zasadzie pół życia. Na wszystko musimy mieć de facto papier i pozwolenie. Dokonując reductio ad absurdum dziwię się, że państwo nie wydaje jeszcze zaświadczenia o możliwości posiadania potomstwa. Popatrzmy na to wszystko. Żąda się od nas, żebyśmy na wszystko mieli papier - a to prawo jazdy, a to dyplom, a to prawo wykonywania zawodu (w przypadku na przykład lekarza, geologa), w wyniku czego, człowiek nie może wykonywać profesji, jaką chce. Przede wszystkim bowiem musi posiadać jakiś tam dokument, umiejętności są dopiero na drugim miejscu. Socjalizm utrudnia prowadzenie wszelkiej działalności gospodarczej poprzez królicze rozmnożenie pozwoleń, licencji, koncesji. Do tego powstają instytucje takie jak PIP, PIH czy Sanepid, które zajmują się notorycznym nawiedzaniem przedsiębiorców, oraz całe resorty w gabinecie danego rządu jak Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, jakie od tego są.
Analizując powyższe przykłady, dochodzimy do prostego wniosku, że socjalizm to stadium wstępne do rozwoju totalitaryzmu. System totalny stanowi zatem zakończenie projektu rozpoczętego w epoce Oświecenia. Co więcej, do tego wszystkiego dochodzi w ustroju demokratycznym, żeby było śmieszniej, który ma nas ex definitione chronić przed zakusami władzy. Totalitaryzm zatem w żadnym stopniu nie wynika z autorytaryzmu i elitaryzmu, które są istotnym elementem doktryny konserwatyzmu. Dodam, że gdyby rządzili konserwatyści z krwi i kości, to tego wszystkiego, co wyżej opisuję po prostu nie zaistniałoby. Autorytaryzm i elitaryzm to efekty naturalnej stratyfikacji społeczeństwa. Totalitaryzm stanowi natomiast logiczną konsekwencję socjalizmu.
Na początek rys historyczny. Sam termin "totalitaryzm" został stworzony przez ideologa faszystowskich Włoch, Giovanniego Gentile jako państwo ingerujące we wszystkie sfery życia jego mieszkańców. Termin ten został użyty również w Doktrynie faszyzmu, broszurze, której autorstwo przypisuje się Mussoliniemu. W rzeczywistości jej autorem najprawdopodobniej był Gentile. Za ideologie totalitarne uważa się nazizm, komunizm, dyskusyjne jest miejsce faszyzmu (ten najczęściej jest traktowany jako autorytaryzm).
W dyskusji z Aleksandrą postawiłem tezę, że totalitaryzm jako taki nie wywodzi się z autorytarnej władzy, tylko z socjalizmu. Łatwo dostrzec to na prostym przykładzie. Wszystkie państwa przed rewolucją francuską były autorytarne. O totalitaryzmie jednak nie można tam mówić. Państwa te były znacznie bardziej zdecentralizowane niż współczesne oraz zajmowały się głównie zapewnianiem bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego (czego o obecnych też nie można powiedzieć). Z historycznego punktu widzenia odpada zatem totalitaryzm jako bezpośredni skutek autorytarnej władzy. System totalistyczny należy zatem wyprowadzić z czego innego. A tym jest nic innego jak socjalizm. Poszukajmy wspólnego mianownika między poszczególnymi systemami totalitarnymi. Co znajdziemy? Oczywiście, że socjalizm. Gdyby nie to, nie mogłyby one w ogóle zaistnieć. Niżej postaram się wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
Socjalizm zakłada, że część ludzi sobie w systemie, w którym wszystko jest prywatne w ogóle nie poradzi. Tworzy więc państwowe szkolnictwo (przy tej okazji wprowadza przymus szkolny), służbę zdrowia oraz wprowadza przymus ubezpieczeń. Ludzie z reguły uważają to dobrodziejstwo, toteż wszelki krytycyzm wobec istnienia tychże bywa traktowany jako symptom choroby psychicznej. Zwolnieni są bowiem z odpowiedzialności za siebie oraz za swoje dzieci. Człowiek jak każdy inny obiekt w przyrodzie dąży do najniższych stanów energetycznych, toteż nic dziwnego, że z reguły będzie wolał jak coś będzie państwowe i nie będzie musiał za to bezpośrednio płacić (pójdą na to pieniądze z jego podatków). A teraz przeanalizujmy, jak to się dzieje, że socjalizm stacza się bardzo łatwo w system totalitarny lub jest po prostu totalitaryzmem w wersji soft.
Weźmy na przykład państwowe szkolnictwo. Przez tysiące lat coś takiego w ogóle się żadnemu filozofowi nie przyśniło, że coś takiego może w ogóle zaistnieć. Ludzie zdobywali wiedzę na różne sposoby. Skolaryzację wymyślono dopiero w XVIII w. w dobie Oświecenia, czyli wtedy, kiedy narodziła się lewica jako taka. Jaki był jej cel. Wcale nie jakieś abstrakcyjne wyrównywanie szans - chodziło o indoktrynację społeczeństwa. Maximilian Robespierre uważał wręcz, że państwo powinno zająć się wychowywaniem dzieci, żeby kształcić je w jedynej słusznej ideologii i tępić zabobony. W podobnym duchu wypowiadał się Włodzimierz Iljicz Lenin. Uważał on, że należy przeprowadzać skolaryzację z jednego prostego powodu: umiejących czytać i pisać jest łatwiej urabiać w stronę komunizmu.
A my traktujemy państwową szkołę jako rzecz dobrą. Przecież program jest układany przez urzędników z MEN. Socjalistyczne łże-elity polityczne są bardzo zainteresowane kształtowaniem właściwych postaw od małego. Nie dziwmy się zatem, że na przykład program jest coraz gorszy i dotyczy to wszystkich przedmiotów. Chodzi tutaj o przemysłową więc produkcję orwellowskich proletów, czy jak to się mówi po wyborach w 2007 roku, lemingów. Dzieci poddawane są najnormalniej w świecie intelektualnej lobotomii. To są zabiegi planowe. Istnienie państwowego szkolnictwa oczywiście umożliwia ideologiczne urabianie w kierunku pewnych tez - takich jak dobro przynależnictwo do UE (vide wierszyk, o którym kiedyś pisał Tygrys), antropogeniczne pochodzenie globalnego ocieplenia, normalność homoseksualizmu, wmawianie seksualnej rozwiązłości za pomocą różnych edukacji seksualnej, polityczna poprawność et cetera. Z punktu widzenia socjalistów i ogólnie lewicy nie może istnieć nic lepszego na tym świecie. Oni również bardzo dobrze wiedzą, co by się stało, gdyby szkolnictwo sprywatyzowano oraz zlikwidowano takie organy jak MEN, kuratoria czy komisje akredytacyjne, dlatego do końca będą się przed tym bronić.
Inna rzecz uważana przez nas powszechnie za bardzo dobrą, to państwowa służba zdrowia oraz takowe ubezpieczenia. Nie zastanawiamy się nigdy nad tym, co one implikują ze sobą. Przecież państwo musi kalkulować wydatki, na leczenie jakich schorzeń przeznaczyć więcej pieniędzy. Wobec tego zaczyna się dążyć do odpowiednich zmian w prawie. Na przykład, dlaczego musimy zapinać pasy, gdy jedziemy samochodem? Chodzi tutaj o to, że państwo nie chce wydawać pieniędzy na leczenie urazów (w tym na częściowo lub całkowicie sparaliżowanych w wyniku wypadków samochodowych). Tak samo niedawno wymyślili zakładanie kasków przy jeździe motorem, rowerem, a nawet na nartach. Przyczyna jest tak samo prozaiczna - chodzi tutaj o minimalizację wydatków przeznaczanych na cele zdrowotne. Tak samo obecnie zwalczany jest nikotynizm (zaiste dziwna to rzecz, bo część socjalistów, tych ateistycznych, to obrońcy narkomanii!). Nie muszę dodawać przy tej okazji, że "wrażliwi społecznie" są wielkimi obrońcami innego przymusu - a mianowicie szczepień; moim zdaniem o tym powinni decydować rodzice. Ta socjalistyczna dbałość o zdrowie społeczne czym jest, jak nie przeszczepianiem elementów totalitarnych?
Istnienie państwowych ubezpieczeń implikuje również jeszcze jedną rzecz. Chodzi tutaj o pozbywanie się jednostek, których leczenie okazuje się beznadziejne. Na przykład pojawiały się już projekty, aby powyżej 65 roku życia człowiek sam opłacał tego typu usługi, mimo istnienia państwowej służby zdrowia. Po prostu leczenie ludzi starszych będzie zbyt dużo państwo kosztować. Podobnie jest zresztą z kalekami. Pojawiają się projekty eutanazji dzieci niepełnosprawnych. Kilka lat temu dywagowali nad taką możliwością członkowie Royal Society. W 2004 roku w Holandii przeszedł tak zwany protokół z Groeningen. Wszystko z czego wynika? Właśnie z tego, że mamy tą państwową służbę zdrowia, której istnienie wymusza kalkulacje wydatków. W pewnym momencie uznaje się, że leczenie pewnych przypadków będzie za dużo kosztować, tak więc należy takich - mówiąc bez ogródek - poddać planowej eksterminacji.
Obok tego wszystkiego socjalizm rozbudowuje biurokrację wręcz do gargantuicznych rozmiarów. Spędzamy coraz więcej czasu w urzędach, niektórzy z nas w zasadzie pół życia. Na wszystko musimy mieć de facto papier i pozwolenie. Dokonując reductio ad absurdum dziwię się, że państwo nie wydaje jeszcze zaświadczenia o możliwości posiadania potomstwa. Popatrzmy na to wszystko. Żąda się od nas, żebyśmy na wszystko mieli papier - a to prawo jazdy, a to dyplom, a to prawo wykonywania zawodu (w przypadku na przykład lekarza, geologa), w wyniku czego, człowiek nie może wykonywać profesji, jaką chce. Przede wszystkim bowiem musi posiadać jakiś tam dokument, umiejętności są dopiero na drugim miejscu. Socjalizm utrudnia prowadzenie wszelkiej działalności gospodarczej poprzez królicze rozmnożenie pozwoleń, licencji, koncesji. Do tego powstają instytucje takie jak PIP, PIH czy Sanepid, które zajmują się notorycznym nawiedzaniem przedsiębiorców, oraz całe resorty w gabinecie danego rządu jak Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, jakie od tego są.
Analizując powyższe przykłady, dochodzimy do prostego wniosku, że socjalizm to stadium wstępne do rozwoju totalitaryzmu. System totalny stanowi zatem zakończenie projektu rozpoczętego w epoce Oświecenia. Co więcej, do tego wszystkiego dochodzi w ustroju demokratycznym, żeby było śmieszniej, który ma nas ex definitione chronić przed zakusami władzy. Totalitaryzm zatem w żadnym stopniu nie wynika z autorytaryzmu i elitaryzmu, które są istotnym elementem doktryny konserwatyzmu. Dodam, że gdyby rządzili konserwatyści z krwi i kości, to tego wszystkiego, co wyżej opisuję po prostu nie zaistniałoby. Autorytaryzm i elitaryzm to efekty naturalnej stratyfikacji społeczeństwa. Totalitaryzm stanowi natomiast logiczną konsekwencję socjalizmu.
poniedziałek, 8 września 2008
Czy w medycynie jest miejsce na demokrację?
Demokracja stała się w obecnych czasach fetyszem. Takie określenia jak demokratyczny czy pluralizm są w sumie pustosłowiem, ale dla wielu osób mają wielką moc przekonywania jako semantyczny wytrych. W sumie demokracja jako taka nie jest zbyt ciekawym systemem, prowadzi do tego, że wszyscy chcą jak najdłużej utrzymać przy korycie, a w efekcie nic konstruktywnego się nie robi. Wielu z nas nie jest nawet świadomym, jak daleko sięgają macki demokracji. Otóż, okazuje się, że nawet w nauce może odgrywać ona pewną rolę. Nam się wydaje, że działać tam powinna instytucja autorytetu epistemicznego, ale okazuje się, że i tam pewne rzeczy można załatwić przez głosowanie.
W 1991 roku WHO po demokratycznym głosowaniu skreśliła homoseksualizm z listy chorób. Od tak po prostu. Oficjalnie mówi się, że mamy orientacje seksualne, a heteroseksualna jest tylko jedną z nich. No i cóż, lewactwo ze swoimi brudnymi butami wlezie wszędzie. A to trąbią o antropogenicznych przyczynach efektu cieplarnego, a to o tym, że homoseksualizm jest jakąś alternatywną normalnością. A przecież to jest zaburzenie. Obecnie szuka się nawet jego przyczyn na poziomie molekularnym i jakoś te poszukiwania nie przynoszą żadnych skutków. Swojego czasu poświęciłem tej kwestii tekst Lewicowe pseudonauki (3): Normalność homoseksualizmu. Tam wyjaśniłem wiele rzeczy, więc zainteresowanych odsyłam do tego tekstu.
Widać, że nawet w medycynie można o czymś zadecydować poprzez głosowanie. Tak więc przejść może nawet największa głupota, jeżeli ktoś będzie starał się ją przeforsować. Możemy przy tej okazji wykonać taki eksperyment myślowy.
Jest taka dziedzina, która nazywa się immunoparazytologia. Zajmuje się ona reakcjami odpornościowymi przy zakażeniach pasożytniczych, czyli mówiąc to językiem niefachowym - jak organizm mający robaki stara się ich pozbyć, a przy okazji jak te robaki starają się oszukać jego system odpornościowy. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z procesami immunomodulacji, czyli modyfikowania działalności systemu odpornościowego żywiciela. Tego typu efekty wywołują zarówno mikro- jak i makropasożyty (klasyfikacja mikro- i makro- to w zależności od rozmiarów, te pierwsze to pierwotniaki, a te drugie to robaki - najczęściej przywry, tasiemce, nicienie). Wykorzystują one do tego celu wydzielane przez siebie białka, znane jako antygeny ekskrecji-sekrecji. Na przykład gdyby mysz była uczulona na jakiś alergen, to po zarażeniu - dla przykładu - nicieniem Heligmosomoides polygyrus (ten akurat jest często wykorzystywany w badaniach immunoparazytologicznych), to potem już nie będzie wykazywała tego typu reakcji. Tyle wstępu, teraz ad rem.
Mówi się obecnie, że alergie są plagą. Tak więc jakiś doktorek, nazwijmy go Scheissenstein, może wymyśleć, że jeżeli robaki nie występują w jakiś wielkich ilościach w organizmie, to jest to wręcz zdrowe. Nie można określać tego stanu mianem chorobliwego, jeżeli organizm ma być zabezpieczony przed reakcjami alergicznymi. Tak więc może wygłosić odczyn na spotkaniu WHO, że jeżeli ktoś ma w sobie niewielkie ilości robaków pasożytniczych, to nie jest to żadna choroba. Jako argument może wykorzystać, że zapewne każdy z nas ma w sobie ileś tam larw włośnia krętego, które praktycznie nie wywołują większego uszczerbku na zdrowiu.
Co więc może zrobić WHO. Przegłosować, że choroby pasożytnicze, jeżeli liczebność pasożytów w organizmie żywiciela nie jest zbyt wysoka, nie zasługują w ogóle na takie miano. Oczywiście zaraz zaczęłaby się odpowiednia kampania medialna, żeby ludzi do czegoś takie przekonać, żeby na przykład jak dziecko notorycznie drapie się po tyłku, żeby nie dawać mu mebendazolu czy innych antyhelmintyków (leków zwalczających robaki pasożytnicze) celem pozbycia się okazów Enterobius vermicularis. Tak samo byłoby w wielu innych przypadkach.
No i do jakiego możemy na tej podstawie dojść wniosku. W demokratycznym głosowaniu przejdzie nawet największa głupota, pod warunkiem, że stoi za tym odpowiednio silne lobby. W 1991 roku było laickie lewactwo o zapędach socjoinżynieryjnych. Tutaj mogłoby powstać swoiste lobby immunoparazytologiczne, które chciałoby posłać alergologów na przysłowiową zieloną trawę, a przy okazji zrobić interes na własnych rozwiązaniach - jak kuracje oparte na podawaniu organizmów pasożytniczych (za Ekologią Krebsa rozróżniami pasożytnictwo i chorobotwórczość) wywodzących się ze zwierząt wielokomórkowych, najpewniej nicieni.
A teraz odpowiedzmy sobie na proste pytanie. A czy tak nie było w roku 1991, kiedy to stwierdzono, że homoseksualizm nie jest chorobą? Sytuacja jest analogiczna. Homoseksualizm przecież jest chorobą i to powiązaną z innymi zaburzeniami psychoseksualnymi jak masochizm, sadomasochizm, pedofilia. Dlatego winien być tak traktowany. Stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest chorobowy, to absurd w takim samym stopniu, jak uznanie, że glistnica stanowi zjawisko normalne w populacji.
No i do czego doprowadziła nas do tego demokratyzacja? Do tego absurdu na kółkach w postaci ideologizacji nauki tak, aby zgadzała się z jedyną słuszną ideologią głoszoną przez lewicę laicką. Obecnie wymyśla się już choroby psychiczne - przykładem jest wspomniany kiedyś przeze mnie syndrom RWA. Establishment się z tym zgadza, ponieważ jemu to jest na rękę; zwalczany jest w końcu ten wstrętny Ciemnogród. Czy zatem wracają czasy Łysenki i Miczurina?
W 1991 roku WHO po demokratycznym głosowaniu skreśliła homoseksualizm z listy chorób. Od tak po prostu. Oficjalnie mówi się, że mamy orientacje seksualne, a heteroseksualna jest tylko jedną z nich. No i cóż, lewactwo ze swoimi brudnymi butami wlezie wszędzie. A to trąbią o antropogenicznych przyczynach efektu cieplarnego, a to o tym, że homoseksualizm jest jakąś alternatywną normalnością. A przecież to jest zaburzenie. Obecnie szuka się nawet jego przyczyn na poziomie molekularnym i jakoś te poszukiwania nie przynoszą żadnych skutków. Swojego czasu poświęciłem tej kwestii tekst Lewicowe pseudonauki (3): Normalność homoseksualizmu. Tam wyjaśniłem wiele rzeczy, więc zainteresowanych odsyłam do tego tekstu.
Widać, że nawet w medycynie można o czymś zadecydować poprzez głosowanie. Tak więc przejść może nawet największa głupota, jeżeli ktoś będzie starał się ją przeforsować. Możemy przy tej okazji wykonać taki eksperyment myślowy.
Jest taka dziedzina, która nazywa się immunoparazytologia. Zajmuje się ona reakcjami odpornościowymi przy zakażeniach pasożytniczych, czyli mówiąc to językiem niefachowym - jak organizm mający robaki stara się ich pozbyć, a przy okazji jak te robaki starają się oszukać jego system odpornościowy. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z procesami immunomodulacji, czyli modyfikowania działalności systemu odpornościowego żywiciela. Tego typu efekty wywołują zarówno mikro- jak i makropasożyty (klasyfikacja mikro- i makro- to w zależności od rozmiarów, te pierwsze to pierwotniaki, a te drugie to robaki - najczęściej przywry, tasiemce, nicienie). Wykorzystują one do tego celu wydzielane przez siebie białka, znane jako antygeny ekskrecji-sekrecji. Na przykład gdyby mysz była uczulona na jakiś alergen, to po zarażeniu - dla przykładu - nicieniem Heligmosomoides polygyrus (ten akurat jest często wykorzystywany w badaniach immunoparazytologicznych), to potem już nie będzie wykazywała tego typu reakcji. Tyle wstępu, teraz ad rem.
Mówi się obecnie, że alergie są plagą. Tak więc jakiś doktorek, nazwijmy go Scheissenstein, może wymyśleć, że jeżeli robaki nie występują w jakiś wielkich ilościach w organizmie, to jest to wręcz zdrowe. Nie można określać tego stanu mianem chorobliwego, jeżeli organizm ma być zabezpieczony przed reakcjami alergicznymi. Tak więc może wygłosić odczyn na spotkaniu WHO, że jeżeli ktoś ma w sobie niewielkie ilości robaków pasożytniczych, to nie jest to żadna choroba. Jako argument może wykorzystać, że zapewne każdy z nas ma w sobie ileś tam larw włośnia krętego, które praktycznie nie wywołują większego uszczerbku na zdrowiu.
Co więc może zrobić WHO. Przegłosować, że choroby pasożytnicze, jeżeli liczebność pasożytów w organizmie żywiciela nie jest zbyt wysoka, nie zasługują w ogóle na takie miano. Oczywiście zaraz zaczęłaby się odpowiednia kampania medialna, żeby ludzi do czegoś takie przekonać, żeby na przykład jak dziecko notorycznie drapie się po tyłku, żeby nie dawać mu mebendazolu czy innych antyhelmintyków (leków zwalczających robaki pasożytnicze) celem pozbycia się okazów Enterobius vermicularis. Tak samo byłoby w wielu innych przypadkach.
No i do jakiego możemy na tej podstawie dojść wniosku. W demokratycznym głosowaniu przejdzie nawet największa głupota, pod warunkiem, że stoi za tym odpowiednio silne lobby. W 1991 roku było laickie lewactwo o zapędach socjoinżynieryjnych. Tutaj mogłoby powstać swoiste lobby immunoparazytologiczne, które chciałoby posłać alergologów na przysłowiową zieloną trawę, a przy okazji zrobić interes na własnych rozwiązaniach - jak kuracje oparte na podawaniu organizmów pasożytniczych (za Ekologią Krebsa rozróżniami pasożytnictwo i chorobotwórczość) wywodzących się ze zwierząt wielokomórkowych, najpewniej nicieni.
A teraz odpowiedzmy sobie na proste pytanie. A czy tak nie było w roku 1991, kiedy to stwierdzono, że homoseksualizm nie jest chorobą? Sytuacja jest analogiczna. Homoseksualizm przecież jest chorobą i to powiązaną z innymi zaburzeniami psychoseksualnymi jak masochizm, sadomasochizm, pedofilia. Dlatego winien być tak traktowany. Stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest chorobowy, to absurd w takim samym stopniu, jak uznanie, że glistnica stanowi zjawisko normalne w populacji.
No i do czego doprowadziła nas do tego demokratyzacja? Do tego absurdu na kółkach w postaci ideologizacji nauki tak, aby zgadzała się z jedyną słuszną ideologią głoszoną przez lewicę laicką. Obecnie wymyśla się już choroby psychiczne - przykładem jest wspomniany kiedyś przeze mnie syndrom RWA. Establishment się z tym zgadza, ponieważ jemu to jest na rękę; zwalczany jest w końcu ten wstrętny Ciemnogród. Czy zatem wracają czasy Łysenki i Miczurina?
Etykiety:
Ciemnogród,
demokracja,
homoseksualizm,
immunoparazytologia,
lewica,
medycyna,
psychiatria,
robaki pasożytnicze,
WHO
piątek, 16 maja 2008
Jak to jest z tą demokracją?
Francis Fukuyama stwierdził w Końcu historii, że system liberalnej demokracji, w jakim my żyjemy, to ostateczna forma ustrojowa i że więcej nie może się nic wydarzyć. Wszystko już było, doczekaliśmy końca historii - takie jest przesłanie książki Fukuyamy. Uznaje przy tym system demokratyczny za najdoskonalszy, jaki kiedykolwiek został wynaleziony. Po prostu nic lepszego nie może być...
Lewica uważa demokrację za wartość ostateczną. I to od dziewiętnastego wieku, przecież wtedy narodził się demoliberalizm. Chociaż, jak przychodzi co do czego, wyciera sobie nią tyłek vide budowanie Euro-ZSRR. Prawica zwykła uznawać ją za zgniły kompromis. Część z niej w ogóle uważa, iż należy ten system wywrócić, głosząc potrzebę silnej władzy. Zakłada, że powinna być elitarna, że najlepszy byłby system monarchistyczno-arystokratyczny. No i czy przypadkiem w tym stwierdzeniu nie ma racji?.
Przyjrzyjmy się strukturze społeczeństwa. No i kogo jest w nim więcej? Ludzi mądrych czy głupich? Nie trzeba być geniuszem, żeby stwierdzić, że tych drugich. No i oni kogo będą wybierać. Otóż tych, co obiecują, że jak oni wygrają wybory, to się zrobi od razu kraina mlekiem i miodem płynąca, normalnie Państwo Boże na ziemskim padole. Nic dziwnego, że na lewicy funkcjonuje wręcz kult systemu demokratycznego. Takowy ich po prostu faworyzuje. W takim systemie jest praktycznie bez szans polityk twierdzący, iż będzie krew, pot i łzy; zostanie on najpewniej obrzucony jajami przez tłum. A ten zawsze rządał chleba i igrzysk, dążyć więc będzie po to, aby je otrzymać.
Tak więc system demokratyczny implikuje socjalizm, no i całą masę paradoksów z niego wynikającą. Po prostu dochodzi do tego na zasadzie efektu domino. Zaczyna się na demokracji, która teoretycznie ma nam dawać więcej wolności, a kończy się na socjalizmie, którym nam ją stopniowo odbiera. Co więcej, ten ostatni w pewnym momencie przekracza cienką czerwoną linię i stacza się w komunizm. Tak więc możemy mieć demokrację, a żyć w państwie de facto totalitarnym. Zachodnia Europa przecież przestaje się różnić powoli od państw komunistycznych, jak za przęstępstwo homofobii można tam trafić nawet do więzienia. Tak samo jest z wyznawaniem ideologii rasistowskich. W Niemczech na przykład za samo posiadanie flagi ze swastyką można mieć poważne problemy.
Jedyną władzą gwarantującą to, że nie wpadnie się w socjalizm, jest system monarchistyczno-dyktatorski. Do tego wniosku doszła również część libertarian; można tutaj wziąć za przykład książkę Demokracja. Bóg, który zawiódł Hansa Hermana Hoppego. Wskazuje tam, że jedyny system, który gwarantuje to, że nie urodzi się socjalizm, a potem komunizm, jest jedynowładztwo.
No i czy to nie jest prawda?
Nie ma co zatem gloryfikować demokracji, bo prowadzi, co może się wydawać paradoksalnie, totalitaryzmu.
Lewica uważa demokrację za wartość ostateczną. I to od dziewiętnastego wieku, przecież wtedy narodził się demoliberalizm. Chociaż, jak przychodzi co do czego, wyciera sobie nią tyłek vide budowanie Euro-ZSRR. Prawica zwykła uznawać ją za zgniły kompromis. Część z niej w ogóle uważa, iż należy ten system wywrócić, głosząc potrzebę silnej władzy. Zakłada, że powinna być elitarna, że najlepszy byłby system monarchistyczno-arystokratyczny. No i czy przypadkiem w tym stwierdzeniu nie ma racji?.
Przyjrzyjmy się strukturze społeczeństwa. No i kogo jest w nim więcej? Ludzi mądrych czy głupich? Nie trzeba być geniuszem, żeby stwierdzić, że tych drugich. No i oni kogo będą wybierać. Otóż tych, co obiecują, że jak oni wygrają wybory, to się zrobi od razu kraina mlekiem i miodem płynąca, normalnie Państwo Boże na ziemskim padole. Nic dziwnego, że na lewicy funkcjonuje wręcz kult systemu demokratycznego. Takowy ich po prostu faworyzuje. W takim systemie jest praktycznie bez szans polityk twierdzący, iż będzie krew, pot i łzy; zostanie on najpewniej obrzucony jajami przez tłum. A ten zawsze rządał chleba i igrzysk, dążyć więc będzie po to, aby je otrzymać.
Tak więc system demokratyczny implikuje socjalizm, no i całą masę paradoksów z niego wynikającą. Po prostu dochodzi do tego na zasadzie efektu domino. Zaczyna się na demokracji, która teoretycznie ma nam dawać więcej wolności, a kończy się na socjalizmie, którym nam ją stopniowo odbiera. Co więcej, ten ostatni w pewnym momencie przekracza cienką czerwoną linię i stacza się w komunizm. Tak więc możemy mieć demokrację, a żyć w państwie de facto totalitarnym. Zachodnia Europa przecież przestaje się różnić powoli od państw komunistycznych, jak za przęstępstwo homofobii można tam trafić nawet do więzienia. Tak samo jest z wyznawaniem ideologii rasistowskich. W Niemczech na przykład za samo posiadanie flagi ze swastyką można mieć poważne problemy.
Jedyną władzą gwarantującą to, że nie wpadnie się w socjalizm, jest system monarchistyczno-dyktatorski. Do tego wniosku doszła również część libertarian; można tutaj wziąć za przykład książkę Demokracja. Bóg, który zawiódł Hansa Hermana Hoppego. Wskazuje tam, że jedyny system, który gwarantuje to, że nie urodzi się socjalizm, a potem komunizm, jest jedynowładztwo.
No i czy to nie jest prawda?
Nie ma co zatem gloryfikować demokracji, bo prowadzi, co może się wydawać paradoksalnie, totalitaryzmu.
Etykiety:
demokracja,
konserwatyzm,
prawica,
socjalizm,
ultraprawica
wtorek, 1 grudnia 2009
Utopia państwa neutralnego światopoglądowo
Niedawno była batalia dotycząca krzyży w miejscach publicznych. Oczywiście, paru, excuses le mot, bezbożnikom nie spodobało się to, że ów symbol religijny może się tam znajdować. Nie po raz pierwszy słuchaliśmy z ust jaśnie oświeconych, że jesteśmy państwem wyznaniowym oraz innych elementów stałej śpiewki odtwarzanej przy takich okazjach. No cóż, gdyby być purystą i chcieć usunąć wszelkie krzyże z miejsc publicznych należałoby całkowicie przebudować miasta, wymienić okiennice w oknach itd. Kłopotliwe jest również samo pojęcie "symbolu religijnego". Możemy sobie bez problemu wyobrazić zakon czcicieli butów; czy wówczas zwolennicy tzw. państwa neutralnego światopoglądowo nakazaliby chodzić wszystkim boso. Żeby było śmieszniej, do porównywalnych absurdów już w zachodnich demokracjach dochodzi.
Mniejsza jednak z tym. Oni operują wytrychem słownym, który się nazywa państwo neutralne światopoglądowo. Ponoć jest to taki organizm państwowy, który nie faworyzuje żadnego systemu filozoficznego, religijnego, ideologicznego. Należy teraz zadać podstawowe pytanie: czy coś takiego w ogóle może istnieć? Czy nie jest to nic innego jak pewna operacja semantyczna tak bardzo przez lewicę ukochana?
Państwo musi się opierać na systemie prawnym. W każdym organizmie państwowym z założenia obowiązuje jakieś prawo. A na czym się ono opiera? Otóż twórcy prawa opierają się na doktrynach, które uważają za najwłaściwsze z ich punktu widzenia. Te przepisy nie biorą się przecież znikąd. Przecież nie byłoby tych unijnych przepisów dotyczących oscypków, gdyby nie istnieli ludzie, którzy chcieliby je w życie wprowadzić. Ci natomiast nie mogliby tego uczynić, jeżeli nie wyznawaliby poglądy, który nakazuje im regulować takie czynności prawnymi przepisami. Dochodzimy tutaj do wniosku, że prawo siłą rzeczy opiera się na jakiś pierwotnych założeniach. Te wynikają z konkretnych ideologii, które prawodawcy wyznają. Tak więc samo istnienie prawa powoduje, że państwo nie może być światopoglądowo neutralne. System prawny, ponieważ jest oparty na konkretnej doktrynie, nie może być bowiem taki. Państwo również jako kreator prawa nie jest światopoglądowo neutralny, ponieważ jego zarządcy zakładają, że jakaś doktryna stojąca u jego podstaw jest lepsza niż inna. Ten argument można spróbować obalić w następujący sposób. A czy nie można sobie wyobrazić państwa, w którym jest wielość systemów prawnych? Jest na przykład państwo ultraminimalne przedstawione w książce Anarchia, państwo i utopia Roberta Nozicka, w którym to nawet policja jest prywatna. W takim układzie możemy sobie wyobrazić konkurujące ze sobą różne systemy polityczno-prawne. Ale czy mimo wszystko taki organizm państwowy będzie neutralny światopoglądowy.
Państwo, jak możemy dostrzec, jest również mniej lub bardziej rozbudowane. Może ono raczyć nas przywilejami związków zawodowych, państwowymi przedsiębiorstwami, wielością urzędów. Teoretycznie, co jest mniej prawdopodobne, może być złożone praktycznie z armii, policji, sądów i ograniczonej administracji. Co widzimy tutaj? Mamy do czynienia z różnymi strukturami państwa. Na czym się one opierają? Otóż za konstrukcją państwa też stoi jakiś pogląd. To, że mamy państwową szkołę wynika z tego, że ktoś kiedyś tam uznał, że nie może być analfabetów. To wynikało z jakiegoś głębszego światopoglądu, że państwo nie jest tylko od tego, żeby chronić granice, zapewniać egzekucję prawa i dbać o infrastrukturę drogową, ale również od innych czynności takich jak wyżej wymieniona państwowa szkoła. Sama struktura państwa wynika bowiem z jakiś ideologicznych podstaw. Państwo przez to, że w ogóle istnieje, nie może być neutralne światopoglądowe. Po pierwsze tworzy prawo i egzekwuje, zatem musi stawiać jakieś idee ponad innymi, a to już nie jest neutralność. Druga sprawa i ważniejsza. Nawet tak ograniczone państwo jak w założeniach Nozicka nie jest światopoglądowo neutralne. A dlaczego? Przecież to mimo wszystko to pewien byt państwowy. Dochodzimy tutaj do wniosku, że neutralna światopoglądowo byłaby dopiero anarchia.
Lewica bardzo upodobała sobie tworzenie ideologicznych bubli. Demokracja i socjalizm pośrednio zeń wynikający to jedne z nich; to utopijne projekty bez szans na realizację. Podobnie jest zresztą w omawianym przypadku. Państwo neutralne światopoglądowo, jak widać na powyższych przykładach, nie istnieje i nie ma prawa istnieć. To tylko zbitka słowna, jaka ma maskować prawdziwy cel lewicy. A tym jest państwowy ateizm taki jak we Francji, byłym ZSRR czy Korei Północnej. Tym ludziom bowiem nie chodzi o nic innego, a prawdziwy cel należy ukryć pod inną nazwą. Nigdy bowiem nie zaprzestaną walki z transcendencją.
Mniejsza jednak z tym. Oni operują wytrychem słownym, który się nazywa państwo neutralne światopoglądowo. Ponoć jest to taki organizm państwowy, który nie faworyzuje żadnego systemu filozoficznego, religijnego, ideologicznego. Należy teraz zadać podstawowe pytanie: czy coś takiego w ogóle może istnieć? Czy nie jest to nic innego jak pewna operacja semantyczna tak bardzo przez lewicę ukochana?
Państwo musi się opierać na systemie prawnym. W każdym organizmie państwowym z założenia obowiązuje jakieś prawo. A na czym się ono opiera? Otóż twórcy prawa opierają się na doktrynach, które uważają za najwłaściwsze z ich punktu widzenia. Te przepisy nie biorą się przecież znikąd. Przecież nie byłoby tych unijnych przepisów dotyczących oscypków, gdyby nie istnieli ludzie, którzy chcieliby je w życie wprowadzić. Ci natomiast nie mogliby tego uczynić, jeżeli nie wyznawaliby poglądy, który nakazuje im regulować takie czynności prawnymi przepisami. Dochodzimy tutaj do wniosku, że prawo siłą rzeczy opiera się na jakiś pierwotnych założeniach. Te wynikają z konkretnych ideologii, które prawodawcy wyznają. Tak więc samo istnienie prawa powoduje, że państwo nie może być światopoglądowo neutralne. System prawny, ponieważ jest oparty na konkretnej doktrynie, nie może być bowiem taki. Państwo również jako kreator prawa nie jest światopoglądowo neutralny, ponieważ jego zarządcy zakładają, że jakaś doktryna stojąca u jego podstaw jest lepsza niż inna. Ten argument można spróbować obalić w następujący sposób. A czy nie można sobie wyobrazić państwa, w którym jest wielość systemów prawnych? Jest na przykład państwo ultraminimalne przedstawione w książce Anarchia, państwo i utopia Roberta Nozicka, w którym to nawet policja jest prywatna. W takim układzie możemy sobie wyobrazić konkurujące ze sobą różne systemy polityczno-prawne. Ale czy mimo wszystko taki organizm państwowy będzie neutralny światopoglądowy.
Państwo, jak możemy dostrzec, jest również mniej lub bardziej rozbudowane. Może ono raczyć nas przywilejami związków zawodowych, państwowymi przedsiębiorstwami, wielością urzędów. Teoretycznie, co jest mniej prawdopodobne, może być złożone praktycznie z armii, policji, sądów i ograniczonej administracji. Co widzimy tutaj? Mamy do czynienia z różnymi strukturami państwa. Na czym się one opierają? Otóż za konstrukcją państwa też stoi jakiś pogląd. To, że mamy państwową szkołę wynika z tego, że ktoś kiedyś tam uznał, że nie może być analfabetów. To wynikało z jakiegoś głębszego światopoglądu, że państwo nie jest tylko od tego, żeby chronić granice, zapewniać egzekucję prawa i dbać o infrastrukturę drogową, ale również od innych czynności takich jak wyżej wymieniona państwowa szkoła. Sama struktura państwa wynika bowiem z jakiś ideologicznych podstaw. Państwo przez to, że w ogóle istnieje, nie może być neutralne światopoglądowe. Po pierwsze tworzy prawo i egzekwuje, zatem musi stawiać jakieś idee ponad innymi, a to już nie jest neutralność. Druga sprawa i ważniejsza. Nawet tak ograniczone państwo jak w założeniach Nozicka nie jest światopoglądowo neutralne. A dlaczego? Przecież to mimo wszystko to pewien byt państwowy. Dochodzimy tutaj do wniosku, że neutralna światopoglądowo byłaby dopiero anarchia.
Lewica bardzo upodobała sobie tworzenie ideologicznych bubli. Demokracja i socjalizm pośrednio zeń wynikający to jedne z nich; to utopijne projekty bez szans na realizację. Podobnie jest zresztą w omawianym przypadku. Państwo neutralne światopoglądowo, jak widać na powyższych przykładach, nie istnieje i nie ma prawa istnieć. To tylko zbitka słowna, jaka ma maskować prawdziwy cel lewicy. A tym jest państwowy ateizm taki jak we Francji, byłym ZSRR czy Korei Północnej. Tym ludziom bowiem nie chodzi o nic innego, a prawdziwy cel należy ukryć pod inną nazwą. Nigdy bowiem nie zaprzestaną walki z transcendencją.
Etykiety:
lewica laicka,
Nozick,
państwo,
państwo neutralne światopoglądowo,
państwowy ateizm,
religia,
utopia
czwartek, 3 czerwca 2010
"V jak Vendetta" redivivus - o faszyzacji życia
Swego czasu spierałem się Arturem M. Nicponiem o film V jak Vendetta. On uznał, że opowiada on o walce z tyranią; sugerował morał niezwiązany z ideologią z tego filmu. Ja z kolei, jako stary, prawacki paranoik, upierałem się, że to wykwit lewicowej propagandy. Więcej, upieram się dalej przy swoim zdaniu. Tamten film to wszystkie projekcje lewicy dotyczące chrześcijaństwa, jak również dostrzegania ekspansji islamu czy bezczelności homoseksualistów. Do tego jeszcze włożony temat terroryzmu... Owszem, film daje się obejrzeć, jest nieźle zrobiony. Ale czy tego samego nie można powiedzieć o filmach o "bandytach" z NSZ? Jak dla mnie, to jest zbliżony kaliber.
Kto bowiem odpowiada za różne dziwne rzeczy?
Popatrzmy na początek, jaką to w nas miotają anatemą. Sugerują mianowicie, że prawica jest totalitarna. Czy to nie jest dziwne? Totalitaryzm to skrajna lewica, czy to nie powinien być to po tamtej stronie komplement? Oczywiście, lewactwo będzie się bronić przed tym określeniem rękoma i nogami, choć podejrzewam, że to ich synonim. Z drugiej strony widać tutaj powielanie wzorców wywodzących się jeszcze z czasów hiszpańskiego Frontu Ludowego. Już wtedy prawica była porównywana z faszyzmem! Ciekaw jestem, dlaczego ten wielokrotnie odgrzewany kotlet nie jest wytykany za każdym razem, kiedy na stronę prawicy próbuje przerzucić się to zgniłe jajo.
Mamy zatem genezę tego typu propagandowych produkcji jak V jak Vendetta. Chodzi o to, żeby nurty prawicowe kojarzyły się z faszyzmem czy nazizmem. Operowanie czerwienią w wymienionej wyżej produkcji przywodzi również skojarzenia z komunizmem. Fakt, czytałem już wypowiedzi pewnego znanego z Shalomu trockisty i ekologisty, który nazywał ten ostatni "czerwonym konserwatyzmem". Chyba zatem wygląda na to, że "uświadomieni" na lewicy chcą przerzucić bolszewizm na stronę prawicowych wybryków. Sprawdza się zatem reguła, że jak lewicowcom poprawianie świata kończy się na dziesiątkach milionów trupów, automatycznie staje się to winą prawicy.
W takim razie wypada się zastanowić, kto bardziej życie faszyzuje? Czy robi to lewica, czy prawica? Obecnie dominuje lewica. To czyje są te wszystkie dziwne pomysły?
Kto na przykład rozbudował do gargantuicznych rozmiarów sektor państwowy? Wielu z nas sobie nie zdaje sprawy, że płacimy podatki na poziomie 80%. Nie wiemy również, przez kogo ubolewamy na tych wszystkich biurokratów. Zupełnie tak, jakby wypadli oni sroce spod ogona. Tak samo te wszystkie dziwne prawa np. budowlane. Aby postawić płot, trzeba pisać podanie do odpowiedniego urzędu. Ale to i tak jest nic. Przecież lewica zabrania posiadać broni palnej czy nosić ją przy sobie. Później natomiast te "mądrale" dziwią się, że mają wysoką przestępczość. Fundują nam zatem rzeczywistość rodem z Orwella, stawiając wszędzie, gdzie się da, kamery. To jednak nic przy przymusie szkolnym. Dziecko musi zostać wysłane do szkoły, gdzie tłoczy mu się bzdety o politycznej poprawności, wychowanie seksualne, antropogenicznym globalnym ociepleniu, o niezawodnej demokracji oraz systemem socjalistycznym z nią sprzężonym. Już nie wspominam o prawie nakazującym zapinać pasy w samochodzie, przez które wiele osób tonie bądź płonie w samochodzie. Inny przykład kaski, które teraz trzeba zakładać, czy przepisy antynikotynowe. Dlaczego ja to obok siebie wymieniam? Przecież to skutki państwowej służby zdrowia i takowych ubezpieczeń! Z tego powodu można by usprawiedliwić nawet program eugeniczny. Państwo jakoś musi kalkulować swoje wydatki. "Ętelektualiści" jednak nie wymyślą, żeby coś tam przynajmniej częściowo sprywatyzować, zredukować podatki, lecz wymyślą przymusową aborcję, eutanazję i sterylizację... do tego pewnie transgeniczne zarodki, z których wyrosną socjalistyczni nadludzie. Już nie wspominam o wszelkich papierkach zwanych dokumentami tożsamości... niedługo spełni się proroctwo z Apokalipsy św. Jana o znaku Bestii na czole lub dłoni. Po prostu zostaniemy zachipowani jak psy czy krowy.
Wypadałoby wymienić jeszcze jedną lewicową fobię. Oni zawsze bronią demokracji... autorytaryzm ich zdaniem to od razu Hitler i inne demony wyciągane przy tej okazji. A czy nie jest tak, że od kiedy zaczęła się demokracja, to i państwa stały się bardziej totalitarne. W naszej rzeczywistości nie połapałby się człowiek sprzed stu lat, co już mówić o dwóch czy trzech stuleciach. W tamtych pięknych starych czasach publicznymi drogami można było obejść cały świat, nie trzeba było mieć papierków, aby udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Nikt nie mówił, jak wychowywać dziecko... co najwyżej Rousseau współczuł pewnemu arystokracie, który oparł wychowanie syna na Emilu. Nie było państwowego przemysłu ciężkiego, takowych - bankowości (tym bardziej centralnej), systemu ubezpieczeń, szkolnictwa, opieki społecznej. I jakoś wszystko działało! Dodam, że tak było przez całą epokę nowożytną, średniowiecze, starożytność. Proste rozumowanie na zasadzie indukcji: dlaczego zatem nie może być tak teraz?
A nas, ciemny lud, który wymaga oświecenia, raczy się obrazami typu V jak Vendetta. To chyba efekt mechanizmu projekcji. Kto odpowiada za współczesną faszyzację życia?
Kto bowiem odpowiada za różne dziwne rzeczy?
Popatrzmy na początek, jaką to w nas miotają anatemą. Sugerują mianowicie, że prawica jest totalitarna. Czy to nie jest dziwne? Totalitaryzm to skrajna lewica, czy to nie powinien być to po tamtej stronie komplement? Oczywiście, lewactwo będzie się bronić przed tym określeniem rękoma i nogami, choć podejrzewam, że to ich synonim. Z drugiej strony widać tutaj powielanie wzorców wywodzących się jeszcze z czasów hiszpańskiego Frontu Ludowego. Już wtedy prawica była porównywana z faszyzmem! Ciekaw jestem, dlaczego ten wielokrotnie odgrzewany kotlet nie jest wytykany za każdym razem, kiedy na stronę prawicy próbuje przerzucić się to zgniłe jajo.
Mamy zatem genezę tego typu propagandowych produkcji jak V jak Vendetta. Chodzi o to, żeby nurty prawicowe kojarzyły się z faszyzmem czy nazizmem. Operowanie czerwienią w wymienionej wyżej produkcji przywodzi również skojarzenia z komunizmem. Fakt, czytałem już wypowiedzi pewnego znanego z Shalomu trockisty i ekologisty, który nazywał ten ostatni "czerwonym konserwatyzmem". Chyba zatem wygląda na to, że "uświadomieni" na lewicy chcą przerzucić bolszewizm na stronę prawicowych wybryków. Sprawdza się zatem reguła, że jak lewicowcom poprawianie świata kończy się na dziesiątkach milionów trupów, automatycznie staje się to winą prawicy.
W takim razie wypada się zastanowić, kto bardziej życie faszyzuje? Czy robi to lewica, czy prawica? Obecnie dominuje lewica. To czyje są te wszystkie dziwne pomysły?
Kto na przykład rozbudował do gargantuicznych rozmiarów sektor państwowy? Wielu z nas sobie nie zdaje sprawy, że płacimy podatki na poziomie 80%. Nie wiemy również, przez kogo ubolewamy na tych wszystkich biurokratów. Zupełnie tak, jakby wypadli oni sroce spod ogona. Tak samo te wszystkie dziwne prawa np. budowlane. Aby postawić płot, trzeba pisać podanie do odpowiedniego urzędu. Ale to i tak jest nic. Przecież lewica zabrania posiadać broni palnej czy nosić ją przy sobie. Później natomiast te "mądrale" dziwią się, że mają wysoką przestępczość. Fundują nam zatem rzeczywistość rodem z Orwella, stawiając wszędzie, gdzie się da, kamery. To jednak nic przy przymusie szkolnym. Dziecko musi zostać wysłane do szkoły, gdzie tłoczy mu się bzdety o politycznej poprawności, wychowanie seksualne, antropogenicznym globalnym ociepleniu, o niezawodnej demokracji oraz systemem socjalistycznym z nią sprzężonym. Już nie wspominam o prawie nakazującym zapinać pasy w samochodzie, przez które wiele osób tonie bądź płonie w samochodzie. Inny przykład kaski, które teraz trzeba zakładać, czy przepisy antynikotynowe. Dlaczego ja to obok siebie wymieniam? Przecież to skutki państwowej służby zdrowia i takowych ubezpieczeń! Z tego powodu można by usprawiedliwić nawet program eugeniczny. Państwo jakoś musi kalkulować swoje wydatki. "Ętelektualiści" jednak nie wymyślą, żeby coś tam przynajmniej częściowo sprywatyzować, zredukować podatki, lecz wymyślą przymusową aborcję, eutanazję i sterylizację... do tego pewnie transgeniczne zarodki, z których wyrosną socjalistyczni nadludzie. Już nie wspominam o wszelkich papierkach zwanych dokumentami tożsamości... niedługo spełni się proroctwo z Apokalipsy św. Jana o znaku Bestii na czole lub dłoni. Po prostu zostaniemy zachipowani jak psy czy krowy.
Wypadałoby wymienić jeszcze jedną lewicową fobię. Oni zawsze bronią demokracji... autorytaryzm ich zdaniem to od razu Hitler i inne demony wyciągane przy tej okazji. A czy nie jest tak, że od kiedy zaczęła się demokracja, to i państwa stały się bardziej totalitarne. W naszej rzeczywistości nie połapałby się człowiek sprzed stu lat, co już mówić o dwóch czy trzech stuleciach. W tamtych pięknych starych czasach publicznymi drogami można było obejść cały świat, nie trzeba było mieć papierków, aby udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Nikt nie mówił, jak wychowywać dziecko... co najwyżej Rousseau współczuł pewnemu arystokracie, który oparł wychowanie syna na Emilu. Nie było państwowego przemysłu ciężkiego, takowych - bankowości (tym bardziej centralnej), systemu ubezpieczeń, szkolnictwa, opieki społecznej. I jakoś wszystko działało! Dodam, że tak było przez całą epokę nowożytną, średniowiecze, starożytność. Proste rozumowanie na zasadzie indukcji: dlaczego zatem nie może być tak teraz?
A nas, ciemny lud, który wymaga oświecenia, raczy się obrazami typu V jak Vendetta. To chyba efekt mechanizmu projekcji. Kto odpowiada za współczesną faszyzację życia?
sobota, 21 listopada 2009
Skąd się wzięły lemingi?
Pamiętne wybory w 2007 roku. Wybory wygrała chyba najbardziej socjalistyczna ze wszystkich partii politycznego mainstreamu (jak tak nie określać jej za rozbudowanie reglamentacji gospodarki i fiskalizmu w ostatnim dwudziestoleciu). Zagłosowano na de facto bezpłciową wydmuszkę wykreowaną przez mass-media pozbawioną jakichkolwiek poglądów politycznych poza jednym, dorwać się do władzy. W przerażającą wizję, jakoby miał nastać faszyzm, uwierzyła wielka rzesza ludzi, zwłaszcza młodych. Zwolennicy przeciwnej doń opcji nazwali tychże lemingami. Nazwa pochodzi od gryzonia, którego osobniki co kilka lat uczestniczą w wędrówkach, w których wiele z nich ginie. Analogia jest bardzo trafna: oni również reagują zbiorowo, a do tego histerycznie.
Jakkolwiek na PiS nie głosowałem, tej partii również nie popieram, uważam, że jego zwolennicy dostrzegli pewien ciekawy fenomen. Piekłoszczyk Edward Bernays byłby zachwycony, gdyby mógł dożyć tego momentu. Ludzie zachowywali się, jakby zostali spuszczeni z linii produkcyjnej. Uwierzyli w pewne slogany, więcej, zaczęli te klisze traktować jak pierwotne pojęcia. Siłą ich była jakaś forma niezrozumiałej z mojej perspektywy paniki; a oto mamy perspektywy autorytaryzmu i upadku systemu demokratycznego! Sam tego uświadczyłem. Po pamiętnych wyborach musiałem wiele znajomości zrewidować, ponieważ wielu moich niedawnych przyjaciół traktowało mnie jak "faszystę". O nieprzyjemnościach w kontaktach z zadżumionymi umysłami pisać można bardzo wiele. Zwolennicy PiS dostrzegli lemingi, nie zauważyli jednakże samej natury tego fenomenu. Dlatego też środki, które zaproponowali w żaden sposób nie rozwiązałyby sytuacji.
Bez przerwy ubolewano na państwowy system edukacji. Zgadzam się, co do tego, że człowiek pojmuje świat przez pryzmat swojej wiedzy, o ile jest w stanie ją poszerzać ze zrozumieniem pojęć. Uważam również, że powinien być on wszechstronnie wykształcony, a przynajmniej rozumieć podstawowe pojęcia nauk przyrodniczych i humanistycznych. Należy tutaj jednak postawić pytanie, czy pewni ludzie są po prostu zdatni do tego. Przecież jak uraczymy lemingi dwukrotnie większą ilością matematyki, języka ojczystego, biologii czy też historii, to czy to wpłynie w jakiś sposób na ich sposób postrzegania rzeczywistości. Moim zdaniem będzie to zwykłe marnotrawstwo czasu i energii. Ci ludzie i tak w szkole się nudzą. Niby skąd się bierze plaga wagarów czy sięganie po dopalacze? Spędzają oni 12 lat - teraz dzięki reformom minister Hall będzie 13 - w tej szkole i czy to wpływa na ich poziom percepcji, kultury osobistej. Ależ skąd! Wracają oni do swoich wątpliwej jakości fetyszy - zilustrować to może popularne powiedzenie "skóra, fura i komóra". Wychodząc ze szkoły ze świadectwem dojrzałości, jak teraz ładnie nazywa się dokument jej ukończenia, taki osobnik wraca do stanu pierwotnego. No i po co było go uczyć tego wszystkiego, jak on tylko litery umie rozpoznawać. Tekstu bowiem nie rozumie. A tutaj chcą takiego delikwenta pomęczyć jeszcze większą ilością materiału... Moim zdaniem to, co proponują tutaj zwolennicy PiS jest zwyczajną drogą donikąd. Problem rozwiązałaby bowiem dopiero prywatyzacja szkolnictwa oraz zniesienie przymusu szkolnego. Wówczas takie jednostki zwyczajnie by do szkoły nie trafiły, tylko zajęłyby się po prostu czym innym.
Istnienie państwowego systemu szkolnictwa to jeden z ubocznych skutków demokratyzacji. Bez niej również coś takiego jak lemingi w ogóle by nie mogło istnieć. Każda demokracja bowiem polega na demagogii skierowanej do takich indywiduów. Czy oni rozumieją, co to znaczy dajmy na to konserwatyzm, liberalizm, socjalizm czy nacjonalizm? Odpowiedź jest, rzecz jasna, przecząca. Ale reagują na to, jeżeli niski polityk założy buty na koturnie, wtedy wydaje się im wyższy. Innym sposobem to szkła kontaktowe z innym kolorem oczu niż naturalny: wypróbowany zresztą przez Al-Kwaskiego. Jeszcze inny to rzucanie w przeciwnika anatemami typu "faszyzm". Ludzie to bardzo chętnie kupują. Nie liczy się merytoryczna dyskusja, tylko gra na uczuciach tłumu. A teraz pytanie do zwolenników demokracji i związanej z nią partyjniactwa: czy dobrze, że taki tłum rządzi w państwie. Dodam, że on nawet nie rozumie, jak ten organizm państwowy działa... Jak on może zatem decydować o bycie lub niebycie państwa? Równie dobrze moglibyśmy posadzić za sterami samolotu osobnika z zaawansowaną pląsawicą Huntingtona.
Skutki są potem takie, że rządzą ludzie krańcowo niekompetentni. Ostatnie dwa lata można by określić mianem tragifarsy, gdyby nie zamieszkiwanie na terenie Priwislanskiego Kraju. Wynika z tego, że obecnie panującym ustrojem jest alkoholowa pajdokracja. Poszła masa młodzieży, no i zagłosowała tak, a nie inaczej. Ale to wszystko uboczne skutki istnienia ustroju demokratycznego. Nie to, żebym uważał, że wcześniejsze ekipy były lepsze. Po prostu tak to wygląda: obecny rząd jest jeszcze gorszy niż gabinety postkomunistów, obiektywnie rzecz oceniając. W końcu PiS różni się od PO w końcu tylko tym, że ta pierwsza nie zrobiła dekomunizacji, a ta druga - liberalizacji. Również przywódcy obydwu partii tak samo opowiedzieli się za kasacją Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
W każdym razie problem lemingów powinien zostać zwalczony u podstaw. Najlepsze ku temu jest zniesienie przymusu szkolnego oraz eliminacja ustroju demokratycznego. Wszelkie inne rozwiązania to półśrodki lub wlewanie benzyny do ognia.
Jakkolwiek na PiS nie głosowałem, tej partii również nie popieram, uważam, że jego zwolennicy dostrzegli pewien ciekawy fenomen. Piekłoszczyk Edward Bernays byłby zachwycony, gdyby mógł dożyć tego momentu. Ludzie zachowywali się, jakby zostali spuszczeni z linii produkcyjnej. Uwierzyli w pewne slogany, więcej, zaczęli te klisze traktować jak pierwotne pojęcia. Siłą ich była jakaś forma niezrozumiałej z mojej perspektywy paniki; a oto mamy perspektywy autorytaryzmu i upadku systemu demokratycznego! Sam tego uświadczyłem. Po pamiętnych wyborach musiałem wiele znajomości zrewidować, ponieważ wielu moich niedawnych przyjaciół traktowało mnie jak "faszystę". O nieprzyjemnościach w kontaktach z zadżumionymi umysłami pisać można bardzo wiele. Zwolennicy PiS dostrzegli lemingi, nie zauważyli jednakże samej natury tego fenomenu. Dlatego też środki, które zaproponowali w żaden sposób nie rozwiązałyby sytuacji.
Bez przerwy ubolewano na państwowy system edukacji. Zgadzam się, co do tego, że człowiek pojmuje świat przez pryzmat swojej wiedzy, o ile jest w stanie ją poszerzać ze zrozumieniem pojęć. Uważam również, że powinien być on wszechstronnie wykształcony, a przynajmniej rozumieć podstawowe pojęcia nauk przyrodniczych i humanistycznych. Należy tutaj jednak postawić pytanie, czy pewni ludzie są po prostu zdatni do tego. Przecież jak uraczymy lemingi dwukrotnie większą ilością matematyki, języka ojczystego, biologii czy też historii, to czy to wpłynie w jakiś sposób na ich sposób postrzegania rzeczywistości. Moim zdaniem będzie to zwykłe marnotrawstwo czasu i energii. Ci ludzie i tak w szkole się nudzą. Niby skąd się bierze plaga wagarów czy sięganie po dopalacze? Spędzają oni 12 lat - teraz dzięki reformom minister Hall będzie 13 - w tej szkole i czy to wpływa na ich poziom percepcji, kultury osobistej. Ależ skąd! Wracają oni do swoich wątpliwej jakości fetyszy - zilustrować to może popularne powiedzenie "skóra, fura i komóra". Wychodząc ze szkoły ze świadectwem dojrzałości, jak teraz ładnie nazywa się dokument jej ukończenia, taki osobnik wraca do stanu pierwotnego. No i po co było go uczyć tego wszystkiego, jak on tylko litery umie rozpoznawać. Tekstu bowiem nie rozumie. A tutaj chcą takiego delikwenta pomęczyć jeszcze większą ilością materiału... Moim zdaniem to, co proponują tutaj zwolennicy PiS jest zwyczajną drogą donikąd. Problem rozwiązałaby bowiem dopiero prywatyzacja szkolnictwa oraz zniesienie przymusu szkolnego. Wówczas takie jednostki zwyczajnie by do szkoły nie trafiły, tylko zajęłyby się po prostu czym innym.
Istnienie państwowego systemu szkolnictwa to jeden z ubocznych skutków demokratyzacji. Bez niej również coś takiego jak lemingi w ogóle by nie mogło istnieć. Każda demokracja bowiem polega na demagogii skierowanej do takich indywiduów. Czy oni rozumieją, co to znaczy dajmy na to konserwatyzm, liberalizm, socjalizm czy nacjonalizm? Odpowiedź jest, rzecz jasna, przecząca. Ale reagują na to, jeżeli niski polityk założy buty na koturnie, wtedy wydaje się im wyższy. Innym sposobem to szkła kontaktowe z innym kolorem oczu niż naturalny: wypróbowany zresztą przez Al-Kwaskiego. Jeszcze inny to rzucanie w przeciwnika anatemami typu "faszyzm". Ludzie to bardzo chętnie kupują. Nie liczy się merytoryczna dyskusja, tylko gra na uczuciach tłumu. A teraz pytanie do zwolenników demokracji i związanej z nią partyjniactwa: czy dobrze, że taki tłum rządzi w państwie. Dodam, że on nawet nie rozumie, jak ten organizm państwowy działa... Jak on może zatem decydować o bycie lub niebycie państwa? Równie dobrze moglibyśmy posadzić za sterami samolotu osobnika z zaawansowaną pląsawicą Huntingtona.
Skutki są potem takie, że rządzą ludzie krańcowo niekompetentni. Ostatnie dwa lata można by określić mianem tragifarsy, gdyby nie zamieszkiwanie na terenie Priwislanskiego Kraju. Wynika z tego, że obecnie panującym ustrojem jest alkoholowa pajdokracja. Poszła masa młodzieży, no i zagłosowała tak, a nie inaczej. Ale to wszystko uboczne skutki istnienia ustroju demokratycznego. Nie to, żebym uważał, że wcześniejsze ekipy były lepsze. Po prostu tak to wygląda: obecny rząd jest jeszcze gorszy niż gabinety postkomunistów, obiektywnie rzecz oceniając. W końcu PiS różni się od PO w końcu tylko tym, że ta pierwsza nie zrobiła dekomunizacji, a ta druga - liberalizacji. Również przywódcy obydwu partii tak samo opowiedzieli się za kasacją Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
W każdym razie problem lemingów powinien zostać zwalczony u podstaw. Najlepsze ku temu jest zniesienie przymusu szkolnego oraz eliminacja ustroju demokratycznego. Wszelkie inne rozwiązania to półśrodki lub wlewanie benzyny do ognia.
niedziela, 3 kwietnia 2011
Po dłuższym namyśle
Na jakiś czas byłem zmuszony zawiesić bloga, ponieważ miałem inne sprawy na głowie. Mam nadzieję, że teraz w miarę regularnie będę publikować nowe teksty, jak również, że przez ten okres pióro za bardzo mi się nie stępiło
W ostatnim czasie nie miałem czasu na zajmowanie się teorią polityki. Zresztą, zdecydowanie wolę badanie różnych przejawów życia na Ziemi od tego... Bez czytania różnych blogowych artykułów w czasie, gdy nie zajmowałem się filozofią polityki, mogłem dokonać pewnych przemyśleń i uogólnień. Nie oznacza to jednak, że złagodniałem i odszedłem od skrajnej prawicowości. Powiem więcej, w niektórych aspektach stałem się zdecydowanie bardziej radykalny.
Swego czasu doszedłem do wniosku, że socjalizm prowadzi do totalitaryzmu, o ile sam nie stanowi łagodniejszej wersji tego systemu. W końcu Trzecia Rzesza czy ZSRR cechowały się skrajnym interwencjonizmem i etatyzmem. Konserwatyzm natomiast prowadzi do pewnej formy autorytaryzmu, co jest w tą ideologię niejako wpisane jako implikacja hierarchicznego układu społeczeństwa. Ergo: prawdziwie konserwatywne państwo nie może być demokratyczne. To bowiem z kolei na fali roszczeniowych postulatów pewnych grup społecznych doprowadzi do lewicowości zarówno w aspekcie ekonomicznym, jak i obyczajowym. Demokrację należy znieść albo mocno ograniczyć, jako kompromisowy wariant widziałem cenzusy. W ramach dyskusji o tym sądziłem, że powinno się odbudować system autorytarny, niekoniecznie oparty na osobie króla. Wystarczyłby światły dyktator. Pewni bloggerzy zgłaszali zastrzeżenia dotyczące tego sposobu rządzenia. Artur Nicpoń sądził, że coś takiego przetrzyma góra kilkadziesiąt lat, a potem przyjdzie fala zepsucia, jakiej nigdy nie widzieliśmy. Podawał przykład Hiszpanii za czasów Zapatero, w której po Franco nic w zasadzie nie zostało poza dyskusją na temat jego osoby. Mój ówczesny interlokutor uznał, że zadziała tu mechanizm akcja-reakcja. Dixi, inny blogger zaangażowany w ową debatę, uważał, że ani demokracja, ani autorytaryzm nie są idealne, wolał jednak szukać ulepszeń państwa demokratycznego.
W końcu i ja się zacząłem zastanawiać, czy w sumie projekt prawicowego autorytaryzmu nie jest romantyczno-nostalgiczną próbą wskrzeszania przeszłości. Czy mamy bowiem ku temu środki? Poza tym, czy ludzie za bardzo nie przyzwyczaili się do swobód demokratycznych, które im całkowicie zakrywają socjalistyczne ubezwłasnowolnienie? Czy w ogóle taki projekt w obecnym układzie ma szansę wypalić? W tym miejscu jedno jestem w stanie przyznać: gdyby do czegoś takiego miało dojść, ja poparłbym. Wystarczyłoby mi na czas znacznego ułamka mojego życia zepchnięcie lewicy do cienia. Czy - w nawiązaniu do powyższych pytań - wytrzymałoby to próbę czasu? Po dłuższym namyśle doszedłem, że nie.
Co zatem należałoby zrobić? Mój wniosek był następujący: abyśmy chcieli żyć w miejscu, gdzie na dłuższą metę obowiązują reguły gry określane mianem prawicowych, potrzebujemy radykalizacji w kierunku ekonomicznym. Nic innego jak libertarianizm. Obecne państwo nie jest dobrym środkiem ku temu. Należy dążyć zatem do jego całkowitej dekonstrukcji. Kiedyś skrytykowałem libertarianizm, ponieważ rozumowałem mimo wszystko w etatystycznych kategoriach. Teraz uznałem, że należy ten sposób rozumowania oparty na państwie, jakie mamy teraz, odrzucić.
Wyjaśnienie tego faktu jest proste. Państwo, jakie mamy obecnie, jest idealnym miejscem dla rozkwitu różnych ideologii lewicowych. Tak naprawdę istnieją one i zyskują poparcie dzięki gargantuicznemu rozrostowi państwowego aparatu biurokratycznego. Zauważmy, że lewica liberalna światopoglądowo nie chce przyjąć do faktu, żeby państwa było mniej, a tyle zrzędzą o wolności jednostki. Oni nie wyobrażają sobie, żeby media nie były koncesjonowane oraz przynajmniej częściowo państwowe. Przez myśl im nie przejdzie również, żeby szkolnictwo było niezależne od państwa. Tutaj sprawdza się słynna maksyma świętej pamięci Kisiela: "Socjalizm walczy z problemami nie istniejącymi w żadnym innym ustroju". Tak samo muszą sobie zdawać sprawę, że rozbudowany system świadczeń społecznych nie tyle gwarantuje im roszczeniowy elektorat, ale to, że ich idee mogą się w społeczeństwie rozprzestrzeniać. Nie od dzisiaj wiadomo, że państwowe ubezpieczenie zdrowotne powoduje erozję instytucji rodziny. Po co bowiem starać się wychowywać dzieci, jeżeli na starość nie umrzemy pod płotem dzięki jakiemuś tworowi analogicznemu do ZUS-u? Po co się również troszczyć o dziadków? Socjalizm generalnie prowadzi do atomizacji społeczeństwa. Nie wierzę, że ci lewicowcy nie zdają sobie z takich rzeczy sprawy. Chyba, że "pożyteczni idioci" w systematyce Włodzimierza Ijicza, "uświadomionych" o taką niewiedzę bym nie podejrzewał. Wniosek jest zatem bardzo prosty. Lewica do życia potrzebuje państwa w obecnym kształcie i im to państwo bardziej redystrybutywne tym lepiej dla niej.
Znany co poniektórym lewicowy blogger Quasi krytykował kiedyś elGuapo za "anarchokapitalistyczne rezerwaty". Tak to przynajmniej określał. Chodziło tam o to, żeby dokonać demontażu obecnego państwa, żeby społeczeństwo było całkowicie katalaktyczne. Część grup w jego obrębie miało uzyskiwać dominację na danym obszarze. Scenariusz ten opisał Robert Nozick w swoim dziele Anarchia, państwo i utopia. Finalnym skutkiem miało być państwo ultraminimalne, które nawet nie jest redystrybutywne, podatki (jako świadczenia pięniężne bądź czynności wykonywane na rzecz państwa) jako dobrowolne. Jeżeli dana jednostka ma odmówić płacenia podatków na danym obszarze, to musi przestrzegać reguł panującym na tym rewirze, ale bronić się i chronić swojej własności sama. ElGuapo dodał tutaj jeszcze jedną rzecz - odpowiednią obyczajowość.
Do analogicznych wniosków doszedłem ja podczas moich przemyśleń. Nie jakieś restauracyjno-nostalgiczne projekty w stylu Wielomskiego. Obecną rzeczywistość bowiem należałoby całkowicie wywrócić, żeby doprowadzić do społeczeństwa katalaktycznego. Wówczas jak będzie się przedstawiać dynamika takiego układu. Ludzie zróżnicują się w grupy o różnej obyczajowości, podejrzewam również, że znajdzie się nie jeden socjalistyczny folwark. Te, które wykazują libertyńską etykę i/lub niewydolną ekonomię, stopniowo będą przegrywały konkurencję z tymi konserwatywnymi z pełną wolnością w gospodarowaniu swoją własnością. Po jakimś czasie powstaną państwa ultraminimalne - jak w scenariuszu Nozicka - które będą jednocześnie konserwatywne.
Pewni skrajni prawicowcy mogą być oburzeni takim tokiem rozumowania. Ale czy nie uznają oni państwa zdecentralizowanego i organicznego? Właśnie w takiej rzeczywistości, jak wyżej opisuję, mogłoby ono zaistnieć. Tak samo rzecz ma się z układem monarchistyczno-arystokratycznym. Zawsze w historii bywało tak, że warstwa możnowładców czy szlachty wywodziła się z osób mogących zadbać o bezpieczeństwo na danym terenie. Zatem - jak widać - można spokojnie pogodzić model minarchistyczny z wykładnią konserwatywną.
Uległem zatem radykalizacji w kierunku ekonomicznym. W takim świecie dosłownie wszystko byłoby prywatne. Wszelkie przedsiębiorstwa, ubezpieczenia, edukacja, leśnictwo, również wszelkie zasoby naturalne, włączając w to atmosferę. Nie istniałoby coś takiego jak bank centralny, emisja waluty byłaby całkowicie prywatna, a sama waluta oparta na parytecie. Nawet zapewnianie bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego byłoby sprywatyzowane, ponieważ armia, policja i sądownictwo na danym obszarze będą czyjąś własnością. Problemy, które wcześniej istniały w socjalizmie, w sposób naturalny zanikłyby.
Ten scenariusz może zostać uznany za mało prawicowy. Tak jednak nie jest, mógłby być uznany spokojnie za far right. Lewica bowiem to projektowanie społeczeństwa na desce kreślarskiej. Prawica zawsze praktyki inżynierii społecznej odrzucała. Powyższy scenariusz zatem siłą rzeczy mieści się w tej drugiej.
W ostatnim czasie nie miałem czasu na zajmowanie się teorią polityki. Zresztą, zdecydowanie wolę badanie różnych przejawów życia na Ziemi od tego... Bez czytania różnych blogowych artykułów w czasie, gdy nie zajmowałem się filozofią polityki, mogłem dokonać pewnych przemyśleń i uogólnień. Nie oznacza to jednak, że złagodniałem i odszedłem od skrajnej prawicowości. Powiem więcej, w niektórych aspektach stałem się zdecydowanie bardziej radykalny.
Swego czasu doszedłem do wniosku, że socjalizm prowadzi do totalitaryzmu, o ile sam nie stanowi łagodniejszej wersji tego systemu. W końcu Trzecia Rzesza czy ZSRR cechowały się skrajnym interwencjonizmem i etatyzmem. Konserwatyzm natomiast prowadzi do pewnej formy autorytaryzmu, co jest w tą ideologię niejako wpisane jako implikacja hierarchicznego układu społeczeństwa. Ergo: prawdziwie konserwatywne państwo nie może być demokratyczne. To bowiem z kolei na fali roszczeniowych postulatów pewnych grup społecznych doprowadzi do lewicowości zarówno w aspekcie ekonomicznym, jak i obyczajowym. Demokrację należy znieść albo mocno ograniczyć, jako kompromisowy wariant widziałem cenzusy. W ramach dyskusji o tym sądziłem, że powinno się odbudować system autorytarny, niekoniecznie oparty na osobie króla. Wystarczyłby światły dyktator. Pewni bloggerzy zgłaszali zastrzeżenia dotyczące tego sposobu rządzenia. Artur Nicpoń sądził, że coś takiego przetrzyma góra kilkadziesiąt lat, a potem przyjdzie fala zepsucia, jakiej nigdy nie widzieliśmy. Podawał przykład Hiszpanii za czasów Zapatero, w której po Franco nic w zasadzie nie zostało poza dyskusją na temat jego osoby. Mój ówczesny interlokutor uznał, że zadziała tu mechanizm akcja-reakcja. Dixi, inny blogger zaangażowany w ową debatę, uważał, że ani demokracja, ani autorytaryzm nie są idealne, wolał jednak szukać ulepszeń państwa demokratycznego.
W końcu i ja się zacząłem zastanawiać, czy w sumie projekt prawicowego autorytaryzmu nie jest romantyczno-nostalgiczną próbą wskrzeszania przeszłości. Czy mamy bowiem ku temu środki? Poza tym, czy ludzie za bardzo nie przyzwyczaili się do swobód demokratycznych, które im całkowicie zakrywają socjalistyczne ubezwłasnowolnienie? Czy w ogóle taki projekt w obecnym układzie ma szansę wypalić? W tym miejscu jedno jestem w stanie przyznać: gdyby do czegoś takiego miało dojść, ja poparłbym. Wystarczyłoby mi na czas znacznego ułamka mojego życia zepchnięcie lewicy do cienia. Czy - w nawiązaniu do powyższych pytań - wytrzymałoby to próbę czasu? Po dłuższym namyśle doszedłem, że nie.
Co zatem należałoby zrobić? Mój wniosek był następujący: abyśmy chcieli żyć w miejscu, gdzie na dłuższą metę obowiązują reguły gry określane mianem prawicowych, potrzebujemy radykalizacji w kierunku ekonomicznym. Nic innego jak libertarianizm. Obecne państwo nie jest dobrym środkiem ku temu. Należy dążyć zatem do jego całkowitej dekonstrukcji. Kiedyś skrytykowałem libertarianizm, ponieważ rozumowałem mimo wszystko w etatystycznych kategoriach. Teraz uznałem, że należy ten sposób rozumowania oparty na państwie, jakie mamy teraz, odrzucić.
Wyjaśnienie tego faktu jest proste. Państwo, jakie mamy obecnie, jest idealnym miejscem dla rozkwitu różnych ideologii lewicowych. Tak naprawdę istnieją one i zyskują poparcie dzięki gargantuicznemu rozrostowi państwowego aparatu biurokratycznego. Zauważmy, że lewica liberalna światopoglądowo nie chce przyjąć do faktu, żeby państwa było mniej, a tyle zrzędzą o wolności jednostki. Oni nie wyobrażają sobie, żeby media nie były koncesjonowane oraz przynajmniej częściowo państwowe. Przez myśl im nie przejdzie również, żeby szkolnictwo było niezależne od państwa. Tutaj sprawdza się słynna maksyma świętej pamięci Kisiela: "Socjalizm walczy z problemami nie istniejącymi w żadnym innym ustroju". Tak samo muszą sobie zdawać sprawę, że rozbudowany system świadczeń społecznych nie tyle gwarantuje im roszczeniowy elektorat, ale to, że ich idee mogą się w społeczeństwie rozprzestrzeniać. Nie od dzisiaj wiadomo, że państwowe ubezpieczenie zdrowotne powoduje erozję instytucji rodziny. Po co bowiem starać się wychowywać dzieci, jeżeli na starość nie umrzemy pod płotem dzięki jakiemuś tworowi analogicznemu do ZUS-u? Po co się również troszczyć o dziadków? Socjalizm generalnie prowadzi do atomizacji społeczeństwa. Nie wierzę, że ci lewicowcy nie zdają sobie z takich rzeczy sprawy. Chyba, że "pożyteczni idioci" w systematyce Włodzimierza Ijicza, "uświadomionych" o taką niewiedzę bym nie podejrzewał. Wniosek jest zatem bardzo prosty. Lewica do życia potrzebuje państwa w obecnym kształcie i im to państwo bardziej redystrybutywne tym lepiej dla niej.
Znany co poniektórym lewicowy blogger Quasi krytykował kiedyś elGuapo za "anarchokapitalistyczne rezerwaty". Tak to przynajmniej określał. Chodziło tam o to, żeby dokonać demontażu obecnego państwa, żeby społeczeństwo było całkowicie katalaktyczne. Część grup w jego obrębie miało uzyskiwać dominację na danym obszarze. Scenariusz ten opisał Robert Nozick w swoim dziele Anarchia, państwo i utopia. Finalnym skutkiem miało być państwo ultraminimalne, które nawet nie jest redystrybutywne, podatki (jako świadczenia pięniężne bądź czynności wykonywane na rzecz państwa) jako dobrowolne. Jeżeli dana jednostka ma odmówić płacenia podatków na danym obszarze, to musi przestrzegać reguł panującym na tym rewirze, ale bronić się i chronić swojej własności sama. ElGuapo dodał tutaj jeszcze jedną rzecz - odpowiednią obyczajowość.
Do analogicznych wniosków doszedłem ja podczas moich przemyśleń. Nie jakieś restauracyjno-nostalgiczne projekty w stylu Wielomskiego. Obecną rzeczywistość bowiem należałoby całkowicie wywrócić, żeby doprowadzić do społeczeństwa katalaktycznego. Wówczas jak będzie się przedstawiać dynamika takiego układu. Ludzie zróżnicują się w grupy o różnej obyczajowości, podejrzewam również, że znajdzie się nie jeden socjalistyczny folwark. Te, które wykazują libertyńską etykę i/lub niewydolną ekonomię, stopniowo będą przegrywały konkurencję z tymi konserwatywnymi z pełną wolnością w gospodarowaniu swoją własnością. Po jakimś czasie powstaną państwa ultraminimalne - jak w scenariuszu Nozicka - które będą jednocześnie konserwatywne.
Pewni skrajni prawicowcy mogą być oburzeni takim tokiem rozumowania. Ale czy nie uznają oni państwa zdecentralizowanego i organicznego? Właśnie w takiej rzeczywistości, jak wyżej opisuję, mogłoby ono zaistnieć. Tak samo rzecz ma się z układem monarchistyczno-arystokratycznym. Zawsze w historii bywało tak, że warstwa możnowładców czy szlachty wywodziła się z osób mogących zadbać o bezpieczeństwo na danym terenie. Zatem - jak widać - można spokojnie pogodzić model minarchistyczny z wykładnią konserwatywną.
Uległem zatem radykalizacji w kierunku ekonomicznym. W takim świecie dosłownie wszystko byłoby prywatne. Wszelkie przedsiębiorstwa, ubezpieczenia, edukacja, leśnictwo, również wszelkie zasoby naturalne, włączając w to atmosferę. Nie istniałoby coś takiego jak bank centralny, emisja waluty byłaby całkowicie prywatna, a sama waluta oparta na parytecie. Nawet zapewnianie bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego byłoby sprywatyzowane, ponieważ armia, policja i sądownictwo na danym obszarze będą czyjąś własnością. Problemy, które wcześniej istniały w socjalizmie, w sposób naturalny zanikłyby.
Ten scenariusz może zostać uznany za mało prawicowy. Tak jednak nie jest, mógłby być uznany spokojnie za far right. Lewica bowiem to projektowanie społeczeństwa na desce kreślarskiej. Prawica zawsze praktyki inżynierii społecznej odrzucała. Powyższy scenariusz zatem siłą rzeczy mieści się w tej drugiej.
Etykiety:
ElGuapo,
katalaksja,
konserwatyzm,
libertarianizm,
minarchizm,
Nozick,
Quasi,
teoria państwa,
zoologiczna prawicowość
środa, 18 marca 2009
Kwestia edukacji
Ostatnimi czasy Ministerstwo Edukacji ma mnóstwo modernistycznych pomysłów. Jednym z nich były lekcje o pseudonauce np. bioenergoterapii. Zwykłem uważać, że głupoty się nie nobilituje. To jest jednak istna wisienka na torcie obok szeregu innych poczynań MEN-u jak na przykład obniżanie poziomu. Minister Hall oferuje po prostu dzieciom intelektualną lobotomię, no i aż strach do takiej szkoły pociechę posłać. Wszystkie zmiany idą po prostu na gorsze tak, że szkoła obecnie hoduje stada orwellowskich proli. No i co należałoby zrobić, żeby tak nie było?
Moim skromnym zdaniem to rodzice powinni odpowiadać za edukację dzieci, czy posyłają do jakiejkolwiek szkoły, czy wynajmują guwernerów itd. Jeżeli by nie zadbali należycie, to klepaliby na starość biedę. Tak więc, jeżeli część ludzi prawicy obawia się, że niektórzy uczyliby swoje dzieci np. ekologizmie, feminizmie et cetera, to mylą się. Lewactwo jakoś swoich idei własnym dzieciom nie chce serwować, tylko posyła je do katolickich prywatnych szkół. Ci sami ludzie opowiadają się za istnieniem ministerstwa edukacji, kuratoriów, monopolem państwa na edukację oraz przymusem szkolnym, co więcej, są tychże najmocniejszymi adwokatami. Mówią, że bez tego to ludzie uczyliby swoje dzieci kreacjonizmu, płaskiej Ziemi czy żydowsko-masońskich rządów nad światem. To jednak tryk słowny, ponieważ lewactwo doskonale wie, że światopogląd konserwatywny jako bardziej "życiowy" i zdroworozsądkowy okazałby się zwycięzcą.
Jednakże prywatyzacja szkolnictwa i zmuszenie ludzi do odpowiedzialności za edukację swoich dzieci nie jest w stanie obecnie przejść. Partia, która chociażby częściowo sprywatyzowałaby szkolnictwo, prawdopodobnie straciłaby większą część poparcia społecznego. Demokracja to niestety podły system sprzyjający populistyczny, zagrywkom w postaci obiecywaniu gruszek na wierzbie. Pewne rzeczy dałyby się przeprowadzić jedynie w autorytaryzmie. Poza tym, ile nas jest, co chcemy, aby rodzice byli w pełni odpowiedzialni za edukację swoich dzieci bądź jej brak. Raczej niewielu. Jesteśmy więc zbyt maluczcy, żeby cokolwiek ruszyć. Co pozostaje zatem? Ponieważ się wszyscy składamy na tą państwową centralnie sterowaną szkółkę, to można by domagać się posprzątania tej stajni Augiasza, jaką ona jest. Co należy przy tej okazji popierać?
Jeżeli już szkoła ma być państwowa, to niech będzie porządna. To ma nie być ogród zoologiczny, w którym uczniowie onanizują się na lekcjach. Tak samo niech nie będą to ochłapy edukacji. Niżej opiszę w kilku punktach, co przydałoby się zrobić.
Podniesienie poziomu nauczania
Podnieść należy poziom zarówno z przedmiotów matematyczno-przyrodniczych jak i humanistycznych. Nie może być tak, że procenty się robi dopiero w gimnazjum. Tak samo dawniej były całki, pochodne, liczby zespolone i macierze w szkole, teraz takie rzeczy robi się dopiero na pierwszym roku studiów przyrodniczych i technicznych. A takie rzeczy to powinny wrócić do szkolnych programów. Przywrócić również należy maturę z matematyki. Tak samo - zrewidować należy listę lektur. Za dawnych czasów np. cała Trylogia była omawiana w szkole. Dlaczego tak nie może być teraz? Również nie widziałbym nic złego, żeby w szkole był taki przedmiot, jak filozofia.
Z logistycznego punktu widzenia to jest do wykonania. Gimnazjum stanowi obecnie powtórkę podstawówki. Czas spędzany w nim jest zatem bezproduktywnie. Część materiału z liceum można zatem spokojnie przerzucić do gimnazjum.
Skończyć powinno się z takimi "zapchajdziurami" jak podstawy przedsiębiorczości czy wychowanie seksualne. Pierwsze dublują treści przekazywane na wiedzy o społeczeństwie. Od rozmów o sprawach damsko-męskich jest dom rodzinny.
Likwidacja centralnego egzaminowania
Na siłę próbując dopasować się do zachodnich standardów, wprowadziliśmy centralne egzaminowanie. Moim zdaniem jest to głupota. Powoduje bowiem spłaszczania się i obniżanie poziomu edukacji. Wszyscy bowiem robią ten materiał, który najczęściej pojawia się na egzaminach. Tak więc poziom wszystkich rodzajów szkół się niejako wyrównuje, a także ulega obniżeniu. Mamy tutaj później do czynienia z pętlą dodatniego sprzężenia zwrotnego, co skutkuje spadkiem poziomu egzaminów. Inna sprawa, że centralne egzaminowanie preferuje najbardziej przeciętnych. Nie ma co się dziwić później pracownikom wyższych uczelni na narzekanie na narybek. Przy okazji rozpędzić można niepotrzebną biurokrację w postaci CKE i OKE, a budynek na ulicy Grzybowskiej zlicytować.
Wprowadzenie szkół dysedukacyjnych
System szkolnictwa ma kierować się pewną efektywnością. Jak popatrzymy na Zachód, to tam najlepsze szkoły prywatne są właśnie dysedukacyjne. Dlaczego nie mielibyśmy takiego rozwiązania wprowadzić zatem u siebie? Robiono zresztą eksperymenty, w których klasy dysedukacyjne osiągały wyższe wyniki niż koedukacyjne. Wielu psychologów i pedagogów popiera takie rozwiązanie. A poza tym czy mężczyzna ma nie być męski, a kobieta kobieca?
Obowiązkowa uniformizacja wszystkich rodzajów szkół
Jeżeli spojrzymy na najlepsze zachodnie elitarne szkoły, to tam uczniowie chodzą w mundurkach. Przywrócenie tego rozwiązania byłoby bardzo dobre. Szkoła nie jest rewią mody, żeby popisywać się tym, kto ma jakie "ciuchy".
Przywrócenie kar cielesnych oraz zniesienie kodeksu praw ucznia
Powinno się przywrócić również kary cielesne. Gdyby nastoletni wątpliwej jakości bohater dostał za swoje przy całej klasie, to raczej wątpliwe, żeby powtórzył swój wyczyn. W szkole powinien panować ład i porządek. Przywracając kary cielesne, również odbudowany zostałby autorytet nauczyciela. Szkoła również powinna móc zostawić ucznia w kozie i ukarać pracą fizyczną.
Zniesiony powinien być również kodeks praw ucznia. Szkoła powinna być traktowana jako miejsce pracy, a nie spotkań z kolegami. Skończyć trzeba z tymi limitami sprawdzianów, kartkówek itd. Uczeń powinien być przygotowany na każdą lekcję. Przywrócić się również powinno powtarzanie klasy na wszystkich etapach edukacji - obecnie graniczy to z cudem, i to nie tylko za słabe wyniki, ale również dyscyplinarne.
Zniesienie Karty Nauczyciela i ograniczenie kompetencji związków zawodowych
Obecnie marnego nauczyciela nie można usunąć ze szkoły, ponieważ chroni go Karta Nauczyciela. Tak samo belfer, który flirtował z uczennicami, jest praktycznie nietykalny, bo też może powołać się na pewne zapisy. Z takich powodów ów świstek powinien zostać anulowany.
Ograniczyć powinno się kompetencje związków zawodowych, bo inaczej żadnych zmian w szkolnictwie nie da się przeprowadzić. Zostaną one bowiem oprotestowane i zablokowane przez ZNP. Giertych i Legutko chcieli dobrze, zaczęli jednak od niewłaściwej strony, najpierw bowiem należało ograniczyć związki zawodowe. Nie może tak być, że jakaś stalinówka z ZNP domaga się wycofania Lalki czy Nie-Boskiej Komedii, bo to rzekomo lektury antysemickie.
Taki wariant w oparciu o kilka wymienionych wyżej punktów jest do przeprowadzenia w obecnych warunkach państwowej centralnie sterowanej szkółki. Pojawia się tylko pytanie: kto zechce to wszystko przeprowadzić? Od biedy można by też wystąpić z obywatelskim projektem ustawy; wymagane 100 tysięcy podpisów dałoby się spokojnie zebrać. Obecnemu gabinetowi zależy jednak na przemysłowej hodowli orwellowskich proletów. A kto przyjdzie po tym tragicznym (nie)rządzie, to tego nie wiemy...
Moim skromnym zdaniem to rodzice powinni odpowiadać za edukację dzieci, czy posyłają do jakiejkolwiek szkoły, czy wynajmują guwernerów itd. Jeżeli by nie zadbali należycie, to klepaliby na starość biedę. Tak więc, jeżeli część ludzi prawicy obawia się, że niektórzy uczyliby swoje dzieci np. ekologizmie, feminizmie et cetera, to mylą się. Lewactwo jakoś swoich idei własnym dzieciom nie chce serwować, tylko posyła je do katolickich prywatnych szkół. Ci sami ludzie opowiadają się za istnieniem ministerstwa edukacji, kuratoriów, monopolem państwa na edukację oraz przymusem szkolnym, co więcej, są tychże najmocniejszymi adwokatami. Mówią, że bez tego to ludzie uczyliby swoje dzieci kreacjonizmu, płaskiej Ziemi czy żydowsko-masońskich rządów nad światem. To jednak tryk słowny, ponieważ lewactwo doskonale wie, że światopogląd konserwatywny jako bardziej "życiowy" i zdroworozsądkowy okazałby się zwycięzcą.
Jednakże prywatyzacja szkolnictwa i zmuszenie ludzi do odpowiedzialności za edukację swoich dzieci nie jest w stanie obecnie przejść. Partia, która chociażby częściowo sprywatyzowałaby szkolnictwo, prawdopodobnie straciłaby większą część poparcia społecznego. Demokracja to niestety podły system sprzyjający populistyczny, zagrywkom w postaci obiecywaniu gruszek na wierzbie. Pewne rzeczy dałyby się przeprowadzić jedynie w autorytaryzmie. Poza tym, ile nas jest, co chcemy, aby rodzice byli w pełni odpowiedzialni za edukację swoich dzieci bądź jej brak. Raczej niewielu. Jesteśmy więc zbyt maluczcy, żeby cokolwiek ruszyć. Co pozostaje zatem? Ponieważ się wszyscy składamy na tą państwową centralnie sterowaną szkółkę, to można by domagać się posprzątania tej stajni Augiasza, jaką ona jest. Co należy przy tej okazji popierać?
Jeżeli już szkoła ma być państwowa, to niech będzie porządna. To ma nie być ogród zoologiczny, w którym uczniowie onanizują się na lekcjach. Tak samo niech nie będą to ochłapy edukacji. Niżej opiszę w kilku punktach, co przydałoby się zrobić.
Podniesienie poziomu nauczania
Podnieść należy poziom zarówno z przedmiotów matematyczno-przyrodniczych jak i humanistycznych. Nie może być tak, że procenty się robi dopiero w gimnazjum. Tak samo dawniej były całki, pochodne, liczby zespolone i macierze w szkole, teraz takie rzeczy robi się dopiero na pierwszym roku studiów przyrodniczych i technicznych. A takie rzeczy to powinny wrócić do szkolnych programów. Przywrócić również należy maturę z matematyki. Tak samo - zrewidować należy listę lektur. Za dawnych czasów np. cała Trylogia była omawiana w szkole. Dlaczego tak nie może być teraz? Również nie widziałbym nic złego, żeby w szkole był taki przedmiot, jak filozofia.
Z logistycznego punktu widzenia to jest do wykonania. Gimnazjum stanowi obecnie powtórkę podstawówki. Czas spędzany w nim jest zatem bezproduktywnie. Część materiału z liceum można zatem spokojnie przerzucić do gimnazjum.
Skończyć powinno się z takimi "zapchajdziurami" jak podstawy przedsiębiorczości czy wychowanie seksualne. Pierwsze dublują treści przekazywane na wiedzy o społeczeństwie. Od rozmów o sprawach damsko-męskich jest dom rodzinny.
Likwidacja centralnego egzaminowania
Na siłę próbując dopasować się do zachodnich standardów, wprowadziliśmy centralne egzaminowanie. Moim zdaniem jest to głupota. Powoduje bowiem spłaszczania się i obniżanie poziomu edukacji. Wszyscy bowiem robią ten materiał, który najczęściej pojawia się na egzaminach. Tak więc poziom wszystkich rodzajów szkół się niejako wyrównuje, a także ulega obniżeniu. Mamy tutaj później do czynienia z pętlą dodatniego sprzężenia zwrotnego, co skutkuje spadkiem poziomu egzaminów. Inna sprawa, że centralne egzaminowanie preferuje najbardziej przeciętnych. Nie ma co się dziwić później pracownikom wyższych uczelni na narzekanie na narybek. Przy okazji rozpędzić można niepotrzebną biurokrację w postaci CKE i OKE, a budynek na ulicy Grzybowskiej zlicytować.
Wprowadzenie szkół dysedukacyjnych
System szkolnictwa ma kierować się pewną efektywnością. Jak popatrzymy na Zachód, to tam najlepsze szkoły prywatne są właśnie dysedukacyjne. Dlaczego nie mielibyśmy takiego rozwiązania wprowadzić zatem u siebie? Robiono zresztą eksperymenty, w których klasy dysedukacyjne osiągały wyższe wyniki niż koedukacyjne. Wielu psychologów i pedagogów popiera takie rozwiązanie. A poza tym czy mężczyzna ma nie być męski, a kobieta kobieca?
Obowiązkowa uniformizacja wszystkich rodzajów szkół
Jeżeli spojrzymy na najlepsze zachodnie elitarne szkoły, to tam uczniowie chodzą w mundurkach. Przywrócenie tego rozwiązania byłoby bardzo dobre. Szkoła nie jest rewią mody, żeby popisywać się tym, kto ma jakie "ciuchy".
Przywrócenie kar cielesnych oraz zniesienie kodeksu praw ucznia
Powinno się przywrócić również kary cielesne. Gdyby nastoletni wątpliwej jakości bohater dostał za swoje przy całej klasie, to raczej wątpliwe, żeby powtórzył swój wyczyn. W szkole powinien panować ład i porządek. Przywracając kary cielesne, również odbudowany zostałby autorytet nauczyciela. Szkoła również powinna móc zostawić ucznia w kozie i ukarać pracą fizyczną.
Zniesiony powinien być również kodeks praw ucznia. Szkoła powinna być traktowana jako miejsce pracy, a nie spotkań z kolegami. Skończyć trzeba z tymi limitami sprawdzianów, kartkówek itd. Uczeń powinien być przygotowany na każdą lekcję. Przywrócić się również powinno powtarzanie klasy na wszystkich etapach edukacji - obecnie graniczy to z cudem, i to nie tylko za słabe wyniki, ale również dyscyplinarne.
Zniesienie Karty Nauczyciela i ograniczenie kompetencji związków zawodowych
Obecnie marnego nauczyciela nie można usunąć ze szkoły, ponieważ chroni go Karta Nauczyciela. Tak samo belfer, który flirtował z uczennicami, jest praktycznie nietykalny, bo też może powołać się na pewne zapisy. Z takich powodów ów świstek powinien zostać anulowany.
Ograniczyć powinno się kompetencje związków zawodowych, bo inaczej żadnych zmian w szkolnictwie nie da się przeprowadzić. Zostaną one bowiem oprotestowane i zablokowane przez ZNP. Giertych i Legutko chcieli dobrze, zaczęli jednak od niewłaściwej strony, najpierw bowiem należało ograniczyć związki zawodowe. Nie może tak być, że jakaś stalinówka z ZNP domaga się wycofania Lalki czy Nie-Boskiej Komedii, bo to rzekomo lektury antysemickie.
Taki wariant w oparciu o kilka wymienionych wyżej punktów jest do przeprowadzenia w obecnych warunkach państwowej centralnie sterowanej szkółki. Pojawia się tylko pytanie: kto zechce to wszystko przeprowadzić? Od biedy można by też wystąpić z obywatelskim projektem ustawy; wymagane 100 tysięcy podpisów dałoby się spokojnie zebrać. Obecnemu gabinetowi zależy jednak na przemysłowej hodowli orwellowskich proletów. A kto przyjdzie po tym tragicznym (nie)rządzie, to tego nie wiemy...
Etykiety:
edukacja,
konserwatyzm,
orwellowscy proleci,
oświata,
PO,
prawica,
szkolnictwo
niedziela, 6 grudnia 2009
Szczyt obłudy: jaką partią jest PiS?
Traktat lizboński został podpisany przez rzekomo narodowo-konserwatywnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej uzależnił on swoje "za" albo "przeciw" od ponownego referendum w Irlandii; jakże ciekawa jest ta unijna demokracja! Ponieważ mieszkańcy celtyckiego tygrysa opowiedzieli się po medialnym praniu mózgu za kasacją swojego państwa, to samo poczynił prezydent Rzeczypospolitej Polski. Nie doszło do jakiś aktów na zasadzie "nie chcem, ale musiem", parafrazując Wałęsę. Tu było zupełnie co innego. Zrobił to przy blaskach fleszy, zapraszając wcześniej całą śmietankę międzynarodowego lewactwa z Brukseli.
Gdybym wcześniej oddał głos na PiS, czułbym teraz gigantycznego moralnego kaca. Najprawdopodobniej jako zwolennik Polski jako państwa suwerennego, a nie fragmentu jakiegoś neontologicznego ZSRR, wycofałbym dla tej partii poparcie. Uznałbym to za szczyt obłudy: tu się mówi o silnej Polsce, a z drugiej strony degraduje się nasze państwo do rangi jakiejś Nadwiślańskiej Europejskiej Republiki Socjalistycznej. Szczęśliwie się jednak złożyło, że póki co oddawałem głos na Unię Polityki Realnej i Prawicę RP. Udało mi się jakoś na taki dziwaczny kompromis nie pójść. Jakoś ciężko mi zrozumieć osoby o poglądach narodowo-konserwatywnych głosujące na taką partię. Dla mnie to stanowi jakąś kwadraturę koła.
Żeby ten problem sobie uzmysłowić, należy dokładnie przeanalizować, jaką partię stanowi PiS? Jakie poglądy prezentują jego twórcy, czyli bracia Kaczyńscy? Czy zatem zwolennicy PiS o poglądach prawicowych sensu stricto nie idą na zbyt wielkie ustępstwa?
Głosowanie nad aktem kasacji Polski jako państwa, to jedno. W Polsce głównym determinantem, kto jest na prawicy, a kto na lewicy, to stosunek do kwestii obyczajowych i światopoglądowych. Przyjrzyjmy się zatem, jak to PiS głosował jako partia rzekomo "narodowo-konserwatywna". (Zresztą jako national conservative określana jest również przez zachodnich publicystów). Swojego czasu próbowano wprowadzić projekt dotyczący wprowadzenia do konstytucji zapisu dotyczącego zakazu aborcji. Spokojnie by to przeszło, gdyby część posłów właśnie PiS się nie wyłamała i zagłosowała przeciwko. Innym jaskrawym przykładem jest uwalenie ustawy lustracyjnej i dekomunizacyjnej. Znowu doszło do wolty części PiS-u. Dziwne byłoby, gdyby coś takiego w ogóle nie miało miejsca. W końcu część członków PiS - nie ma co takich rzeczy chować pod dywan - podcięłaby sobie gałąź, na której siedzi. To dawni członkowie PZPR. Kiedy było głosowanie na temat kary śmierci, cały klub parlamentarny PiS opuścił salę obrad. Zachował się jak klasyczna lewica znana z pobłażliwości wobec bandytyzmu. Lansowano swego czasu ustawę mającą zakazać produkcji i dystrybucji pornografii. Projekt też upadł. W końcu głosowanie dotyczące ustanowienia Trzech Króli dniem wolnym od pracy. Tak było za czasów II RP, dopiero komuniści zlikwidowali. I nic z tego nie wyszło. Wychodzi na to, że PiS dużo gada, a jak przychodzi co do czego, to wszystko ramoli, jak leci. Po przeanalizowaniu stosunku partii do wyżej wymienionych postulatów, należy uznać ją za światopoglądowo lewicową.
Przypomnieć tutaj należy słynne porównanie szamba do perfumerii dokonane przez ojca Tadeusza Rydzyka. Skwitował on tak zachowanie małżonki prezydenta, która zaprosiła działaczki na rzecz wyimaginowanych "praw kobiet" (a kiedy przyjdzie czas na Front Wyzwolenia Minerałów?). Również swego czasu Nelly Rokita wypowiadała się jak najbardziej zagorzała feministka. Jaką partią zatem może być pod względem światopoglądowym PiS? Tak samo sprzeciwia się dostępowi cywili do broni palnej. No i taką partię mamy nazywać prawicową bądź konserwatywną? To byłby chyba kiepski żart.
Wypada również przy tej okazji zwrócić stosunek tego ugrupowania do konstrukcji państwa i kwestii gospodarczych. PiS sprzeciwia się decentralizacji. Opowiada się za istnieniem państwowych przedsiębiorstw - kopalń, elektrowni, fabryk broni, banków, giełdy, petrochemii, zakładów produkujących leki czy nawozy sztuczne, poczty, kolei oraz innych narodowych przewoźników. Postulował nacjonalizację stoczni, a jeszcze wcześniej śmieciarzy. W tym ostatnim chciał wprowadzić jeszcze podatek śmieciowy. Za czasów sławetnej koalicji próbowano przeforsować ustawę, która pozwoliłaby znacjonalizować przedsiębiorstwo, jeżeli zostałoby uznane ono za strategiczne. PiS wyraża również opór wobec prywatyzacji służby zdrowia. Tak więc PiS nie ma nic wspólnego z prawicową koncepcją państwa, kiedy zajmuje się ono bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym, egzekucją i stanowieniem prawa oraz podstawową infrastrukturą; cała reszta znajduje się natomiast w rękach prywatnych.
Reasumując, patrząc na kwestie światopoglądowe oraz ekonomiczne mamy tutaj do czynienia z typową partią lewicową w obecnym wydaniu. To nawet nie narodowa lewica jak LPR czy Samoobrona, tylko zwykła socjaldemokracja. Co zatem taka partia robi po prawej stronie sceny politycznej? Trzeba tutaj odwołać się do historii. Kaczyński w swojej wczesnej karierze od "prawej nogi" się odcinał. Mówił na przykład, że ZChN na najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski. Jego światopogląd to była udecja lekko zabarwiona antykomunizmem. W końcu nie znalazł się w UD tylko dlatego, że znajdowałby się tam niżej niż kosze na śmieci. Wszystkie ważne stanowiska zostały już bowiem obstawione. Trzeba było zatem znaleźć odpowiednią niszę. Tą okazał się narodowo-katolicki elektorat. Mamy zatem wyjaśniony cały fenomen Kaczyńskiego.
Ktoś może tutaj powiedzieć, że dlaczego w takim razie media tak go atakują? Swojego czasu Szabas Zeitung krytykowała bardzo mocno Wałęsę, że to autokrata, dyktator, ergo antysemita. Gdy okazało się, że Wałęsa był "Bolkiem" czy oddawał mocz do wody święconej, stał się świeckim świętym z namaszczenia bunkra z Czerskiej. Tu mamy zatem do czynienia z cyklami koniunkturalnymi. Teoretycznie możemy sobie wyobrazić, że Kaczyński też zostałby świeckim świętym z namaszczenia odpowiednich wydawnictw czy komercyjnych stacji radiowych albo telewizyjnych. Wracając jednak do tematu różnych anatem pod adresem PiS... Przecież musimy wiedzieć, że czy to PiS, PO, SLD czy PSL, to nie ma żadnego znaczenia. To wszystko jedna banda czworga. Skutkiem jej rządów jest jedynie większa progresja światopoglądowa oraz biurokracja przyrastająca w tempie geometrycznym. To kukiełkowy teatrzyk rozgrywany przed niezorientowanymi wyborcami. Trzeba zatem znaleźć jakiś szwarccharakter, no i taki jest - ten Kaczyński, któremu przyprawia się "prawicową" bądź nawet "ultraprawicową" gębę (w zamyśle faszysta, klasyczna lewicowa projekcja). Jako całkowite antypody tego wykreowanego Ciemnogrodu wynajduje się inne ugrupowanie. Teraz za takiego robi Tusk, ale możliwe, że on się władcom kukiełek może znudzić, wówczas zostanie wymieniony na lepszy model. Taki sam los może również spotkać drugą stronę, czyli Kaczyńskiego. Nie wiadomo, czy role się nie odwrócą. Swego czasu taki Niesiołowski, gdy grzmiał na Kwaśniewskiego per "pornoprezydent", robił za niedobrego wilka lub smoka z baśni. Teraz robi za jakiegoś rycerza rozprawiającego się z takimi bestiami.
Do zwolenników PiS: no i jaki sens popierać bandę czworga?
Gdybym wcześniej oddał głos na PiS, czułbym teraz gigantycznego moralnego kaca. Najprawdopodobniej jako zwolennik Polski jako państwa suwerennego, a nie fragmentu jakiegoś neontologicznego ZSRR, wycofałbym dla tej partii poparcie. Uznałbym to za szczyt obłudy: tu się mówi o silnej Polsce, a z drugiej strony degraduje się nasze państwo do rangi jakiejś Nadwiślańskiej Europejskiej Republiki Socjalistycznej. Szczęśliwie się jednak złożyło, że póki co oddawałem głos na Unię Polityki Realnej i Prawicę RP. Udało mi się jakoś na taki dziwaczny kompromis nie pójść. Jakoś ciężko mi zrozumieć osoby o poglądach narodowo-konserwatywnych głosujące na taką partię. Dla mnie to stanowi jakąś kwadraturę koła.
Żeby ten problem sobie uzmysłowić, należy dokładnie przeanalizować, jaką partię stanowi PiS? Jakie poglądy prezentują jego twórcy, czyli bracia Kaczyńscy? Czy zatem zwolennicy PiS o poglądach prawicowych sensu stricto nie idą na zbyt wielkie ustępstwa?
Głosowanie nad aktem kasacji Polski jako państwa, to jedno. W Polsce głównym determinantem, kto jest na prawicy, a kto na lewicy, to stosunek do kwestii obyczajowych i światopoglądowych. Przyjrzyjmy się zatem, jak to PiS głosował jako partia rzekomo "narodowo-konserwatywna". (Zresztą jako national conservative określana jest również przez zachodnich publicystów). Swojego czasu próbowano wprowadzić projekt dotyczący wprowadzenia do konstytucji zapisu dotyczącego zakazu aborcji. Spokojnie by to przeszło, gdyby część posłów właśnie PiS się nie wyłamała i zagłosowała przeciwko. Innym jaskrawym przykładem jest uwalenie ustawy lustracyjnej i dekomunizacyjnej. Znowu doszło do wolty części PiS-u. Dziwne byłoby, gdyby coś takiego w ogóle nie miało miejsca. W końcu część członków PiS - nie ma co takich rzeczy chować pod dywan - podcięłaby sobie gałąź, na której siedzi. To dawni członkowie PZPR. Kiedy było głosowanie na temat kary śmierci, cały klub parlamentarny PiS opuścił salę obrad. Zachował się jak klasyczna lewica znana z pobłażliwości wobec bandytyzmu. Lansowano swego czasu ustawę mającą zakazać produkcji i dystrybucji pornografii. Projekt też upadł. W końcu głosowanie dotyczące ustanowienia Trzech Króli dniem wolnym od pracy. Tak było za czasów II RP, dopiero komuniści zlikwidowali. I nic z tego nie wyszło. Wychodzi na to, że PiS dużo gada, a jak przychodzi co do czego, to wszystko ramoli, jak leci. Po przeanalizowaniu stosunku partii do wyżej wymienionych postulatów, należy uznać ją za światopoglądowo lewicową.
Przypomnieć tutaj należy słynne porównanie szamba do perfumerii dokonane przez ojca Tadeusza Rydzyka. Skwitował on tak zachowanie małżonki prezydenta, która zaprosiła działaczki na rzecz wyimaginowanych "praw kobiet" (a kiedy przyjdzie czas na Front Wyzwolenia Minerałów?). Również swego czasu Nelly Rokita wypowiadała się jak najbardziej zagorzała feministka. Jaką partią zatem może być pod względem światopoglądowym PiS? Tak samo sprzeciwia się dostępowi cywili do broni palnej. No i taką partię mamy nazywać prawicową bądź konserwatywną? To byłby chyba kiepski żart.
Wypada również przy tej okazji zwrócić stosunek tego ugrupowania do konstrukcji państwa i kwestii gospodarczych. PiS sprzeciwia się decentralizacji. Opowiada się za istnieniem państwowych przedsiębiorstw - kopalń, elektrowni, fabryk broni, banków, giełdy, petrochemii, zakładów produkujących leki czy nawozy sztuczne, poczty, kolei oraz innych narodowych przewoźników. Postulował nacjonalizację stoczni, a jeszcze wcześniej śmieciarzy. W tym ostatnim chciał wprowadzić jeszcze podatek śmieciowy. Za czasów sławetnej koalicji próbowano przeforsować ustawę, która pozwoliłaby znacjonalizować przedsiębiorstwo, jeżeli zostałoby uznane ono za strategiczne. PiS wyraża również opór wobec prywatyzacji służby zdrowia. Tak więc PiS nie ma nic wspólnego z prawicową koncepcją państwa, kiedy zajmuje się ono bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym, egzekucją i stanowieniem prawa oraz podstawową infrastrukturą; cała reszta znajduje się natomiast w rękach prywatnych.
Reasumując, patrząc na kwestie światopoglądowe oraz ekonomiczne mamy tutaj do czynienia z typową partią lewicową w obecnym wydaniu. To nawet nie narodowa lewica jak LPR czy Samoobrona, tylko zwykła socjaldemokracja. Co zatem taka partia robi po prawej stronie sceny politycznej? Trzeba tutaj odwołać się do historii. Kaczyński w swojej wczesnej karierze od "prawej nogi" się odcinał. Mówił na przykład, że ZChN na najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski. Jego światopogląd to była udecja lekko zabarwiona antykomunizmem. W końcu nie znalazł się w UD tylko dlatego, że znajdowałby się tam niżej niż kosze na śmieci. Wszystkie ważne stanowiska zostały już bowiem obstawione. Trzeba było zatem znaleźć odpowiednią niszę. Tą okazał się narodowo-katolicki elektorat. Mamy zatem wyjaśniony cały fenomen Kaczyńskiego.
Ktoś może tutaj powiedzieć, że dlaczego w takim razie media tak go atakują? Swojego czasu Szabas Zeitung krytykowała bardzo mocno Wałęsę, że to autokrata, dyktator, ergo antysemita. Gdy okazało się, że Wałęsa był "Bolkiem" czy oddawał mocz do wody święconej, stał się świeckim świętym z namaszczenia bunkra z Czerskiej. Tu mamy zatem do czynienia z cyklami koniunkturalnymi. Teoretycznie możemy sobie wyobrazić, że Kaczyński też zostałby świeckim świętym z namaszczenia odpowiednich wydawnictw czy komercyjnych stacji radiowych albo telewizyjnych. Wracając jednak do tematu różnych anatem pod adresem PiS... Przecież musimy wiedzieć, że czy to PiS, PO, SLD czy PSL, to nie ma żadnego znaczenia. To wszystko jedna banda czworga. Skutkiem jej rządów jest jedynie większa progresja światopoglądowa oraz biurokracja przyrastająca w tempie geometrycznym. To kukiełkowy teatrzyk rozgrywany przed niezorientowanymi wyborcami. Trzeba zatem znaleźć jakiś szwarccharakter, no i taki jest - ten Kaczyński, któremu przyprawia się "prawicową" bądź nawet "ultraprawicową" gębę (w zamyśle faszysta, klasyczna lewicowa projekcja). Jako całkowite antypody tego wykreowanego Ciemnogrodu wynajduje się inne ugrupowanie. Teraz za takiego robi Tusk, ale możliwe, że on się władcom kukiełek może znudzić, wówczas zostanie wymieniony na lepszy model. Taki sam los może również spotkać drugą stronę, czyli Kaczyńskiego. Nie wiadomo, czy role się nie odwrócą. Swego czasu taki Niesiołowski, gdy grzmiał na Kwaśniewskiego per "pornoprezydent", robił za niedobrego wilka lub smoka z baśni. Teraz robi za jakiegoś rycerza rozprawiającego się z takimi bestiami.
Do zwolenników PiS: no i jaki sens popierać bandę czworga?
środa, 24 czerwca 2009
Sprawa pewnego zaszczytu - polemika z Januszem Korwin-Mikke
Uważam siebie za skromnego bloggerem. Więcej, nie mam żadnych aspiracji stać się opiniotwórczym, który spędzałby sen z powiek elitom politycznym. Zajmuję się tym wszystkim nie jako "po godzinach" i nawet nie liczę na to, że jakiś znany w środowisku publicysta zechce z moimi tezami polemizować. A jednak... Najwyższy Czas! kupuję ostatnio nieregularnie tak, co dwa trzy tygodnie z reguły. Dzisiaj tknęło mnie i postanowiłem w pobliskim salonie prasowym nabyć. No i co ja tam znalazłem? Janusz Korwin-Mikke podjął polemikę z moim jednym starszym tekstem na temat swoich przekonań. Chodzi tutaj konkretnie o felieton Walka na obie strony opublikowany, rzecz, jasna w ostatnim numerze NCz!. Postanowiłem przyjąć rękawicę i zmierzyć się z tym.
No i co tam znajdujemy?
Często obrywam za "radykalizm". W rzeczywistości jestem centrowcem (...) UPR ma w gruncie rzeczy program centrowy. Bici jesteśmy (np. przez "postępowców"), za to że podkreślamy rolę Wiary, a także Tradycji - natomiast przez reakcjonistów za to, że bynajmniej nie popieramy we wszystkim Kościoła rzymskokatolickiego. I podobnie w innych dziedzinach.
Jeżeli chodzi o centrum, to jest z nim, jak w pewnym dowcipie o zwierzętach. Lew, ich król, kazał po prawo stanąć zwierzętom mądrym, a po lewo pięknym. W środku została żaba. Lew się jej zapytuje, dlaczego nie pójdzie na jedną ze stron. Żaba odpowiada, że jest zarówno mądra jak i piękna. Podobny paradoks ma centrum. W polityce to trochę wzięte z jednego, a trochę z drugiego, więc to taki miszmasz, pozszywane kawałki, które do siebie nie pasują. Mamy takie chimery, które jakoś - mimo wszystko - funkcjonują.
To zatem jak jest z centrowym charakterem poglądów Janusza Korwin-Mikkego. Jeżeli jest centrowcem, czy tam centrystą, to względem jakiego układu odniesienia? Czy jest nim wspomniany "reakcjonizm-postępowość", czy jakiś inny?
Poza tym z reguły mój interlokutor wypowiadał się na temat prawicy, więc jego klasyfikacja swoich własnych przekonań budzi co najmniej moje zdziwienie.
Otóż to absurd. Liberalizm (klasyczny) oczywiście i socjalizm to niemal przeciwieństwa. O wiele łatwiej z socjalistami dochodzą do ładu konserwatyści (przykładem są konserwatyści w PiS), nie wierzący w jednostkę, lecz w "Naród" lub, co gorsza, w "Społeczeństwo".
{Kirker} tego nie zauważa - i brnie dalej
Czy liberalizm (klasyczny) i socjalizm są przeciwieństwami? Obydwie są ideologiami wyrosłymi z Oświecenia. Z punktu widzenia ewolucji systemów polityczno-prawnych można je przeciwstawić konserwatyzmowi, a nie sobie wzajemnie, przy tym konserwatyzm będzie tam prawicowy, a liberalizm wespół z socjalizmem - lewicowy. Do tego, że współczesna lewica stanowi pochodną oświeceniowego liberalizmu można dojść, analizując jej postulaty. A skąd się wziął na przykład antyklerykalizm komunistów czy współczesnej socjaldemokracji? Z niczego innego tylko klasycznego liberalizmu. Ten bowiem był wrogi wobec wszelkich form transcendencji. Zamienianie cerkwi na muzea ateizmu czy też państwowy ateizm Francji czy Korei Północnej nie wziął się z kosmosu.
Socjalizm jest ewolucyjnym produktem klasycznego liberalizmu. Wynika to między innymi z jego egalitaryzmu. Poza tym można pokazać stadia pośrednie między liberalizmem a socjalizmem, na przykład socjalliberalizm wymyślony przez Johna Stuarta Milla.
Następną kwestią jest jeszcze podstawowe założenie obydwu systemów. Konserwatyzm wychodzi z założenia negatywnego obrazu natury ludzkiej. Wszystkie doktryny wywodzące się z Oświecenia cechuje gnoza polityczna. Założenie to polega na tym, iż pojedynczy człowiek jest dobry, natomiast cały konstrukt społeczny jest zły, więc wymaga przemodelowania. Pozytywizm antropologiczny jest zatem podstawowym twierdzeniem liberalizmu. Jednostka jest z natury dobra, nie potrzebuje więc żadnych hamulców. Liberalizm zakłada, że człowiek jest w stanie sam z siebie stworzyć nowe normy moralne inne niż niż uprzednio istniejące. Pytanie, czy np. ta nowa moralność może zakładać znaczną redystrybucję państwowych dochodów, a przy tym np. nacjonalizację największych przedsiębiorstw zgrupowanych w trustach? Oczywiście, że może. Liberalizm zakłada przy tej okazji etyczny relatywizm, zatem wszyscy mają rację. Zdanie "państwo powinno nam dostarczać gaz, prąd, energię cieplną" jest tak samo poprawne jak to, że "podmioty prywatne powinny nam dostarczać gaz, prąd, energię cieplną, a państwo jest od zajmowania się bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym". Tak samo wszystko można redefiniować: można uznać, że bytami osobowymi są człowiek od drugiego miesiąca życia, świnia, małpy człekokształtne, ponieważ czują ból i mogą sobie to uświadomić (podejście tzw. empatocentryczne), a nie że osobą jest człowiek niezależnie od fazy rozwojowej, w której się aktualnie znajduje (podejście absolutystyczne). Tego typu sztuczki umożliwiają założenia klasycznego liberalizmu. Tak więc liberalizm może stopniowo ewoluować w socjalizm, a dalej nawet w ustrój totalitarny, właśnie ze względu na wspomniane wyżej założenie relatywizmu leżące u jego podstaw.
Czy konserwatyzm wierzy bądź nie wierzy w jednostkę? Konserwatyści unikają absolutyzacji jednostki w przeciwieństwie do liberałów. Zauważają, że ta pojedyncza jednostka siłą rzeczy do jakiś struktur przynależy, czy jest to rodzina, grupa religijna, naród, cały krąg cywilizacyjny. Uważają, że ludzie nie są tam samotnie krążącymi atomami, jak to próbują cały czas udowodnić liberałowie. Klasyk tradycjonalistycznego konserwatyzmu Joseph de Mainstre napisał swojego czasu, że spotykał Francuzów, natomiast nigdy w życiu nie widział Francuza. Zdaniem konserwatystów człowiek żyje w pewnym konstrukcie społecznym, bez którego to nie mógłby w ogóle istnieć. Istnienie człowieka bowiem opiera się na interakcjach z innymi jednostkami w obrębie poszczególnych struktur społecznych.
Konserwatyści dogadujący się z socjalistami - to już jest ciekawostka. Przecież konserwatyzm, jakby wziąć bezwzględnie postulaty - zarówno obyczajowo-światopoglądowe jak i ekonomiczne - stoi w całkowitej sprzeczności w stosunku do socjalizmu. (Nie wychodzę tutaj z podziału filogenetycznego ideologii politycznych, tylko porównywania haseł głoszonych przez dwie wzmiankowane grupy). Konserwatysta zatem nie może się dogadywać z socjalistami, ponieważ nie ma żadnej płaszczyzny porozumienia między tymi grupami, jeżeli chodzi o same postulaty. Chyba, że mamy partię politycznego głównego nurtu, do której lgną najróżniejsze indywidua za przysłowiowym chlebkiem... to wtedy się takie sytuacje mogą zdarzać.
A narodowy socjalizm. To był klasyczny, lewicowy, populistyczny wytwór. Tutaj polecam ostatni tekst "Coś" i lewicowość, gdzie ukazałem tworzenie się takich bytów jak faszyzm, nazizm czy też komunizm w wersji (neo)stalinowskiej. Fakt, część konserwatystów tam przeniknęła jak np. Carl Schmidt. Wielu miało jednak z narodowo-socjalistyczną władzą problemy.
Czy ja pewnych rzeczy nie zauważam, czy się mylę? To już jest inna para kaloszy. Okazuje się, że liberalizm ma dużo wspólnego z socjalizmem - część postulatów np. moralny indyferentyzm i antyklerykalizm. Do tego dochodzi również scjentyzm w obydwu systemach. Poza tym klasyczny liberalizm ma się tak do socjalizmu jak rodzic do swojego dziecka.
Otóż mają się jak ogień i woda. Np. ogień w palenisku i woda w tendrze lokomotywy. Obydwa składniki są niezbędne
Weźmy pod uwagę to, co napisałem wyżej. Podstawą prądów, powiedzmy, oświeceniowych, jest pozytywizm antropologiczny. Konserwatyzm zakłada negatywny obraz natury ludzkiej. Tak więc, jak można jedno z drugim połączyć. Tutaj mamy sytuację taką, jak w logice czy matematyce. W klasycznej arystotelesowskiej logice nie może istnieć rzecz nie będąca ani prawdą, ani fałszem, chyba że przyjmiemy logikę wielowartościową bądź logikę intuicjonistyczną. Po prostu albo jest się za pozytywizmem antropologicznym (i między innymi tym szlachetnym dzikusem ze spuścizny Jeana Jacquesa Rousseau), albo jest się za negatywnym obrazem natury ludzkiej. Tu nie można stanąć sobie w rozkroku i brać raz jedno, a raz drugie. U podstaw wszystkiego muszą być jasne założenia. Jeżeli tych nie ma, to cała doktryna jest niespójna.
Argument z ogniem w palenisku i wodą w tendrze lokomotywy jest na poziomie zabawy słownej z komiksu o Tytusie, Romku i A'Tomku: "pieniądze to grunt, grunt to ziemia, ziemia to matka". Równie dobrze mogłoby być tam napisane o lawach poduszkowych jako fenomenie geologicznym wymagającym zaistnienia wydobywającej się magmy (rzeczony "ogień") oraz wody morskiej (rzeczona "woda").
Jest to o tyle ciekawe, że parę miesięcy później {Kirker} po przemyśleniu dostrzegł, że mam tu rację: lepiej kandydatkę na puszczalską wydać za mąż - to matka najlepiej wie, kiedy... A co do prostytucji - to nawet św. Tomasz z Akwinu był za jej legalizacją. Choćby dlatego, że nie da się jej wyplenić. Taka Tradycja.
W tekście Mea culpa rozwinąłem założenia przyjęte przez Janusza Korwin-Mikkego. Stwierdziłem, iż w przypadku dorosłości dziecka lepiej będzie, gdy będą decydowali rodzice. Zaznaczyłem również, że powinna istnieć możliwość wydania dziecka za mąż. Nie określiłem dokładnie, czy to ma być córka, czy syn. Mój interlokutor w jednym wpisie na swoim blogu wyraził się bardzo precyzyjnie, powołując się przy okazji na Laurę i Petrarkę. Granicę pożycia seksualnego zatem definiowano by dwojako - albo przez określenie dorosłości, albo - ewentualna furtka - przez ożenek potomka. Polecam również tutaj swój ogólniejszy tekst Podstawowa komórka społeczna, w którym również ten problem - co prawda bardziej zdawkowo - został poruszony.
Odnośnie prostytucji i argumentu "a bo tego nie da się wyplenić". Żeby nie bawić się w szczegóły nie da się wyplenić kradzieży, morderstw, czy wobec tego mamy w ogóle jakikolwiek system prawny? Ewentualny argument z rozwojem przestępczości zorganizowanej też tutaj nie działa. Można tutaj wykonać bardzo prosty eksperyment myślowy, żeby udowodnić jego błędność. Najpierw legalizujemy narkotyki i prostytucję, to ta mafia przerzuca się na co innego. Na przykład przejmują całe podziemie aborcyjne oraz dobijają starców za pomocą tzw. eutanazji. Co wobec tego robi władza. Żeby obniżyć przestępczość, legalizuje następne plagi społeczne. Tak to się stopniowo zapętla, aż dochodzimy do takiego punktu, że po co prawo, jak jego nie będzie, to znikną również w ogóle przestępstwa.
{Kirker} nie dostrzega zależności między tymi zjawiskami! Widzi osobno: "że Stasiek, że koń, że drzewo". Nie widzi, że społeczeństwo przestało dbać o etykę, ponieważ wyręcza je w tym aparat państwowy!!! Po co potępiać narkomana, skoro zrobi to państwo (...) Gdyby rodzice wiedzieli, że nikt im nie pomoże, nikt nie będzie "za darmo" leczył ich dziecka, że to oni będą musieli płacić za spowodowane przez nie szkody - to bardzo by tego dziecka pilnowali...
Tutaj mamy do czynienia z podejściem ahistorycznym nie biorącym pewnych zmian pod uwagę. Wspomniałem w tekście, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych miało miejsce zdarzenie określane mianem rewolucji seksualnej. Pewne wzorce zachowań zostały wówczas bardzo mocno spopularyzowane przez popkulturę. W ogóle w tamtym okresie społeczeństwa zostały postawione do góry nogami. Żeby starać się to wszystko wyprostować trzeba pewnych rzeczy zakazywać, bo inaczej cała społeczność się sypie. Przetrącone bowiem zostają jej filary.
Czy za amoralność społeczeństwa odpowiada rozrost aparatu państwowego? I tak, i nie. Rozwój socjalizmu doprowadził do zepsucia społecznego. To jeden z powodów, dla których konserwatyści tacy jak moja osoba welfare state potępiają. To była uwaga dotycząca samej konstrukcji państwa. Teraz dochodzimy do następnej kwestii. Konserwatyści są za tym, żeby państwo było stróżem moralności. Czy więc mogą odpowiadać w ten sposób za amoralność społeczeństwa? Raczej nie. Ludzie jako emergentna suma jednostek są bezmyślni (dlatego też demokracja nie będzie działać) i mają skłonność do akceptowania zastanego systemu prawnego.
Poza tym jakby co, jestem za sprywatyzowaniem tego całego socjału - szkolnictwa, służby zdrowia, ubezpieczeń i opieki społecznej. Państwo bowiem ma inny zakres obowiązków.
Konserwatywny liberalizm opiera się na zasadzie: "Chcącemu nie dzieje się krzywda". Wierzą w nią zarówno konserwatyści jak i (klasyczni) liberałowie
Myślę, że różnice między konserwatyzmem a liberalizmem konserwatywnym jest następujące. Konserwatyści uważają, że wartości moralne mają podstawy transcendentalistyczne, czyli że zostały ustanowione przez Boga. Konserwatywny liberalizm wychodzi z fundamentu ateistycznego. Uważa, że moralność powstała na drodze ewolucji społecznej, szeregu prób i błędów, więc dany system moralny, skoro wypróbowany, to musi być skuteczny. Tak to przynajmniej udowadniali David Hume i Alexis de Tocqueville. Z tego wynika również inna istotna różnica. Konserwatyzm będzie dążyć do państwa katolickiego, natomiast liberalizm konserwatywny do neutralnego światopoglądowo.
Mam wspólnego wroga: socjalizm. Może by przestać się kłócić?
Chyba tam zamiast "mam" powinno być "mamy". Wówczas wszystko by się zgadzało. Bardzo się cieszę, że główny antysocjalista kraju wystawił mi odpowiedni certyfikat antysocjalizmu. A czy przestać się kłócić? Prawica już tak ma, że wewnątrz tego środowiska rozgrywa się wewnętrzna walka ideologiczna. Nie jesteśmy jakimś homogenicznym środowiskiem jak laicka lewica: czym się różni taki Napieralski od Senyszynowej na gruncie ideologicznym?
No i tyle polemiki. Na zakończenie, chciałem stwierdzić, że w życiu nie spodziewałbym się, iż moim blogiem zainteresuje się tak znany publicysta...
No i co tam znajdujemy?
Często obrywam za "radykalizm". W rzeczywistości jestem centrowcem (...) UPR ma w gruncie rzeczy program centrowy. Bici jesteśmy (np. przez "postępowców"), za to że podkreślamy rolę Wiary, a także Tradycji - natomiast przez reakcjonistów za to, że bynajmniej nie popieramy we wszystkim Kościoła rzymskokatolickiego. I podobnie w innych dziedzinach.
Jeżeli chodzi o centrum, to jest z nim, jak w pewnym dowcipie o zwierzętach. Lew, ich król, kazał po prawo stanąć zwierzętom mądrym, a po lewo pięknym. W środku została żaba. Lew się jej zapytuje, dlaczego nie pójdzie na jedną ze stron. Żaba odpowiada, że jest zarówno mądra jak i piękna. Podobny paradoks ma centrum. W polityce to trochę wzięte z jednego, a trochę z drugiego, więc to taki miszmasz, pozszywane kawałki, które do siebie nie pasują. Mamy takie chimery, które jakoś - mimo wszystko - funkcjonują.
To zatem jak jest z centrowym charakterem poglądów Janusza Korwin-Mikkego. Jeżeli jest centrowcem, czy tam centrystą, to względem jakiego układu odniesienia? Czy jest nim wspomniany "reakcjonizm-postępowość", czy jakiś inny?
Poza tym z reguły mój interlokutor wypowiadał się na temat prawicy, więc jego klasyfikacja swoich własnych przekonań budzi co najmniej moje zdziwienie.
Otóż to absurd. Liberalizm (klasyczny) oczywiście i socjalizm to niemal przeciwieństwa. O wiele łatwiej z socjalistami dochodzą do ładu konserwatyści (przykładem są konserwatyści w PiS), nie wierzący w jednostkę, lecz w "Naród" lub, co gorsza, w "Społeczeństwo".
{Kirker} tego nie zauważa - i brnie dalej
Czy liberalizm (klasyczny) i socjalizm są przeciwieństwami? Obydwie są ideologiami wyrosłymi z Oświecenia. Z punktu widzenia ewolucji systemów polityczno-prawnych można je przeciwstawić konserwatyzmowi, a nie sobie wzajemnie, przy tym konserwatyzm będzie tam prawicowy, a liberalizm wespół z socjalizmem - lewicowy. Do tego, że współczesna lewica stanowi pochodną oświeceniowego liberalizmu można dojść, analizując jej postulaty. A skąd się wziął na przykład antyklerykalizm komunistów czy współczesnej socjaldemokracji? Z niczego innego tylko klasycznego liberalizmu. Ten bowiem był wrogi wobec wszelkich form transcendencji. Zamienianie cerkwi na muzea ateizmu czy też państwowy ateizm Francji czy Korei Północnej nie wziął się z kosmosu.
Socjalizm jest ewolucyjnym produktem klasycznego liberalizmu. Wynika to między innymi z jego egalitaryzmu. Poza tym można pokazać stadia pośrednie między liberalizmem a socjalizmem, na przykład socjalliberalizm wymyślony przez Johna Stuarta Milla.
Następną kwestią jest jeszcze podstawowe założenie obydwu systemów. Konserwatyzm wychodzi z założenia negatywnego obrazu natury ludzkiej. Wszystkie doktryny wywodzące się z Oświecenia cechuje gnoza polityczna. Założenie to polega na tym, iż pojedynczy człowiek jest dobry, natomiast cały konstrukt społeczny jest zły, więc wymaga przemodelowania. Pozytywizm antropologiczny jest zatem podstawowym twierdzeniem liberalizmu. Jednostka jest z natury dobra, nie potrzebuje więc żadnych hamulców. Liberalizm zakłada, że człowiek jest w stanie sam z siebie stworzyć nowe normy moralne inne niż niż uprzednio istniejące. Pytanie, czy np. ta nowa moralność może zakładać znaczną redystrybucję państwowych dochodów, a przy tym np. nacjonalizację największych przedsiębiorstw zgrupowanych w trustach? Oczywiście, że może. Liberalizm zakłada przy tej okazji etyczny relatywizm, zatem wszyscy mają rację. Zdanie "państwo powinno nam dostarczać gaz, prąd, energię cieplną" jest tak samo poprawne jak to, że "podmioty prywatne powinny nam dostarczać gaz, prąd, energię cieplną, a państwo jest od zajmowania się bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym". Tak samo wszystko można redefiniować: można uznać, że bytami osobowymi są człowiek od drugiego miesiąca życia, świnia, małpy człekokształtne, ponieważ czują ból i mogą sobie to uświadomić (podejście tzw. empatocentryczne), a nie że osobą jest człowiek niezależnie od fazy rozwojowej, w której się aktualnie znajduje (podejście absolutystyczne). Tego typu sztuczki umożliwiają założenia klasycznego liberalizmu. Tak więc liberalizm może stopniowo ewoluować w socjalizm, a dalej nawet w ustrój totalitarny, właśnie ze względu na wspomniane wyżej założenie relatywizmu leżące u jego podstaw.
Czy konserwatyzm wierzy bądź nie wierzy w jednostkę? Konserwatyści unikają absolutyzacji jednostki w przeciwieństwie do liberałów. Zauważają, że ta pojedyncza jednostka siłą rzeczy do jakiś struktur przynależy, czy jest to rodzina, grupa religijna, naród, cały krąg cywilizacyjny. Uważają, że ludzie nie są tam samotnie krążącymi atomami, jak to próbują cały czas udowodnić liberałowie. Klasyk tradycjonalistycznego konserwatyzmu Joseph de Mainstre napisał swojego czasu, że spotykał Francuzów, natomiast nigdy w życiu nie widział Francuza. Zdaniem konserwatystów człowiek żyje w pewnym konstrukcie społecznym, bez którego to nie mógłby w ogóle istnieć. Istnienie człowieka bowiem opiera się na interakcjach z innymi jednostkami w obrębie poszczególnych struktur społecznych.
Konserwatyści dogadujący się z socjalistami - to już jest ciekawostka. Przecież konserwatyzm, jakby wziąć bezwzględnie postulaty - zarówno obyczajowo-światopoglądowe jak i ekonomiczne - stoi w całkowitej sprzeczności w stosunku do socjalizmu. (Nie wychodzę tutaj z podziału filogenetycznego ideologii politycznych, tylko porównywania haseł głoszonych przez dwie wzmiankowane grupy). Konserwatysta zatem nie może się dogadywać z socjalistami, ponieważ nie ma żadnej płaszczyzny porozumienia między tymi grupami, jeżeli chodzi o same postulaty. Chyba, że mamy partię politycznego głównego nurtu, do której lgną najróżniejsze indywidua za przysłowiowym chlebkiem... to wtedy się takie sytuacje mogą zdarzać.
A narodowy socjalizm. To był klasyczny, lewicowy, populistyczny wytwór. Tutaj polecam ostatni tekst "Coś" i lewicowość, gdzie ukazałem tworzenie się takich bytów jak faszyzm, nazizm czy też komunizm w wersji (neo)stalinowskiej. Fakt, część konserwatystów tam przeniknęła jak np. Carl Schmidt. Wielu miało jednak z narodowo-socjalistyczną władzą problemy.
Czy ja pewnych rzeczy nie zauważam, czy się mylę? To już jest inna para kaloszy. Okazuje się, że liberalizm ma dużo wspólnego z socjalizmem - część postulatów np. moralny indyferentyzm i antyklerykalizm. Do tego dochodzi również scjentyzm w obydwu systemach. Poza tym klasyczny liberalizm ma się tak do socjalizmu jak rodzic do swojego dziecka.
Otóż mają się jak ogień i woda. Np. ogień w palenisku i woda w tendrze lokomotywy. Obydwa składniki są niezbędne
Weźmy pod uwagę to, co napisałem wyżej. Podstawą prądów, powiedzmy, oświeceniowych, jest pozytywizm antropologiczny. Konserwatyzm zakłada negatywny obraz natury ludzkiej. Tak więc, jak można jedno z drugim połączyć. Tutaj mamy sytuację taką, jak w logice czy matematyce. W klasycznej arystotelesowskiej logice nie może istnieć rzecz nie będąca ani prawdą, ani fałszem, chyba że przyjmiemy logikę wielowartościową bądź logikę intuicjonistyczną. Po prostu albo jest się za pozytywizmem antropologicznym (i między innymi tym szlachetnym dzikusem ze spuścizny Jeana Jacquesa Rousseau), albo jest się za negatywnym obrazem natury ludzkiej. Tu nie można stanąć sobie w rozkroku i brać raz jedno, a raz drugie. U podstaw wszystkiego muszą być jasne założenia. Jeżeli tych nie ma, to cała doktryna jest niespójna.
Argument z ogniem w palenisku i wodą w tendrze lokomotywy jest na poziomie zabawy słownej z komiksu o Tytusie, Romku i A'Tomku: "pieniądze to grunt, grunt to ziemia, ziemia to matka". Równie dobrze mogłoby być tam napisane o lawach poduszkowych jako fenomenie geologicznym wymagającym zaistnienia wydobywającej się magmy (rzeczony "ogień") oraz wody morskiej (rzeczona "woda").
Jest to o tyle ciekawe, że parę miesięcy później {Kirker} po przemyśleniu dostrzegł, że mam tu rację: lepiej kandydatkę na puszczalską wydać za mąż - to matka najlepiej wie, kiedy... A co do prostytucji - to nawet św. Tomasz z Akwinu był za jej legalizacją. Choćby dlatego, że nie da się jej wyplenić. Taka Tradycja.
W tekście Mea culpa rozwinąłem założenia przyjęte przez Janusza Korwin-Mikkego. Stwierdziłem, iż w przypadku dorosłości dziecka lepiej będzie, gdy będą decydowali rodzice. Zaznaczyłem również, że powinna istnieć możliwość wydania dziecka za mąż. Nie określiłem dokładnie, czy to ma być córka, czy syn. Mój interlokutor w jednym wpisie na swoim blogu wyraził się bardzo precyzyjnie, powołując się przy okazji na Laurę i Petrarkę. Granicę pożycia seksualnego zatem definiowano by dwojako - albo przez określenie dorosłości, albo - ewentualna furtka - przez ożenek potomka. Polecam również tutaj swój ogólniejszy tekst Podstawowa komórka społeczna, w którym również ten problem - co prawda bardziej zdawkowo - został poruszony.
Odnośnie prostytucji i argumentu "a bo tego nie da się wyplenić". Żeby nie bawić się w szczegóły nie da się wyplenić kradzieży, morderstw, czy wobec tego mamy w ogóle jakikolwiek system prawny? Ewentualny argument z rozwojem przestępczości zorganizowanej też tutaj nie działa. Można tutaj wykonać bardzo prosty eksperyment myślowy, żeby udowodnić jego błędność. Najpierw legalizujemy narkotyki i prostytucję, to ta mafia przerzuca się na co innego. Na przykład przejmują całe podziemie aborcyjne oraz dobijają starców za pomocą tzw. eutanazji. Co wobec tego robi władza. Żeby obniżyć przestępczość, legalizuje następne plagi społeczne. Tak to się stopniowo zapętla, aż dochodzimy do takiego punktu, że po co prawo, jak jego nie będzie, to znikną również w ogóle przestępstwa.
{Kirker} nie dostrzega zależności między tymi zjawiskami! Widzi osobno: "że Stasiek, że koń, że drzewo". Nie widzi, że społeczeństwo przestało dbać o etykę, ponieważ wyręcza je w tym aparat państwowy!!! Po co potępiać narkomana, skoro zrobi to państwo (...) Gdyby rodzice wiedzieli, że nikt im nie pomoże, nikt nie będzie "za darmo" leczył ich dziecka, że to oni będą musieli płacić za spowodowane przez nie szkody - to bardzo by tego dziecka pilnowali...
Tutaj mamy do czynienia z podejściem ahistorycznym nie biorącym pewnych zmian pod uwagę. Wspomniałem w tekście, że w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych miało miejsce zdarzenie określane mianem rewolucji seksualnej. Pewne wzorce zachowań zostały wówczas bardzo mocno spopularyzowane przez popkulturę. W ogóle w tamtym okresie społeczeństwa zostały postawione do góry nogami. Żeby starać się to wszystko wyprostować trzeba pewnych rzeczy zakazywać, bo inaczej cała społeczność się sypie. Przetrącone bowiem zostają jej filary.
Czy za amoralność społeczeństwa odpowiada rozrost aparatu państwowego? I tak, i nie. Rozwój socjalizmu doprowadził do zepsucia społecznego. To jeden z powodów, dla których konserwatyści tacy jak moja osoba welfare state potępiają. To była uwaga dotycząca samej konstrukcji państwa. Teraz dochodzimy do następnej kwestii. Konserwatyści są za tym, żeby państwo było stróżem moralności. Czy więc mogą odpowiadać w ten sposób za amoralność społeczeństwa? Raczej nie. Ludzie jako emergentna suma jednostek są bezmyślni (dlatego też demokracja nie będzie działać) i mają skłonność do akceptowania zastanego systemu prawnego.
Poza tym jakby co, jestem za sprywatyzowaniem tego całego socjału - szkolnictwa, służby zdrowia, ubezpieczeń i opieki społecznej. Państwo bowiem ma inny zakres obowiązków.
Konserwatywny liberalizm opiera się na zasadzie: "Chcącemu nie dzieje się krzywda". Wierzą w nią zarówno konserwatyści jak i (klasyczni) liberałowie
Myślę, że różnice między konserwatyzmem a liberalizmem konserwatywnym jest następujące. Konserwatyści uważają, że wartości moralne mają podstawy transcendentalistyczne, czyli że zostały ustanowione przez Boga. Konserwatywny liberalizm wychodzi z fundamentu ateistycznego. Uważa, że moralność powstała na drodze ewolucji społecznej, szeregu prób i błędów, więc dany system moralny, skoro wypróbowany, to musi być skuteczny. Tak to przynajmniej udowadniali David Hume i Alexis de Tocqueville. Z tego wynika również inna istotna różnica. Konserwatyzm będzie dążyć do państwa katolickiego, natomiast liberalizm konserwatywny do neutralnego światopoglądowo.
Mam wspólnego wroga: socjalizm. Może by przestać się kłócić?
Chyba tam zamiast "mam" powinno być "mamy". Wówczas wszystko by się zgadzało. Bardzo się cieszę, że główny antysocjalista kraju wystawił mi odpowiedni certyfikat antysocjalizmu. A czy przestać się kłócić? Prawica już tak ma, że wewnątrz tego środowiska rozgrywa się wewnętrzna walka ideologiczna. Nie jesteśmy jakimś homogenicznym środowiskiem jak laicka lewica: czym się różni taki Napieralski od Senyszynowej na gruncie ideologicznym?
No i tyle polemiki. Na zakończenie, chciałem stwierdzić, że w życiu nie spodziewałbym się, iż moim blogiem zainteresuje się tak znany publicysta...
Etykiety:
Kirker,
konserwatywny liberalizm,
konserwatyzm,
Korwin-Mikke,
liberalizm,
prawica,
socjalizm
piątek, 19 czerwca 2009
Podstawowa komórka społeczna
Niemiłościwie rządząca nami lewica zwykła zwalczać wszystkie tradycyjne wartości. Miejsce hierarchii i autorytaryzmu zajmuje egalitaryzm i kult bożka Demosa. Religia katolicka zastępowana jest przez państwowy ateizm. Ius naturalis będące odbiciem ius aeterna divina zamieniane jest na prawniczy pozytywizm. Własność prywatna przestaje kogokolwiek obchodzić - obecnie pobiera się podatki w wysokości 83%, jakby to wszystko razem podliczyć. Oczkiem w głowie lewicy jest również podstawowa komórka społeczna, czyli rodzina. Przeciwko niej wytaczane są najcięższe działa. Próbuje się nią na przykład poddawać redefinicji, nazywając związek dwóch osób tej samej płci w ten sposób. Tworzy się również różne organy opieki społecznej, które w założeniu mają zwalczać agresję w rodzinie. Tropi się również przypadki takie jak Josif Fritzl celem jest dyskredytacji. O co w tym wszystkim chodzi?
Lewica dąży bowiem do tego, żeby dzieci były wychowywane kolektywnie jak w starożytnej Sparcie. Przecież jak może się skończyć stopniowe obniżanie wieku przymusu szkolnego. Przecież już się pojawiają projekty, aby tym obowiązkiem objąć nawet czterolatków. Póki co było głośno o posyłaniu do szkoły 6-latków, kolejnym durnym projekcie realizowanym na wzór zachodniej Europy... Sprowadzając to wszystko do reductio ad absurdum może się okazać w pewnym punkcie, że celem wyrównywania szans, zapewnienia wszystkim dzieciom dostępu do edukacji - dalej można wpisać inne równościowe slogany - państwo socjalistyczne zdecyduje utworzyć się właśnie taką kolektywną chlewnię. Tak to się właśnie wszystko może skończyć.
Jak powinna zatem ta podstawowa komórka społeczna?
Wszystkie byty społeczne wykazują pewną hierarchiczność. To jest dla nich rzecz naturalna. Zawsze się w danej grupie znajdzie zdecydowany lider decydujący o większości spraw z nią związanych. Tak samo powinno być w rodzinie. Tutaj należy odrestaurować pojęcie głowy rodziny. Powinien być to pater familias, a zatem mąż i ojciec. A dlaczego? Tutaj może się przy okazji zacząć dyskusja nad tym, a dlaczego nie może być to żona. Mężczyzna i kobieta są pod względem biologicznym i psychologicznym przygotowani do różnych funkcji w społeczeństwie. To nie jest trudno zauważyć. Pewne rzeczy po prostu lepiej zrobi lepiej mężczyzna niż kobieta i vice versa. Poza tym facet jest mniej konformistyczny i ma mniejszą skłonność do przyjmowania cudzych opinii za własne. Z tego to powodu to mąż i ojciec powinien być głową rodziny. Zwiększyłbym również jego uprawnienia. Jak jakaś kobieta wychodzi za mąż, to niech nie płacze potem, że jej mąż okazał się być tyranem. Przecież można było zrobić - jeżeli już - rozeznanie wcześniej. Jakkolwiek nie jestem miłośnikiem demokracji, uważam, że dobrze byłoby utrzymać ją na poziomie gminy oraz częściowo województwa (tam proponowałbym system z częścią stanowisk mianowanych). Tam prawo głosu powinien mieć właśnie pater familias.
Obecnie rodziców degraduje się w wychowaniu dzieci do swoistych funkcjonariuszy państwa. Moim zdaniem to należy całkowicie odrzucić. Rodzice mają prawo wychować swoje dziecko w takich przekonaniach, jakie uznają za stosowne. I tutaj mnie nie obchodzi, że może się to wiązać z pochwałą nacjonalizacji przemysłu, kłamstwem oświęcimskim, kreacjonizmem, żydowsko-masońskimi rządami nad światem itd. Tak samo nie mam zamiaru wnikać, w jakim wyznaniu chcą swoje dziecko wychować. Jeżeli są ateistami czy agnostykami, nie mają żadnego obowiązku mówić swojemu dziecku o transcendencji. Czy wobec tego powinien zostać utrzymany obowiązek szkolny i państwowe szkolnictwo? Oczywiście, że nie. Szkolnictwo wszystkich poziomów powinno ulec prywatyzacji, a obowiązek szkolny zostać zniesiony. Wówczas to rodzice będą mogli wychowywać dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. Państwo w tym przypadku nie powinno się wtrącać. Odezwą się w tym momencie różni Jaśnie Oświeceni: a co będzie, jeżeli rodzice będą nauczać swoje dzieci różnych teorii paranaukowych? Odpowiem, a co mnie to obchodzi. Czy ja wnikam w to, że wy prawdopodobnie ateuszy wychowacie?
Zdarza się słyszeć o takich przypadkach, że opieka społeczna odebrała rodzicom dziecko, ponieważ było za grube. Zacytowany casus pochodzi z UK, ale pokazuje jak to niemiłosiernie nam panujący socjalizm się rozochocił. Moim zdaniem to jest kwestia rodziców, jaką dietę stosują - czy żywią dziecko dietą wegetariańską (wegańską, fruktariańską, jakąkolwiek z tych), czy też dietą Kwaśniewskiego albo Atkinsa, czy w inny sposób. Tak samo należy to do takich spraw, jak to czy karmią dziecko jak kaczkę, czy też oszczędzają na jego żywieniu. To powinna być wewnętrzna sprawa rodziny. Jesteśmy przy problematyce medycznej. Czy powinny być zatem przymusowe szczepienia? Moim zdaniem nie. O tym powinni decydować rodzice, czy będzie się im wstrzykiwać związki rtęci (tak, sól sodową kwasu etylortęciotiosalicylowego, znaną jako Thiomersal), jakie szczepionki - czy np. szczepionki DNA, szczepionki w transgenicznych roślinach, z atenuowanych drobnoustrojów itd. Tak samo powinno być z zakresem opieki medycznej. Między innymi z tego powodu służba zdrowia powinna być w całości prywatna.
Obecnie w Polsce chce się utworzyć organ opieki społecznej działający jak Jugendammt, który w założeniu ma odebrać dziecko rodzicom w ciągu 20 minut. Celem jest walka z agresją w rodzinie. Moim zdaniem takie organy - podobnie jak i cała opieka społeczna - powinny zostać zlikwidowane. Kwestia stosowanych metod wychowawczych powinna należeć do rodziców - czy używają siły fizycznej, czy łagodnej perswazji, czy też w ogóle pozwalają sobie wchodzić swoim pociechom na głowę. To też jest wewnętrzna sprawa podstawowej komórki społecznej, do której nie należy się wtrącać. Tak samo kwestia śledzenia dziecka przez rodziców: jak chcą, to nawet niech zachipują. Przecież takie problemy, to wewnętrzna sprawa rodziny.
Jakie jeszcze powinny być uprawnienia rodziców względem dzieci? To oni powinni decydować również, kiedy ich potomek staje się w świetle prawa dorosły. Przecież to nie jest taka prosta kwestia: jedni dojrzewają szybciej, a inni wolniej. Neurobiologiczna dojrzałość mózgu to przedział od 16 aż do 25 lat. Tak więc część populacji będzie już w pełni ukształtowana intelektualnie emocjonalnie i intelektualnie przed 18 rokiem życia, a część dopiero w połowie trzeciej dekady życia. Tak więc czy państwo powinno arbitralnie decydować, o tym kiedy to dziecko staje się... pełnoletnie (takie to określenie jest niejednokrotnie najbardziej adekwatne)? Od takich rzeczy powinna być rodzina. Rodzice powinni móc również swoje dziecko ożenić bądź wydać za mąż - i to, jak już kiedyś zaznaczałem - powinna być jedyna furtka w przypadku pożycia seksualnego przed dorosłością.
Rodzice nie powinni mieć tylko prawa ius vitae et necis. Poza tym powinni oni być w całości odpowiedzialni za swoje dzieci. Pytanie: dlaczego lewica tak niechętnie na to wszystko patrzy. Otóż niejaki Adorno wydał książkę Authoritarian Personality. Uzasadniał w niej, że wychowanie w sposób autorytarny prowadzi do tego, że w przyszłości dzieci nie będą akceptować systemu demokratycznego, tylko że naturalne będą się im wydawać hierarchia i autorytaryzm. Demokracja to dla współczesnej lewicy to wręcz element credo, więc wiadomo, dlaczego z pewnymi rzeczami będą walczyć. Pawlik Morozow jest wiecznie żywy. Z tego powodu będą coraz mocniej ingerować w wychowanie dzieci przez rodziców. A jak to się wszystko skończy. Zapewne tak samo jak w starożytnej Sparcie.
Lewica dąży bowiem do tego, żeby dzieci były wychowywane kolektywnie jak w starożytnej Sparcie. Przecież jak może się skończyć stopniowe obniżanie wieku przymusu szkolnego. Przecież już się pojawiają projekty, aby tym obowiązkiem objąć nawet czterolatków. Póki co było głośno o posyłaniu do szkoły 6-latków, kolejnym durnym projekcie realizowanym na wzór zachodniej Europy... Sprowadzając to wszystko do reductio ad absurdum może się okazać w pewnym punkcie, że celem wyrównywania szans, zapewnienia wszystkim dzieciom dostępu do edukacji - dalej można wpisać inne równościowe slogany - państwo socjalistyczne zdecyduje utworzyć się właśnie taką kolektywną chlewnię. Tak to się właśnie wszystko może skończyć.
Jak powinna zatem ta podstawowa komórka społeczna?
Wszystkie byty społeczne wykazują pewną hierarchiczność. To jest dla nich rzecz naturalna. Zawsze się w danej grupie znajdzie zdecydowany lider decydujący o większości spraw z nią związanych. Tak samo powinno być w rodzinie. Tutaj należy odrestaurować pojęcie głowy rodziny. Powinien być to pater familias, a zatem mąż i ojciec. A dlaczego? Tutaj może się przy okazji zacząć dyskusja nad tym, a dlaczego nie może być to żona. Mężczyzna i kobieta są pod względem biologicznym i psychologicznym przygotowani do różnych funkcji w społeczeństwie. To nie jest trudno zauważyć. Pewne rzeczy po prostu lepiej zrobi lepiej mężczyzna niż kobieta i vice versa. Poza tym facet jest mniej konformistyczny i ma mniejszą skłonność do przyjmowania cudzych opinii za własne. Z tego to powodu to mąż i ojciec powinien być głową rodziny. Zwiększyłbym również jego uprawnienia. Jak jakaś kobieta wychodzi za mąż, to niech nie płacze potem, że jej mąż okazał się być tyranem. Przecież można było zrobić - jeżeli już - rozeznanie wcześniej. Jakkolwiek nie jestem miłośnikiem demokracji, uważam, że dobrze byłoby utrzymać ją na poziomie gminy oraz częściowo województwa (tam proponowałbym system z częścią stanowisk mianowanych). Tam prawo głosu powinien mieć właśnie pater familias.
Obecnie rodziców degraduje się w wychowaniu dzieci do swoistych funkcjonariuszy państwa. Moim zdaniem to należy całkowicie odrzucić. Rodzice mają prawo wychować swoje dziecko w takich przekonaniach, jakie uznają za stosowne. I tutaj mnie nie obchodzi, że może się to wiązać z pochwałą nacjonalizacji przemysłu, kłamstwem oświęcimskim, kreacjonizmem, żydowsko-masońskimi rządami nad światem itd. Tak samo nie mam zamiaru wnikać, w jakim wyznaniu chcą swoje dziecko wychować. Jeżeli są ateistami czy agnostykami, nie mają żadnego obowiązku mówić swojemu dziecku o transcendencji. Czy wobec tego powinien zostać utrzymany obowiązek szkolny i państwowe szkolnictwo? Oczywiście, że nie. Szkolnictwo wszystkich poziomów powinno ulec prywatyzacji, a obowiązek szkolny zostać zniesiony. Wówczas to rodzice będą mogli wychowywać dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami. Państwo w tym przypadku nie powinno się wtrącać. Odezwą się w tym momencie różni Jaśnie Oświeceni: a co będzie, jeżeli rodzice będą nauczać swoje dzieci różnych teorii paranaukowych? Odpowiem, a co mnie to obchodzi. Czy ja wnikam w to, że wy prawdopodobnie ateuszy wychowacie?
Zdarza się słyszeć o takich przypadkach, że opieka społeczna odebrała rodzicom dziecko, ponieważ było za grube. Zacytowany casus pochodzi z UK, ale pokazuje jak to niemiłosiernie nam panujący socjalizm się rozochocił. Moim zdaniem to jest kwestia rodziców, jaką dietę stosują - czy żywią dziecko dietą wegetariańską (wegańską, fruktariańską, jakąkolwiek z tych), czy też dietą Kwaśniewskiego albo Atkinsa, czy w inny sposób. Tak samo należy to do takich spraw, jak to czy karmią dziecko jak kaczkę, czy też oszczędzają na jego żywieniu. To powinna być wewnętrzna sprawa rodziny. Jesteśmy przy problematyce medycznej. Czy powinny być zatem przymusowe szczepienia? Moim zdaniem nie. O tym powinni decydować rodzice, czy będzie się im wstrzykiwać związki rtęci (tak, sól sodową kwasu etylortęciotiosalicylowego, znaną jako Thiomersal), jakie szczepionki - czy np. szczepionki DNA, szczepionki w transgenicznych roślinach, z atenuowanych drobnoustrojów itd. Tak samo powinno być z zakresem opieki medycznej. Między innymi z tego powodu służba zdrowia powinna być w całości prywatna.
Obecnie w Polsce chce się utworzyć organ opieki społecznej działający jak Jugendammt, który w założeniu ma odebrać dziecko rodzicom w ciągu 20 minut. Celem jest walka z agresją w rodzinie. Moim zdaniem takie organy - podobnie jak i cała opieka społeczna - powinny zostać zlikwidowane. Kwestia stosowanych metod wychowawczych powinna należeć do rodziców - czy używają siły fizycznej, czy łagodnej perswazji, czy też w ogóle pozwalają sobie wchodzić swoim pociechom na głowę. To też jest wewnętrzna sprawa podstawowej komórki społecznej, do której nie należy się wtrącać. Tak samo kwestia śledzenia dziecka przez rodziców: jak chcą, to nawet niech zachipują. Przecież takie problemy, to wewnętrzna sprawa rodziny.
Jakie jeszcze powinny być uprawnienia rodziców względem dzieci? To oni powinni decydować również, kiedy ich potomek staje się w świetle prawa dorosły. Przecież to nie jest taka prosta kwestia: jedni dojrzewają szybciej, a inni wolniej. Neurobiologiczna dojrzałość mózgu to przedział od 16 aż do 25 lat. Tak więc część populacji będzie już w pełni ukształtowana intelektualnie emocjonalnie i intelektualnie przed 18 rokiem życia, a część dopiero w połowie trzeciej dekady życia. Tak więc czy państwo powinno arbitralnie decydować, o tym kiedy to dziecko staje się... pełnoletnie (takie to określenie jest niejednokrotnie najbardziej adekwatne)? Od takich rzeczy powinna być rodzina. Rodzice powinni móc również swoje dziecko ożenić bądź wydać za mąż - i to, jak już kiedyś zaznaczałem - powinna być jedyna furtka w przypadku pożycia seksualnego przed dorosłością.
Rodzice nie powinni mieć tylko prawa ius vitae et necis. Poza tym powinni oni być w całości odpowiedzialni za swoje dzieci. Pytanie: dlaczego lewica tak niechętnie na to wszystko patrzy. Otóż niejaki Adorno wydał książkę Authoritarian Personality. Uzasadniał w niej, że wychowanie w sposób autorytarny prowadzi do tego, że w przyszłości dzieci nie będą akceptować systemu demokratycznego, tylko że naturalne będą się im wydawać hierarchia i autorytaryzm. Demokracja to dla współczesnej lewicy to wręcz element credo, więc wiadomo, dlaczego z pewnymi rzeczami będą walczyć. Pawlik Morozow jest wiecznie żywy. Z tego powodu będą coraz mocniej ingerować w wychowanie dzieci przez rodziców. A jak to się wszystko skończy. Zapewne tak samo jak w starożytnej Sparcie.
Etykiety:
dorosłość,
edukacja,
hierarchia,
konserwatyzm,
rodzina,
szczepienia,
wychowanie,
zoologiczna prawicowość
Subskrybuj:
Posty (Atom)