poniedziałek, 28 lipca 2008

Kwestia bezpieczeństwa energetycznego

Wiele mówi się o tym, że jesteśmy energetycznie uzależnieni od Rosji. W zasadzie od widzimisię zarządu Gazpromu, a ponieważ jest to firma państwowa, to również zarządców Kremla, zależy, czy nam zakręcą kurek, czy też nie. A w razie czego, to oni mogą się na coś takiego zdecydować, aby nas zdyscyplinować, jeżeli nie będziemy tańczyć tak, jak oni nam zagrają. Tego typu próby były już czynione w przypadku Ukrainy. Co więcej, na Kremlu, a zapewne w Centrali na Łubiance, powstał plan pozbycia się Łukaszenki ze względu na jego zbyt wielką samodzielność i megalomanię. Oczywiście, będzie polegał on na zakręceniu kurka, a wtedy inny kandydat wyznaczony przez Moskwę zacznie rządzić w Mińsku. Powinniśmy zdawać sobie sprawę z możliwości energetycznego szantażu. Co więcej, Gazprom oraz inne firmy rosyjskie zajmujące się wydobyciem gazu i ropy planują stworzyć kartel razem z wydobywczymi korporacjami z tej branży z krajów arabskich, ażeby w razie czego móc całej Europie podkręcić kurek. Co to oznacza? Teoretycznie Rosja jest w stanie uzależnić od siebie całą Europę, jakby się jej tak zachciało i sterować zza pleców polityką każdego jednego państwa znajdującego się na terenie Europy kontynentalnej (może z wyjątkiem Norwegii, która ma swoje złoża). A co to dla nas oznacza? Mianowicie, jeżeli jakaś władza u nas Rosji się nie spodoba, to będzie można zakręcić nam kurek, a przez to doprowadzić do znacznych niepokojów społecznych, które doprowadzą do jej kompromitacji, a w efekcie zniknięcia ze sceny politycznej. I to nie leży tylko i wyłącznie w sferze teoretycznych rozważań.

Jakkolwiek jestem śmiertelnym wrogiem etatyzmu, w takiej sytuacji muszę poczynić pewne ustępstwa. Polska nie jest takim krajem jak Singapur, w którym nic nie ma. A niestety, świat nie jest taki dziecinnie prosty, jak się niektórym może wydawać. Mogę sobie być wrogiem przymusu szkolnego, państwowej służby zdrowia, konieczności ubezpieczania się, przerostu fiskalizmu et cetera, bo tego być nie powinno - z punktu widzenia państwa są ważniejsze rzeczy - ale trzeba również patrzeć na kwestie niezależności i niepodległości Polski. Można twierdzić, podobnie jak Janusz Korwin-Mikke, że pieniądz nie ma narodowości. Lecz czy w takim razie pozwoli, abyśmy się de novo stali rosyjskim satelitą i to takim sensu stricto? To już przerabialiśmy w okresie istnienia komunizmu w Polsce. Oczywiście takiemu Wielomskiemu tego typu wariant bardzo by się podobał, sam nawet kiedyś tego typu sojusz wilka z owcą proponował. A tak będzie, jeśli nie zadbamy należycie o swoje bezpieczeństwo energetyczne.

Na czym to ma polegać? Istnieją pewne przedsiębiorstwa strategiczne, których nie powinno się prywatyzować. Chodzi tutaj o branżę wydobywczą, energetyczną i zbrojeniową. Wszystkie inne gałęzie przemysłu spokojnie można sprywatyzować, tak samo jak wiele sektorów gospodarki. Państwowe powinny być armia, policja, po części sądownictwo (można wprowadzić prywatne sądy arbitrażowe), część więzień, ochrona środowiska, no i te strategiczne przedsiębiorstwa, jakie wyżej wymieniłem. Cała reszta niech sobie będzie prywatna. A z jakich przyczyn proponuję właśnie taki układ?

Po pierwsze sami mamy u siebie na Podkarpaciu takie złoża ropy naftowej i gazu ziemnego, jakie by nam wystarczyły na ponad sto lat. Tak więc teoretycznie już w tym momencie jesteśmy niezależni od Rosji czy innych dostawców ciekłych kopalin na stosunkowo długi okres czasu. Z punktu widzenia zagranicznej polityki to bardzo dużo daje, ponieważ Rosja traci w sumie najważniejszy argument w dyskusji. W tym momencie, jeżeli rozpoczęlibyśmy eksploatację tych złóż, to oni kurek mogą sobie zakręcać Białorusi, Ukrainie, krajom bałtyckim czy Niemcom, ale nie nam. Stalibyśmy się od nich praktycznie niezależni.

Z drugiej strony z węgla można wyrabiać benzynę syntetyczną. Prace nad upłynnianiem węgla rozpoczęto w latach dwudziestych zeszłego wieku, ponieważ ów kraj został odcięty po pierwszej wojnie światowej od źródeł ropy naftowej. Pierwszy proces upłynniania został wynaleziony przez Fischera i Tropscha z Kaiser-Wilhelm-Institut. Składa się on z trzech etapów - wytwarzania i przygotowywania gazu syntezowego, konwersji gazu syntezowego do węglowodorów alifatycznych i wody oraz przygotowania i obróbki (krakingu, izomeryzacji) do porządanych produktów. Wykorzystuje się katalizatory oparte na tlenkach kobaltu oraz żelaza. Inny sposób to metoda Bergiusa. Proces ten pozwala węgiel zawarty w surowcu przeprowadzić w 97% w benzynę syntetyczną. A teraz, a gdyby otrzymywać paliwo z węgla, to można ograniczyć wydobycie ropy naftowej, a przez to złoża wystarczą na jeszcze dłużej. Wówczas niezależność energetyczną mamy jak w banku.

Teraz dochodzą jeszcze kwestię energetyki. Proponuję postawić na elektrownie geotermalne i atomowe. Wówczas węgiel można by w znacznej części przeznaczać na produkcję paliwa. Atom ma jeszcze jedną zaletę, ponieważ można by wyposażyć się w arsenał nuklearny. Wtedy to już inaczej z nami cały świat będzie rozmawiał, ponieważ zostaną zmuszeni do uznania nas za regionalne mocarstwo. A nadwyżki energii elektrycznej produkowane przez nas można by za grube miliardy sprzedawać za granicę.

Niestety, do tej pory żadna władza w Polsce nie zastanawiała się nad tego typu możliwościami. A takie my posiadamy! W Polsce rządzą niestety albo skończeni idioci, albo sługusy obcych wywiadów. Prawda zazwyczaj leży po środku, tak więc mamy zapewne pierwszych, jak i drugich. Nic nie wskazuje na to, żeby w naszym kraju ktoś zaczął myśleć na poważne o energetycznym zabezpieczeniu. Chyba w Polsce naprawdę potrzebna jest jakaś forma prawicowego autorytaryzmu, ale nie taka która doprowadzi do uzależnienia nas od neokomunistycznej Rosji. Wielomski czy Korwin-Mikke zatem odpodają, ponieważ ich wizje są nazbyt uproszczone, a przez to naiwne, a oni sami nie zdają sobie sprawy, że na kilkanaście do kilkudziesięciu lat mogliby wciągnąć nas w ciężkie tarapaty. Pytanie o normalną władzę w Priwislanskim Kraju pozostaje zatem bez odpowiedzi.

sobota, 26 lipca 2008

Ateizm religią niewolników

Azjaci są tradycyjnie kolektywistami. W tych społeczeństwach, zupełnie jak w komunizmie, jednostka nie znaczy nic. Tamtejsze systemy religijne świetnie odzwierciedlają sytuację pojedynczego człowieka. Islam jest nieodłącznie związany z kolektywizmem, tak samo jak buddyzm i hinduizm. Szczególnie ciekawe są te dwa ostatnie. Tam człowiek już za życia jest trupem, nie ma żadnego obowiązku doskonalenia się. Jest niczym innym tylko i wyłącznie górą mięsa. Dlatego stara się być całkowicie poddany władzy i w stosunku do niej jest bezkrytyczny. Trzeba mu mówić, co ma myśleć. Nic dziwnego, że w całej Azji praktycznie nie było postępu technicznego. Ktoś mi powie w tym momencie, że Chińczycy wynaleźli proch i rakietę. Ale czy to oni zbudowali armatę i czy to oni pierwsi wysłali człowieka w kosmos. Czy oni na przykład wymyślili wszystkie prawa fizyki, chemii, biologii? Nie. To zrobił biały człowiek. Ci ludzie nie byliby w stanie tego zrobić. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby nie cywilizacja chrześcijańskiego Zachodu, to zarówno Chińczycy, Hindusi, Arabowie żyliby na poziomie średniowiecza. Nic też dziwnego, że bez trudu w XIX w. Europejczycy większość z nich podbili, a również Chiny mogłyby zostać podzielone między kolonialne mocarstwa. Z obecnego punktu widzenia bardzo źle, że się tak nie stało.

Teraz należy się zastanowić, czemu ta nasza cywilizacja zawdzięcza takie sukcesy? Odpowiedź będzie bardzo niepoprawna politycznie. A mianowicie chrześcijaństwu i wywodzącej się z niego podmiotowości jednostki. To właśnie cywilizacja Zachodu stworzyła doktrynę ius naturalis. No i co dzięki temu mamy? Naukę, technikę i technologię, dzięki którym popychaliśmy cały glob na przód. Nie kto inny, tylko my.

Oczywiście znalazła się w XVIII w. grupa ludzi, która od tamtego momentu chce rządzić światem w postaci masonów, jacy następnie stworzyli lewicę. Obok tego stworzyli oni system religijny taki, aby z ludzi uczynić podobnych niewolników do członków azjatyckich społeczeństw. To, co oni wypichcili, to nic innego jak ateizm.

Zwracam tutaj uwagę na to, co nazywam religią. A mianowicie, jest to system filozoficzny mówiący o naturze bytów transcendentnych, więc również wypowiadający się na temat tego, czy istnieją. Zatem ateizm można traktować jako pewnego rodzaju zdegenerowaną religię.

Przedstawia się ten system religijny bez Boga jako gołąbka pokoju i jutrzenkę wolności. A w rzeczywistości to, co to jest? Nie będę już wspominać, że dziewiętnastowieczni liberałowie nienawidzili religii i nacjonalizowali majątki kościelne, a także gnębili wierzących. Tacy to wielbiciele wolności... A co robił na przykład Stalin w ZSRR, ile ludzi zarobiło kulę w potylicę za to, że uznawali jakąś formę transcendencji? Ateizm zawsze sobie rościł monopol na prawdę, będąc przy tym brutalną siłą nietolerującą żadnej konkurencji. A dlaczego teraz ukazuje się jako taki pokojowy? Chodzi o to, aby zrobić z ludzi niewolników niezdolnych do żadnej obrony przed zakusami władzy. Mówi się ludziom, że tradycyjne systemy religijne ich niewolą, odpowiadają za rasizm, militaryzm, imperializm. A przepraszam bardzo, ci pożyteczni idioci chodzący na łańcuszku planistów nowego socjalistycznego świata nie znają historii. A czy wiedzą, kim był ateista i wojujący bezbożnik znany jako Józef Wissarionowicz Stalin? Otóż był on właśnie rasistą, militarystą i imperialistą, i to takim, że mało tego typu indywiduów widział do tej pory świat. Jeszcze inny ateista, który doprowadził do dobrej społecznej percepcji homoseksualizmu, Alfred Kinsey - taki sam rasista.

Poza tym ateizm mówi człowiekowi, że jest niczym innym tylko kupą mięsa. A do czego takie rozumowanie prowadzi? Oczywiście pojawia się tutaj wartościowanie życia ludzkiego. Płód, osoba starsza czy niepełnosprawna nie jest takim samym człowiekiem, jak wszyscy pełnosprawni i już narodzeni. Można je zatem mordować do woli. Ateizm zezwala zatem na aborcję, eutanazję i eugenikę. Kropkę nad i stawia tutaj australijski filozof Peter Singer. Dekretuje zatem inżynierię społeczną i urabianie ludzi na niewolników lewackiej władzy. Jest przy tym niejako ideologią dorobioną do ich nieczystych zamiarów lepienia nowego społeczeństwa.

Śmieszne jest również określanie się ateistów mianem wolnomyślicieli. Przecież to określenie sugeruje wolność myśli, a oni powtarzają te same slogany po takich lewicowych ideologach jak Dennet, Dawkins czy Singer. No i co to jest za wolność rozumowania. W takim razie papugę można nauczyć kilku fraz z tych książek, no i będzie ona wolnomyślicielem. Słowo wolnomyśliciel powinno zmienić znaczenie, bo winno oznaczać ludzi sprzeciwiających się mainstreamowi. Tak więc na tej podstawie mogę twierdzić, że prędzej tacy jak ja są wolnomyślicielami, a nie stado konformistów idących jak barany na rzeź. Szkoda, że nie wiedzą, że przyszli władcy nowego socjalistycznego świata ich pierwszych wyrzucą na śmietnik.

Powinniśmy również zauważyć, że od kiedy laickie lewactwo, a w tym ateizm, uzyskały znaczne wpływy w społeczeństwie, to postęp naukowo-techniczny spowalnia. Po prostu cywilizacja Zachodu staje się kolektywno-niewolnicza zbliżona do azjatyckiej. Ateizm jako państwowa ideologia zupełnie nie przejmuje się prawami naturalnymi. Obstawia za pozytywizmem prawnym - w efekcie zgadza się na depopulację i rozkład społeczeństw.

Jaki może być z tego wniosek. Ateizm jest religią niewolników zakrywającą pod płaszczykiem szczytnych ideałów plan budowy nowego totalitaryzmu. Ci ludzie pozwolą, żeby analizować każdy ich ruch, a w razie czego żeby ich mordować i sterylizować. Jakobini w XVIII w. się nie mylili, aby zapanować w pełni na społeczeństwem, trzeba zniszczyć religię. A najłatwiej się to robi, reklamując jej ersatz.

piątek, 25 lipca 2008

Przyczynek do socjocybernetyki: jak ogłupiać społeczeństwo?

Znany klasyk Frederick Bastiat powiedział swojego czasu, iż w społeczeństwie różne grupy walczą o supremację oraz o możliwość wykorzystywania innych. Rzecz jasna, w tym względzie trzeba mu przyznać rację. Są różne grupy o lewicowym zabarwieniu, jakie chcą przejąć władzę nad całym społeczeństwem. Obłudnie jeszcze oni mówią, iż dają nam więcej wolności. Jakieś 99,9% lewicy wierzy w to, że walczy o nią - jak już wielokrotnie podkreślałem to są tzw. pożyteczni idioci. W rzeczywistości ci wszyscy lewacy prowadzą do tego, że jesteśmy stadem bezwładnych zombie, którymi oni mogą kierować według życzenia. Mogą nas pchać w stronę międzynarodowego socjalizmu. Sterują nami jak kukiełkami. Jak to się dzieje?

W niniejszym tekście pozwolę sobie dokonać pewnego przyczynku do socjocybernetyki. O ile klasyczna cybernetyka zajmuje się procesami sterowania w maszynach, biocybernetyka - w organizmach żywych, to socjocybernetyka - analizuje tego typu procesy, ale w skali ludzkich społeczeństw. Jak spojrzymy na tą kwestię z cybernetycznego punktu widzenia, to mamy do czynienia tam z identycznymi procesami co w układach elektronicznych czy systemach nerwowych, a mianowicie szeregami czasowymi, sprzężeniami zwrotnymi, gestaltem oraz układami samoorganizującymi się. Dodam, że do modelowania można wykorzystywać identyczne metody cybernetyki matematycznej. Społeczeństwo można zatem z czysto teoretycznego punktu widzenia traktować jak maszynkę, którą można sterować, panując nad odczuciami poszczególnych osób. Teraz pytanie, a jak to się dokonuje?

Lewica niejednokrotnie twierdzi, że to konserwatyści dążą do ogłupiania społeczeństwa, postulując na przykład prywatyzację szkolnictwa oraz zniesienie obowiązku posyłania dzieci do szkoły. Problem w tym, że to jest zarzut bezpodstawny, bo jak będzie konkurencja na wolnym rynku, to ceny usług edukacyjnych będą nawet tańsze niż obecnie. Poza tym ogłupiać ma sam sposób myślenia w kategoriach konserwatywnych poprzez zawężanie obrazu świata i jego widzenie w rzekomo czarno-białych barwach. A teraz się zwróćmy uwagę na kilka aspektów. Zazwyczaj społeczeństwa degenerowały, gdy odrzucały wartości swoich przodków i pogrążały się w hedonizmie. Pokazuje to chociażby casus starożytnego Rzymu. Od razu został zahamowany wszelki postęp naukowo-techniczny, a państwo zostało w końcu zniszczone przez Germanów. A teraz: czy nie dostrzegamy, że od kiedy lewica stała się dominującą siłą na świecie, to wszelki postęp wyhamował? Mamy tutaj dodatnią korelację.

Tak więc, jaki z tego mamy wniosek. Kto ogłupia społeczeństwo? Oczywiście, że lewica. A teraz przeanalizujmy wszystkie techniki, jakie ta formacja wykorzystuje, aby mieć społeczeństwo niewolników.

Aby móc sterować społeczeństwem z taką samą łatwością jak samochodem, należy zadbać o to, żeby ludzie za dużo nie myśleli. A jak to się robi? Po prostu należy się tutaj grać na najniższych popędów człowieka, między innymi do libido. Przy okazji winno się zadbać, aby ludzie jak najwięcej myśleli o seksie, ale nie w celach reprodukcyjnych, tylko żeby nauczyli się go traktować jako przyjemność. To już bardzo dużo daje, ponieważ czas, który normalnie ludzie poświęciliby na wymyślenie czegoś konstruktywnego, zostanie spędzony na myśleniu właśnie o tego typu czynnościach. Władza zyskuje przy tej okazji bardzo wielki atut: uchodzi w świetle społeczeństwa za bardzo prowolnościową i tolerancyjną. Z drugiej strony wie, że maleje potencjalna ilość jej konkurentów, ponieważ ludzie myślą, jak zaspokoić swoje libido. Krytycyzm społeczeństwa zostaje zatem ostudzony. A jak sprawić, aby ludzie zaczęli myśleć w kategoriach wyłącznie hedonistycznych? Z punktu widzenia lewicowych inżynierów społecznych nie jest to wcale takie trudne. Najpierw należy zalegalizować pornografię. To jest pierwszy etap. Wówczas w społeczeństwie rozwinie się kult pięknego ciała, w związku z tym młodego. Następuje modyfikacja sposobu myślenia - i to w skali ogólnospołecznej. Przy okazji rośnie ilość przestępstw na tle seksualnym, ale to mniejsza z tym. Inżynierów społecznych to nie obchodzi. Następuje swoiste zdziecinnienie całości społeczności, a w związku z tym dalsza zmiana percepcji. Seks zaczyna być odbierany jako przyjemność, a nawet sport. Oswald Spengler w swoim Zmierzchu Zachodu był prorokiem. Napisał on, iż czeka nas faza cywilizacji Erosa oraz zdziecinnienia. To się właśnie dzieje na naszych oczach. No i cóż, ideałem przestał być człowiek inteligentny i zaradny, a stał się człowiek młody niezależnie od zawartości głowy.

Co obok pornografii warto wspierać i bronić? Rzecz jasna wolny seks. Umożliwi on dekonstrukcję rodziny i dalsze traktowanie czynności związanych z rozrodem jako przyjemności. W tym zakresie należy również wspierać wszystkich seksualnych dewiantów, jacy tylko istnieją - homoseksualistów, a wkrótce również poliamorystów, pedofili i zoofili. Z punktu widzenia lewicy rodzina jest pewną formą niezależności, a tą należy zwalczać, więc jak to się robi. Promuje się wolny seks bez żadnych zobowiązań. W efekcie, jeżeli zwalcza się rodzinę, to rośnie atomizacja społeczeństwa. Zagubieni ludzie chętniej się poddają woli lewicowej władzy, która obiecuje coraz więcej rzekomej wolności bez żadnej odpowiedzialności. Opór wobec niej maleje.

Jeśli się sprawi, że ludzie gros czasu będą poświęcali na myślenie o kopulacji, to ludzie nie pomyślą nawet o wielu innych rzeczach. Wynika to po prostu z piramidy potrzeb Maslowa. Takie sprawy, jak jedzenie czy reprodukcja mają większy priorytet niż na przykład kombinowanie, jak tu obalić lewacką władzunię. Jednak to lewicowym inżynierom społecznym nie wystarcza. Oni dążą do uczynienia ludzi istnymi zombie. W tym celu legalizuje się narkotyki. Znamienna natomiast wydaje się walka z tytoniem. Ten, owszem, uzależnia, ale nie wywołuje tak silnych zmian osobowości jak wiele substancji narkotycznych. Przecież nikt mi nie powie, że np. marijuana nie wywołuje zaburzeń w postrzeganiu rzeczywistości. Podobnie rzecz ma się w przypadku grzybów halucynogennych. Lewactwo mówi nam, że legalizacja ma posłużyć ograniczeniu ilości narkomanów. W rzeczywistości ich ilość ma rosnąć, aby po pewnym czasie mieć społeczeństwo kompletnie otępiałe i całkowicie bezkrytycznie podchodzące do wielu kwestii. Narkotyki mają mieć podobne zadanie jak soma w Nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxleya. To jest czynnik zniewolenia, a nie żadnej wolności. Skrajni socjaliści, jak chociażby pedofil Bertrand Russel, uważali, iż należy nawet dodawać rtęć do szczepionek, aby uczynić ludzi głupszymi. Z punktu widzenia władzy bilans legalizacji narkotyków jest bardzo korzystny. To jak użycie broni psychochemicznej. Lewacka władza już wie, że ludzie nie podniosą na nią ręki.

Dochodzi obok tego tutaj jeszcze jeden aspekt związany z tym, o czym wyżej była mowa. Kwestie aborcji i eutanazji. Mało kto podchodzi do tego, jako możliwości ogłupiania społeczeństwa, ale jednak. Przecież aborcja prowadzi w stosunkowo krótkim czasie do przetrzebienia klasy średniej, która jest głównym czynnikiem rozwoju państwa. W efekcie, po pewnym czasie zamiast mieć społeczeństwo wieloklasowe, mamy takie z tylko dwoma grupami, u góry cała ta lewacka kamaryla, a u dołu ludzie, którzy nawet nie wiedzą specjalnie, co się wokół nich dzieje. A eutanazja? W dawnych czasach ludzie starsi byli skarbnicą wiedzy i mieli w społeczeństwie autorytet. A teraz marksizm kulturowy doprowadził do tego, że są przezeń traktowane jako balast. Wychodzi na to, że człowiek ma się urodzić, jeżeli mu się pozwoli na to - rzecz jasna, potem ma tylko jeść, wydalać i cudzołożyć, a jak do tego będzie już niezdatny, czy to na skutek wieku, czy wypadku, to ma popełnić wspomagane samobójstwo. Ergo: eutanazja ma niszczyć związki między pokoleniami oraz przyczyniać się do dalszego rozpadu rodziny. Jaki jest z tego dalszy wniosek: oczywiście niszczenie wszelkich form niezależności, co sprzyja dalszemu otępianiu społeczeństwa.

Mamy jeszcze jeden bardzo istotny czynnik, dzięki któremu społeczeństwo można czynić głupszym. A mianowicie odpowiedni system edukacji, który nie uczy logicznego myślenia. Człowiek, opuszczając szkołę, jest niedouczony i nie może dokonać najprostszego wnioskowania na temat otaczającego go świata. Staje się zatem mniej odporny na propagandę i nie jest w stanie dostrzec swojej niewolniczej pozycji odartej z wszelkiej duchowości, a zredukowanej tylko do biologii. Jeżeli chce się mieć społeczeństwo niewolników, należy ze szkół wypuszczać wykształciuchów. Łatwiej wtedy siać zamęt w populacji; ludzie są skłonni uwierzyć we wszystkie głupoty, jakie im się wciśnie. Jeżeli lewacy zdecydują się na przykład wszczepić wszystkim chipy pod skórę, to skołowany lud uzna, że to w trosce o jego bezpieczeństwo.

Na naszą niekorzyść lewactwo świetnie opanowało socjocybernetykę. Ludziom naprawdę wydaje się, że mają więcej wolności niż kiedyś, że mogą robić pewne rzeczy, jakie dawniej były zabronione. Ale tak nie jest. Co więcej, uważają, że obecnie stosowane regulacje, jak fotoradary, kary za przekraczanie prędkości na drodze... że to wszystko jest dobre. Taka prawda. Społeczeństwa są coraz bardziej lewicowe i traktują to, co się z nimi robi, że to ku lepszemu jutru. Sprawdza się przy tym myśl Davili: Być lewicowcem, to traktować zwiastuny katastrofy, jako pomyśloności. Lewicowi inżynierowie społeczni, nieliczna pośród lewactwa kasta uświadomionych, być może nie wiedzą, że jak z pragnienia władzy zniszczą dorobek cywilizacji Zachodu, to być może sami na siebie sprowadzą koniec.

środa, 23 lipca 2008

Śląsk drugim Kosowem?

W dzisiejszych czasach bardzo wiele rzeczy do niedawna niewyobrażalnych jest niemożliwe. Możemy wysłać człowieka w kosmos, cieszyć się, iż nam prąd produkuje elektrownia jądrowa czy bakterie Escherichia coli otrzymują insulinę. Ale ów stopnień niewyobrażalności nie zamyka się to na rozwoju naukowo-technicznym. Niewyobrażalne jeszcze całkiem niedawno byłoby rozparcelowanie jakiegoś państwa na mniejsze. Oczywiście, można mi tutaj mówić, że podobną taktykę stosowały Austro-Węgry i Rosja w stosunku do Porty Otomańskiej. Nic z tego. Mimo wszystko to nie jest taka skala, jaka była w tym przypadku. Chodzi tutaj rzecz jasna o byłą Jugosławię, na której terytorium powstał szereg państewek, a teraz do nich dołączyło następne - Kosowo. Już nie trzeba mówić, że to jest rdzenna prowincja Serbii, również miejsce historyczne dla mieszkańców tego kraju. Przykład ten pokazuje jedną bardzo prostą rzecz: teoretycznie, jak się chce, za pośrednictwem służb wywiadowczych i nie tylko roznieść można na kawałki każde państwo, jakie się tylko zechce. Jugosławia była akurat krajem wielonarodowym - wystarczyło zatem obudzić tkwiące między poszczególnymi nacjami od drugiej wojny światowej antagonizmy. No i co się stało? W ciągu kilkunastu lat z kraju nic nie zostało, nawet nazwy. Jugosławia bowiem przez pewien czas nazywała się Serbia i Czarnogóra, ale później ta druga stała się odrębnym państwem. A teraz jeszcze odpadło rzeczone Kosowo. Co to wszystko pokazuje?

Weźmy pod uwagę położenie byłej Jugosławii. To są tereny Bałkanów znajdujące się między Azją a Europą, zatem ze strategicznego punktu widzenia ważne, jeżeli chciałoby się na przykład kontrolować handel w tamtym regionie. Zatem warto wywoływać tam burdy.

A teraz spójrzmy na nasz kraj. Też się znajdujemy w ciekawym miejscu, ponieważ w środku Europy. Jeszcze w dodatku na Niżu Środkowoeuropejskim. Nic zatem dziwnego, skoro przez tysiąc lat toczone były tutaj wojny. A to ze wschodu, a to z zachodu ciągle nas chcieli podbić. Powód jest jeszcze jeden; zajmujemy strategiczną pozycję na mapie Europy, zajęcie naszych ziem wiązałoby się z wieloma korzyściami.

Mamy też pewną analogię do Jugosławii. Niby w kraju, który po drugiej wojnie światowej stał się praktycznie monoetniczny, nie powinno być ruchów rozbijackich, dążących do autonomii. W zasadzie zdrowo myślący człowiek nie powinien o to Polski podejrzewać. Przecież to nie Hiszpania z krajem Basków i Katalonią! A jednak. Na Śląsku działa taka jedna organizacja, która ubzdurała sobie, że mieszkańcy tej ziemi stanowią odrębną nację. Jest to tak zwany RAŚ. Tłumacząc akronim, Ruch Autonomii Śląska. Dąży ona właśnie do tego. To jest jej cel. Ludzie z tym związani chcą, aby postrzegać ich jako odrębną nację tak, jak dzieje się to w przypadku Basków. A ja jakoś nie słyszałem (czyżbym był ciemną prawicową masą?), żeby Ślązacy mówili jakimś praindoeuropejskim dialektem najbardziej podobnym do języka starożytnych Hurytów (twórców między innymi państwa Mitanni). Taki jest przypadek Basków. Z jednej strony taki RAŚ mnie najnormalniej w świecie śmieszy. Teoretycznie mógłbym sobie wybrać ludzi, osiedlić się gdzieś, nauczyć wszystkich mówić esperanto albo po łacinie, ogłosić się panem i władcą na jakiejś ziemi i zarządać autonomii. To jest identyczny przypadek. Z drugiej strony tego typu organizacja jest niebezpieczna z punktu widzenia bezpieczeństwa i integralności terytorialnej państwa polskiego.

Jak wyżej napisałem, kraje, z którymi graniczymy, mają sprzeczne z naszymi interesy geopolityczne. Niemcy na przykład zawsze dążyły do wchłonięcia obszarów zachodniej Polski, od początków naszej historii tak było. Istnienie więc organizacji dążącej do autonomii Śląska jest bardzo na rękę. Opłaca im się wspierać taką cudaczną organizację. Tak się dzieje. Na zebraniach BdV Herbert von Hupka mówił wielokrotnie, że Śląsk jest częścią Niemiec, a jego mieszkańcy to ludność pochodzenia germańskiego, więc narodowości niemieckiej. Nie wykluczony jest związek RAŚ z wymienioną wyżej postnazistowską organizacją. Trzeba się więc zastanowić skąd ta rozbijacka organizacja ma pieniądze, bo być może płyną one szerokim strumieniem z Niemiec. Zwrócić należy przy okazji wypowiedzi członków tejże struktury.

Jerzy Gorzelik, przewodniczący RAŚ, miał stwierdzić: Jestem Ślązakiem, a nie Polakiem. Moja ojczyzna to Górny Śląsk. Nic Polsce nie przyrzekałem, więc jej nie zdradziłem. Państwo zwane Rzeczpospolita Polska, którego jestem obywatelem odmówiło mi i moim kolegom prawa do samookreślenia i dlatego nie czuje się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa, dalej cytuje premiera Davida Lloyd George, iż przyłączyć Górny Śląsk do Polski to tak, jakby małpie dać zegarek. Parafrazuje również tą wypowiedź: Po 80 latach, widać, że małpa zegarek zepsuła. Członkowie RAŚ bronią również Hakaty i Komisji Kolonizacyjnej, twierdząc jakoby te miały walczyć z polskim nacjonalizmem. Twierdzili również, iż po drugiej wojnie światowej istniały polskie obozy koncentracyjne. Zgłaszali protest w sprawie zmiany nazwy obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu na "Auschwitz-Birkenau. Niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny i zagłady 1940-45" ze względu na to, że w latach 1945-48 mieścił się tam komunistyczny łagier.

No i czy pewne wypowiedzi nie pozwalają zaliczyć tych ludzi do zdrajców? Na razie to są tylko poszlaki. Jak wyżej pisałem, mogą być oni opłacani przez postnazistowski BdV. Istnieje również prawdopodobieństwo, że RAŚ jest prowokacją zorganizowaną przez niemiecki wywiad BND. W każdym razie tą organizacją powinien zainteresować się wywiad i ją intensywnie infiltrować. Jeżeli zostaną udowodnione związki z BND i BdV winna zostać zdelegalizowana. Co mówi w tej sprawie kodeks karny. Wystarczy rzucić okiem na Rozdział XVII Przestępstwa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej. Artykuł 127 §1 mówi, iż jeżeli dana działalność ma na celu pozbawienie niepodległości lub oderwanie części obszaru, to kara za tą działalność jest od 10 lat wzwyż do dożywocia. Jeżeli się czyni same przygotowania ku temu, to podlega się karze 3 lat pozbawienia wolności (§2). Spójrzmy również na Art.130 §1: osoby współpracujące z wywiadami obcych państw podlegają karze od roku do 10 lat pozbawienia wolności. Co z tego wynika? Primo: w Polsce nie ma kary śmierci za takie przestępstwa, więc to, co może spotkać potencjalnych kryminalistów w tym zakresie, to jest nic. Secondo: w razie czego przywódcy RAŚ otrzymają dożywocie bez możliwości warunkowego wyjścia.

Moim zdaniem są to mimo wszystko niemieckie pachołki, których głównym celem jest przyłączenie Śląska do Rzeszy. Można zakładać, że to są ludzie chorzy psychicznie albo intelektualnie ułomni, dlatego plotą takie farmazony w publicznych środkach przekazu. Lecz aby tak myśleć, trzeba być niepoprawnym optymistą. Nie mamy tutaj do czynienia z idiotami. To są opłacani najemnicy przez BND, których misją jest sianie w Polsce, a w szczególności na Śląsku, zamętu. Ponieważ nasz kraj w ostatnim dziewiętnastoleciu był praktycznie pozbawiony ochrony kontrwywiadowczej, stał się dla wywiadów obcych państw otwartą księgą. Z tego powodu łatwiej organizować na naszym terenie różne prowokacje, które zwodzą część rodaków. RAŚ w każdym razie może przykrywką dla działalności niemieckiego wywiadu służącą do tego, aby część Ślązaków przeszła na niemiecką stronę.

Widzę, że jesteśmy bardzo naiwni, ponieważ nie dostrzegamy niepokojących sygnałów. To tak jak w przypadku choroby nie dostrzec pierwszych symptomów; potem może być już za późno. Przypadek ten jest identyczny. Nie myślmy, że Niemcy nie chcą mieć w przyszłości supremacji w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Rok 1945 nie był końcem ich imperialnych aspiracji. Tyle że teraz są inne niż militarne środki. Wiele rzeczy może załatwić wywiad, prowadząc dezinformację na terenach wroga, wmawiając mu, że wszystko jest w najwyższym porządku. A tak wcale nie jest. A teraz zastanówmy się, co spotka Kosowo. Ludność jest tam w większości pochodzenia albańskiego, więc po jakimś czasie teren przypadnie Albanii. Identycznie może być w przypadku Śląska. Jeżeli już będzie autonomia, to oni zaczną rządać, aby mogli nauczać historii po swojemu i wmawiać dzieciom od małego androny o polskim nacjonalizmie, że David Lloyd George chciał dobrze, a może, iż Ślązacy się w prostej linii od Bojów i Silingów wywodzą. Komuś pewnie zaraz przyjdzie do głowy pomysł, a skoro mamy autonomię, to się możemy przecież uniezależnić. No i będzie referendum odnośnie secesji. Sterowane przez BND przejdzie. A co w dalszej kolejności? Jak już Śląsk będzie niepodległy, to rozpuści się famę, iż lepiej wyjdzie, jak stanie się częścią Rzeszy Niemieckiej. No i taki będzie koniec. Wszystko zostanie załatwione bez jednego wystrzału...

Musimy wiedzieć, że państwa ościenne, a zwłaszcza te o aspiracjach imperialnych, widzą u nas swoje interesy. Rosja i Niemcy najchętniej by nas podzieliły między sobą tak, żeby jakiś przyszły Joachim von Ribbentrop mógł stwierdzić, że wreszcie znikła dzieląca je od wieluset lat granica. A zatem, nie pozwólmy się uczynić drugą Jugosławią!

poniedziałek, 21 lipca 2008

Kiedy powstanie Ministerstwo Propagandy?

Nie tak dawno temu wypłynęło, iż członkowie partii rządzącej znanej nam wszystkim pod nazwą PO, którzy występują w mediach, otrzymują SMS-y zawierające dyrektywy, co mają gdzie powiedzieć. Oczywiście ci nadwiślańscy torysi bardzo płakali, że PiS jest zarządzany wodzowsko; przyganiał kocioł garnkowi i sam smolił jednym słowem. Mniejsza z tym. Problem w tym, że cała ta akcja była robiona za nasze pieniądze. Mamy tutaj zatem uprawianie klasycznej propagandy. Próbuje się nam wmawiać różne dziwne rzeczy, a my jeszcze za to musimy płacić. Nie dość, że już Polszmat czy Tusk Vision Network zachowują się, jakby Jedyna Właściwa Partia je znacjonalizowała i obsadziła odpowiednimi ludźmi, to mamy coś takiego.

Muszę więc zaproponować wam pewne arcyciekawe rozwiązanie. Skończcie panowie z zasłonami dymnymi. Tacy jesteście liberalni, że koń by się uśmiał. Kapitalizm to wam jest po to potrzebny, żeby wszyscy znajomi na około sobie kieszenie mocno napchali; przecież nawet prywatyzację skopaliście, a kasę z niej roztrwoniliście. Dawno byśmy mieli autostrady i elektrownie jądrowe, gdyby za reformy systemu ekonomicznego wziął się ktoś normalny. Śmiem twierdzić, że jakby wam dać żeliwną odlaną kulkę, to po trzech dniach zabawy zepsulibyście nią. Ach, no i jeszcze gdzie się ujawnia wasz liberalizm. Ma być więcej fotoradarów. Ciekawe, kiedy doczekamy większej ilości kamer na ulicach, elektronicznych systemów analizy chodu czy identyfikacji po tęczówce oka. Taki to liberalny rząd. Przestańcie więc mydlić ludziom oczy. Nikita Chruszczow w KPZR też uchodził za liberała, a doń jest wam najbliżej. Aby nie bawić się w rozsyłanie SMS-ów, proponuję wam, coś zupełnie innego.

Już mamy w Priwislanskim Kraju przerost biurokracji i fiskalizmu. Niedługo tego będzie jeszcze więcej, bo decydenci w Brukseli sobie tego zażyczą. Ale zanim to nastąpi, utwórzcie jeszcze jeden resort. Ministerstwo Propagandy - tak go nazwijcie. Czym on będzie się zajmował? A mianowicie tym, co najlepiej potraficie. Mydleniem oczu i wciskaniem popeliny. Mówieniem, jakie to są postępy w budowie drugiej Irlandii czy o pozytywach turystycznych wycieczek naszego premiera albo o tym, że NN wydał na dorsza osiem złotych i jakie to straszne marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Co więcej... organizowanie akcji w stylu Zabierz babci dowód, Giertych do wora, a wór do jeziora i innych tego typu. Publiczne zaszczuwanie niewygodnych jednostek z punktu widzenia waszego (nie)rządu, między innymi nawoływanie do zamknięcia niewygodnych wydawnictw. Do tego wielotysięczne manifestacje poparcia, najlepiej w rocznicę waszego zwycięstwa w wyborach parlamentarnych, czyli dnia 21 października. A tam z partyjnymi sztandarami, transparentami z wodzami Jedynej Właściwej Partii oraz jej ideologicznymi guru - wyniesionymi do rangi świeckich świętych, śniętej pamięci Bronisława Geremka czy profesora-co-nie-ma-nawet-magistra Władysława Bartoszewskiego.

Ministerstwo Propagandy powinno zająć się również kontrolą programów nauczania tak, aby w najmniejszej szkole w Bieszczadach dzieci usłyszały o przełomie, który nastąpił dnia 21 października 2007 roku, jak to źli faszyści zostali przegnani, a władzę objęli Jaśnie Oświeceni. Do tego powinno zlecać prace nad polowaniem na różnych rasistów, ksenofobów, antysemitów, homofobów i szeroko pojętą ekstremę prawicową, poprzez analizę periodyków przezeń wydawanych. W razie czego gazety można zamknąć, a autorów postawić przed wymiarem sprawiedliwości. Wszystkie wydawnictwa mają gloryfikować przecież Jedyną Wspaniałą Partię, a jak nie to oznacza, że są głupi. Oczywiście dochodzi tutaj przejęcie całkowitej kontroli nad mediami publicznymi oraz Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Wówczas Radio Maryja i Telewizja TRWAM stracą koncesję, a za wbijanie polskiej flagi w psie odchody Kupa Wojewódzki dostanie nagrodę za szerzenie postępu i walkę z ciemnogrodem (tak, będzie on pisany małą literą).

Dochodzi tutaj następny aspekt. Ministerstwo Propagandy będzie musiało pokazać, że Unia Europejska jest najlepszą rzeczą, jaka mogła nas spotkać przez tysiąc lat historii. Oczywiście, powinno się mówić, jak dobrze, że jajka muszą być etykietowane, mleko koniecznie pasteryzowane, odchody zwierząt w silosach, no i że mamy ponad 80-procentowe podatki et consortes. Do tego właściwa obyczajowość, czyli odpowiedni czas antenowy na ukazywanie postępu, jak transmisja gejparady z Amsterdamu.

To wam drodzy platformersi proponuję, bo się od Goebbelsów nic nie różnicie. Wasz przywódca jest nawet tej samej narodowości co Joachim G. Lemingi z pewnością będą zachwycone odpowiednią porcją postępu i wyszydzaniem całego tego polskiego zaściankowego nacjonalizmu, ksenofobii i innych -izmów, jakimi obdzielono przeciwników Jedynej Właściwej Partii.

A teraz czas na post scriptum: gdybym ja miał odpowiadać za to, czym mielibyście rządzić, to nie pozwoliłbym zawiadamiać wam kurnikiem w najbardziej zapadłej dziurze. Widać nawet, że nie potraficie należycie naśladować nawet nazistów i komunistów, z którymi - jako lewactwo - macie bardzo dużo wspólnego. Tak więc, kiedy powstanie Ministerstwo Propagandy? A zaręczam, panowie Walter i Solorz-Żak-Krok byliby bardzo zachwyceni... wizją państwowych wysoko opłacanych posadek w tymże resorcie.

piątek, 18 lipca 2008

O problemie edukacji

Od czasu do czasu ów problem powraca jak bumerang. Mówi się o tym przy okazji ogłaszania wyników nowej matury - 30 czerwca od anno Domini 2005, jak również przy okazji zmian gabinetów. Głośno było za nacjonalistycznego ministra Giertycha czy neokonserwatywnego Legutki. Wiadomo już, o co chodzi. Jest tymże problemem edukacja narodowa. Wszystkie gabinety próbują tam coś zrobić, co następnie odbija się czkawką. Mieliśmy już amnestię maturalną, dzięki której prywatne uczelnie ekonomiczne w różnych Psich Wólkach zacierały ręce, a wynikało to z tego, iż uczelnie państwowe i lepsze prywatne nie chciały amnestionowanych przyjmować. Teraz minister Hall ma kolejne modernistyczne pomysły dotyczące doboru przedmiotów, jakich to będzie się uczyło w liceum. Pomysł ten opiera się na zachodnioeuropejskich i amerykańskich programach nauczania. Oczywiście, znając tą panią, która gdańskim kuratorium dobrze nie umiała zarządzać, będzie to kompletna klapa. Inaczej tego określić nie można. Postawiona zostanie ostateczna kropka nad i w polskim systemie edukacji, a przy tym przemysłowej produkcji wykształciuchów i lemingów. Chyba PO dba w ten sposób o swój przyszły elektorat, który ma nie rozumieć za dużo, jak również nie wiedzieć, a przez to wierzyć we wszystkie obiecanki cacanki (nie)rządu, choćbym nie wiem, jak mocno były one irracjonalne. Obecny system jest tak skonstruowany. Przecież na przykład zewnętrzne egzaminy typu nowa matura gimnazjalny powodują spłaszczanie się poziomu. Zamiast robić program, to zaczyna się drążyć do znudzenia zagadnienia najczęściej spotykane na tychże, a resztę omawia po łebkach i na szybko. To jest jedna z licznych wad tego cudacznego systemu, w wyniku którego szkołę opuszczają ludzie niedouczeni. Wykładowcy wielu wyższych uczelni już przeklinają to wszystko, co w ostatnim okresie w MEN-ie wymyślili, również pomstują na to studenci starszych lat, którzy patrzą na młodszych jak na idiotów. Co może zatem uzdrowić polskie szkolnictwo?

Wielu pomstuje na układ 6+3+3, czyli sześcioletnia podstawówka, trzyletnie gimnazjum i tak samo długo trwające liceum. Uważają, że doprowadził on do znacznego spadku poziomu kształcenia. Wiele zagadnień, które dawniej omawiane były na przykład w ósmej klasie szkoły podstawowej, jak chociażby elementarna trygonometria, nie jest teraz w gimnazjum w ogóle robionych. Tak więc pewne poszlaki są. Kiedyś też byłem przeciwnikiem takiego systemu, uważając gimnazjum za takie sobie przedłużenie podstawówki, ale doszedłem do wniosku, że przy umiejętnym rozplanowaniu programu ten model spełniłby wymagania takie jak dawniej układ 8+4. Należałoby tylko podnieść program w gimnazjum i upodobnić je bardziej do szkoły licealnej. Zmieniłaby się ranga tego rodzaju szkoły; tak to jest praktycznie powtórka z podstawówki. Słyszy się również, że dobrze wyuczony uczeń po szkole podstawowej napisałby bez większych problemów egzamin gimnazjalny. Tak więc w gimnazjum traci się bardzo dużo czasu na powtórki, a w tym czasie można by robić nowy materiał.

Inna kwestia to są egzaminy zewnętrzne. Moim zdaniem powinny zostać zniesione. A z jakich powodów? Powodują one bowiem spłaszczanie się poziomu. Na przykład nie tak dawno temu zdecydowano, że na maturze rozszerzonej z matematyki będzie tylko algebra i geometria, a wiele zagadnień zostało wyrzuconych. Jaki to jest sygnał dla nauczycieli tego przedmiotu? Nie trzeba już nawet do granicy funkcji dochodzić, gdzie zazwyczaj się kończy się obecnie nauczanie matematyki. Po prostu tłuc do znudzenia program, jaki winien być zrealizowany w gimnazjum. To jest tylko skromny przykład. Inna rzecz, to egzaminy zewnętrzne preferują uczniów najbardziej przeciętnych, więc nic dziwnego, że pracownicy wyższych uczelni narzekają, z jakim to materiałem przyszło im pracować. Szkoły powinny same sobie ustalać, jakich chcą uczniów. Zatem przywrócić należy egzaminy wewnętrzne, zarówno kończące dany rodzaj szkoły oraz jako wstępne. W przypadku szkół podstawowych można by sobie odpuścić na zakończenie. Natomiast do gimnazjum już powinien być egzamin wstępny z matematyki i polskiego. Należałoby również przywrócić przedwojenną małą maturę, jaka kończyłaby gimnazjum. Podniosłoby rangę tego rodzaju szkoły oraz poprawiłoby zdecydowanie jakość nauczania w nim. Oczywiście do liceum powinny być egzaminy wstępne. Zreorganizować przy okazji należy maturę.

W tym momencie pojawia się problem. Jaki my mamy model edukacji przyjąć, czy formalistyczny, w którym uczy się bardzo niewielu, najpotrzebniejszych informacji, czy encyklopedystyczny, gdzie dba się o wszechstronny intelektualny rozwój ucznia? To tutaj musimy sobie postawić pytanie. Czy chcemy mieć elity, które w przyszłości przejmą ster w tym państwie i będą potrafili skierować je na dobre tory, czy hiperspecjalistów od jakiegoś drobnego wycinka rzeczywistości i znających się tylko na tym? Weźmy jeszcze pod uwagę, że ci ludzie wiedzący wszystko o stosunkowo niewielkim kawałku, a nie wiedzący nic o całej reszcie, dadzą się wodzić za nos. Nie będą posiadali odpowiedniej wiedzy, jaka pozwoli im krytycznie analizować otaczający świat. W efekcie dadzą się zwodzić. I jak mamy tutaj mówić o jakimkolwiek wykrystalizowaniu się elit! Po prostu wtedy całe społeczeństwo to będą orwellowscy proleci. Wybór jest więc jasny. Należy mimo wszystko postawić na neoklasyczny model edukacji, czyli właśnie ten encyklopedystyczny. Co się z tym wiąże? Jeżeli chcemy kształcić ludzi mających być elitą tego kraju, to nie może być tak, że szkołę jest tak łatwo skończyć. Taka sytuacja, co egzamin gimnazjalny na przyzwoitym poziomie jest w stanie napisać dobrze wyedukowany uczeń szkoły podstawowej, jest absolutnie niedopuszczalna. Również, czy rok rocznie do matury musi podchodzić 400 tysięcy absolwentów szkół średnich, jak równie dobrze mogliby podejść tylko najzdolniejsi? Wyżej napisałem, że powinno się podnieść status szkoły gimnazjalnej. Nic dziwnego, że ludzie śmieją się, że to taka lepsza podstawówka, a lepsza o tyle, że robi się w niej jakiejś podstawy fizyki i chemii. Moim zdaniem część materiału z liceum można przenieść spokojnie do gimnazjum - mam tutaj na myśli część lektur oraz zagadnień z matematyki, jak również zdecydowanie podnieść poziom nauczania fizyki, chemii, bo w gimnazjum praktycznie nic się z tego nie robi. Przecież takie sprawy, jak funkcja kwadratowa, trygonometria, znaczna część planimetrii i stereometrii, podstawowe pojęcia w zakresie kombinatoryki to spokojnie można by w gimnazjum wprowadzić. A teraz w takim razie, co z programem liceum. Oczywiście, jeżeli jesteśmy przy matematyce, to w zakresie podstawowym powinny też być takie rzeczy jak pochodne, całki czy liczby zespolone. Przecież to jest śmiech na sali, iż obecny program klas matematyczno-fizycznych w zakesie tego przedmiotu jest identyczny z tym realizowanym w tych o profilu humanistycznym w okresie PRL.

A jak rzecz ma się ma z maturami - małą i dużą, ponieważ w proponowanym przeze mnie modelu tak ma być. Układ dałbym zbliżony. Przedmioty obowiązkowe dla wszystkich to matematyka, język polski i historia, zdawane zarówno pisemnie jak i ustnie. A resztę, czyli 3 lub 4 przedmioty można by sobie samemu dobrać; sposób ich zaliczania byłby identyczny. Jak już wyżej zaznaczałem powinien być to egzamin wewnętrzny. Dlaczego taki układ przedmiotów? Oczywiście można mi zaliczać pewne sympatie w kierunku nauk ścisłych, ale taki przedmiot jak matematyka uczy logicznego myślenia. A czego oczekujemy od człowieka wykształconego? Żeby umiał kojarzyć fakty i umiał składać je w logiczną całość, a tego właśnie uczy matematyka. Język polski - powód jest tutaj prosty. Człowiek wykształcony powinien umieć się wysłowić w ojczystym języku, posiadać pewną wiedzę o literaturze. A historia? Przecież wiedza o tym, co było kiedyś, uchronić może przed powtarzaniem oczywistych błędów z przeszłości. A poza tym, jeżeli ma się posiadać jakiś głębszy światopogląd, to chyba historię trzeba znać.

Kiedyś, gdy schodziła dyskusja na tematy polityczne i wkraczała na tory związane z edukacją, to zarzucano mi popieranie scjentystycznego modelu kształcenia. Rzecz jasna, uważam matematykę za przedmiot ważny. Tak samo jestem orędownikiem, żeby fizyki i chemii robiono w szkole więcej niż to czyni się w tym momencie. Nie przeszkadzałoby mi przywrócenie nauczania języków klasycznych czy wprowadzenie filozofii. W kwestiach programowych, to co jeszcze powinno się zmienić. Byłbym rzecznikiem przywrócenia kaligrafii w szkołach podstawowych. To jest mimo wszystko rozwijające ćwiczenie. Poza tym zrobić należałoby porządek z tą listą lektur, część można by zwyczajnie przenieść do gimnazjum, Gombrowicza wyrzucić. Są lektury zdecydowanie bardziej pożyteczne. A takie debilizmy, żeby przerabiać we fragmentach... to w ogóle najlepiej o nich zapomnieć. Lektury czytać powinno się w całości, bo wtedy kojarzy się wiele rzeczy, na które w przeciwnym wypadku nie zwróci się uwagi.

Do ciągłego obniżania poziomu przyczyniają się jeszcze dwie rzeczy. Jak to jest, że mając ocenę 2 można w ogóle zdać? To jedna sprawa. Secondo: zostawienie ucznia na drugi rok w tej samej klasie w obecnych realiach graniczy z cudem. Jak to rozwiązać? Po pierwsze dwójka to nie powinien być żaden dopuszczający, tylko mierny. Z taką notą należałoby ucznia zostawić, ponieważ stopień opanowania przez niego materiału jest praktycznie żaden. Przy okazji powinniśmy rozwiązać drugi problem. Nauczyciel powinien mieć prawo ucznia mającego ocenę mierną lub niedostateczną zatrzymać na drugi rok. I niech taki delikwent kibluje. W obecnych realiach to trzeba takich przepychać, żeby nie mieć problemów. W efekcie prowadzi to do zaniżania poziomu kształcenia.

Na koniec kwestie porządkowe w szkole. Otóż, ja jestem przeciwnikiem koedukacyjnego szkolnictwa. Prowadzi ono tylko do zniżki poziomu, ponieważ uczniowie, zamiast zajmować się nauką, robią to w przypadku osobników płci przeciwnej. A to automatycznie wywołuje patrzenie na takie drobnostki, czy ktoś chodzi w modnych i markowych ubraniach, zamiast zajmowania się rzeczami o wielokroć bardziej konstruktywnymi. Poza tym niech mi jakiś lewacki psycholog czy taki sam pedagog wytłumaczy, jak to jest, że na tym zgniłym Zachodzie, który tak gloryfikuje, najlepsze szkoły to są właśnie dysedukacyjne. Wielu specjalistów od edukacji zwraca również uwagę na to, że tego typu szkoły właśnie osiągają wyższe wyniki niż koedukacyjne. A biorąc pod uwagę, że system szkolnictwa winien kierować się w pewien sposób pojętą efektywnością, to zdecydowanie lepiej, gdyby wszystkie placówki oświatowe w sensie podstawówki, gimnazja, licea et cetera były dysedukacyjne. Inna sprawa to uniformizacja. Szkoła to nie jest rewia mody. Poza tym znowu przykład z Zachodu. Tam każda szanująca się szkoła ma mundurki. Jestem też zwolennikiem kar cielesnych. Jakby taki wątpliwej jakości nastoletni lub kilkuletni bohater dostał po łapskach piórnikiem przy całej klasie, to na drugi raz by się zastanowił ze względu na związane z całym zajściem poczucie wstydu. Dla wielbicieli zachodnich oświeconych modeli oświaty szkolnej dodam, że w elitarnej prywatnej męskiej szkole w Eaton wykonuje się dosyć dotkliwe kary. Odbudowany zostałby poza tym automatycznie mocno zachwiany ostatnimi czasy autorytet nauczyciela. Również powinna być jasna sytuacja w przypadku zażywania używek - wyrzucenie ze szkoły. Tak samo powinno być, jeżeli jakaś dziewczyna zajdzie w ciążę.

W formie dygresji: jest jeszcze kwestia czy szkolnictwo powinno być publiczne czy prywatne. Akurat moim zdaniem spokojnie można by dokonać jego totalnej prywatyzacji, ale to jest kwestia na odrębny artykuł.

Opisałem wówczas zmiany, jakie z pewnością poprawiłyby poziom kształcenia w szkołach oraz wiele innych kwestii z nimi związanych. Tylko pytanie, kto w naszym kraju będzie miał na tyle dużo ikry, aby je przeprowadzić? Raczej nikt.

Obecnym ekipom rządzącym zależy raczej, aby mieć stado posłusznych, właściwie głosujących baranów, aniżeli społeczeństwo było normalne, posiadające głowę w postaci głęboko wykształconej, konserwatywnej elity.

środa, 16 lipca 2008

Hipokryzja i kult zdrajców

Wszyscy wiemy, co się stało w zeszłą niedzielę. Zabił się jeden z animatorów posttrockistowskiej Unii Demo-Wolności, Berele Lewartow, znany znacznie szerzej pod artystycznym pseudonimem Bronisław Geremek. Dodam, że jego partia podobnie jak pokrewny Kongres Liberalno-Demokratyczny, miała zapędy socjoinżynieryjne, tylko przedstawiała się jako neoliberalna ekonomicznie. No i oczywiście wszystkie marks-media podniosły larum, jakaż to wielka postać zginęła. Mówiono, że to patriota, a przy tym mnie się na śmiech zbierało. Ciekawe jest to rozumienie pojęcia patriotyzmu, jeżeli sprowadza się na robienie za podnóżek reszcie świata. Tak samo, jaki to wielki intelektualista... Jakoś przemilczane zupełnie zostało, iż mając nie całe 18 lat, zapisał się w 1950 roku do PZPR. Chwalił wówczas Józefa Wissarionowicza. W tamtym okresie mógł również wyjeżdżać na Zachód, w jego przypadku głównie do Francji; dodam, że normalny obywatel nie bedący członkiem kompartii nie mógł nosa wystawić poza teren Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Geremek - podobnie jak reszta trockistów współtworzących później ROAD i Unię Demo-Wolności - wyleciał z partii w 1968 roku. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych za rządów koalicji AWS-UW był ministrem spraw zagranicznych prowadzącym politykę godną jedynie Widkuna Quislinga. I to jest ten rzekomy patriotyzm... Śmiech... Dodam, że dzień po śmierci posttrockisty przemalowanego na demoliberała, logo Gazety Wybiórczej było czarne. Ależ to musiał być dla nich wszystkich cios! Z padołu łez zszedł jeden z samozwańczych autorytetów, jacy mieli nas uczyć, jak mamy być tolerancyjni, demokratyczni i europejscy. Na tym pojedynczym przykładzie widać pewną rzecz: jakie to odwrócenie postrzegania nastąpiło w obecnych czasach. To jest najnormalniejsza w świecie hipokryzja; nie wiem, ile to może mieć wspólnego z socjaldemokratyczno-demoliberalnym uwiądem jajec. Schorzenie to odbija się na wszystkich obszarach ludzkiej działalności, na nauce, sztuce et consortes. Tu mamy jego dziwny przejaw. A jest to kult zdrajców!!! Tacy ludzie są świeckimi świętymi.

Powiedzmy sobie szczerze: w dawnych czasach, jeszcze przed drugą wojną światową, nikt by na człowieka o mentalności Drogiego Bronisława nawet nie napluł. Tak mocno pogardzano by nim. A jeszcze wcześniej, w czasach I Rzeczypospolitej zostałby stracony, a następnie spalony. Potem nabito by jego prochami armatę i wystrzelono by, najpewniej w kierunku południowym. W końcu - jak mawiał Konstanty Gebert alias Dawid Warszawski - syjonizm zawsze prowadzi w takim kierunku. A obecnie mamy ten - nie wiem, chyba to wynika, że żyjemy w pedalskich, lewackich czasach - kult zdrajców. Najprawdopodobniej Jan Paweł II przewrócił się w swoim grobie w krypcie watykańskiej, gdy został zestawiony ze zwykłym quislingowcem i międzynarodowym socjalistą, dla którego ojczyzną był cały świat, jeżeli nie kosmos.

Kult zdrajców dotyczy jeszcze innych spraw. W lewicowych środowiskach bohaterem jest generał Wojciech Jaruzelski. Rzekomo uratował Polskę przed zalewem sowieckich wojsk. Co rok w rocznicę stanu wojennego wychodzą pod jego domem komunistyczne i socjaldemokratyczne bojówki, krzyczące sierpem i młotem zarżnę czarną hołotę!. A powiedzmy sobie szczerze: towarzysze na Kremlu byli bardzo zadowoleni, że nie musieli realizować u nas wariantu węgierskiego z 1956 roku czy czechosłowackiego z 1968 roku. Skakali wręcz z radości, iż armia dokonała puczu. Poza tym ten rzekomy bohater to rzekomy zdrajca. Zwalczał poakowską partyzantkę, był nawet agentem Informacji Wojskowej. Wysługiwał się komunie przez całą swoją karierę. No i co powinno się stać z tym rzekomym bohaterem? Teraz sobie siedzi na świeczniku, praktycznie nietykalny i się śmieje w oczu wielu konserwatystom czy narodowcom. Ten zdrajca jest obiektem czci. Nawet na prawicy zdarzają się wyskoki mówiące o tym, że Jaruzel dobrze zrobił. Swojego czasu Korwin-Mikke napisał, że jedyną wadą stanu wojennego było to, iż nie został zaprowadzony leseferyzm ekonomiczny taki jak w Chile za Pinocheta. Czy to nie jest uleganie lewackiemu postrzeganiu świata? Należy się też zastanowić, czy takie opinie nie dyskwalifikują danego człowieka jako prawicowca i automatycznie nie przerzucają go do grona sług Ciemności...

Przykłady zdrajców wyniesionych do rangi świeckich świętych można by mnożyć. Mamy teraz Geremka. Po cichu ta wrzawa milknie, ale pewnie jeszcze będzie mówiono, jaki to wielki Polak (w jakim rozumieniu, to jak się na lotnisku w Warszawie małżeństwu z Suazi dziecko urodzi, to też jest Polakiem?) z niego był i ile dobrego zrobił dla sprawy polskiej oraz dla integracji europejskiego. Marks-media jeszcze nie będą mogły tego wszystkiego przeżyć, że straciły czołową ikonę. To płacz taki sam, jak co poniektórych po śmierci Stalina.

Ciekaw jestem, jaka będzie wrzawa po śmierci Jaruzela. Mógłbym powtórzyć to, co napisałem o metodzie postępowania ze zwłokami zdrajców praktykowanej ongiś w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Ale po co... Już sobie wyobrażam Kwaśniewskiego-Stolzmanna, jak mu ciekną łzy, jego żoneczkę (córkę pułkownika bezpieki o nazwisku Konty-Kohn) oraz całe to postkomunistyczne bagno. Na tym świecie to oni sprawiedliwości nie doczekają...

...ale kto wie. Może wszystkich w końcu pochłoną piekielne czeluści...

czwartek, 10 lipca 2008

Hucpa na prawicy

Charakter ludzi o prawicowych przekonaniach politycznych znam dosyć dobrze. Wielu z nich to skrajni indywidualiści pilnujący twardo swoich przekonań; sam wiem to chociażby po sobie. Co więcej, im bardziej na prawo, to tym mniejsza chęć do jakichkolwiek kompromisów. Z tego powodu zazwyczaj partii prawicowych jest kilka i to wojujących ze sobą. Bardzo szybko wykorzystuje to lewica, która potrafi się skonsolidować i to bardzo szybko niezależnie od reprezentowanych idei. W jednej grupie potrafią grać ze sobą komuniści, socjaliści oraz liberałowie (rzecz jasna tacy czyści). Im chodzi tylko i wyłącznie o władzę. Prawicy - w przeciwieństwie do nich - zależy na realizacji swoich ideałów, aże różne rzeczy mają dla nich różną wagę. Z tego wynikają całe kłótnie na łamach tego obozu. To nie jest żaden lewicowy mit. Podśmiechujki drugiej strony barykady są tutaj zaskakująco trafne.

Zawsze mnie denerwowało to prawicowe rozbijactwo, jak to nie można nic trwałego zmontować, a wszystko po pewnym czasie się sypie na skutek kłótni. A przecież można by spokojnie zmontować jedno ugrupowanie, w którym znalazłaby się zarówno część chadeków, jak i konserwatyści czy paleolibertarianie. To mimo wszystko nie wychodzi. Czasem można się zastanawiać, czy to rozbicie prawicy nie jest sztucznie indukowane. Przecież lewactwo teoretycznie może znaleźć sobie koncesjonowanych prawicowców, którzy rżnąć będą konserwatystów, a przy okazji wszystko rozwalać u swoich ideologicznych przeciwników. Urządzenie takiej hucpy jest bardzo opłacalne, ponieważ w ten sposób można efektywniej rozbijać prawicę. Ba, czasem można nawet stworzyć partię w założeniu chadecko-konserwatywną, jaka będzie zasłoną dymną dla lewactwa.

Tak jest w przypadku PO. Partia ta wywodzi się z Unii Demo-Wolności, której liberalizm należy umieścić na lewo od trockizmu. Poza tym została założona przez masona i byłego agenta SB o pseudonimie "Must", Andrzeja Olechowskiego. Odchody zalane wapnem nie przestaną być fekaliami, tak samo jest w tym wypadku. PO robi za listek figowy dla zgniłych komunistycznych genitaliów; tym typkom nie wystarczyło, że przez 45 lat okradali ten kraj, a teraz się chowają za taką fasadą. Poza tym bardzo skutecznie takie rozwiązanie rozbija elektorat prawicowy. Część prawicowców wrzuci głos na takie bezpłciowe nie wiadomo co, co to ani konserwatywne kulturowo, ani liberalne gospodarczo. Przy okazji komuchy mają osłonę i nikt im nie naskoczy. W razie czego ci łże-konserwatyści będą ratować im tyłek.

Hucpę mamy my na prawicy jeszcze jedną. Jest to Klub Zachowawczo-Monarchistyczny powstały w 1988 roku. Zrzesza on wielu byłych komunistów. Czy to nie jest taki paradoks, jak w przypadku amerykańskich neokonserwatystów, którzy z pozycji skrajnie lewicowych przeszli na prawicowe? Jego obecny szef, Adam Wielomski, napisał wręcz, że nie widzi jakiegoś problemu w przyjęciu komuszego ścierwa w swoje szeregi. Gdybym ja był przewodniczącym jakiegoś stowarzyszenia czy ugrupowania prawicowego, to gdyby przyszedł do mnie były komunista, wyrzuciłbym go na zbity pysk z terenu mojej posesji. Prędzej konia Incinatusa przyjąłbym niż bydlę, które kradło, mordowało, kłamało w żywe oczy, a jeszcze mu mało. Tacy ludzie nie mieliby wstępu do założonej przeze mnie inicjatywy. Moim zdaniem zdrajcy państwa polskiego oraz ich potomkowie nie mają prawa dotykać się do polityki, a co dopiero plugawić prawicę! A dyć Wielomski tego nie rozumie. Wielki mi pan konserwatysta... przecież to śmierdzący serwilista niegodny takiego miana. Pinochet, którego tak kocha, po zapoznaniu się z jego poglądami wyrzuciłby go do morza razem z komuchami od Allende.

Co więcej, chyba rozumuje kategoriami jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej. Ten facet upatruje jakiejś szansy cywilizacyjnej w Rosji. Zapewne czytał Spenglera, ale wielki historiozof pisał to przed rewolucją bolszewicką. Może to wynika z niewłaściwej interpretacji pism Romana Dmowskiego. A Wielomski widzi szansę w sojuszu z tym państwem. Dodam, że podziwia on również totalitarne Chiny, określając je mianem prawicowych. Za przeproszeniem, jak można pleść takie banialuki, mając tytuł naukowy w zakresie nauk społecznych! A z tego co mi wiadomo - po przeczytaniu co nieco z von Misesa i Ayn Rand - że kapitalizm jest tam, gdzie mamy do czynienia z indywidualną własnością środków produkcji. Jeżeli liberalizm gospodarczy utożsamiamy z kapitalizmem, a ten pierwszy z prawicą, to Chin nie można w żaden sposób nazywać prawicowymi. Dodam, że Wielomski bardzo kocha komunę. Pisał kiedyś, że PZPR powinna pójść drogą chińską. Sprzeciwia się wszelkiej dekomunizacji; pewnie ze względu na kolesi z KZM, między innymi Jana M. Fijora (TW "Bereta").

Zapewne gdyby ten KZM wystartował w wyborach parlamentarnych czy samorządowych to miałby jeszcze gorszy wynik niż NOP czy Partia Zboczonych Kobiet. Dlatego pozostaje im gardłowanie. A tak naprawdę są wtyką komunistów i innego lewactwa, żeby robić na prawicy syf i uniemożliwiać jej konsolidację. Mimo marginalnego poparcia w społeczeństwie robią tyle złego, że najlepiej byłoby, gdyby się rozwiązali.

Dlatego prawdziwa prawica powinna zwalczać tego typu hucpy będące forpocztą lewactwa w naszych szeregach oraz działających z ich polecenia.

Może jesteśmy ostro zarysowanymi indywidualistami, ale - jak von Mises napisał w Ludzkim działaniu - indywidualizm nie wyklucza wspólnotowości. Gdybyśmy to, co piszą czytani przez nas klasycy, potrafili wykorzystać... Łatwiej byłoby również zapobiegać omówionym wyżej hucpom.

środa, 9 lipca 2008

Czym jest nowy socjalistyczny świat?

Używałem tego terminu nie jeden raz, ale zapomniałem zdefiniować, co on ma konkretnie oznaczać. Dla wielu osób po prawej stronie (jak i po lewej) jego znaczenie może być różne. Raczej lewicowcy odbierają to różnie - albo jakiś narodowy syndykalizm, z korporacjami pracowniczymi i dużym socjalem, jak to postuluje chociażby NOP, albo świat całkowicie zlaicyzowany zsekularyzowany, gdzie nie ma religii, rasizmu, homofobii i wszelkich form społecznego ucisku, jakie ich zdaniem mają wynikać z tradycji. Dodam, że ten drugi jest przez nich traktowany jako raj na Ziemi. Ale jak to naprawdę będzie wyglądać. Jako konserwatysta mam zdanie zgoła odmienne.

Analizując do czego dąży współczesna lewizna, można dojść do wniosku, że ten nowy socjalistyczny świat będzie koszmarem. Po prostu to ostateczny totalitaryzm, w którym człowiek zostanie zredukowany do biologicznego elementu społecznej maszyny. ZSRR Stalina, Trzecia Rzesza Hitlera czy Chiny to będzie przy tym nic, nie wiem, czy dobrym określeniem na nazwanie tego stanu rzeczy byłoby nawet określenie pikuś. Oni nie dysponowali takimi środkami technicznymi, jakie zostały wynalezione po drugiej wojnie światowej. Nawet nie mogli marzyć o nich, to przekraczało granice wyobraźni tych ludzi.

Ale przeanalizujmy ewolucję tego obecnego systemu socjaldemokratycznego w stronę totalitaryzmu, jaki nastąpi w przyszłości. Niestety, niewiele można tutaj wskórać, aby tak się nie stało. Zacznijmy od tego, co powszechnie jest postrzegane jako dobrodziejstwo. Państwowa służba zdrowia oraz wiążące się z nią obowiązkowe ubezpieczenie. Wielu z nas powie, a to takie dobre jest, bo idzie się do szpitala i nikt z nas kasy nie ściąga. Po pierwsze mitem jest jej bezpłatność. Przecież płaci się składkę zdrowotną do NFZ. To jest państwowy monopolista, który może sobie wysokość dowolnie ustalać, jak mu się podoba. Mitem jest zatem ta bezpłatność. Ale co powoduje istnienie państwowej służby zdrowia? Pojawia się tutaj automatycznie zagadnienie, jak minimalizować koszty leczenia. Tak więc, zabrania się ludziom robienia pewnych rzeczy. Nie można jeździć bez zapiętych pasów samochodem, bo wzrosną niebezpiecznie koszty leczenia. Państwo ma również ciągoty w kierunku zabrania jedzenia ludziom potraw zawierających tłuszcze trans. Na naszym rodzimym podwórku pojawiały się również projekty, aby zakazać sprzedaży alkoholu przed godziną trzynastą. Walczy się również z nikotyną. Wszystko to wynika z istnienia państwowej służby zdrowia. Z niczego innego.

Przy okazji warto poruszyć wątek narkotyków. Dlaczego teraz tak miło socjaldemokracja patrzy na ich dekryminalizację? W tej rzeczywistości można ludzi starać się ogłupiać, oszczędzając na początku na inwigilacji. Ludzie ogłupieni przez narkotyki będą zdecydowanie mniej szkodliwi i nie będą występowali przeciwko władzy. Dadzą się też łatwiej urabiać narzędziom propagandy, będą siłą rzeczy mniej sceptyczni wobec zabiegów stworzenia nowej kultury oraz społecznej inżynierii.

Ale spójrzmy dalej. Generalnie koszty leczenia ludzi w podeszłym wieku są wysokie. Pojawiają się zatem pomysły, aby za leczenie powyżej 65 roku samemu płacić, mimo posiadania państwowego ubezpieczenia w tym zakresie. Lecz to jest jeszcze nic. Z socjalistycznego punktu widzenia najlepiej takich ludzi nie leczyć. Pojawia się tutaj zatem następne rozwiązanie, zaakceptowane póki co w Holandii, Belgii oraz kanadyjskiej prowincji Kolumbii Brytyjskiej. Jest to nic innego, tylko eutanazja. Prowadzi to do zdecydowanego obniżenia wydatków w służbie zdrowia. To jest, mimo, nie koniec. Eutanazja bowiem płynnie przechodzi w eugenikę. Przecież, jeżeli będzie można skrócić cierpienia osobom starszym cierpiącym na przykład na nowotwory z wieloma przerzutami, to teoretycznie można zacząć uśmiercać dzieci z zespołem Downa lub chociażby z zajęczą wargą, o ile wcześniej nie zostaną wyskrobane. To jedna rzecz. Druga to państwo może kalkulować przyszłe wydatki. Następnym wnioskiem jest zatem sterylizacja osobników, które przez władzę zostaną uznane za niezdatne do rozmnażania. Co się z tym wiąże. Oczywiście w części przypadków przymus aborcyjny. Przyjdą odpowiedni panowie ze smutnymi twarzami, złapią kobietę - no i w zależności od zaawansowania ciąży - będzie albo aborcja farmakologiczna albo mechaniczna. A jak mimo wszystko dziecko się urodzi, to zostanie zabite rzutem o ścianę - tak to robili na przykład Niemcy podczas drugiej wojny światowej.

Widzimy jak państwowa służba zdrowia otwiera drogę do inżynierii społecznej. Obecnie jest ona znacznie ułatwiona. Hitler czy szwedzcy socjaldemokraci w okresie do 1975 roku nie mieli jednak takich środków, jakimi obecnie się dysponuje. Oni mogli się co najwyżej opierać na jakiejś pseudoantropologii. A wyobraźmy sobie, co będzie w przyszłości. Wezwą na badanie i pobiorą krew. A następnie zwirują i poszczególne frakcje wrzucą na jakiś lab in chip. Nie tylko będą wiedzieli, jaki dany człowiek ma genom, ale również będą wiedzieli jak on ulega ekspresji. Są już obecnie mikromacierze DNA, których wyniki analizuje się z użyciem maszynowych algorytmów przeszukiwania. Prawo Moore'a oraz wykorzystanie nowych materiałów do budowy elementów półprzewodnikowych pewnie to wszystko jeszcze przyśpieszy. Dodajmy jeszcze, że do tej pory zapewne lepiej zostaną poznane zależności między układem immunologicznym a nerwowym; ekspresja genów w komórkach odpornościowych będzie mogła powiedzieć co nieco na temat stanu umysłowego i emocjonalnego danego człowieka. Na tej postawie określą, jaką dany człowiek ma potencjalną wartość i czy wolno mu pozwolić się rozmnażać. Dawny morfologiczny lombrosianizm odejdzie w przeszłość, o ile już się tak nie stało. To wnioskowanie zejdzie z poziomu anatomii do genetyki i biologii molekularnej (jak to ładnie ongiś określano protoplazmy).

Eugenika otwiera drogę do następnego szczebla zniewolenia. Państwo już przejęło po części kontrolę nad rozrodem. Teraz tylko rozszerzy sferę swojej ingerencji w celach wyhodowania rasy niewolników, którzy nawet nie będą zdawali sobie sprawy ze swego statusu. Będzie miało ku temu możliwości w postaci klonowania reprodukcyjnego i inżynierii genetycznej. Pierwsze zostało przedstawione jako wielka nowość w latach dziewięćdziesiątych w związku z owieczką Dolly. Jednak to nie jest prawda. Poza tym klonowanie reprodukcyjne może być dokonywane też przez podział zarodków. A sam nuclear transfer został wymyślony już w 1940 roku przez niemieckiego embriologa, laureata nagrody Nobla, Hansa Speemana. Tego typu eksperymenty robione były w latach sześćdziesiątych na traszkach i rybach. O ssakach zaczęto myśleć dopiero po roku 1980. W sumie, jakby się temu przyjrzeć, cały postęp w klonowaniu, wynikał z rozwoju techniki oraz lepszego zrozumienia wczesnego rozwoju ssaków. Teoretycznie można by doprowadzić do tego, że sklonowanie człowieka okazałoby się opłacalne (jeżeli znaleziono by sposób jak poradzić sobie z genetycznym imprintingiem polegającym na metylacji sekwencji oraz acetylacji histonów na przykład). A inżynieria genetyczna. Póki co najbardziej opłacalne techniki wymagają tworzenia chimerycznych zarodków i dlatego gros badań z zakresu neurobiologii czy immunologii robi się na myszach ze względu na szybki rozród tych gryzoni (chodzi tutaj o wykorzystanie osobników z wyłączonymi pewnymi genami albo wykazującymi ich nadekspresję). Można sobie wyobrazić jednak taki rozwój techniki, który umożliwi ominąć w ogóle uzyskiwanie zarodków chimerycznych. A teraz dokonajmy syntezy obydwu. Teoretycznie można uzyskać osobnika transgenicznego, a następnie go powielić za pomocą klonowania. Można by sobie wyobrazić rozród człowieka w fabrykach jak w powieści Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya. Chodzi tutaj o ektogenetykę, czyli możliwość przeprowadzenia całej ciąży poza organizmem matki. Wymyślił to skrajny socjalista J.B.S. Haldane i opisał w futurystycznej książce Deadalus i uważał, że to będzie wielkie dobrodziejstwo. Jak to ultralewica, w zniewoleniu i totalnej kontroli jak z Oczu Heisenberga nie widział nic zdrożnego. Posthumanizm, niestety, stać się może rzeczywistością...

Obok tego będą się rozwijały elektroniczne metody inwigilacji. Na razie w Szwecji dąży się do tego, aby dbać o to mityczne bezpieczeństwo obywateli, ale to dopiero jest marny początek tego typu praktyk. Postępować to będzie wraz z miniaturyzacją poszczególnych elementów wynikającą z jednej strony z prawa Moore'a, a z drugiej z wykorzystaniu nowych materiałów (bardziej nawet jestem przekonany o większym prawdopodobieństwie drugiego wspomnianego przypadku). W obecnych czasach, kiedy na centymetrze kwadratowym mieści się kilka miliardów tranzystorów, podsłuch nie jest żadnym problemem. To mamy na moment obecny. A wyobraźmy sobie, co będzie, jeśli tranzystor osiągnie szerokość helisy DNA? Do tego mamy postęp w budowaniu układów mikroelektromechanicznych (MEMS). One też znacznie ułatwią kontrolowanie ludności. I nie będzie to tylko lab in chip, ale cała gama szpiegowskich instrumentów. W pewnym momencie władza będzie mogła wpływać nawet na to, co myślimy. Wszczepi się po prostu odpowiedni element wewnątrz czaszki, no i mamy kompletną kontrolę człowieka. Wiemy doskonale, co się z nim dzieje i możemy go totalnie kontrolować. A on nie jest nam w stanie w żaden sposób zaszkodzić. Przestanie istnieć coś takiego jak opór wobec władzy. Hiszpański neurofizjolog Jose Delgado potrafił z użyciem znacznie bardziej prymitywnych instrumentów zapanować nad zachowaniem wielu zwierząt już w latach sześćdziesiątych. A obecnie są jeszcze większe możliwości. Teoretycznie można zapanować już nad ludźmi, ale na razie cicho decydenci o tym siedzą. I nie powinniśmy liczyć na to, że socjalistyczna władza nie skorzysta kiedyś z nich.

To jest nowy socjalistyczny świat. Oparty on zostanie o technokratyczną dyktaturę naukową, jaka zastąpi w tym momencie religię. Przecież pisał o tym kolejny lewicowy prorok obok Marksa, Keynesa i Gramsciego, znany jako Richard Dawkins. W God Delusion jasno jest zaznaczone, że tak ma się stać. Pewnie do tego będą architekci tego nowego socjalistycznego świata dążyć. Będzie to totalitarny koszmar, przy którym teokratyczny Iran jest wręcz oazą wolności. To wszystko nam zgotują ci ludzie, którzy tak głośno o niej mówią. W rzeczywistości w większości to są pachołki większych decydentów, o których istnieniu nawet nie wiedzą.

Szkoda, że również nie zostali wtajemniczeni w to, że jak ten nowy socjalistyczny świat powstanie, to oni pierwsi zostaną wyrzuceni na śmietnik.

wtorek, 8 lipca 2008

Jak powinniśmy rozmawiać z eurokomuną?

Rządzili nami po 1989 roku quislingowcy - to powinno być nam wszystkim jasne. A tacy ludzie, jak wiadomo, nie umieją żyć, nie mając nad sobą odpowiedniego Lorda Protektora. Ten im wszystko powie, co mają robić, kogo ganić itp. Tak również prowadzona była u nas dyplomacja. Wszystkim się musieliśmy kłaniać. Jak to zdefiniował jeden z quislingowców to polityka brzydkiej panny bez posagu, której pozostaje się jedynie ładnie uśmiechać. W efekcie znaleźliśmy się w Unii Europejskiej i zmuszeni jesteśmy po dziś dzień wysłuchiwać podobnych połajanek, jak za czasów Breżniewa. No i, żeby było jeszcze ciekawiej, chodzi ciągle o to samo, czyli brak postępów w budowaniu socjalistycznego ustroju. Na szczęście teraz są pewne perturbacje w przypadku traktatu lizbońskiego - dokumentu, który zadekretuje międzynarodowy socjalizm. Mimo wszystko ZSRE zbliża się wielkimi krokami. A my z nimi tak grzecznie rozmawiamy... Nie widzimy, że to są śmiertelni wrogowie naszego państwa. To tak jakbyśmy się w 1920 roku z Lwem Kamieniewem układali odnośnie rozejmu. Widać, dobrze, że nie rządzili nami ludzie tacy, jak dzisiaj, bo pewnie by Polski teraz w ogóle na mapie świata nie było, tylko obejmujący całą Eurazję ZSRR.

Tak więc, jak powinniśmy rozmawiać z eurokomuną?

Podam to na przykładzie.

Znana jest piśmiennicza pamiątka historii Siczy Zaporoskiej w postaci pisma Kozaków do sułtana Mehmeda IV powstała w odpowiedzi na jego ultimatum. Nie jest do końca pewne, kiedy to ona powstała. Podawane są lata 1667, 1675 i 1676. Ale nie ważne, przejdźmy ad rem.

Władca Porty Otomańskiej napisał:

Ja, sułtan, syn Mehmeda, brat Słońca i Księżyca, wnuk i namiestnik Boga, Pan królestw Macedonii, Babilonu, Jerozolimy, Wielkiego i Małego Egiptu, Król nad Królami, Pan nad Panami, znamienity rycerz, niezwyciężony dowódca, niepokonany obrońca miasta Pańskiego, wypełniający wolę samego Boga, nadzieja i uspokojenie dla muzułmanów, budzący przestrach, ale i wielki obrońca chrześcijan — nakazuję Wam, zaporoskim Kozakom, poddać się mi dobrowolnie bez żadnego oporu i nie kazać mi się więcej Waszymi napaściami przejmować.
Sułtan turecki Mehmed IV


Uzyskał następującą odpowiedź atamana koszowego Iwana Sirko:

Zaporoscy Kozacy do sułtana tureckiego! Ty, sułtanie, diable turecki, przeklętego diabła bracie i towarzyszu, samego Lucyfera sekretarzu. Jaki z Ciebie do diabła rycerz, jeśli nie umiesz gołą dupą jeża zabić. Twoje wojsko zjada czarcie gówno. Nie będziesz Ty, sukin Ty synu, synów chrześcijańskiej ziemi pod sobą mieć, walczyć będziemy z Tobą ziemią i wodą, kurwa Twoja mać. Kucharzu Ty babiloński, kołodzieju macedoński, piwowarze jerozolimski, garbarzu aleksandryjski, świński pastuchu Wielkiego i Małego Egiptu, świnio armeńska, podolski złodziejaszku, kołczanie tatarski, kacie kamieniecki i błaźnie dla wszystkiego co na ziemi i pod ziemią, szatańskiego węża potomku i chuju zagięty. Świński Ty ryju, kobyli zadzie, psie rzeźnika, niechrzczony łbie, kurwa Twoja mać.
O tak Ci Kozacy zaporoscy odpowiadają, plugawcze. Nie będziesz Ty nawet naszych świń wypasać. Teraz kończymy, daty nie znamy, bo kalendarza nie mamy, miesiąc na niebie, a rok w księgach zapisany, a dzień u nas taki jak i u was, za co możecie w dupę pocałować nas!
Podpisali: Ataman Koszowy Iwan Sirko ze wszystkimi zaporożcami


No i czy to nie jest pewien majstersztyk sztuki dyplomacji? W tamtych czasach ludzie nie pozwalali sobie w kaszkę dmuchać. Jak ktoś chciał uczynić kogoś podległym, musiał się liczyć z twardą ripostą. A teraz? A w dzisiejszych czasach to ludziom ikry zabrakło w tej części świata. Gdyby naszym dyplomatołkom podano przesoloną zupę w Brukseli, to oni pewnie nawet palcem by nie kiwnęli.

A już sobie wyobrażam, gdyby z Warszawy poszedł do Brukseli list w podobnym tonie i ta cała łże-elita eurokomunizmu dowiedziałaby się od nas, co oni dla nas znaczą. Jaka byłaby wrzawa na świecie. Jak tych wszystkich maoistów, trockistów i stalinistów potraktowała taka Polska. Ale byłaby wrzawa. We wszystkich postępowych mediach: krzyk. Jak tak można w ogóle. Mina Michnika pewnie powiedziałaby wszystko. Jak tak można ludzi traktować! Cóż, powinniśmy mieć swoją dumę. W końcu dwa razy w historii to my uratowaliśmy im tyłki - przecież pod Wiedniem w 1683 roku i pod Warszawą i nad Niemnem w 1920 roku. Tak to oni by teraz słuchali wezwań muazina, aby udać się na modły do meczetu, lub mieliby tak, jak w KRLD (czego chyba pragną). Tak samo teraz powinniśmy potrafić wypiąć się na internacjonalistyczny socjalizm, które chce nas połknąć i uczynić jakąś Nadwiślańską Socjalistyczną Republiką Europejską. A my... co robimy?

Winniśmy twardo rozmawiać z eurokomuną. Tak jak Kozacy z sułtanem tureckim. A zamiast tego to patrzymy, jak nam odbierają wolność, niezawisłość, niepodległość, wkrótce również własność i nawet palcem nie kiwniemy, żeby to nie postępowało. Czyżby dopadł nas socjaldemokratyczno-demoliberalny uwiąd jajec, a przy okazji również mózgownicy? Wiele na to wskazuje. Po komunizacji narodu polskiego prowadzonej zaciekle przez 45 lat, uczynienie nas Europejczykami spod znaku tęczowej swastyki nie będzie takie trudne. Pointa może jest smutna, ale jakże prawdziwa. Nie potrafimy inżynierom społecznym rodem z Brukseli powiedzieć stanowczego nie!!! i w tym cały problem.

Skoro nie potrafimy z nimi twardo gadać jak w ongisiejszych czasach, to widać z jednej strony, jacy ludzie nami rządzą, a z drugiej jakimi to staliśmy się trepami. Chyba rzeczywiście, Najjaśnieszą Rzeczpospolitą może uratować w tym momencie drugi cud nad Wisłą...

poniedziałek, 7 lipca 2008

Oświeceni Arabowie - poprawiania historii ciąg dalszy.

Totalitarna władza mająca na celu remodelowanie społeczeństwa od podstaw siłą rzeczy musi się zajmować poprawianiem nauki. W przypadku przyrodoznawstwa jest to zadanie stosunkowo ciężkie, choć mimo wszystko wykonalne. Świadczy o tym dobitnie casus globalnego ocieplenia, zakazu używania freonów czy ukazywanie normalności homoseksualizmu. Natomiast nauki społeczne i humanistyczne (na Zachodzie nazywa się to arts) są jeszcze lepszym polem do działania dla wszelkich propagandzistów chcących dokonać machinacji. Wynika to po prostu z ich natury, ponieważ opierają się w dużej mierze na interpretacji; a to jest już bardzo dużo, jeżeli chce się pewne rzeczy poprawić tak, aby zleceniodawca był zachwycony. Dochodzimy tutaj do pewnego punktu. A mianowicie lepienie nowego człowieka nie może się odbyć bez pisania de novo jego przeszłości...

Historię próbowało poprawiać już wielu. W nazistowskich Niemczech część historyków i archeologów służalczych w stosunku do tego reżimu szukała dowodów na istnienie w dalekiej przeszłości jednego wielkiego aryjskiego państwa obejmującego znaczne połacie Eurazji, które to miało być odpowiedzialne za rozwój wszystkich cywilizacji kiedykolwiek istniejących, zaczynając na prekolumbijskich, a kończąc na staroegipskiej. Wszędzie też mówione jest, jaki to Pinochet był straszny, a zapomina się przy okazji, że zgładził głównie morderców i złodziei, którym taki koniec się po prostu należał. Nie mówi się, że Salomon Morel odpowiada za śmierć większej ludzi niż El Presidente. W identycznym świetle jak Pinochet stawiany jest Franco - jakoś nie mówi się, że bez niego kontynent mógł ulec sowietyzacji. Ale za to wyłaniają się kolejni wielcy humaniści. Che Guevarra - z mordercy, gwałciciela, pedofila i zwykłego kryminalisty staje się bojownikiem o wolność. Włodzimierz Lenin odpowiedzialny za rozpętanie całego bolszewickiego piekła też ukazywany jako wybitny, światły intelektualista. Nie zapomina się również o Józefie Wissarionowiczu. Okazuje się, że lubił czytać Dostojewskiego, był miłośnikiem kina, a to, że stał się tyranem, to dlatego, że ojciec bił go w dzieciństwie. W magiczny sposób zmniejsza się też ilość ludzi, do których śmierci się przyczynił. Ale to jest jeszcze nic.

Od dłuższego czasu pokazuje się nam, że w średniowieczu to Arabowie byli tymi oświeconymi, którzy stali od nas o kilka poziomów wyżej. My w tym czasie byliśmy ciemni jak ziemia, toczyliśmy wojny, nie rozwijaliśmy żadnej nauki, a do tego nasze fanatyczne chrześcijaństwo. Arabowie wtedy mieli oświecony islam, który jakimś dziwnym trafem w XV wieku kompletnie zdegenerował. Tłumaczy się to tym, że główny wpływ na islam zdobyły wtedy nurty skrajne, jak chociażby wahabityzm i to one doprowadziły do chorobliwego zastoju. Mówi się, że dopiero wówczas cywilizacja Zachodu była w stanie ruszyć na podbój świata.

To jest kolejny politycznie poprawny mit, jaki się nam wciska. Dodatkowo zgodny z zaleceniami o multi-kulti. Pokazuje, że islam jest całkiem dobry, a przynajmniej taki był, natomiast chrześcijaństwo prowadzi do degeneracji i braku jakiegokolwiek rozwoju naukowo-technicznego. Czego tu się można zatem doszukać? Mimo wszystko mamy ukryty tutaj atak na chrześcijaństwo, a przede wszystkim na rzymski katolicyzm. A dlaczego to jest mit? Islam zawsze był taki jak jest dzisiaj. Nic się nigdy nie zmieniło. Brak podmiotowości jednostki i stawianie na masę ludzką tak mocno podkreślane w islamie do jakiegokolwiek postępu przyczyniać się przecież nie może. Tak więc to całe gadanie o islamie oświeconym nadaje się jedynie na śmietnik.

Weźmy chociażby podstawowe fakty historyczne. Dlaczego kalifat arabski rozciągał się między Atlantykiem a Chinami? Po pierwsze kraje, które ucierpiały na podbojach arabskich miały w tym czasie znaczne kłopoty wewnętrzne. Przecież w Bizancjum mieszkańcy Syrii i Afryki Północnej musieli płacić chorobliwie wysokie podatki. Zostało to wyniesione jeszcze z Imperium Rzymskiego przed podziałem, ponieważ w okresie Dioklecjana doszło do znacznych zmian w prawie dotyczącym obciążeń fiskalnych. Opodatkowana została wszelka własność oraz usługi. Mieszkańcy Bizancjum mieli zatem tego po prostu dosyć i woleli zmienić państwo. Persja Sasanidów wówczas miała kłopoty wewnętrzne, ponieważ doszło w niej do wojny domowej. Podobnie rzecz miała się z państwem Wizygotów na terenie obecnej Hiszpanii. Gdyby Cesarstwo Bizantyńskie miało normalny system taksów, a Wizygoci czy Persowie nie byliby wciągnięci w konflikty wewnętrzne, to Arabowie by się nie ruszyli na centymetr z Półwyspu Arabskiego. Wziąć jeszcze trzeba pod uwagę, że w epoce przedmuzułmańskiej mieli oni wielkie kłopoty z poszczególnymi władcami Etiopii (wówczas państwa Aksum), którym czasowo zdarzało się opanować część obecnego Jemenu. Reasumując, powstanie kalifatu o tak wielkiej powierzchni było jedynie dziełem bardzo szczęśliwego zbiegu okoliczności.

Mówi się też dużo, że Arabowie górowali nam mieszkańcami ówczesnej Europy pod każdym względem. Wykonajmy tutaj taki eksperyment myślowy. Jeżeli jeden przeciwnik miałby dwupłatowce wyposażone w karabiny maszynowe, a drugi średniowiecznych rycerzy, to który powinien wygrać. Oczywiście, że pierwszy. To w takim razie, dlaczego ci oświeceni Arabowie nie podbili całej Europy? Co więcej, majordom Karol Młot zatrzymał ich ekspansję pod Poutiers w 712 roku. Kilkadziesiąt lat po tym zwycięstwie Karol Wielki wyparł ich z Pirenejów oraz części współczesnej Katalonii. No i gdzie tu ta wielka przewaga techniczna, militarna i intelektualna? Gdzież się ona schowała, jeżeli ciemny, zacofany, głupi i brudny mieszkaniec ówczesnej Europy był w stanie wyrzucić ze swojego terytorium wielce oświeconego Araba? Jak to jest po prostu? Widać już na tym przykładzie, że ten politycznie poprawny mit genialnego Araba i odurnionego przez chrześcijaństwo Europejczyka kompletnie nie trzyma się kupy.

Wiele też mówi się o tym, że Arabowie wpłynęli pozytywnie na rozwój nauki i techniki. Czy na pewno? Przecież cyfry nazywane arabskimi są tak naprawdę hinduskie i to z VII wieku. Papier to wynalazek chiński, a destylację alkoholową prawdopodobnie przeprowadzali już wcześniej Persowie i inne ludy zamieszkujące tamte ziemie. Odnośnie nauki i techniki arabskiej, należy się w tym momencie dłuższy wstęp. Jak wiemy Aleksander Wielki opanował znaczne ziemie Bliskiego Wschodu, w tym również Baktrię. Po najeździe Partów na Seleucydów, powstało na jej terenie państwo greko-baktryjskie, które rozszerzyło szybko swoje ziemie. Zniszczył je najazd Saków w 130 r. p.n.e. Ostały się jednak resztki w zachodnich Indiach, które przetrwały do pierwszego wieku naszej ery, po czym zostały opanowane przez państwo Kuszanów. To w III w. popadło w zależność od Persji Sasanidów i w krótkim czasie upadło. Widać, że ta hellenistyczna tradycja wędrowała pomiędzy poszczególnymi kulturami obszarów Azji Środkowej. Persowie odziedziczyli wiele osiągnięć naukowo-technicznych właśnie za ich pośrednictwem. A Arabowie nawet tego nie poczynili! Do budowy dróg, zamków, obiektów militarnych wykorzystywani byli perscy inżynierowie. Tak powstała między innymi słynna Alhambra. Arabowie najzwyczajniej w świecie nie byli w stanie tego zrobić. A my w tej rzekomo zapyziałej Europie w tym czasie wznoszono wielkie fortyfikacje, a w niedługim czasie zaczęto budować gotyckie katedry. I to wszystko samodzielnie. My nie potrzebowaliśmy zatrudniać nikogo, aby za nas zaprojektował i wybudował. A ci genialni rzekomo Arabowie musieli mieć do postawienia jakiejkolwiej fortyfikacji całego sztabu perskich najemników...

Widać, gdzie się nadają te politycznie poprawnie mity mające ukryty cel gloryfikację społeczeństwa multikulturalnego oraz atak na chrześcijaństwo. To kolejny sprzeczny z historyczną wiedzą wykwit propagandy, który - jeżeli ma się krytyczne podejście - zdemaskować trudno nie jest. Ale niestety, wielu ludzi jest tegoż pozbawiona i dlatego dają się sobą wodzić jak marionetkami.

niedziela, 6 lipca 2008

Postawcie pomnik Hitlerowi!

Wiemy już, że to Euro-ZSRR będzie się niestety rozwijać. Można postulować, kto chce jednego państwa od Gibraltaru po Bug i od Nordkapu po Sycylię, komu na tym zależy, ale nie ważne. Zostawmy na moment ten jakże ciekawy wątek. Trzeba bowiem zwrócić uwagę na rzecz zgoła odmienną. Otóż, Mumia Jewropejska potrzebować będzie jakiś bohaterów. ZSRR paleontologiczny - ten zbudowany na terenie dawnej carskiej Rosji - miał Marksa, Engelsa, Lenina, Dzierżyńskiego, Stalina, którym wszędzie wystawiano pomniki, wieszano ich portrety, nazywano ulice i obiekty użytku publicznego ich nazwiskami. Rozumując per analogiam należy stwierdzić, iż również ten Związek Socjalistycznych Republik Europejskich potrzebować będzie podobnych postaci, swoistych wizytówek nowego socjalistycznego świata, jaki nam gotują. Oczywiście, przychodzą mi na myśl tutaj ludzie, jakim się marzyła ponadpaństwowa integracja europejska. Rzecz jasna graf von Coudenhouve-Kalergi, któremu marzyło się wspólne państwo euroazjatyckie z nową rasą powstałą z wymieszania się narodów europejskich i azjatyckich. Robert Schumann - tak, ten ojciec założyciel tego całego przybytku. Barroso, ten maoistowski terrorysta z czasów dyktatury Salazara... można by tutaj te przypadki mnożyć, no i może doczekamy czasów, kiedy będziemy mieszkać na ulicach ich imienia, uczyć się na uniwersytetach odeń nazwanych et cetera. Mnie jednak przychodzi jeszcze do głowy myśl zdecydowanie bardziej przewrotna, czyj to pomnik miałby stanąć w Brukseli...

Z miłą chęcią o tym powiedziałbym tym lewakom, dla których marchewka to owoc (czyżby ci ludzie na biologii spali, że nie odróżniają organów roślin?), a wódka wymaga dla nich prawnej definicji, komu to powinni wystawić pomnik. Wiem, że tym doprowadziłbym ich do białej gorączki. A rzekłbym: Postawcie pomnik Hitlerowi!

Już w myślach słyszę, że przecież to faszysta, zresztą pewnie jako ideowy prawicowiec, ergo czarna hołota, jestem nim, ich zdaniem. Nie będę się tutaj rozwodzić, nad tym, że lewactwu tak naprawdę bliżej do faszyzmu niż mnie. Lewacy powinni jednak pomyśleć nad wystawieniem pomnika swojego wyklinanemu tak pocno druhowi. A dlaczego?

Otóż atakiem na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku rozpoczynającym operację Barbarossa zmienił dzieje kontynentu europejskiego. ZSRR planował uderzyć dwa tygodnie później, z tego powodu zdemontował wszystkie linie umocnień, jakie zostały wcześniej wybudowane. Wyszkolił również milion spadochroniarzy, kilkadziesiąt razy więcej niż wszystkie inne kraje świata wówczas razem wzięte, którzy mieli zostać zrzuceni w region Karpat celem odcięcia Trzeciej Rzeszy od rumuńskiej ropy. Rafineria w Ploeszti zostałaby wówczas opanowana, a Niemcy nie mieliby wówczas paliwa do czołgów czy samolotów. Spadochroniarze wspomagani mieli być oni przez dywizje specjalnych strzelców górskich wyszkolonych, aby walczyć w ciężkim terenie. Do tego miała ruszyć zwykła armia wraz ze zmilitaryzowanymi oddziałami NKWD. Gdyby to się Sowietom powiodło, to mielibyśmy prawdopodobnie ZSRR od Gibraltaru po Władywostok. Ale Hitler im to wszystko umożliwił. Armia Czerwona została rozbita w perzynę...

Ci lewacy, którzy grzeją teraz tyłki w Parlamencie Europejskim, w młodości niejednokrotnie marzyli o takim Związku Radzieckim, który obejmowałby również Europę Zachodnią. Pewnie gdy Wiktor Suworow wydał swoją książkę pt. Lodołamacz, oni w wyobraźni żałowali, że dlaczego tak się nie mogło stać. A teraz wyobraźmy sobie, co by było gdyby ZSRR opanował mimo wszystko w 1941 roku całą Europę. Ci wszyscy panowie typu Cohn-Bendita czy Barroso jedliby teraz korę z drzew na Kołymie. Mogłoby się stać jeszcze inaczej - znaleźliby się w dole z wapnem po uprzednim strzale w potylicę. Tam wylądowaliby przy wszystkich swoich poglądach. Z tego powodu Hitlerowi powinni wystawić pomnik. Właśnie dlatego, że teraz mogą zasiadać, tam gdzie to robią. Bez Führera by tego wszystkiego nie było.

Lewica powinna skończyć z hipokryzją i włączyć Hitlera do swojego panteonu sław. Jak widać, powinni mu wystawić nawet pomnik, gdyby byli konsekwentni. Ale oni tego nie zrobią...

...nawet gdyby ich obecnym symbolem miałaby być tęczowa swastyka.

piątek, 4 lipca 2008

Architekci nowego socjalistycznego świata

Podczas swojego przeszło siedmioipółmiesięcznego pobytu na Salonie24 miałem okazję wdawać się w dyskusję z przedstawicielami różnych opcji politycznych. Szczególnie zwróciła moją uwagę ta jakże postępowa współczesna lewica. Wstydzi się ona swoich korzeni, no i nic dziwnego; inaczej oszaleliby jak Lady Makbet. Zarzucali mi oni przy tej okazji, gdy im przypominam, czym tak naprawdę jest nazizm, że samozwańczo redefiniuję pojęcia. Część lewicowych blogerów zarzucała mi, że prawicę redukuję do bliżej nieokreślonego ultrakonserwatywnego libertarianizmu, a wobec tego 99.999% ludzkości, jaka żyje i kiedykolwiek żyła, była lewicowa. Natomiast to lewactwo miałem - w ich mniemaniu - traktować jako swoisty monolit. Nic bardziej mylnego. Lewica też jest na swój sposób różnorodna. Pierwsza rzecz to na ile sposobów można rzeźbić jednostkę, a przy okazji całe społeczeństwo, wmuszając w nie rzeczy dla niego nienaturalne. To jest jedna sprawa. A druga polega na tym, że wśród tej intelektualnej formacji istnieje pewna hierarchia społeczna. Może się to wydawać zwyczajnie mówiąc dziwne... a bo lewica taka zawsze egalitarna i (z wyjątkiem faszyzmu) traktuje ją jako bluźnierstwo... Po prostu, tak jak wielu ludzi nie zdaje sobie istnienia z praw biologii, chemii i fizyki, jakim podlegają, tak samo jest i w tym przypadku. Omówmy zatem, jak to się przedstawia.

Najlepiej przedstawił to dobrze znany Włodzimierz Iljicz Lenin. Wyróżnił on mianowicie w obrębie komunistów dwie klasy - uświadomionych i pożytecznych idiotów. Pierwsza, wie doskonale, po co to robi, jest przy tym do bólu cyniczna. Druga z kolei myśli, że walczy o wolność dla ciemiężonych i nie zdaje sobie sprawy, po co to wszystko robi. To wszystko można przenieść na całość lewactwa, bo stosuje się to nie tylko w stosunku do komunistów. Większość lewicowców, z którymi się rozmawia, to są właśnie pożyteczni idioci. Bezwolne kukły w czyichś rękach... Istnieje jednak stosunkowo nieliczna grupa, która jest uświadomiona i wie doskonale, po co to wszystko jest robiona. Część prawdopodobnie widzi w głoszeniu idei lewicowych jedynie sposób na robienie pieniędzy. Przecież ile to zespołów rockowych deklarowało przywiązanie do anarchosocjalizmu i trockizmu, a robiło przy tym pieniądze, o których elektorat konserwatystów w postaci klasy średniej mógł niejednokrotnie pomarzyć. Jeszcze część prawdopodobnie widzi się już w roli poganiaczy niewolników. Istnieje jednak trzecia grupa, która jest najważniejsza. Bez niej bowiem ten domek z kart budowany od epoki Oświecenia dawno zawaliłby się.

Są to architekci nowego socjalistycznego świata.

Oni doskonale wiedzą po co to wszystko robią. To są inżynierowie społeczni, których marzeniem jest zbudowanie nowego totalitaryzmu, tym razem w barwach tęczowych, mimo że mającego bardzo dużo wspólnego z czerwonym i brunatnym. Ich największym sukcesem jest wsadzenie nas do klatki i powiedzenie, że mamy więcej wolności. Zupełnie jak z jakimś karasiem złocistym albo skalarem. Czy taka ryba jest świadoma obecności akwarium? Nie - na tej samej zasadzie ludzie zaczynają traktować pewne rzeczy jako normalne. To jest ich największy sukces. Sterowanie omamionymi masami, które gnają przed siebie na śmierć jak lemingi, nie jest już potem specjalnie trudne. Teraz będą mogli zbudować ten nowy socjalistyczny świat. Będzie on prawdziwym piekłem, którego symbolem mogłaby być tęczowa swastyka. Starcy i niepełnosprawni będą poddawani eutanazji. Część ludzi zostanie wysterylizowana, możliwe jeszcze, że wprowadzi się chińskie rozwiązanie dotyczące jednego dziecka. Za myślozbrodnię jak naśmiewanie się z homoseksualistów, zapewne jakiś Oświęcim albo Kołyma. Do tego wysokie podatki i powszechna inwigilacja, a jak przyjdzie co do czego, to nawet kontrolowanie tego, co myślą ludzie tak, aby społeczna maszyna chodziła, jak architekci sobie życzą. Dodam, że ten ostatni wariant nie jest aż tak mocno nieprawdopodobny. Przecież elektronika poczyniła gigantyczne postępy, tak samo o mózgu wiemy zdecydowanie więcej niż w czasach pierwszych totalitaryzmów.

Kim są ci architekci?

To też jest dosyć złożona grupa. Nie są oni monolitem. Składają się z kilku mniejszych grupek, które - powiedzmy - dysponują tą samą wspólnotą interesów w postaci budowy nowego socjalistycznego świata w skali kontynentalnej, jeżeli nie światowej. Poniżej postaram się je omówić.

Do projektantów nowego socjalistycznego świata zalicza się masoneria. Od XVIII w. marzy ona o budowie oświeconego państwa, w którym triumfować będą prawa rozumu, przynajmniej w założeniu. Z tego powodu szerzy ona internacjonalizm. Od dwóch stuleci opowiada się za budową Stanów Zjednoczonych Europy, a od jakiegoś czasu nawet globalnej republiki. Postulatem masonerii jest też emancypacja kobiet. Ostatnimi czasy do szeroko pojętego, modnego w kręgach współczesnych intelektualistów, wolnomyślicielstwa dołączono pojęcie sprawiedliwości społecznej. Wiedząc, jak masoneria broniła tegoż wolnomyślicielstwa (w rzeczywistości będącego przykładem skrajnego konformizmu), należy się spodziewać, iż zapowiadane przez nich globalne państwo będzie repetą z ZSRR paleontologicznego (tzn. wybudowanego na terenie dawnej carskiej Rosji). Dlaczego masonerię wiązać należy z lewactwem? To ona je stworzyła i pozwoliła siać zniszczenie; jest z nim w pewien sposób sprzężona. Bezpośrednio czuwała nad wieloma przedsięwzięciami lewicy, jak rewolucją francuską czy październikową. Animatorzy obydwu byli masonami bardzo wysokich stopni wtajemniczenia. Dla przykładu Lenin miał trzydziesty, a Trocki był nawet wyżej od niego - posiadał trzydziesty trzeci. Widać na tym przykładzie, jak bardzo masoneria chce zniszczyć tradycyjne społeczeństwo, a ludzi sprowadzić do poziomu niewolników. Siłą rzeczy musi być związana z formacją polityczną, jaka te postulaty spełnia. Masoni zapewne funkcjonują w lewicowych partiach, doskonale wiedząc, po co to wszystko jest czynione. Pełnią funkcję zbliżoną do królowych u owadów społecznych, które wydzielają feromony i sterują - obok innych rodzajów architektów - całym przedsięwzięciem.

Lewica jest generalnie internacjonalistyczna, przynajmniej tak przedstawia się większa część jej odłamów. Ale do architektów nowego socjalistycznego świata można zaliczyć przedstawicieli pewnej grupy nacyjnej. No właśnie, a jakiej? Rzecz jasna chodzi tu o - jak to określił Coudenhouve-Kalergi - duchowy naród panów, czyli Żydów. Można się tutaj zastanawiać, a z jakiego to niby powodu? Szowinizm żydowski jako jedyny da się pogodzić z różnymi internacjonalistycznymi poglądami typu socjalizm czy komunizm. Wynika to z tego, że po powstaniu Bar Kochby, które zakończyło się fiaskiem w 135 r. n. e. Żydzi zostali rozproszeni po całym Imperium Rzymskim i swojego państwa nie mieli. Zmuszeni byli funkcjonować jako diaspora. W efekcie nie wytworzyły się u nich normalne uczucia patriotyczne, ergo: wszelkie ruchy o charakterze rewolucyjnym bardzo przyciągały nich. Przecież nawet część jakobinów była Żydami. Ilu komunistów przecież miała takie pochodzenie. Nie lepiej jest we współczesnych lewicowych partiach. Pewnie paru sterników ma pochodzenie bardzo odpowiednie. Dodam, że z punktu widzenia żydowskiego szowinizmu lewicowe myślenie w kategoriach społeczno-gospodarczych jest bardzo korzystne. Aborcja, eutanazja, homozwiązki, a później również eugenika, prowadzą rzecz jasna do depopulacji. Szeroko pojęty socjal przyczynia się do zepsucia społeczeństwa oraz jego postępującej degeneracji, w wyniku czego pewne projekty kulturowe można realizować, w wyniku czego niszczyć autochtonów, a samemu przejmować władzę. Istnieje również łącznik między Żydami a masonami w postaci loży B'nai-B'rith, który również może wykazywać znaczne wpływy.

Mało kto wiąże międzynarodowe korporacje z internacjonalistycznym socjalizmem. Co więcej, takie połączenie wydaje się sprzeczne. A jednak. Najpotężniejszy kapitał wyciąga największe zyski z wszelkich regulacji - od płacy minimalnej począwszy, a skończywszy na koncesjach. Uniemożliwia to bardzo skutecznie rozwój wszystkich, którzy są od nich mniejsi. Międzynarodowe korporacje mogą mieć również pewien cel w ustanawianiu prawa dotyczącego kwestii obyczajowo-społecznych. Bardzo wygodna może być z ich punktu widzenia legalizacja aborcji, ponieważ to pozwoli przetrzebić na dłuższą metę klasę średnią. Dodam, że wiele partii lewicowych jest po cichu finansowanych przez wielkie korporacje, więc muszą tańczyć tak, jak im tamci zagrają.

Ostatnia klasa architektów nowego socjalistycznego świata zapewne ma swoją siedzibę w Moskwie na Łubiance. Są to wysoko postawieni funkcjonariusze służb wywiadowczych. Wspominali o tym dysydenci. Na przykład Władimir Bukowski twierdził, iż w 1986 roku socjaliści zachodnioeuropejscy spotkali się sowieckimi komunistami w sprawie budowy zjednoczonej Europy oraz dalszej współpracy pomiędzy nimi. Wspomniany przeze mnie dysydent nigdy nie wykluczał, że w konstrukcji Stanów Zjednoczonych Europy bierze udział radziecki wywiad. Poza tym w wielu partiach lewicowych zarówno przed jak i po wojnie działali radzieccy agenci, którzy mieli wpływ na ich politykę, obsadę kadr et cetera. Pod tym względem zapewne niewiele się zmieniło.

Widać, architektów nowego socjalistycznego świata, tej lewicowej elity, jest kilka klas. Co więcej, one się wzajemnie ze sobą przenikają, mimo wszystko nie tworzą monolitu. Łączy ich wszystkich jeden wspólny cel, a mianowicie budowa antyutopii, jaką będzie nowy socjalistyczny świat, coś w rodzaju ogólnoświatowego (na początek obejmującego tylko znaczne połacie Eurazji) ZSRR neontologicznego.

Jak im się to uda można tylko zapytać, chyba zdając sobie sprawę o drodze w Nicość: quo vadis homine?

czwartek, 3 lipca 2008

Stracone możliwości

Kiedyś zastanawiałem się nad tym, co powinniśmy byli zrobić przed drugą wojną światową, aby nie doprowadzić do zbrojnego starcia. Doszedłem wówczas do wniosku, że powinniśmy dogadać się z Niemcami i wstąpić do paktu antykominternowskiego. Wówczas w razie wojny ze Związkiem Radzieckim Trzecia Rzesza opanowałaby państwa bałtyckie, a Polska zajęłaby obszary Białorusi i Ukrainy uzyskując przy tym dostęp do Morza Czarnego. Kto wie, czy wówczas wschodnia granica nie rozciągałaby się jeszcze dalej na wschodzie niż w XVII w. i czy nie byłaby zbliżona raczej do wschodniej rubieży Wielkiego Księstwa Litewskiego. Sam pomysł takiego sojuszu byłby niezły, ponieważ ZSRR zostałby prawdopodobnie pokonany, a Trzecia Rzesza wykrwawiłaby się na zachodzie w walce z demoliberalizmem; pewnie Stany Zjednoczone zostałaby jakoś do tej wojny wkręcona, w końcu koncepcje izolacjonistyczne w latach dwudziestych praktycznie tam upadły. Ostatnimi czasy przemyślałem sobie całą sprawę na nowo, no i doszedłem do wniosku, że istniała jeszcze lepsza możliwość niż wchodzenie w pakt z diabłem, czyli z Trzecią Rzeszą. A mianowicie, o co mi tutaj chodzi.

Przecież spokojnie moglibyśmy dogadać się z Japonią pod koniec lat dwudziestych. Nie należało kombinować z Międzymorzem, ta koncepcja ministra Becka skazana była na porażkę. Poszczególne państwa wytworzone z upadku imperiów - kaiserowskich Niemiec, carskiej Rosji i Austro-Węgier, były ze sobą skłócone i skonfliktowane. Weźmy pod uwagę chociażby nasz kraj. Mieliśmy konflikt z Litwą od czasów buntu Żeligowskiego o ziemie Wileńszczyzny. Również z Czechosłowacją stosunki były napięte ze względu na Zaolzie i nie tylko. Punktem spornym była również Spisz. Biorąc pod uwagę inne państwa, to na przykład Węgry straciły Siedmiogród, wyrażały pretensje w stosunku do części Słowacji i Austrii. Tego typu sytuacje można mnożyć. Międzymorze będące przeciwwagą zarówno dla imperializmu niemieckiego jak sowieckiego było utopią. Mogliśmy zatem podpisać pakt z Krajem Kwitnącej Wiśni o współpracy militarnej. Co by z tego wynikało?

Pierwsza rzecz, to należy spojrzeć, z jakim państwem my wtedy mieliśmy około 1500 kilometrów wschodniej granicy. Był to Związek Radziecki, który nie ukrywał, że miał chrapkę na nasze ziemie, a nawet na rządzenie całym światem. Japonia również graniczyła z nim, mając na Sachalinie granicę lądową oraz między Kurylami i Kamczatką granicę morską. Poza tym Kraj Kwitnącej Wiśni chciał się stać dominującym imperium w regionie i dążył do podbicia ziem, na których znajdowało się mnóstwo zasobów. A przecież wiemy ile na rosyjskim Dalekim Wschodzie wydobywa się surowców. A teraz dokonajmy takiej symulacji. Co by się stało, gdyby nas zaatakował Związek Radziecki. My oczywiście dajemy mu odpór. Równocześnie dochodzi do ataku armii japońskiej na obiekty znajdujące się na wschodniej Syberii. Opanowana zostaje Kamczatka, Sachalin, Kraj Ussuryjski oraz znaczna część wybrzeża. W kilku miejscach przedziera się głębiej, nawet do Czyty jak podczas rewolucji październikowej. ZSRR zostaje zmuszony wycofać wojska z terenów Polski i przerzucić je na Daleki Wschód. Zwróćmy uwagę w jakiej sytuacji była wówczas Japonia. Dążyła do pozyskania ziem, na których znajdowały się poszczególne surowce, więc raczej nie byłoby łatwo wyrzucić Japończyków z tych ziem. Wojna na Pacyfiku to byłoby nic, przy tym co działoby się na wschodniej Syberii i przy znajomości bojowej gorliwości japońskich żołnierzy. Tak samo w razie napaści na japońskie tereny, my powinniśmy opanować resztę Białorusi, znaczne tereny Ukrainy, a nawet pójść na Moskwę... Jaki jest zatem z tego wniosek. ZSRR znalazłby się w szachu i nie mógłby nic zrobić. Byłby wyłączony z ewentualnego konfliktu. Nie sprawdziłoby się w tym wypadku twierdzenie wybitnego geopolityka Studnickiego-Gizberta, że w razie napaści Niemiec, automatycznie dojdzie do ataku sowieckiego. W tym wypadku ZSRR nie mógłby uderzyć, a bez tego Niemcy tak łatwo nie daliby nam rady. Blitzkrieg bardzo by się przedłużył, a my teoretycznie moglibyśmy jeszcze armię niemiecką odeprzeć.

Dochodzimy tutaj do drugiego aspektu. Współpraca militarna nie zawiera się tylko na zapewnieniach o wzajemnej pomocy między państwami. Teoretycznie moglibyśmy Japończykom sprzedać trochę swojej broni ręcznej, którą oni mieli akurat słabą, a od nich kupić samoloty i okręty podwodne - te akurat bardzo dobre, aby uzupełnić braki w sprzęcie we własnej armii. Przecież pieniądze wykorzystane na budowę COP można by spokojnie wydać na wojska lądowe i marynarkę wojenną. Jeżeli nie bylibyśmy w stanie wyprodukować odpowiedniej ilości Łosi i Karasi moglibyśmy zakupić samoloty marki Mitsubishi. Założę się, że wówczas wrzesień roku 1939 wyglądałby zupełnie inaczej. Przyjmijmy jeszcze, że obok tego mielibyśmy odpowiednie ilości broni przeciwlotniczej (jak karabin maszynowy Szczeniak) i przeciwpancernej (chociażby sławetny Ur), to tym bardziej. Wtedy to my zdobylibyśmy Berlin, a nie Niemcy Warszawę.

Wiadomo, że polityka socjaldemokratycznych mięczaków Bluma i Chamberlaina określana mianem appeasment doprowadziłaby do skierowania ekspansji Trzeciej Rzeszy na wschód. Tylko że w razie mocniejszego sojuszu z Japonią, Niemcy dostałyby bardzo mocne lanie. Inna byłaby teraz pozycja Polski na świecie i w Europie. Bylibyśmy krajem o powierzchni zbliżonym do Francji, ponieważ od Niemiec należałoby wysępić ziemie Polski piastowskiej jak również część tych, które były zajmowane w czasach pierwszych Piastów przez plemiona słowiańskie. Tak więc na zachodzie sięgalibyśmy dalej niż obecnie.

Niestety, tego typu szanse po prostu zaprzepaściliśmy. Nie można odmówić sanacyjnemu rządowi, że nie chciał dla Polski dobrze. Nie dostrzegał jednak wielu istotnych rzeczy, w efekcie straciliśmy bardzo wiele możliwości. A teraz nam się to będzie odbijać czkawką aż do końca naszej historii...