piątek, 12 listopada 2010

Kapuściany antykomunizm

Cyprian Kamil Norwid rzekł swego czasu, że patriotyzm Pana Tadeusza jest kapuściany. Fakt, jego twórczość miała zupełnie inny charakter. Jest trudniejsza niż Mickiewicz i Słowacki. Oczywiście, nie mam zamiaru tutaj obbrązowiać wyżej wymienionych. Zostawiam to - ewentualnie - historykom literatury parających się tą epoką. Co wydało mu się kapuściane? Te wszystkie opisy, podkreślanie pewnych rzeczy na każdym kroku.

To było w dziewiętnastym wieku. Teraz minęły dwa stulecia i istnieje cała masa zjawisk, rzeczy, o których można tak powiedzieć, jeśli nie dosadniej, oczywiście. Mamy na przykład szereg ugrupowań politycznych głównego nurtu. Część z nich w ogóle wyraża się pogardliwie o Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, uważa, że polskość to nienormalność. Chcą nas modernizować, dostosować do zachodnich standardów. Jest jednak pewna partia, która odmienia Polskę przez wszystkie przypadki, żeby potem wystawić rzyć na swoich zwolenników. Oni natomiast się radują. Nie rozumiem tego masochizmu; to tak jakby obrzucić ich fekaliami! W życiu nie przyszłoby mi popierać partii traktującej instrumentalnie tak ważne postulaty.

Tą partią jest PiS z Jarosławem "Santo Subito" Kaczyńskim na czele. Fenomenowi powyższemu poświęciłem kilka tekstów. Nie zastanawiałem się jednak głębiej nad casus belli. Chodzi tutaj o podkreślany na każdym kroku antykomunizm. Czy jest on prawdziwy, czy kapuściany?

Po pierwsze należy się w ogóle zastanowić, czy oni są w ogóle antykomunistyczni. Można tutaj powiedzieć, że sprzeciwiają się obecnemu systemowi oligarchicznemu i postkomunistycznemu. Co jednak proponują w zamian? Czy chcą to koryto zlikwidować? Skądże znowu. W programie PiS nie ma ani jednego punktu dotyczącego ograniczania biurokracji, państwowych wydatków czy stopnia reglamentacji gospodarki. Po prostu oni chcą wsadzić swoich ludzi na te stanowiska. Myślą, że wtedy będzie dobrze. Obecni zarządcy mają być źli ze względu na rodowód - jak wspomniałem wyżej - postkomunistyczni, a nie dlatego że są. PiS po prostu chce wskoczyć na te stołki i kultywować obecny system. Oni pragną jakościowej, a nie ilościowej zmiany. Czy nie widzimy tutaj również klasyki lewicowego rozumowania? Ideolodzy z drugiej strony flanki zwykli wspominać niedojrzałość ludzi czy też złych twórców systemów. Alfred Rosenberg zeznał w procesie norymberskim, że Hitler wypaczył nazizm. Socjaliści wszelkiej maści lubią usprawiedliwiać zbrodnie komunistyczne budową lepszego świata, która zakończyła się pożogą. Nie ze względu na sam charakter systemu, tylko złych budowniczych, którzy musieli wszystko zepsuć. Tak samo rozumuje PiS. Ich zdaniem nie system biurokratyczny jest zły, tylko ludzie, którzy nim zarządzają. Można już na tej podstawie powiedzieć, że PiS jest partią co najwyżej niepostkomunistyczną.

Inna kwestia to socjalizm tej partii. Prezes jasno postawił granicę między Polską solidarną i liberalną. Miał stanąć po pierwszej stronie. Nie użył określenia "socjalizm", ponieważ to kojarzy się z zeszłym ustrojem. Jednakże jego postulaty jak z Manifestu komunistycznego. Państwo ma utrzymać państwową własność środków produkcji, a nawet zwiększyć warsztaty narodowe na skutek nacjonalizacji. PiS przecież wysuwał takie postulaty. Dążył do "odzyskania" okrętownictwa czy utylizacji odpadów. Próbowano lansować ustawę, która pozwoliłaby znacjonalizować przedsiębiorstwo uznane za strategiczne. Państwo ma zajmować ma się służbą zdrowia, oświatą, pomocą społeczną. Czy socjalista może być szczerym antykomunistą? To wątpliwe. Socjalizm obecnego typu uruchamia mechanizm zapadkowy, który skutkuje rozrostem państwowych instytucji aż dojdą do stanu takiego jak za komuny. Takie mechanizmy obserwujemy we wszystkich państwach rozwiniętych. Socjalista nie może być zatem antykomunistą, to zadziwiające dwójmyślenie bardzo często występujące. Nie można jednocześnie wchodzić na schody i z nich schodzić. Nie da się popierać pewnych postulatów i jednocześnie stanowczo przeciwko nim występować.

PiS cechuje również centralizm. Rząd ma się składać z trzydziestu ministerstw i stanowić pas transmisyjny do gminy, jeżeli nie sołectwa. Wszystko ma być rozwiązywane centralnie jak za Gomułki czy Gierka. I czy ktoś taki może być antykomunistyczny? Wracamy tutaj do powyższego akapitu. Nie da się po prostu. To również świadczy o skrajnie etatystycznym myśleniu kierownictwa partii, większości członków oraz sympatyków. Czy oni wszyscy są naprawdę ślepi, żeby tego nie dostrzegać? Na to wygląda albo nigdy się nad tym nie zastanawiali.

Przedstawiany miał być projekt konstytucji. "Santo Subito" Kaczyński powiedział, że państwo ma regulować wszystkie aspekty życia i nie może być stref niczyich. Czy czegoś to nam nie przypomina? Czy to nie oznacza, że "państwo jest wszystkim i nic nie może istnieć poza państwem"? Cytat pochodzi z broszury autorstwa Gentilego, przypisanej Mussoliniemu, a mianowicie Doktryny faszyzmu. Tak również wyglądały systemy komunistyczne. Państwo było nadrzędnym regulatorem. Nie ma to nic z prawicowym myśleniem. Omnipotencja państwa to domena lewicy. Państwo ma być proste i skuteczne, a nie gargantuicznym, totalistycznym molochem. Ludzie, którzy głoszą takie postulaty, nie mogą się nazywać antykomunistami. Jak można twierdzić, że się prezentuje taki nurt, jeżeli głosi się bliźniacze postulaty w stosunku do komunizmu. Nie dziwię się, iż niektórzy uznali PiS za partię o takim właśnie charakterze, woleli oddać głos na Tuska, który nawiasem mówiąc, nie jest wcale lepszy. Wie jednak kiedy trzymać język za zębami oraz dba o public relation. Też dąży do utrzymania obecnego systemu politycznego. Jak stwierdził kiedyś Janusz Korwin-Mikke, liberalizm mu się nie opłaca.

Kaczyści mają również gdzieś praworządność i prawo rzymskie będące jednym z fundamentów naszego kręgu cywilizacyjnego. Poparli noc kryształową zgotowaną sprzedawcom dopalaczy. Ekspresowo przegłosowano poprawkę do ustawy o zwalczaniu narkomanii. Zapomnieli oni, że istnieje coś takiego jak vacatio legis. Zanim prawo zostanie wprowadzone, musi upłynąć pewien okres czasu. Inicjatywa wyszła oczywiście ze strony PO - musieli zadbać o dobry wizerunek, ale PiS dorzucił tutaj swoją cegiełkę. Mieściło się to bowiem w ich sposobie rozumowania. Tak samo odbieranie emerytur przedstawicielom resortów siłowych. Mamy niestety ciągłość prawną z PRL, nikt nie powiedział w 1989 roku, że jest inaczej. To są prawa nabyte. Jeżeli pożyczyłem pieniądze od człowieka, który okazał się być mordercą i gwałcicielem, mam obowiązek mu je zwrócić. Tak samo jest w tym przypadku. Lex retro non agit, to po pierwsze, a dura lex, sed lex po drugie. Takie praktyki, jak wyżej wymienione, stosowali komuniści - odbierając obywatelstwo na przykład. Kiedyś nawet carat uznawał stopnie wojskowe uzyskane w walce z nim. Hitler wypłacał emerytury urzędnikom II RP, którą zlikwidował. Brak praworządności cechował od zawsze komunistów. Czy można się nazywać antykomunistą, broniąc takich postulatów. Moim zdaniem nie.

Antykomunizm oznacza odrzucenie praktyk typowych dla systemu komunistycznego - centralizmu, państwa typu Wielkiego Brata, socjalizmu oraz negacji prawa rzymskiego. To nie tylko ujadanie na generalicję, funkcjonariuszy resortów siłowych czy ogólnie pojętą postkomunę. Niektórzy myślą, że to wystarczy, żeby miano antykomunisty sobie przypisywać.

Na każdym kroku podkreślany antykomunizm PiS i jego zwolenników jest zatem kapuściany. Jest bezustannie odgrzewanym kotletem. Nie wiem, czy stanowi chwyt propagandowy. Mam bowiem wrażenie, że ci ludzie tego nie widzą. Wryło im się to podświadomość. Nawet nie są w stanie dostrzec drugiej strony lustra.

poniedziałek, 18 października 2010

O studiach i studiowaniu

Pamiętam, że jeszcze w szkole średniej kierowałem się pewnym idealistycznym mitem. Myślałem mianowicie, że na pewne kierunki idą pasjonaci. Nie miałem tutaj na myśli prawa czy medycyny, bo tam chyba mało kto idzie z powodów zainteresowań. Chodzi mi natomiast o nauki przyrodnicze. Znalazłem się w między czasie na Wydziale Biologii UW. Życie bardzo ciężko zweryfikowało moje wcześniejsze wyobrażenia. Okazało się, że na dwie setki ludzi, z którymi zacząłem studiować, pasjonatów trzeba szukać ze świeczką. Większa część ludzi poszła na zasadzie, żeby gdzieś się znaleźć albo nie dostali się gdzie indziej. Mit zatem upadł, później inne wyobrażenia też zostały brutalnie zweryfikowane.

Na przykład pewne dziedziny w ogóle na wydziale nie istnieją. Na przykład taka duża dziedzina biologii, jaką jest zoologia. Kiedyś była protozoologia, ornitologia, teriologia, entomologia, nawet kręcili się pojedynczy herpetolodzy. Teraz z tamtego, dawnego zróżnicowania nie zostało nic. Są dwa zakłady atomistycznej ekologii, gdzie zwierzaki traktowane są jak drożdże lub bakteriofagi, oraz paleontologia z różnymi dziwnymi poglądami tam wyznawanymi. Ponieważ jest ustawowy wymóg, żeby biolog miał zrealizowany przedmiot o nazwie "zoologia", to ktoś musi go prowadzić. No i co? Koordynatorem ćwiczeń jest fizjolog zwierząt, który bynajmniej nie jest zainteresowany zagadnieniami adaptacyjnymi; gdyby to był jakiś polski Schmidt-Nielsen nie śmiałbym się przyczepiać. Wykłady natomiast są prowadzone przez paleontologa, który ma własne poglądy, bardzo często wsteczności i anachronizmy przedstawiane jako antymainstream.

Dziwne specjalności... kiedyś były na Biologii UW cztery specjalności - Zoologia, Botanika, Mikrobiologia, Biochemia. W latach dziewięćdziesiątych wymyślili dwa molochy, w które próbuje się upchnąć wszystkie nauki biologiczne reprezentowane na wydziale - Biologia Środowiskowa oraz Biologia Komórki i Organizmu. W moim mniemaniu są to biurokratyczne twory, których pomysłodawcy zatrzymali się chyba mentalnie w czasach realnego socjalizmu. Żadnego przełożenia na praktykę bowiem. Dodam, że całkowicie sztuczne. Poprzedni układ nie był idealny, ale obecny jest jeszcze gorszy.

Odnoszę również wrażenie, że studia są niepraktyczne, a wszystkiego, co człowiek potrzebuje, musi się tak naprawdę nauczyć samemu. Do tego ogranicza się dydaktykę. Przytaczałem wyżej przykład zoologii. Kiedyś był rok. Na innych uczelniach jest rozdzielona na zoologię bezkręgowców i kręgowców, które trwają kolejno po pół roku. Na UW... pół roku. Tak samo z botaniką, fizjologią roślin, fizjologią zwierząt, biochemią, biologią komórki. Poza tym panuje powszechnie zgoda odnośnie opisywania życia w kategoriach fizykochemicznych, zakłada się, że żywy organizm to taka bardzo złożona maszyna. Gdybyśmy mieli na przykład baniak z reagującym związkami, to uznalibyśmy, że do jego zrozumienia potrzebna jest znajomość matematyki, fizyki i chemii. To dlaczego nikt nie zakłada, że skoro najprostszy organizm typu Mycoplasma gentilis jest układem wielokrotnie bardziej złożonym niż taki system, to dlaczego tak mało na studiach biologicznych matematyki, fizyki, przyczepić można by się również chemii. Dodam, że słaba znajomość nauk ścisłych bardzo często skutkuje słabością metodologiczną.

Podejrzewam, że studenci bądź absolwenci dowolnego kierunku mogliby wskazać tego typu mankamenty. Zastanowić się tutaj należy nad przyczynami tego stanu rzeczy. Będę pisał tutaj na przykładzie mojego kierunku, ponieważ tutaj jako tako orientuję się w realiach.

Moim zdaniem po prostu nikt nie patrzy na rynek pracy, a jeżeli już, to udaje, że patrzy. Jaki powinien być na przykład biolog po studiach, żeby znaleźć pracę w innym miejscu niż szkoła? Czy ktoś się nad tym zastanawia, czy po prostu zakładają, że przeznaczeniem magistra nauk biologicznych jest garowanie w jakiejś szkółce, ewentualnie praca w innym zawodzie niż wyuczony? Tutaj potrzebnych jest kilka podstaw. Primo: dobry warsztat matematyczno-fizyczno-chemiczny. Człowiek, który orientuje się w tej triadzie, będzie dobry pod względem metodologicznym, co sprawi, że zwiększą się zdecydowanie jego horyzonty. Będzie w stanie na przykład wymyśleć albo zaproponować jakąś nową metodę badań. Secondo. Wbrew pozorom klasyczna biologia, czyli zoologia, botanika, ekologia. Jest pewne zaopatrzenie na inwentaryzacje fauny i flory z punktu widzenia ochrony środowiska; w końcu trzeba unikać takich burd jak w Rospudzie czy na Górze Św. Anny. Problemem są również zanieczyszczenia przemysłowe, w przypadku których należy potrafić określić ich wpływ na organizmy, populacje oraz na całe ekosystemy. Tertio: biochemia, genetyka, biologia molekularna, mikrobiologia. Będzie rosło zapotrzebowanie na specjalistów, którzy znają techniki molekularne. Żeby takie rzeczy dostrzec, jak wyżej, nie trzeba być wcale żadnym geniuszem w dziedzinie biologii. Pytanie tylko, dlaczego ludzie kształcący przyszłych biologów tego nie chcą widzieć albo udają, że nie widzą?

Co należy zrobić, żeby znormalizować pewne stosunki? Moim zdaniem studia powinny być płatne. Nie ma czegoś takiego jak darmowe obiady. Przyjąłbym tutaj zasadę, że jedną trzecią uczelnia dostaje od państwa, a dwie trzecie z czesnego studentów. Wówczas szereg indywiduów poszukujących na studiach dolce vita po prostu by tam nie trafiło. Poza tym uczelnia zmuszona zostałaby do zwiększenia wysiłków dydaktycznych, ponieważ absolwent, który zapłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych, a nie znalazł zatrudnienia, mógłby wystąpić o odszkodowanie. Wreszcie szereg pracowników naukowych traktujących dydaktykę jak piąte koło u wozu musiałoby się wziąć do roboty. Kiedyś w rozmowie z jedną z koleżanek porównałem uniwersytet do szewca: jeżeli chce zrobić brzydkie buty, to się go zmienia, tak samo z uczelnią. Wspomniałem również, że na UW mnie się nie podoba, bo nie ma interesującej mnie specjalności. Ona prędzej myślała, że my tu wszyscy jesteśmy łaskawie tolerowani przez kadrę. W momencie, gdyby przynajmniej częściowo wprowadzić normalne stosunki kapitalistyczne, to musiałoby się to zmienić.

Kiedyś były studia magisterskie jednolite. Obecnie wprowadzili licencjat. Moim zdaniem byłoby to rozwiązanie dobre wtedy, gdy trwałoby cztery lata jak w Wielkiej Brytanii czy USA. Wówczas człowiek z tym tytułem, wychodząc z uczelni, coś by potrafił, zakładając wprowadzenie takich zmian jak wyżej proponowane. W ciągu trzech lat nie da się wyhodować biologa, próbuje się wszystko upychać, skracać, w efekcie wychodzi człowiek o bardzo ogólnej wiedzy będącej w istocie pomieszaniem z poplątaniem. Cztery lata pozwoliłyby już spokojnie. Później powinno być dwa lata studiów magisterskich. Dodam, że obrony prac licencjackich, magisterskich, podobnie jak w przypadku doktorskich, powinny być publiczne. Pewien kolega mi opowiadał, że na obronie jego licencjatu były trzy (sic!) osoby, no i tylko jedna mogąca prowadzić dyskusję na temat tego opracowania (promotor). Poza tym powinna być możliwość wysłania pytań via mail, jeżeli jeden z dyskutantów nie może się tam stawić. Mamy zatem następne sprzężenie zwrotne, które doprowadziłoby do tego, że uczelnia musiałaby zacząć kształcić. Jeżeli ktoś nie obroniłby się, też teoretycznie mógłby zażądać od niej odszkodowania.

Takie rozwiązanie rozwiązałoby również problem wyrastających jak grzyby po deszczu uczelni prywatnych. Jeżeli jej absolwenci nie byliby w stanie publicznie się obronić, to po pewnym czasie taka "szkoła wyższa" omijana byłaby szerokim łukiem. Nic więcej tutaj nie potrzeba. A jeżeli trzy osoby, w sumie sąd kapturowy za zamkniętymi drzwiami, to w sumie, nic dziwnego, że produkują przyszłych bezrobotnych i/lub emigrantów.

Wymusiłoby to również powołanie jakichś normalnych specjalności, a nie takich wszechogarniających molochów jak obecnie, do których przy minimalnym wysiłku umysłowym dałoby się przyporządkować dowolną albo większą część dyscyplin danej nauki. Wydział nie dający możliwości wyspecjalizowania się w dużych dziedzinach, w którym dochodzi do różnych dziwnych paradoksów, że ludzie prowadzący dany przedmiot nie mają z nim zbyt dużo wspólnego, nie powinien być pozytywnie weryfikowany. A co to za problem zrobić konkurs na adiunkta czy kierownika zakładu? Wówczas powinna następować fuzja. Pozwoliłoby to ograniczyć koszty administracyjne.

Tyle że oczywiście takich zmian w Polsce nikt nie wprowadzi. Abstrahuję już od tego, że akademiki wyniosły obecnie rządzącą partię do władzy. To jest jednak mały pikuś w porównaniu z panami profesorami, doktorami habilitowanymi, docentami. To oni się na takie zmiany nigdy nie zgodzą, ponieważ zostaliby zmuszeni do pracy. Lepszy dla nich stan obecny. Założę się, że byłby jakiś List w Obronie Nauki Polskiej (chyba Fatalnego Stanu Nauki Polskiej), pod którym podpisałoby się kilka tysięcy pracowników naukowych, zaczęłaby się wrzawa medialna. Człowiek, który natomiast śmiałby coś takiego forsować zostałby automatycznie "troglodytą" w oczach panów w gronostajach.

To i tak jest propozycja drobnych zmian, które dałoby się obecnie wprowadzić. Najlepiej byłoby przeprowadzić prywatyzację. Ale w przeżartym etatyzmem i socjalizmem dyskursie publicznym, nawet forsowanie takiego wariantu urosłoby do rangi czynu heroicznego.

czwartek, 7 października 2010

Estraordynaryjna wolta Tygrysa

Kilka dni temu opublikowałem tekst pt. SPiSowacenie mózgowia. Wywołał on bardzo żywą debatę na temat głównej partii opozycyjnej. Okazało się przy okazji, że pewne moje twierdzenie były prawdziwe. W pewnych kręgach ostracyzmem towarzyskim może zaskutkować niechęc w stosunku do PO. W przyrodzie musi być równowaga. Istnieją grupy, w których krytyczny stosunek do PiS-u, również skutkuje wykluczeniem albo zajmowaniem jakiegoś niskiego szczebelka w porządku dziobania. Doszło jednak do rzeczy jeszcze bardziej zadziwiającej.

Domagano się mojego usunięcia z Niepoprawnych za ten tekst, którego poziom miał się znajdować na poziomie Onetu. Szczególne tytuł tak rozsierdził mojego adwersarza. Zostałem uznany za trolla oraz wskazywano moje preferencje polityczne. Fakt, uznałem, że lepiej oddać głos na JKM niż na kandydatów politycznego głównego nurtu. Na drugą turę wyborów w ogóle nie poszedłem, ponieważ jaki to wybór między skokiem z czterdziestego a trzydziestego piętra. Nie oznacza to jednak, że wyżej wymienionego pana traktuję jako wyrocznię we wszystkich sprawach. To też była kwestia pewnego kompromisu, tyle że znacznie mniej wymagającego niż w przypadku dwóch głównych kandydatów na urząd prezydenta RP.

Oczywiście, zastanawia mnie, co się stało Tygrysowi. Skłonny jestem uznać to za swoiste faux pas. Dlaczego stałem się dla niego lewicowcem? - dodam, że powołał się na słynne prawo Kristola przy okazji. Może wynikło to z ataku na PiS, który z partią prawicową praktycznie nie ma nic wspólnego. I to nawet z punktu widzenia Tygrysa. Kiedyś on napisał, że według prawicy żądło państwa skierowane jest na zewnątrz państwa, a dla lewicy - do wewnątrz. A co PiS zrobił, żeby państwo było podmiotem, a nie przedmiotem polityki międzynarodowej? Poza tym socjalizm tej partii ma się do wyżej wymienionego postulatu jak pies do jeża, przywołuje raczej smutne obrazki Limes inferior Zajdla. Inna definicja Tygrysa: raczej dać w rzyć niż wziąć. A PiS raczej brał od USA, Izraela i UE... No i drogi Tygrysie, czy według Twoich kryteriów ten PiS taki dobry? Powołujesz się również mój szanowny interlokutor na Spenglera, wybitnego historiozofa. Gdyby szef PiS miał najmniejsze pojęcie o historiozofii, to popierałby całkowicie odmienne koncepcje polityki zagranicznej.

Tygrys mówi również o społeczeństwie mrówek w przyszłości oraz nowym totalitaryzmie w nieodległej przyszłości. Tutaj się muszę zgodzić z nim bez dwóch zdań. Tylko, że w tym przypadku też albo pewnych rzeczy nie dostrzega, albo gubi się w meandrach własnych wywodów. To socjalizm prowadzi do ustroju totalitarnego oraz odpowiada za społeczeństwo mrówek, jak to on określił. Wyrównuje się ludzi, państwo staje się wszechogarniającym, omnipotentnym molochem. Wobec tego, dlaczego popiera partię głównego nurtu, która w żadnym stopniu nie sprzeciwia się rozwiązaniom prowadzącym właśnie do rzeczonego społeczeństwa mrówek. Ot, i mamy następną sprzeczność.

Mój interlokutor również nie lubi "ojropejsów". Również się zgadzam bez dwóch zdań. Wejście do UE było głupotą, a nie żadną dziejową koniecznością. Odpowiedzialni za to powinni zostać osądzeni i skazani na śmierć za zdradę. Pytanie: dlaczego popiera ludzi, którzy również zostaliby powieszeni albo rozstrzelani, gdyby jakimś cudem przyszło do rozliczenia ostatnich kilkudziesięciu lat. Czy to nie jest paradoksalne?

Poza tym, mój tekst to była krytyczna analiza PiS z punktu widzenia człowieka prawicy. To nie miało na celu wkładania kija w mrowisko celem wywołania wojny na forum. Trzeba również i na nich patrzeć krytycznie. Mnie jest łatwiej, bo ich nie popieram, to wykracza nawet poza mój pragmatyzm polityczny. Lecz nawet do ludzi, na których głosuję, nie mam stosunku hagiograficznego. Tak samo zalecam spojrzeć wyborcom PiS, o ile nie stanowią intelektualnego betonu, który można porównać jedynie z zacietrzewieniem orędowników PO. Również Tygrysowi tego życzę, żeby się czasem zastanowił kogo to on popiera i czy rozwiązania oferowane przez tą partię są dlań przyjemne.

Pozwolę sobie wrócić do prawa Kristola. Niepoprawni powstali w założeniu jako prawicowe forum, no i się tam zjawiłem z tego powodu. Do swojej prawicowości nie mam zastrzeżeń, raczej jakieś rozdwojenie jaźni powinni odczuwać orędownicy PiS, który chyba nawet nie jest katolewicą. Do tego jeszcze postulat cenzury ideologicznej: dlaczego Tygrysie domagałeś się usunięcia mojej osoby z Niepoprawnych.

No właśnie, Tygrysie, czy możemy liczyć na wyjaśnienie tej ekstraordynaryjnej wolty?

sobota, 2 października 2010

SPiSowacenie mózgowia

Zdarza mi się rozmawiać z ludźmi na tematy polityczne; ostatnio coraz rzadziej, ale jednak. Zauważyłem przy tej okazji, że mają bardzo dychotomiczne postrzeganie naszej rodzimej sceny politycznej. Z tego powodu przez jednych jestem przepędzany jako wstrętny, katofaszystowski zwolennik PiS-u, a przez drugich jako liberalny orędownik PO. Tak ciężko im bowiem zrozumieć, że można się nie mieścić w tym schemacie, a przy okazji nie popierać żadnej z wymienionych partii. Dla tych ludzi to oznaka jakiejś choroby psychicznej... Mamy w istocie do czynienia tak naprawdę z dwoma przeciwstawnymi frakcjami - z jednej strony mamy Zakon Przenajświętszego Tusia, a z drugiej Zakon Przenajświętszego Kaczora. Dlaczego używam takich mocnych słów. To są bowiem jakieś quasi-religijne uczucia polityczne, nie poglądy. Mamy tutaj do czynienia ze swoistymi kultami cargo.

Gilbert Keith Chesterton stwierdził kiedyś, że jeżeli się nie wierzy w Boga, to można teoretycznie we wszystko. Część Czcicieli Tusia bym przy tej okazji zrozumiał, dla nich on jest bytem transcendentnym, dotykiem leczy skrofuły, a jego rząd najlepszy od czasów Mieszka I. O tych lemingach opisanych jako pierwsze napisano już jednak setki tysięcy, jeśli nie miliony słów. Wypada wspomnieć o drugim przypadku, który właśnie uważa siebie za element krytycznie myślący, a swoich oponentów za skończonych idiotów, a przynajmniej ludzi zmanipulowanych (skądinąd część z tego to prawda). Czy oby jednak jest tak na pewno? Czy nie mamy do czynienia tutaj z fenomenem podobnym, jak w przypadku nazizmu i komunizmu, że zwolennicy najbardziej zbliżonych rozwiązań się najmocniej zwalczają? Z tym fenomenem zetknąłem się na prawicowych portalach, na których zdarzało mi się pisać. Wypada go opisać jako sPiSowacenie mózgowia.

Wielu zwolenników PiS nie zastanawia się, w jakim paradygmacie funkcjonuje. Oni uważają, że są przeciwko establishmentowi. Tak jednak nie jest w rzeczywistości. Chcieliby wymienić obecną, postkomunistyczną ekipę na swoich. Ich zdaniem wówczas wszystko zaczęłoby nagle idealnie działać. To nie system ma być wadliwy, ale ludzie, którzy nim kierują. Ten sposób myślenia jest klasyką lewicy. Dla tychże to za budowę komunizmu miały się zabierać jednostki niegodziwe; ewentualnie ludzie nie dorośli. Tak się dzieje i tutaj. Konstrukcja państwa ma być w porządku, tylko że należy wymienić kadry na nasze. Zwolennicy PiS nie widzą sensu zdecydowanych reform ustroju państwa. Więcej, oni by stworzyli jeszcze więcej państwowych instytucji. W latach 2005-2007 pojawiło się kilka nowych ministerstw, a planowano tworzenie następnych. Próbowano forsować ustawy umożliwiające nacjonalizację przedsiębiorstw uznanych przez państwo za strategiczne. Nie wspominam już o CBA. Z punktu widzenia konstrukcji państwa to klasyczny przykład błędnego koła. Z korupcją najlepiej się walczy ograniczając ilość państwowych urzędników. Mamy zatem do czynienia z gaszeniem ognia benzyną. Teoretycznie można powołać następny urząd do zwalczania problemów w CBA, potem kolejny, żeby z kolei walczyć z nieprawidłowościami w poprzednim... i tak socjalistyczna spirala będzie się nakręcać.

PiS funkcjonuje zatem w obrębie lewicowego paradygmatu podobnie jak wszystkie inne partie politycznego głównego nurtu w naszym kraju (i nie tylko, to trend globalny). Zdaniem prawicy państwo powinno być proste, twarde i skuteczne, nie wtrącać się do gospodarki, dbać o skuteczną egzekucję prawa. PiS tutaj zdecydowanie odbiega, wręcz znajduje się na antypodach. Klasyczna partia lewicy, chciałoby się rzec! No i tak samo myślą jego fanatyczni zwolennicy. Ich zdaniem powinno istnieć z trzydzieści centralnych ministerstw, są bardzo niechętni samorządności. Tutaj trzeba dodać, że prawica sensu stricto popiera decentralizację państwa. Mamy również do czynienia ze straszeniem prywatyzacją służby zdrowia, ludźmi umierającymi na ulicach i innymi mało ciekawymi obrazami. Zawsze zdarzają się płacze nad tym, że kolejna branża ulega prywatyzacji. Ile łez wylewa się nad dinozaurami państwowego przemysłu?!

Czy wobec tych faktów antykomunizm zwolenników PiS jest prawdziwy? Moim zdaniem oni są co najwyżej niepostkomunistyczni. Ich antykomunizm jest deklaratywny i tylko werbalny. Nie wiem, jak popierając socjalizm, można być jednocześnie antykomunistą. Przecież ten system prowadzi w sposób ewolucyjny do komunizmu, na zasadzie domina. Każdy socjalizm będzie przejawiał totalitarne ciągoty, o ile nie jest sam w sobie totalitaryzmem w wersji light. Czasem jak się czyta albo słucha, co mają orędownicy PiS do powiedzenia, to człowiek kręci głową i myśli: "Jak dla nich to chyba ta komuna nie była zła, szkoda tylko, że ateistyczna i internacjonalistyczna, a nie narodowa i katolicka!"

Czy PiS jest również taki prawicowy światopoglądowo. Dlaczego jego orędownicy nie pamiętają o tym, jak głosowali w przypadku aborcji, lustracji, dekomunizacji, kary śmierci czy ograniczaniu pornografii. Sami uważają siebie oraz swoich złotych cielców za ciała doskonale czarne i widzą w sobie najlepszych przedstawicieli prawicy. Nawet ich guru nie nazywają siebie konserwatystami, tylko skłonni są widzieć w centrum. Medialna etykietka, jak widać, jest bardzo nośna. PiS bywał przedstawiany nawet jako skrajnie prawicowy, co jest wodą na młyn pewnej grupie hunwejbinów.

Lex retro non agit. Niestety, mamy ciągłość prawną z PRL. Nikt w 1989 roku nie powiedział jasno i definitywnie, że się skończył. Jesteśmy zatem zobligowani uznawać prawa nabyte w tamtym okresie, choćby dotyczyło to najgorszych szubrawców typu esbecy czy część generalicji. Odbieranie zatem im emerytur jest nieetyczne, a takie zabiegi PiS praktykował. Co to ma wspólnego z konserwatywną kulturą prawa? W dawnych czasach nawet carat uznawał stopnie wojskowe uzyskane w walce z nim, ale to było - jak widać - inaczej... Sądzić, owszem, zbrodniarzy należy, nawet należałoby sporą część tego towarzystwa powiesić albo rozstrzelać. Nie można jednak odbierać praw nabytych, choćby dotyczyło to najbardziej odrażających indywiduów. Nie lubię państwowych emerytur, ale skoro coś takiego dotyczyć ma wszystkich, którzy przekroczyli odpowiedni wiek, to należy im przyznać.

Oni lubią wymyślać, jak to PO i SLD włażą bez wazeliny w anus w Brukseli, Moskwie i Berlinie. A co ich złote cielce robią w Waszyngtonie i Tel-Awiwie, to samo. Wysłali naszych żołnierzy do Afganistanu, a Kaczor Większy grzmiał na mównicy sejmowej w sprawie Iraku: "Ta wojna jest naszą wojną". Jakoś PO ani SLD nie wysyłało naszych wojsk do Czeczeni albo do Gruzji. Tak samo wojny w Iraku i Afganistanie nie są nasze, te państwa z nami nie graniczą w żaden sposób. Przeciętny zwolennik PiS-u to jednak pokraczne połączenie neokonserwatysty z filosemickimi i proamerykańskimi przywarami oraz socjalisty (to wyjaśniłem wyżej). Postrzega zatem tropikalny syjonistyczny kurnik jako Królestwo Jerozolimskie redivivus, które ma powstrzymywać islamizm. Nawet mówią o sojuszu z nim, chyba że w charakterze swoistego protektoratu. Skoro przyjeżdżają tutaj wycieczki z uzbrojonymi strażnikami z Mossadu, prawdopodobnie tak to wygląda.

Trzeba również pamiętać, że to nie Al-Kwaski czy von Thusk podpisali traktat lizboński. Zrobił to ś. p. prezydent Lech Kaczyński. To jakby w 1920 roku podpisać pokój z Lwem Kamieniewem, ta sama ranga wydarzenia. Pochówek na Wawelu wobec tego jest wątpliwy, podobnie jak Geremka na Powązkach czy Miłosza na Skałce. Mógł nie podpisać, postawić się... albo przynajmniej na zasadzie "nie chcem, ale musiem". Wolał zrobić jednak stypę Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w otoczeniu śmietanki międzynarodowego lewactwa.

Najbardziej się dziwę osobom o światopoglądzie mocno prawicowym, dlaczego ich popierają; czyżby zasada mniejszego zła? Jakbym miał do wyboru Kwaśniewskiego i Millera, żadnego z nich nie poparłbym. Tak samo jest w tym przypadku. Przebierać między partiami bandy czworga, to tak jak zastanawiać się, czy lepiej skoczyć z trzydziestego czy czterdziestego piętra. Co to za różnica, jak i tak z człowieka zostanie mokra plama. Przypadek tutaj opisany jest analogiczny. PiS nie ma wiele wspólnego z ugrupowaniem prawicowym. Jeżeli ma około jednej czwartej postulatów, pod którymi mogłaby się podpisać prawdziwa prawica, to będzie dobrze.

Fenomen sPiSowacenia mózgowia daje się jednak łatwo wytłumaczyć. Mamy prawidła demokracji. Partie muszą pewne rzeczy obiecywać, kreować swój wizerunek, a działanie ich będzie i tak zbliżone. Nie mogą dopuścić bowiem do większych niepokojów społecznych i pożegnać się z ciepłymi posadkami. Ludzie są skłonni przyjmować te kreowane wizerunki jako rzeczywiste barwy partii i nic dziwnego. Mamy klasyczne lemingi, arielgardę Tusia. W przyrodzie musi istnieć równowaga. Istnieją zatem również lemingi a rebours gotowe zabić te pierwsze. A różnica między nimi taka, że złote cielce jednych nie zrobiły dekomunizacji, drugich - liberalizacji.

piątek, 27 sierpnia 2010

Biologia i galerianki

Jednym z ulubionych moich tematów dysput na tematy społeczno-polityczne jest przymus szkolny. Oczywiście, jestem temu przeciwny. W oczach swoich oponentów stałem niejednokrotnie krwiożerczym liberałem oraz darwinistą społecznym rodem z pism Herberta Spencera. Pojawiają się w tych dysputach argumenty ad hominem, że jakby to było gdybym ja funkcjonował na tym świecie bez umiejętności czytania i pisania. Generalnie zmagać się muszę z całą masą dziwnych argumentów przy tego typu dyskusjach. Jak wyżej już nadmieniłem - jestem traktowany jako "oszołom", często wymienia się pewnego pana z muchą w grochy oraz przypisuje się partyjne barwy. Czasem w tego typu pogadankach pojawia się jeden bardzo ciekawy argument. A mianowicie socjalizacja! Czy dziecko wychowane tylko i wyłącznie przez rodziców będzie w stanie później funkcjonować w społeczeństwie? Czy aby ta państwowa szkoła nie była nauczycielką relacji interpersonalnych?

Jak wygląda socjalizacja w szkole nie trzeba długo tłumaczyć. Alkohol, narkotyki, seks... Nic dziwnego, że później zmagamy się z całym szeregiem problemów, które jakoś w dawnych czasach nie istniały. Do szkoły trafiają wszyscy, więc mamy równanie w dół, do poziomu kloaki. Ciągnięte za uszy indywidua, którym wiedzę przez 12 lat wbijano do głowy niemalże z użyciem ciężkich narzędzi, wracają po tym okresie skolaryzacji do stanu pierwotnego. Również przy tej okazji degenerują wartościowe jednostki. No i nic dziwnego, że szkoła staje się niejednokrotnie miejscem rozpusty. Stąd mamy takie zjawiska jak na przykład galerianki.

Na początku nie mogłem uwierzyć, że takie organizmy w ogóle na Indo-Kitaju występują. Miałem to za swoiste urban legend, którymi się karmią tabloidy. A jednak... szkolna socjalizacja, do tego wszędobylska pornografia, brak faktycznego wychowania ze strony rodziców; jakoś trzeba żyć, a podatki zabierają 83%. I nic dziwnego, że potem mamy takie zjawiska przyrodnicze. Istny obraz nędzy i rozpaczy!

Musimy pamiętać jeszcze o jednym. Wyżej wspomniałem tylko i wyłącznie o zjawiskach zdeterminowanych kulturowo. Żyjemy w podłych czasach, kiedy społeczna degrengolada doprowadziła do tego, że w ogóle istnieje coś takiego jak galerianki. Jednakże istnieje też determinizm biologiczny. Pewne mechanizmy nie są do przeskoczenia. Prawo ustaliło pewne bariery pożycia płciowego oraz dorosłości. Funkcjonuje to w większości państw na świecie, no może z wyjątkiem części arabskich. W rzeczywistości to nie jest takie proste. Mamy tutaj rozrzut cech w populacji, jak w przypadku każdej jednej cechy. Jedni dojrzewają szybciej, inni wolniej, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Z tego punktu widzenia wprowadzanie prawnych granic stanowi zabawę liczbami. Jest to również względnie nowy wynalazek, bo dopiero dwudziestowieczny. Wcześniej o takich rzeczach decydowali rodzice, były rytuały inicjacyjne itd. (Co ciekawe, jednym z postulatów włoskich faszystów była pełnoletność w wieku 18 lat). Jednak państwo rozrosło się do niespotykanych wcześniej rozmiarów, no i to, co należało wcześniej do rodziny oraz drobnych społeczności, zostało w ten sposób uregulowane. Co bym zatem zaproponował?

We wcześniejszych tekstach Mea culpa i Świat absurdu sugerowałem, żeby o dorosłości dziecka decydowali rodzice. Tak było przez całe stulecia. Rozumując na zasadzie indukcji można się zapytać: a dlaczego ma być teraz tak nie być? Cóż, jak widać wszystko można udziwnić. Dorosłość miała oznaczać granicę pożycia seksualnego, z jednym wyjątkiem. Uznałem, że rodzice mają prawo wcześniej wydać swoje dziecko za mąż, jeśli uznają to za stosowne. Przecież jeszcze na początku zeszłego wieku małżeństwa w wieku kilkunastu lat były rzeczą normalną. Teraz uległo to przesunięciu... ponieważ szkoła, studia, kwalifikacje zawodowe. Dodam, że było to zgodne z biologią, ponieważ człowiek zdolny do reprodukcji jest już właśnie w tym wieku.

Przy tej okazji mamy rozwiązanie problemu galerianek. Taką dziewczynę odczuwającą nadmierny popęd seksualny wydać najlepiej za mąż, żeby nie przyniosła w przyszłości wstydu swojej rodzinie. Byłoby po sprawie. W dawnych czasach takie rozwiązanie z pewnością by zastosowano, a problem nie zainteresowałby nawet ówczesnych fantastów. Obecnie, niestety, nie mamy takiego komfortu. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy władzę rodzicielską się systematycznie zmniejsza. Teraz rodzic stał się de facto funkcjonariuszem państwa wychowującym dzieci. Powoli i nieubłaganie zbliżamy się do scenariusza rodem z Lacedemonu, gdzie wychowaniem zajmowało się państwo. Czymże jest bowiem przymus szkolny oraz zakaz stosowania różnych środków fizycznego przymusu?

I nic dziwnego, że potem szerzą się takie patologie, jak wyżej. Znając współczesne trendy, zamiast gargantuicznego molocha trochę odchudzić, jeszcze on się powiększy. Różni Jaśnie Oświeceni, gdy zobaczą z wysokości swojego racjonalistycznego majestatu te patologie, pewnie zechcą w pełni znacjonalizować chów Homines sapientes. Dostanie się przy tej okazji rodzicom, że skoro dzieci nie potrafili upilnować, to musiała wkroczyć biurokracja. Omamieni ludzie natomiast przyjmą za właściwy ten, sprzeczny nie tylko z biologią, a i ze zdrowym rozsądkiem, pomysł.

czwartek, 3 czerwca 2010

"V jak Vendetta" redivivus - o faszyzacji życia

Swego czasu spierałem się Arturem M. Nicponiem o film V jak Vendetta. On uznał, że opowiada on o walce z tyranią; sugerował morał niezwiązany z ideologią z tego filmu. Ja z kolei, jako stary, prawacki paranoik, upierałem się, że to wykwit lewicowej propagandy. Więcej, upieram się dalej przy swoim zdaniu. Tamten film to wszystkie projekcje lewicy dotyczące chrześcijaństwa, jak również dostrzegania ekspansji islamu czy bezczelności homoseksualistów. Do tego jeszcze włożony temat terroryzmu... Owszem, film daje się obejrzeć, jest nieźle zrobiony. Ale czy tego samego nie można powiedzieć o filmach o "bandytach" z NSZ? Jak dla mnie, to jest zbliżony kaliber.

Kto bowiem odpowiada za różne dziwne rzeczy?

Popatrzmy na początek, jaką to w nas miotają anatemą. Sugerują mianowicie, że prawica jest totalitarna. Czy to nie jest dziwne? Totalitaryzm to skrajna lewica, czy to nie powinien być to po tamtej stronie komplement? Oczywiście, lewactwo będzie się bronić przed tym określeniem rękoma i nogami, choć podejrzewam, że to ich synonim. Z drugiej strony widać tutaj powielanie wzorców wywodzących się jeszcze z czasów hiszpańskiego Frontu Ludowego. Już wtedy prawica była porównywana z faszyzmem! Ciekaw jestem, dlaczego ten wielokrotnie odgrzewany kotlet nie jest wytykany za każdym razem, kiedy na stronę prawicy próbuje przerzucić się to zgniłe jajo.

Mamy zatem genezę tego typu propagandowych produkcji jak V jak Vendetta. Chodzi o to, żeby nurty prawicowe kojarzyły się z faszyzmem czy nazizmem. Operowanie czerwienią w wymienionej wyżej produkcji przywodzi również skojarzenia z komunizmem. Fakt, czytałem już wypowiedzi pewnego znanego z Shalomu trockisty i ekologisty, który nazywał ten ostatni "czerwonym konserwatyzmem". Chyba zatem wygląda na to, że "uświadomieni" na lewicy chcą przerzucić bolszewizm na stronę prawicowych wybryków. Sprawdza się zatem reguła, że jak lewicowcom poprawianie świata kończy się na dziesiątkach milionów trupów, automatycznie staje się to winą prawicy.

W takim razie wypada się zastanowić, kto bardziej życie faszyzuje? Czy robi to lewica, czy prawica? Obecnie dominuje lewica. To czyje są te wszystkie dziwne pomysły?

Kto na przykład rozbudował do gargantuicznych rozmiarów sektor państwowy? Wielu z nas sobie nie zdaje sprawy, że płacimy podatki na poziomie 80%. Nie wiemy również, przez kogo ubolewamy na tych wszystkich biurokratów. Zupełnie tak, jakby wypadli oni sroce spod ogona. Tak samo te wszystkie dziwne prawa np. budowlane. Aby postawić płot, trzeba pisać podanie do odpowiedniego urzędu. Ale to i tak jest nic. Przecież lewica zabrania posiadać broni palnej czy nosić ją przy sobie. Później natomiast te "mądrale" dziwią się, że mają wysoką przestępczość. Fundują nam zatem rzeczywistość rodem z Orwella, stawiając wszędzie, gdzie się da, kamery. To jednak nic przy przymusie szkolnym. Dziecko musi zostać wysłane do szkoły, gdzie tłoczy mu się bzdety o politycznej poprawności, wychowanie seksualne, antropogenicznym globalnym ociepleniu, o niezawodnej demokracji oraz systemem socjalistycznym z nią sprzężonym. Już nie wspominam o prawie nakazującym zapinać pasy w samochodzie, przez które wiele osób tonie bądź płonie w samochodzie. Inny przykład kaski, które teraz trzeba zakładać, czy przepisy antynikotynowe. Dlaczego ja to obok siebie wymieniam? Przecież to skutki państwowej służby zdrowia i takowych ubezpieczeń! Z tego powodu można by usprawiedliwić nawet program eugeniczny. Państwo jakoś musi kalkulować swoje wydatki. "Ętelektualiści" jednak nie wymyślą, żeby coś tam przynajmniej częściowo sprywatyzować, zredukować podatki, lecz wymyślą przymusową aborcję, eutanazję i sterylizację... do tego pewnie transgeniczne zarodki, z których wyrosną socjalistyczni nadludzie. Już nie wspominam o wszelkich papierkach zwanych dokumentami tożsamości... niedługo spełni się proroctwo z Apokalipsy św. Jana o znaku Bestii na czole lub dłoni. Po prostu zostaniemy zachipowani jak psy czy krowy.

Wypadałoby wymienić jeszcze jedną lewicową fobię. Oni zawsze bronią demokracji... autorytaryzm ich zdaniem to od razu Hitler i inne demony wyciągane przy tej okazji. A czy nie jest tak, że od kiedy zaczęła się demokracja, to i państwa stały się bardziej totalitarne. W naszej rzeczywistości nie połapałby się człowiek sprzed stu lat, co już mówić o dwóch czy trzech stuleciach. W tamtych pięknych starych czasach publicznymi drogami można było obejść cały świat, nie trzeba było mieć papierków, aby udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Nikt nie mówił, jak wychowywać dziecko... co najwyżej Rousseau współczuł pewnemu arystokracie, który oparł wychowanie syna na Emilu. Nie było państwowego przemysłu ciężkiego, takowych - bankowości (tym bardziej centralnej), systemu ubezpieczeń, szkolnictwa, opieki społecznej. I jakoś wszystko działało! Dodam, że tak było przez całą epokę nowożytną, średniowiecze, starożytność. Proste rozumowanie na zasadzie indukcji: dlaczego zatem nie może być tak teraz?

A nas, ciemny lud, który wymaga oświecenia, raczy się obrazami typu V jak Vendetta. To chyba efekt mechanizmu projekcji. Kto odpowiada za współczesną faszyzację życia?

sobota, 8 maja 2010

Wstyd mi za alme matris!

Ostatnio całkowicie nieumyślnie dowiedziałem się rzeczy bardzo nieciekawej. Jestem z reguły pochłonięty problemami abstrakcyjnymi dla większości ludzi i nie mam zwyczajnie czasu angażować się w takie rzeczy mocniej. To jednak mnie całkowicie zszokowało. Mamy bowiem do czynienia z bardzo ciekawym pojmowaniem konstytucyjnego prawa do wolności słowa, chyba równoważnym z pojęciem politycznej poprawności. Człowiek, który śmie twierdzić, że homoseksualizm jest chorobą, nie ma prawa głosu. Natomiast zwykły skrajnie lewicowy totalitarysta może sobie przyjechać, przyjmuje się go z najwyższymi honorami. Przepraszam bardzo, co to ma w ogóle być...!

Chyba nie mylę się bardzo, twierdząc iż dalej żyjemy w totalitaryzmie. Wcześniej mieliśmy nazizm, potem na sowieckich bagnetach przyniesiono nam komunizm, a teraz żyjemy w terrorze politycznej poprawności pod znakiem tęczowej swastyki. I nie wiem, z czym mam to wiązać. Przecież uniwersytet jest od tego, żeby rozwijać naukę. Tego nie może być bez wolnej wymiany myśli i poglądów, muszą się ścierać różne racje, choćby obydwie strony sporu uważały tezy swoich adwersarzy za absurd na kółkach. A my co tutaj mamy. Urząd na Mysiej rozwiązano dwadzieścia lat temu. Teraz kto za niego robi? Mam tutaj dwie hipotezy. Możliwe, że władze uniwersytetu wystraszyły się Hominternu. Jakiś niezrównoważony, zaburzony mentalnie osobnik mógłby się poskarżyć do Strasburga albo do Brukseli, a wtedy "ciemnogrodzki" ośrodek nie dostałby pieniędzy. W skrajnym przypadku musiałby zapłacić obrażonej gejowskiej organizacji - z naszych podatków oczywiście, w końcu to państwowa uczelnia. (Widać przy tej okazji bezsens tego typu międzynarodowych struktur, teraz tak naprawdę każdy pomyleniec teoretycznie może nam mówić, jakie mamy mieć prawo).

Istnieje również inna możliwość. Dyskutując na uczelni, w tym mojej kochanej Biologii, z ludźmi nieraz byłem oskarżany o jakieś skrajnie liberalne ciągotki (mimo równoczesnej często prezentacji poglądów mocno konserwatywnych). Gdyby była dyskusja o dopuszczeniu broni, to mówiono mi, że nie żyjemy w murzyńskim getcie. Tak samo w przypadku przymusu szkolnego: że będzie 90% analfabetów. (Jakkolwiek znaleźli się ludzie, którzy przyznają mi rację, iż obecnie świat stoi na głowie - z czego jestem bardzo kontent). Spotkałem się również z głoszeniem poglądów totalitarnych, np. ograniczanie populacji przez sterylizację, urzędowa regulacja, ile kto ma żyć oraz szeregiem rozwiązań rodem z Oczu Heisenberga. Powodem miała być troska o Błękitną Planetę. Przechodząc zatem ad rem, może wśród ciała profesorskiego są sympatycy totalitaryzmu. Miałem okazję zauważyć, że wraz z przyrostem ilości literek przed nazwiskiem, niejednokrotnie zmniejsza się ilość zdrowego rozsądku. Cóż, może niektórzy doszli, że najlepszym systemem jest totalitaryzm. W końcu za wierną służbę niemu, przynależenie do ZSMP czy PZPR, wielu doczekało się tych literek przed nazwiskiem - proceder bardzo powszechny w naukach społecznych i humanistycznych. I nic dziwnego, że ci serwiliści, "mierni, ale wierni", nie rozumieją, na czym polega uprawianie nauki sensu stricte. Dla nich to chyba kwestia jakiejś ideologii. Spotkałem się również z osobnikami o tzw. naukowym światopoglądzie - racjonalistami, antyteistami, którzy popełniali błąd a rebours. Oni uważali za prawdziwy pozytywistyczny pogląd o możliwości zaprojektowania społeczeństwa na desce kreślarskiej. Dla nich z kolei nauka miała być źródłem ideologii. No i też usprawiedliwiali na różny sposób rozwiązania, których nie powstydziliby się faszyści i komuniści.

W ramach lewicowych projektów społecznych przerabialiśmy aryjską fizykę, łysenkizm, biologię miczurinowską, materializm dialektyczny. A teraz mamy Singera wożącego się po świecie jak monarchę...

No cóż, nie zabraniam mu wygłaszać żadnych referatów. Niech mentalni faszyści i bolszewicy przyjdą posłuchać swojego mentora; nie jestem za cenzurą ideologiczną, 11 maja będą mieli okazję. Tylko dlaczego nie dopuszcza się ludzi głoszących całkowicie rozbieżne poglądy? Czy ci wszyscy racjonaliści, utylitaryści... jak ich tam zwał... zapomnieli, co powiedział ich najwyższy autorytet Voltaire: "Nie zgadzam się z Twoimi poglądami, ale po kres moich dni będę bronił Twego prawa do ich głoszenia." Tyle, że jeżeli nie pozwalamy jednej stronie wypowiadać swoich racji, to chyba powinna być równowaga. Skoro nie mógł Cameron, to i Singera nie należy wpuszczać. Sprawa bardzo logiczna, ale lewicowi cenzorzy wiedzą chyba wszystko lepiej niż taki jak ja "ciemny ludź".

Poznałem na uczelni mnóstwo cudownych ludzi, czego bym się w życiu nie spodziewał; wystraszyła mnie z początku totalna seksmisja na Biologii. W takim momencie jest mi jednak zwyczajnie wstyd za moją alme matris. Uniwersytet powinien stać na straży wolności debaty publicznej - to warunek jakiegokolwiek rozwoju! - a nie być w jej obrębie stroną.

czwartek, 6 maja 2010

Dwie pieczenie na jednym ogniu

Nie ma co ukrywać, że pozwolić rządzić w państwie lewicy, to jak dać małpie zegarek. Nie trzeba długiego czasu, aby jej rządy doprowadziły do niesamowitych problemów natury ekonomicznej, demograficznej, etnicznej, religijnej, światopoglądowej. Abstrahuję już od całych dziedzin prawodawstwa jak prawa zwierząt, budowlane, przepisy związane również z wszelkimi koncesjami i pozwoleniami... oczywiście wszystkie są nam w ogóle do życia nie potrzebne. Wynikają z kaprysów lewicowej władzy, która to musi postawić kropkę nad "i". Do wymienionych wyżej problemów dołączają jeszcze oczywiste prawne absurdy.

Jak to zwykle w życiu bywa, o ile zepsuć łatwo, to naprawić dużo trudniej. Dlatego nawet najlepszy prawicowy rząd nie jest w stanie w rozsądnym czasie posprzątać obornik wygenerowany przez lewicowego poprzednika. Żeby wszystko doprowadzić do stanu normalnego, trzeba ogromnych zmian systemowych. Te są jednak niewykonalne w czasie jednej czy dwóch kadencji. Gabinety uchodzące powszechnie za wzorcowo wolnorynkowe jak Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher nie zdołały całkowicie zlikwidować socjalizmu w gospodarce.

Wykonajmy jednak prosty eksperyment myślowy.

Ta cała ideologia tolerancji doprowadziła do tego, że powyłaziły różne dziwadła. O zgrozo, domagają się coraz większych praw i za każde krzywe spojrzenie w ich stronę skłonne są wtrącać do więzień. Mamy plagę konkubinatów, homoseksualiści domagają się prawnego uznania ich związków, do tego jeszcze wszelakie sekty - New Age, sataniści, scjentolodzy. Dlaczego wymieniłem tą całą menażerię w jednym zdaniu? Pozwolę sobie to niżej wyjaśnić. Tego towarzystwa nie trzeba bowiem mocno zwalczać. Po co wtrącać ich do więzień, nakładać grzywny? Jest natomiast bardzo dobra metoda, która pozwoliłaby bardzo szybko rozwiązać wszystkie problemy z nimi związane. Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Arabowie w swoim kalifacie kazali niewiernym płacić wyższe podatki. Dlaczego by zatem nie uderzyć tego całego towarzystwa po kieszeni?

Po pierwsze należałoby wprowadzić listę uznawanych religii oraz wprowadzić zasadę, że małżeństwo to związek jednej kobiety i jednej mężczyzny. Znieść należałoby również śluby cywilne. Ateiści przecież mogą sobie założyć świecki kościół humanistyczny, jakkolwiek miałoby to brzmieć. Pan Agnosiewicz może im przecież wręczać obrączki, mogą przysięgać na przepływ informacji genetycznej w linii generatywnej. Należałoby uznawać heteroseksualne związki zawarte w nim -jakby dawali śluby homoseksualistom i zoofilom, to oczywiście, że nie. Jak już tak bardzo chcą, nie ma sensu stawiać im barier. Abstrahuję już od tego, że większość głosów za formalizacją związków homoseksualnych wynika z obecnego prawa podatkowego oraz istnienia ślubów cywilnych. Obok tego należałoby w państwie wprowadzić prosty jak budowa cepa system podatkowy. Dwa taksy - pogłówny oraz ziemski (łanowy oraz podymne, rozróżnienie - jak dla mnie - bezcelowe) wystarczyłyby spokojnie, aby państwo się wyżywiło. No i co teraz?

Mamy uznawane religie oraz zdefiniowane małżeństwo. Co zatem należy zrobić? Związek zawarty w religii uznawanej oraz zgodny z powyższą definicją będzie płacić podatek ziemski raz. Konkubinat, dwóch gejów lub dwie lesbijki niech płacą dwa razy. W przypadku poligamistów czy poliamorystów - tylekroć, ile ich znajduje się w jednej kwaterze. Były również propozycje małżeństw ze zwierzętami, wiadomo, Singer i jego utylitaryzm się kłania. Wyobraźmy sobie, że świecki kościół humanistyczny przyznałby komuś małżeństwo z krową. Wówczas należałoby uznać, że rzeczony przeżuwacz jest w stanie płacić podatek ziemski. Czy w takiej sytuacji nie schowałoby się to całe towarzystwo do cienia bardzo szybko?

Wystarczyłoby ich uderzyć mocniej po kieszeni. Po co bowiem stosować większe prawne restrykcje. Rozwiązanie byłoby bardzo tanie. Pozwoliłoby się uporać z szeregiem jątrzących się problemów w stosunkowo prosty sposób. Upieczono by wówczas dwie pieczenie na jednym ogniu. Zjawiska, o których teraz tak głośno, stałyby się marginalne.

Tylko, żeby to tak prosto i ładnie załatwić, potrzebne są rozwiązania dotyczące całości systemu. A czy w obecnych realiach nas na to stać?

sobota, 1 maja 2010

Wystąpmy z ZSRE!

Pamiętam te chwile doskonale do tej pory. Publiczna telewizja zorganizowała Bizancjum, jakie normalnie odbywa się przy okazji Sylwestra. Odliczano sekundy. No i stało się. Weszliśmy do Związku Socjalistycznych Republik Europejskich. Kiedyś była Moskwa, teraz mieliśmy mieć Brukselę. Rok wcześniej ludzie otępiani medialnym przekazem zagłosowali za tym, żeby anihilować niepodległy byt Rzeczypospolitej Polski i podporządkować jej los humorom Niemców i Francuzów. Nikt im nie powiedział, że ZSRE to ingerencja w kwestie wewnętrzne państwa we wszystkich kwestiach - od kształtu ogórka po "a u was pedałów biją". Nie wspominano również o centralistycznym i skrajnie socjalistycznym charakterze tej organizacji, o połajankach jak za Breżniewa o braku postępów w budowie jedynego właściwego systemu. Teraz ludzie twierdzą, że im w UE (pozwolę sobie chwilowo tak nazwać ten neontologiczny ZSRR) dobrze. Mogą sobie jeździć za granicę, nie ma jakiś dziwnych przepisów wjazdowych. Ogórki, banany, rtęciowe termometry, głosy o podatkowym dumpingu już nikogo nie przejmują.

Teraz zastanówmy się. A po co nam to wszystko było? Śmiem twierdzić, że wynikało to raczej z umysłowości naszych polityków. Nie mogli oni za długo wytrzymać bez prowadzania na smyczy. Wcześniej jeździli do ojczyzny wszystkich partyjniaków (według Moczara), teraz homines sovietici musieli znaleźć sobie jej ekwiwalent. Nie przywykli do tego, żeby państwo było samodzielnym podmiotem polityki. Dla nich może ono być co najwyżej jakimś satelitą siedzącym grzecznie pod butem kogoś większego i nie wychylającym się za bardzo. Nam wmówiono nieprawdopodobne korzyści wynikające z UE. I nic dziwnego - teraz wielu z nas myśli, że bez dotacji zejdziemy do epoki kamienia łupanego. Ergo, umrzemy z głodu w Priwislanskim Kraju. Imaginacja tych wszystkich korzyści to efekt myślenia życzeniowego. Ludzie nie mający odpowiedniej wiedzy dali sobie, mówiąc kolokwialnie, wcisnąć popelinę. Zadziałały prawidła demokracji - kto tam się przejmuje rozsądkiem, jeżeli liczy się głupia większość - no i wstąpiliśmy do tego trockistowskiego molocha.

A dlaczego UE nam nic nie daje? Przede wszystkim to bizantyńska biurokracja. Urzędnicy tamtejsi mają totalitarną obsesję regulowania każdej błahostki. Nawet Hitler czy Stalin nie mówili, jak ma wyglądać ogórek. Nikt też nie mówił, że socjalistyczne, ociężałe molochy pokroju Niemiec czy Francji wymyślą idiom o nazwie "podatkowy dumping". Przez to musimy mieć odpowiedni VAT, właściwe akcyzy, ponieważ neokomunistyczna tłuszcza z Brukseli się na nas obrazi. Ktoś powie, że dzięki UE można sobie jeździć po całym kontynencie. Norwedzy czy Szwajcarzy też mogą, a ich państwa mają UE w bardzo głęboko w rzyci. Żeby przynależeć do strefy Schoengen nie trzeba być w ZSRE. Inna sprawa, oni bez przerwy się obrażają na nas, że mamy niewłaściwą, ciemnogrodzką obyczajowość. Dostajemy połajanki od różnych dziwnych instytucji, które mieszają z błotem ludzi mających odwagę myśleć inaczej niż lewicowy mainstream. Nie muszę tutaj przytaczać słynnej sprawy Rocco Butiglione...

Tak więc UE jest nam w ogóle nie potrzebna do życia. Uważać ją za konieczną mogą osoby albo nie rozumiejące geopolityki (nikt nie uważa nas za braci, tylko za materiał na państwo satelickie), albo o umysłowości pochłoniętej lewicowością zarówno światopoglądową jak i ekonomiczną (wiadomo, że lewicowi pożyteczni idioci cierpią na uwiąd moszny). Po co nam ta cała biurokracja? Po co nam tyle regulacji w sferach, które w ogóle jej nie wymagają? Jak już wyżej napisałem, do strefy Schoengen moglibyśmy się przyłączyć bez uprzedniego przynależenia do UE. Oni uniemożliwiają również nam wprowadzenie odpowiedniego systemu ekonomicznego; przecież byłyby zaraz śpiewki o tzw. podatkowym dumpingu.

Co powinniśmy zatem zrobić?

Wystąpić z ZSRE. Innego wyjścia nie widać. Po co nam centralnie sterowana gospodarka jak w ZSRR czy Trzeciej Rzeszy? Tak samo kasta biurokratyczna jak w Chinach za dynastii mandżurskiej. Bez tego wszystkiego możemy żyć. Dlaczego zatem siedzimy po uszy w tym samym bagnie, co reszta kontynentu? W Najjaśniejszej Rzeczypospolitej nie ma teraz patriotycznych elit. Jest natomiast banda sprzedawczyków i zdrajców, którzy pragną tylko stolca i wynikającej z niego władzy, nie wspominam już o środkach pieniężnych.

Ktoś powie, że to niemożliwe. Nie jest to prawdą. Taką możliwość daje nam traktat lizboński. Skoro możemy się wypisać, to dlaczego mamy tego nie zrobić? Ktoś powie, że nie ma to sensu. To wypada się tutaj zapytać: dlaczego istnieją państwa, które ani myślą o tworzeniu takich struktur. Mają one bowiem wolnorynkową gospodarkę. Tamtejsze elity polityczne również siebie na tyle szanują, że nie mają ochoty słuchać jakiś ponadnarodowych biurokratów.

Często przed Anschlussem poruszany był aspekt uzależnienia od Rosji. Ten argument to wierutna bzdura. UE nie stanowi żadnej zapory przed zapędami tego państwa. Więcej, mamy przecież przyjaźń niemiecko-rosyjską. Nie wiadomo również, jaki jest udział Rosji w tworzeniu samej UE. Gdyby się okazało, że np. Bukowski ma rację, to weszliśmy z deszczu pod rynnę. Jak się sami nie ochronimy przed Rosją (np. przed agenturą), to nikt nam nie pomoże.

Ale z UE, niestety, nie wyjdziemy. Wszystkie obecne partie polityczne są za tym, żeby brać grube miliony z Brukseli. Nikt nie ma na tyle ikry, żeby wziąć sprawy we własne ręce oraz zabrać manatki z UE. Poza tym rzesze są tak naprawdę ślepe i tego świata rodem z Limes inferior nie chcą albo nie mogą dostrzec. No i to jest w tym wszystkim najgorsze. Prawdopodobnie będziemy musieli doczekać końca tego międzynarodowego tygla.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Świat absurdu

Swego czasu przeczytałem Cesarza. Książka, oczywiście, była bardzo dobrze napisana. Jej przeczytanie zajęło mi kilka godzin podczas sobotniego przedpołudnia. Dla tych, którzy nie mieli okazji trzymać tej lektury w ręku: książka jest szalenie tendencyjna. Państwo Hajle Selasje zostało przedstawione według wytycznych pamiętających jeszcze czasy hiszpańskiego Frontu Ludowego. Czytając między wierszami, dało się dostrzec oskarżenia o faszyzm i totalitaryzm. Nie padły one wprost, ale to dało się wywnioskować z kontekstu. Muszę przyznać, że ta mowa ezopowa świadczy w pewien sposób o literackim kunszcie Kapuścińskiego. Nie musiał jasno używać pewnych kliszy wzorem bunkra z Czerskiej, ale dało się to wyczuć.

Pytanie, co tam zostało ukazane jako takie "faszystowskie" i "totalistyczne". Państwo, w którym nie trzeba było posiadać żadnych dokumentów oraz w którym nikt nie regulował dostępu do broni. Tak samo nikt nie słyszał o przymusie szkolnym. Państwo to miało zostać zmodernizowane, czyli stworzyć należało wszystkie instytucje typowe dla socjalizmu trapiącego cywilizację Zachodu. Nic dziwnego, że pułkownik Mengistu Hajle Mariam został dobrze przedstawiony. Dodam, że znacjonalizował on większą część gospodarki, zlikwidował wielką własność ziemską, za jego rządów zmarło 1,5 miliona ludzi z głodu. Ale czego się spodziewać po autorze, który określił Che Guevarę mianem "Jezusa z karabinem w ręku".

Pewne klisze jednak pojawiają się wszędzie. Ten stary, reakcyjny świat przedstawiany jest jako coś w typie faszyzmu, wszechwładnego państwa... obrazki jak z Trzeciej Rzeszy! Czytałem wizję, co byłoby gdyby wojnę secesyjną wygrała Konfederacja. Też widać to odgrzewanie kotleta. Do tego jeszcze dochodzą gadki o tzw. zdobyczach socjaldemokracji.

A czy to właśnie one nie sprawiły, że żyjemy obecnie w świecie narastającego absurdu. Więcej, sama krytyka socjalizmu i tego, co on za sobą niesie, jest traktowana albo jako skrajny liberalizm, albo jak postulowanie anarchii. Mówi się, że społeczeństwo wytworzyło pewne normy współistnienia jako uzasadnienie dla socjalizmu. Przeciwny stan to homo homini lupus, jakiś darwinizm społeczny, barbarzyństwo. Zadziwiająca jest przy okazji pogarda lewicy do norm współżycia wypracowanych przez stulecia.

Weźmy na przykład posiadanie różnych dokumentów. Obecnie nakazuje się nam posiadać różne papierki na to, że nie jesteśmy wielbłądami. Przykładem jest na przykład prawo jazdy. Czy nie jest tak, że albo umie się jeździć, albo nie? Przecież to zbytek. Dziwne, że po drugiej wojnie światowej rozprzestrzenił się po całym świecie chcącym uchodzić za cywilizowany. Częstym argumentem "za" jest bowiem, że takich papierków nie trzeba mieć w Afryce Równikowej. A czy to takie dobre? Czy niedługo nie będzie tak, że na każdą umiejętność będzie trzeba mieć odpowiedni dokument. Mamy przecież już rozliczne licencje zawodowe, które powodują wzrost cen usług. Czy nie wystarczyłoby natomiast, że pracodawca zatrudnia człowieka, a ten jeżeli coś zepsuje, traktowany byłby jak złodziej?

Obecnie robi się wielką rewelację z Schoengen, że można sobie jeździć po całej Europie. A czy to jest taka wielka rewelacja? Przecież dwieście lat temu możliwe było obejście publicznymi drogami całego świata. Nikt nikogo nie zatrzymywał. Pewnych dokumentów w dawnych czasach wymagały jedynie carska Rosja i Imperium Ottomańskie. Tak naprawdę przepisy paszportowe w Europie powszechnie zostały wprowadzone dopiero po pierwszej wojnie światowej. Anglik do sierpnia 1914 roku mógł jeździć po całym świecie? Skoro tak było wtedy, to dlaczego nie może być tak w obecnych czasach?

Jeszcze inny przykład dowód osobisty. W szeregu państw jeszcze go na szczęście nie ma. W Wielkiej Brytanii niedawno przeciwko temu "światłemu" zamiarowi laburzystów przeciwstawili się konserwatyści i liberałowie. U nas była niedawno wielka akcja wymiany. Mało kto wie, że w Polsce dowody zostały wprowadzone za czasów Generalgouvernement, reżim komunistyczny to tylko podtrzymał. No i tak się dzieje do tej pory. A czy ten dokument jest taki potrzebny? Po pierwsze, dziwne jest założenie, że wszyscy się nagle robią dojrzali w wieku 18 lat. Przecież to zaprzecza biologii i psychologii. To zabawa liczbami wymyślona chyba na użytek demokracji i całego tego systemu biurokratycznego. W dawnych czasach jakoś sobie radzono bez wlepiania papierka. Lokalne społeczności miały swoje rytuały inicjacyjne. Wszystko jakoś działało. Pytanie, dlaczego nie może być tak teraz. Czyżby tu działał jakiś Zeitgeist? Czyżby rozwój techniczny i społeczny wymuszał różne dziwne rzeczy? Nie. Tu chodzi o całą tą machinę biurokratyczną, nie o egzekwowanie prawa.

Dziwne, że za absurd nie uważamy faktu coraz większego wtrącania się państwa w wychowanie dzieci. Czymś takim jest przymus szkolny. Mamy taką państwową szkołę, w której raczą tolerancjonizmem, edukacjami seksualnymi, w której stale obniża się poziom. W efekcie nie rodzice wychowują dzieci, a towarzystwo. A my się potem dziwimy, że takie zepsucie się szerzy. To jeden z ubocznych produktów państwowej szkoły. Poza tym jeszcze ci lewicowi politycy, którzy dokonują na ich umyśle lobotomii, a swoje dzieci posyłają do szkół prywatnych. Czy to nie jest kolejny absurd! Wspomnieć jeszcze wypada o zwiększaniu kompetencji opieki społecznej. Może wywoływać śmiech odbieranie dzieciom rodziców za... bałagan w domu. To jednak nie jest nawet tragifarsa. Tak samo ograniczanie swobód seksualnych dzieci jako powód do odebrania rodzicom. Powoli zbliża się tutaj wariant ze starożytnej Sparty. Tam wychowaniem dzieci zajmowało się państwo. Paradoksalnie tylko w ten sposób lewica mogłaby spełnić swój postulat równych szans dla wszystkich.

Państwo również zajmuje się w obecnych czasach ubezpieczeniami. To przyczyna całej masy prawniczych absurdów. Niby z czego wynika obecna nagonka na papierosy, te egzotyczne zakazy palenia nawet w restauracjach. Chodzi tutaj o to, żeby ograniczyć zachorowania na raka, które kosztują dużo państwową służbę zdrowia. Z niczego innego to nie wynika. Teoretycznie państwowe ubezpieczenia i takowa służba zdrowia mogłyby być przyczyną programu eugenicznego. Przecież lepiej, żeby ludzie byli zdrowi, nie chorowali niż mamy utrzymywać całą rzeszę kalek, osobników chorowitych! - tak pewnie myślą wszyscy ci lewacy. Nic dziwnego, że tak forsują aborcję, eutanazję, sterylizację i zapłodnienie in vitro. To ma przecież zbudować socjalistycznego nadczłowieka!

Inny absurd to centralizacja wszystkiego w państwie. Mamy Ministerstwa Dziwnych Kroków - nie wiem, po co np. cały resort od gospodarki. Ogłoszony został nakaz jeżdżenia 50 kilometrów na godzinę po mieście. Przecież każde miasto różni się nieco siatką ulic, zabudową, więc czy to nie na poziomie samorządu powinny być takie decyzje podejmowane? Ale cóż, ostatnimi czasy "Przyjazne państwo" planowało się zająć nawet babciami handlującymi truskawkami na ulicy. Czy to wszystko nie jest absurd?! Przecież to też chyba powinno należeć do samorządu. Centralizacja się nie tylko w tym wyraża. Czym innym jest bank centralny? Przecież to postulat z Manifestu komunistycznego - no dobra, tam był jeszcze wyłączny kapitał państwowy, no i nacjonalizację banków komercyjnych? Jakoś w dawnych czasach ten emitował pieniądz, kto był go w stanie w złocie pokryć. Czy tak nie mogłoby być teraz? Znowu podniosą się głosy o powrocie do średniowiecza... A przecież swego czasu Jesus Huerta de Soto dziwił się, jak możemy w XXI wieku mieć taki system bankowy.

W efekcie tego wszystkiego mamy niespotykany rozrost biurokracji. Nie jest to typowe dla cywilizacji łacińskiej, do której przynależymy. To raczej naleciałości z bizantyńskiej i turańskiej. To tradycyjnie cywilizacje z wszechogarniającym, biurokratycznym państwem.

Pointa może być taka. Obecnie żyjemy w świecie absurdu. Nie jest on jednak wcale śmieszny, pół biedy jak stanowiłby tragifarsę. Bardzo prawdopodobne również, że obecny absurd w niedalekiej przyszłości będzie miłym wspomnieniem.

niedziela, 14 marca 2010

Zakon Najświętszego Kaczora

21 października 2007 roku. Wybory wygrywa (nie)miłościwie rządząca do tej pory Parada Oszustów. Pada kilka mocnych określeń. Przywódca Populizmu i Socjalizmu, Jarosław Kaczyński, miał stwierdzić, iż zwolennicy PO oglądają sobie pornografię i popijają piwo przy tej okazji. Niedługo później ukuto pojęcie leminga. Miało ono oznaczać osobę całkowicie niesamodzielną intelektualnie, wierzącą we wszystko, co powiedzą w mediach oraz "właściwie głosującą" (czyli na PO). Statystyczny leming urodził się również w PRL bis. Jak ślepa kura trafia czasem na ziarno, tak orędownicy PiS odkryli pewien fenomen z psychologii społecznej. Lemingi to bowiem dużo szersza kategoria.

Wiadomo, że lemingi popierające PO uważają obecny rząd za najlepszy od czasów Mieszka I. Wierzą, że poprzednia ekipa robiła bajzel w polityce międzynarodowej. Również uważają, że dążyła ona do zbudowania państwa totalitarnego na wzór Trzeciej Rzeszy. Ględzą o zaścianku. Ciekawym niezwykle przypadkiem jest niszczenie ludzi mające polegać na wyciąganiu faktów będących w sprzeczności z hagiograficznym wizerunkiem tych "autorytetów". Tak jakby "niszczeniem Kserksesa" nazywać wspominanie o tym, iż nakazał ubiczować morskie fale po tym, jak nie mógł przedostać się do Grecji drogą morską. Rozumują oni na zasadzie dychotomii. PO to dla nich dobro, a PiS - zło. Popadają również w paranoję, no i bez przerwy atakują tą ostatnią partię. Nie zauważają, że Populizm i Socjalizm sam bezustannie depcze grabie, podcina sobie gałąź na której siedzi, nie stanowi zatem realnego zagrożenia. Ważniejsze... już od dwóch lat nie ma go u władzy!

Wyżej napisałem, że lemingi stanowią szerszą kategorię. Zarzucano orędownikom Parady Oszustów intelektualną niezborność. A przecież lemingi a rebours popierają PiS. Jestem skłonny twierdzić, że istnieje wręcz fatalnie zauroczony Zakon Najświętszego Kaczora. Skłonny on jest pójść za PiS w ogień, cokolwiek ta partia nie uczyniłaby. Dokonajmy zatem analizy lemingów z odwrotnie zamienionymi zwrotami pewnych wektorów.

Za największych swoich wrogów uważają oni komunistów. Bardzo mocno afiszują się swoim antykomunizmem. Czy jest on jednak taki szczery i prawdziwy? Wiedząc, jaki system ekonomiczny oni popierają, można dostać poznawczego dysonansu. Mianowicie stają w obronie siermiężnego socjalizmu. Bronią państwowej własności tzw. strategicznych gałęzi gospodarki. Wylewają hektolitry łez, gdy jakaś gałąź gospodarki ma ulec prywatyzacji lub nawet gdy się tylko o tym trochę głośniej mówi. Tak samo było w przypadku szpitali. Pamiętajmy, tylko one miały zostać sprywatyzowane. Mamy jakoś prywatne przychodnie i nikt nie płacze z tego powodu. Nikt nie mówił o totalnej prywatyzacji służby zdrowia poza UPR. Powstała swego czasu reklamówka PiS. Jakie było hasło naczelne: prywatyzacja służby zdrowia! Zaraz orędownicy PiS rzucili się i zaczęli pisać o ludziach umierających bez ubezpieczenia, o krwiożerczym liberalizmie PO, no i powiedzmy sobie wprost, darwinizmie społecznym. Zawsze mnie ciekawiło, jak można być antykomunistą i jednocześnie popierając socjalizm. Przecież ustrój socjalistyczny w końcu doprowadzi na zasadzie domina do totalitaryzmu. Można tutaj dojść do wniosku, że całe zło socjalizmu nie pochodzi z rozrostu państwa do gargantuicznych rozmiarów, ale z tego kto rządzi. Jak postawimy na czele tej machiny Ostatnich Sprawiedliwych, to będzie bardzo dobrze. Dodam, że tak samo rozumują obecnie lewacy. Oni uważają, że komunizm doprowadził do rozlewu krwi, ponieważ źli ludzie stanęli na jego czele. Żeby było śmieszniej, identycznie myślą te wszystkie Toyahy. (To określenie Kashmira, które świetnie definiuje lemingi PiS).

Tak samo jest z centralizmem. Oni uważają, że powinno być z trzydzieści centralnych ministerstw. PiS utworzył dwa dodatkowe. Taki tok myślenia można zaobserwować u jego zwolenników. Ich zdaniem Ministerstw Dziwnych Kroków dalej mamy za mało. Są bardzo niechętni samorządności. No i jak to ma się do antykomunizmu? Przecież właśnie komuniści chcieli wszystko scentralizować. Tak więc mamy kolejny dowód, że antykomunizm PiS jest malowany, a nie prawdziwy. Zło systemu socjalistycznego dla nich to tylko kwestia jego internacjonalizmu czy niedobrych jednostek u sterów. Ogranicza się tylko do wymachiwania palcem na postkomunistów, a dlaczego do tego, to niżej.

Dlaczego PiS tak niechętny postkomunistom zawarł z nimi sojusz? Więcej, lemingi popierające tą partię uznały, że niedoszły przywódca IV RP nie może się mylić, więc to dobre rozwiązanie. Wychodzi również przy tej okazji, że światopoglądowy konserwatyzm, którym się tak dumnie obnoszą, to byt abstrakcyjny. Oni bowiem gotowi są zaprzedać duszę diabłu, żeby tylko nie rządził ten wstrętny Tusk i jego kamaryla, ci krwiożerczy liberałowie! Ciekaw jestem, jak łatwo przyjdzie im wyprzeć się wszystkich konserwatywnych postulatów - stawiam na to, że trudności będą jak przy splunięciu. Dla porównania lemingi PO jakoś nadal twierdzą, że ich ukochana partia to wolnorynkowcy, mimo że wprowadzane są nowe podatki i następuje rozrost kasty biurokratycznej. Na tej samej zasadzie lemingi PiS będą uważać się bezpodstawnie za największych konserwatystów i ciało doskonale czarne na prawicy, mimo poparcia udzielanego postkomunistom.

A dlaczego tak się dzieje? Konserwatyzm to uznanie roli tradycji, religii i własności prywatnej. Lemingi PiS są skłonni jeszcze poprzeć pierwsze dwie, ponieważ ich partia wykorzystuje je instrumentalnie. Jednak gdy zostaną one odrzucone, to lemingi pójdą za PiS. A własność prywatna nie jest dla nich żadną wartością. Oni są skłonni poprzeć system, w którym wszystko będzie państwowe. Ale w swoim mniemaniu będą "najbardziej prawicowymi prawicowcami". Co więcej, będą mieli czelność pouczać prawdziwą prawicę oraz pluć na nią jadem. Wyciągnięte zostaną argumenty o marnowaniu głosów czy o kanapach. Oczywiście, pojawią się też przy tej okazji "agenci" oraz zacznie się ich tropienie.

Dziwię się również, że lemingi PiS nie mają pewnego dysonansu poznawczego. Jak to jest, że najpierw traktat lizboński był przezeń atakowany, a po podpisaniu padło stwierdzenie, że tak trzeba było? Przecież to jest nie bywałe. To tak jakby w 1920 roku podpisać rozejm z Kamieniewem i powiedzieć, że to dla ratowania niepodległości! Dodam, że argument "tak trzeba było" ostatnio pada również przy okazji aliansu z SLD. Ciekaw jestem, ilekroć go jeszcze usłyszymy przy okazji tego sojuszu socjalizmu (niby-)niepodległościowego z socjalizmem internacjonalistycznym.

No i jak tutaj nie mówić o Zakonie Najświętszego Kaczora?

Najbardziej śmieszne jest wzajemne wskazywanie niezborności intelektualnej u poszczególnych klas lemingów. W rzeczywistości zarówno lemingi nominotypowe (oznaczone jako pierwsze, czyli PO) jak i te a rebours są siebie warte. Powiem więcej, te dwie kasty nie mogą żyć bez siebie, ponieważ wzajemnie uważają siebie za zagrożenie, a to dodatkowo potęguje rewolucyjny zapał. To ten sam stan umysłowości.

niedziela, 10 stycznia 2010

Edmundowi Dantesowi w odpowiedzi

W ostatnich czasach rzadko zaglądam na Salon24. W ostatnich czasach mało bowiem tam ciekawych tekstów. Dlatego również z opóźnieniem trafiłem na tekst Edmunda Dantesa Polemika z Kirkerem. Nie trudno się domyśleć, że to reakcja na mój wcześniejszy tekst Banda czworga. W niniejszym tekście postaram się odpowiedzieć na część kwestie postawione w tekście mojego interlokutora.

O ile dobrze zrozumiałem przewodnią ideę, która przyświeca wpisowi Kirkera, to jest to pogląd, jakoby żadna z czterech (?!?!?) głównych partii na obecnej scenie politycznej Polski zasadniczo nie różniła się między sobą. Wszystkie są siebie warte, a każda jest antypolska i socjalistyczna.

Jestem w stanie zrozumieć pewne zaskoczenie mojego interlokutora. Posługuje się on bowiem dychotomicznym schematem myślowym. Z jednej strony mamy tam mieć walecznych rycerzy, a z drugiej strony smoki i inne bestie. To jest wbrew pozorom wspólna cecha zwolenników zarówno PO jak i PiS. Obydwaj widzą siebie po stronie światłości, a całą resztę jako ciemność, jeśli mamy się trzymać tej analogii. Jako przykład można przytoczyć tu bloggera Antoniego znanego z Salonu24, który mimo swoich konserwatywnych i wolnorynkowych poglądów popiera PO, a atakuje PiS i SLD. Odwrotnie mają zwolennicy PiS. Oni z reguły po stronie sobie przeciwnej widzą PO i postkomunistów, którzy służą robią tutaj za śmierdzące fekalia do obrzucania oponentów.

Dlaczego każda z poszczególnych partii jest antypolska? Przypomnijmy głosowanie w sprawie traktatu lizbońskiego. Przecież wszyscy jednogłośnie poparli degradację Polski do jakiejś Nadwiślańskiej Socjalistycznej Republiki Europejskiej. Nie wypada tego inaczej określić jak Targowica bis. Prezydent Lech Kaczyński podpisał w końcu ten dokument. Wykazał się przy tym hipokryzją. Tusk wcześniej podkreślał, że polskość to nienormalność. Kwaśniewski zalecał wręcz ostrzejszy kurs Niemiec w stosunku do Polski. Oni jednak nie złożyli podpisu pod kasacją Rzeczypospolitej Polski. Zrobił to obecnie urzędujący prezydent RP.

Wiemy już, że poparcie dla biurokratycznego molocha jest typowe dla wszystkich partii obecnych parlamencie. Wszystkim można wytknąć wyznawanie jakiegoś lewicowego, internacjonalistycznego paradygmatu, który nakazuje budowę superpaństwa europejskiego. Po prostu żadna z obecnych tam partii nie rozumie na czym opiera się potęga państwa. Fundamenty są dwa: silna armia oraz mocna gospodarka.

Prowadzenie polityki zagranicznej sprowadza się do płaszczenia się przed odpowiednimi państwami. PO, PSL i SLD robią to przed Niemcami i Rosją. PiS z kolei włazi w anus Izraelowi oraz USA. Czy to jest polityka państwa suwerennego? Oczywiście, że nie. Wszyscy oni uważają, że Polska ma być państwem satelickim któregoś z wyżej wymienionych. Tak więc, jak mam nie twierdzić, że wszystkie partie są antypolskie?

Teraz mamy socjalizm. Poparcie dla UE jest już wystarczającym argumentem za tym, żeby określić te wszystkie partie jako socjalistyczne. Ale to nie wszystko. Każda jedna obecna partia nie chce zmniejszać rozmiarów biurokracji i państwa, obniżać podatków. Wszyscy robią wręcz odwrotnie. Poza tym czy któraś z tych partii popiera zniesienie przymusu ubezpieczeń czy szkolnego? Czy chcą zniesienia różnych regulacji rynku? Czy uważają podatek dochodowy za szkodliwy? Ależ skąd. Im to wszystko na rękę. Można swoich kolegów poustawiać w różnych urzędach, czy to będzie ZUS, NFZ, kuratoria, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.

Natomiast co do kwestii najważniejszych: nie jest najważniejsze, żeby Polska była maksymalnie liberalna i wolnorynkowa (o co zdaje się chodzi Autorowi), tylko, żeby Polska była suwerenna, sprawiedliwa i dostatnia.

Jeżeli chodzi o kwestie światopoglądowe, to jestem wręcz na antypodach liberalizmu. Przeczytałem jednak szereg tekstów mojego interlokutora. Doszedłem do wniosku, że liberalny to dla niego to samo, co wolnorynkowy. Wyrażenie "liberalna i wolnorynkowa" to zatem pleonazm.

Co ma wolny rynek do suwerenności? Tu mamy błąd pomieszania etatyzmu z patriotyzmem. Ten sposób rozumowania wywodzi się jeszcze z czasów komunistycznych. Został on utrzymany przez szereg ugrupowań po 1989 roku. Część gałęzi gospodarki ma mieć strategiczne znaczenie. Rozumowanie to jest błędne. Po pierwsze po sprywatyzowaniu na przykład energetyki nikt nie będzie sobie ograniczał zysków i zamykał elektrowni. Po drugie to raczej nadmierna regulacja gospodarki powoduje różne dziwne problemy typu bezpieczeństwa energetycznego. Gdyby nie reglamentować rurociągów, przestałoby istnieć zagrożenie ze strony Gazpromu.

Tak samo z dostatkiem. To socjalizm tworzy obszary biedy strukturalnej. Ludzie, którzy normalnie poszliby do pracy, funkcjonują cały czas dzięki opiece społecznej. Na jakim zatem mają żyć poziomie? Państwo przez redystrybucję nigdy nie zwiększyło dostatku. JFK na przykład walczył z biedą, no i ilość biednych wtedy wzrosła. Lyndon Johnson również nic nie zdziałał, doprowadził do powstania murzyńskich gett przykładowo na Bronxie i wzrostu przestępczości. Natomiast w azjatyckich tygrysach, które są obecnie najbardziej kapitalistycznymi państwami na świecie, biednych jest może 5% całego społeczeństwa. Klasa robotnicza również najszybciej bogaciła się w dziewiętnastym stuleciu; odrzućmy te obrazki z książek Dickensa. Tak ma się dostatek do wolnego rynku.

Sprawiedliwość natomiast to kwestia systemu prawnego.

No i oczywiście ta pierwsza grupa jest zwolennikiem liberalizmu (dosyć specyficznie zresztą rozumianego, o czym przekonał się np.Roman Kluska), gdyż taki system utwierdza ich przewagę nad resztą społeczeństwa. Stąd bierze się propaganda, żeby zniszczyć wszystkie usługi społeczne, które służą zwykłym ludziom, żeby zniszczyć Państwo Polskie, własność państwową, wpływ Państwa na gospodarkę - po to, żeby więcej wpływu mieli byli byli komuniści (a dzisiejsi burżuje i "liberałowie"), a tym samym zagraniczne ośrodki decyzyjne - zarówno służby specjalne, jak i globalne koncerny, które z pewnością nie działają na korzyść Polaków.

Ale co to za wolny rynek mamy w Polsce?! To nie jest nawet atrapa. Przecież mamy nadmiernie reglamentowaną gospodarkę, płace minimalne et consortes. Kluska jest ofiarą właśnie biurokratycznych absurdów. Gdybyśmy mieli wolny rynek, nie byłoby tej całej rzeczypospolitej kolesiów.

Tak samo nieregulowana gospodarka nie sprzyja globalnym koncernom. To jest socjalistyczny mit. Im bardziej uregulowana przez państwo gospodarka, to tym większy stopień jej monopolizacji. Przecież są urzędnicy, których można korumpować oraz nasyłać na konkurencję. Można sobie również kupić koncesję i zadbać, żeby kto inny jej nie dostał. Pewne możliwości ponadnarodowych korporacji wynikają z interwencjonizmu, a nie leseferyzmu.

Czy oni chcą niszczyć usługi społeczne? Raczej oni chcą obsadzić je swoimi kolegami i pociotkami. Dlatego nie chcą, żeby zajmowały się tym prywatne podmioty całkowicie od nich niezależne.

Z punktu widzenia zagranicznych służb wpływ państwa na gospodarkę jest jak najbardziej wskazany. Weźmy przykład rurociągów. Gdybyśmy ich nie reglamentowali, to nie byłoby urzędnika w Ministerstwie Infrastruktury lub Gospodarki, którego agenci SWR bądź GRU mogliby kupić. Szerzej sprawę wyjaśniłem w tekście O bezpieczeństwie energetycznym raz jeszcze.

Na zakończenie zaznaczam, że w niczym nie chciałem urazić mojego interlokutora, który w pewnych sprawach pobłądził. W każdym razie nie warto powielać pewnych schematów myślowych.

sobota, 2 stycznia 2010

Przestępstwo zoofobii i Front Wyzwolenia Minerałów

Swego czasu przeczytałem opowiadanie Kurta Vonneguta Harrison Bergeron. Mowa tam była o USA w dalekiej przyszłości, kiedy za podstawową zasadę ustroju przyjęto, iż wszyscy mają być równi. Cel: zapobiec wyścigowi szczurów typowemu dla poprzednich epok. Tak więc spiker w telewizji się jąkał, piękna baletnica miała podwieszone ciężarki i maskę brzyduli. Człowiek inteligentniejszy od przeciętnej miał w uchu nadajnik emitujący nieznośne dźwięki, co miało uniemożliwiać myślenie. Wszyscy byli równi. Widać tutaj pewną aluzję do współczesnych czasów. Przecież obecnie homoseksualista ma mieć tak samo jak heteroseksualista. Już semantycznym nadużyciem jest stwierdzenie małżeństwo osób tej samej płci, jednak do takich rzeczy dochodzi. Tak samo do oddawania dzieci do rozpustnych zabaw takich osobników. Sam socjalizm nie jest niczym innym jak wyrównywanie: a przecież ci mniej zaradni umrą z głodu na starość, nie poślą dzieci do szkoły et cetera. Co więc trzeba zrobić? A państwowy system redystrybucji. W lewicowej ideologii nikt nie może poczuć się gorszy, słabszy, głupszy, więc wszyscy mają mieć wszystkiego po równo.

Peter Singer swojego czasu dyskutował międzygatunkowe małżeństwa. Przy odbywającym się obecnie reductio ad absurdum lewicowej, egalitarnej ideologii, to jest bardzo prawdopodobne. Obecnie mamy homoseksualistów. Jutro będą zapewne pedofile: wyciągnie się jakieś urojone pozytywy tego zjawiska. Zamówi się również odpowiednie badania tzw. psychologów czy inny substytut kryptozoologii tudzież ufologii, no i wykombinuje się, że na przykład zmuszanie dziecka do pracy w domu jest dlań bardziej dotkliwe niż stosunek seksualny z nim. To dlatego, ponieważ lewica zawsze broniła naukowości swego ruchu. Swego czasu nawet popierała biologiczny rasizm i eugenikę, ponieważ takie poglądy przewijały się w nurcie oficjalnej nauki... Wracając jednak ad rem, przecież pedofil musi mieć tak samo jak i cała reszta, czyli prawo do małżeństwa itd. Lewicowa ideologia się zatem na to zgodzi. Później wykombinują sobie. Przecież są ludzie, którzy czują pociąg na przykład do bydła domowego (na przykład bohater pewnego opowiadania Williama Faulknera). Co więc będzie trzeba zrobić? Jak zwykle, powiedziane zostanie, że zoofilia to taka alternatywna normalność, no i nie ma nic w tym złego, że ktoś lubi ze zwierzętami. Wprowadzi się zatem międzygatunkowe małżeństwa. Będzie można przyprowadzić krowę lub konia do urzędu stanu cywilnego, no i wziąć ślub. Zapomniałem jeszcze o prawie adopcji dla takich małżeństw...

Powstanie również osobna kategoria przestępstw. Ponieważ wszyscy mają mieć wsio rawno, to nie można nikomu deptać po odciskach (wyjątek stanowią ci podli "katole", "ciemnogród" i inni "wrogowie ludu"). Teraz mamy homofobię. Jeśli ktoś się źle wyraża na temat coraz bardziej bezczelnych homosiów, to grozi mu nawet 15 tysięcy złotych kary. Jeżeli będzie można wejść w związek ze zwierzęciem, to wprowadzona zostanie zoofobia. Będzie się zatem tropić wszędzie zoofobów, nawet na poziomie cząstek elementarnych. Nic nie będzie mogło być zoofobiczne. Właściciel fabryki, który zwolni zoofila, będzie musiał się liczyć z zapłatą bardzo wysokiej grzywny. Za gustującym w zwierzaczkach wstawią się wszystkie gwiazdy... tak jak niedawno za znanym pedofilem Raymondem Lieblingiem. A co będzie się dziać z zoofobami? Nie będzie się ich dopuszczać do wysokich stanowisk, czy to w państwowych urzędach, czy to na uniwersytetach. Dominować będzie jedna "prawdziwa" wersja. Piętno zoofoba oznaczać będzie społeczny ostracyzm jak w obecnych czasach antysemity, rasisty bądź homofoba.

Na tym się jednak nie zatrzyma walec przemian. Przecież zwierzęta to nie tylko krowy, konie, słonie, wieloryby, gołębie. Cóż to za dziwny "kręgowcowy" szowinizm! Przecież zdecydowana większość świata zwierząt to stawonogi, obleńce, mięczaki. Pamiętać również trzeba o tak prymitywnych organizmach jak Trichoplax adhaerens! One też potrzebują praw! Ba, określenie "prymitywny" jest w tym momencie nie na miejscu, należy powiedzieć organizm "wcześnie wyodrębniony w ewolucji świata zwierząt"; przecież nie ma czegoś takiego jak korona stworzenia! Tak więc trzeba będzie dać zwierzętom prawa wyborcze, bierne i czynne. W parlamencie będzie musiał być przedstawiciel każdego typu zwierzęcego, żeby nikt nie powiedział, że któryś jest dyskryminowany. Parytet musi być! Jeżeli takson tak wysokiej rangi zostanie odkryty, przysłać będzie trzeba jego żywy egzemplarz, żeby mógł zajmować takie miejsce i wyciągnąć go nawet z czułków homara czy oceanicznych głębin.

A co powie się ludziom? Pewnie to, że Kaligula nie był takim idiotą i psychopatą. Uczynił w końcu konia Incinatusa senatorem. Ów cesarz rzymski pewnie w państwowych programach edukacji zostanie uznany za proroka równości ludzi i zwierząt. Pretorianie, którzy go zamordowali, zostaną okrzyknięci prawicowym elementem reakcyjnym, jaki z pewnością nie rozumiał światłych idei wybitnego męża stanu. Istnieje jeszcze jedna możliwość uprawiania taniej propagandy. Lewica, żeby utrzymać się przy korycie, jest bowiem zdolna do wszystkiego... Czy nie mogliby na przykład wyciągnąć czegoś na kształt elan vital Bergsona?

Kto wie, czy nie zacznie być lansowana jakaś forma spirytystycznej duchowości. Gilbert Chesterton zwykł mawiać, że jak się nie wierzy w Boga, to uwierzy się we wszystko. Teraz mamy plagę różnych New Age, sekt, wróżek, przesądów, w duchy w starych domostwach, w horoskopy. Wyciągnięte mogą zostać zatem jakieś koncepcje panpsychizmu. Ktoś dojdzie do wniosku, że nawet minerały reprezentują sobą pewną formę świadomości. Powołany zostanie zatem Front Wyzwolenia Minerałów. Przecież one też potrzebują pewnych praw! Nikt nie może tak bezczelnie obchodzić się z kalcytem czy dolomitem! Oczywiście walec lewicowej ideologii i tego również posłucha. Skoro zwierzętom nadano tyle praw, to dlaczego nie mają ich otrzymać minerały, jeśli nawet one wykazują pewne cechy psychiczne? Zostanie to wysłuchane, no i w parlamencie postawić będzie trzeba próbki poszczególnych minerałów.

Oczywiście, za każdym razem będą towarzyszyć lewackim demagogom współcześni odpowiednicy Trofima Denisowicza Łysenki. Będą oni swoim autorytetem podpierać, to co lewicowe mózgi stworzyły w pocie czoła, aby ludzkość wynieść na wyższy poziom rozwoju. Przecież światopogląd lewicy już wielokrotnie był przedstawiany jako naukowy - czy to był nazizm, czy komunizm, czy też współczesna politycznie poprawna mutacja socjalizmu. Oczywiście to, że poprzednie "naukowo udowodnione" systemy doprowadziły do śmierci kilkuset milionów ludzi, lewicy nie przeraża. Przecież to ludzie nie dorośli albo indywidua wyjątkowo niemoralne zabrały się za budowę raju na Ziemi. Trzeba więc próbować dalej, może się za tym razem uda, a jak nie, to za następnym...

Ponieważ obecnie cały świat skręca na lewo, możemy dożyć absurdów jeszcze większych niż wyżej opisane. Ale czego przeciwna strona barykady nie zrobi, aby wszyscy mieli po równo?