wtorek, 6 kwietnia 2010

Świat absurdu

Swego czasu przeczytałem Cesarza. Książka, oczywiście, była bardzo dobrze napisana. Jej przeczytanie zajęło mi kilka godzin podczas sobotniego przedpołudnia. Dla tych, którzy nie mieli okazji trzymać tej lektury w ręku: książka jest szalenie tendencyjna. Państwo Hajle Selasje zostało przedstawione według wytycznych pamiętających jeszcze czasy hiszpańskiego Frontu Ludowego. Czytając między wierszami, dało się dostrzec oskarżenia o faszyzm i totalitaryzm. Nie padły one wprost, ale to dało się wywnioskować z kontekstu. Muszę przyznać, że ta mowa ezopowa świadczy w pewien sposób o literackim kunszcie Kapuścińskiego. Nie musiał jasno używać pewnych kliszy wzorem bunkra z Czerskiej, ale dało się to wyczuć.

Pytanie, co tam zostało ukazane jako takie "faszystowskie" i "totalistyczne". Państwo, w którym nie trzeba było posiadać żadnych dokumentów oraz w którym nikt nie regulował dostępu do broni. Tak samo nikt nie słyszał o przymusie szkolnym. Państwo to miało zostać zmodernizowane, czyli stworzyć należało wszystkie instytucje typowe dla socjalizmu trapiącego cywilizację Zachodu. Nic dziwnego, że pułkownik Mengistu Hajle Mariam został dobrze przedstawiony. Dodam, że znacjonalizował on większą część gospodarki, zlikwidował wielką własność ziemską, za jego rządów zmarło 1,5 miliona ludzi z głodu. Ale czego się spodziewać po autorze, który określił Che Guevarę mianem "Jezusa z karabinem w ręku".

Pewne klisze jednak pojawiają się wszędzie. Ten stary, reakcyjny świat przedstawiany jest jako coś w typie faszyzmu, wszechwładnego państwa... obrazki jak z Trzeciej Rzeszy! Czytałem wizję, co byłoby gdyby wojnę secesyjną wygrała Konfederacja. Też widać to odgrzewanie kotleta. Do tego jeszcze dochodzą gadki o tzw. zdobyczach socjaldemokracji.

A czy to właśnie one nie sprawiły, że żyjemy obecnie w świecie narastającego absurdu. Więcej, sama krytyka socjalizmu i tego, co on za sobą niesie, jest traktowana albo jako skrajny liberalizm, albo jak postulowanie anarchii. Mówi się, że społeczeństwo wytworzyło pewne normy współistnienia jako uzasadnienie dla socjalizmu. Przeciwny stan to homo homini lupus, jakiś darwinizm społeczny, barbarzyństwo. Zadziwiająca jest przy okazji pogarda lewicy do norm współżycia wypracowanych przez stulecia.

Weźmy na przykład posiadanie różnych dokumentów. Obecnie nakazuje się nam posiadać różne papierki na to, że nie jesteśmy wielbłądami. Przykładem jest na przykład prawo jazdy. Czy nie jest tak, że albo umie się jeździć, albo nie? Przecież to zbytek. Dziwne, że po drugiej wojnie światowej rozprzestrzenił się po całym świecie chcącym uchodzić za cywilizowany. Częstym argumentem "za" jest bowiem, że takich papierków nie trzeba mieć w Afryce Równikowej. A czy to takie dobre? Czy niedługo nie będzie tak, że na każdą umiejętność będzie trzeba mieć odpowiedni dokument. Mamy przecież już rozliczne licencje zawodowe, które powodują wzrost cen usług. Czy nie wystarczyłoby natomiast, że pracodawca zatrudnia człowieka, a ten jeżeli coś zepsuje, traktowany byłby jak złodziej?

Obecnie robi się wielką rewelację z Schoengen, że można sobie jeździć po całej Europie. A czy to jest taka wielka rewelacja? Przecież dwieście lat temu możliwe było obejście publicznymi drogami całego świata. Nikt nikogo nie zatrzymywał. Pewnych dokumentów w dawnych czasach wymagały jedynie carska Rosja i Imperium Ottomańskie. Tak naprawdę przepisy paszportowe w Europie powszechnie zostały wprowadzone dopiero po pierwszej wojnie światowej. Anglik do sierpnia 1914 roku mógł jeździć po całym świecie? Skoro tak było wtedy, to dlaczego nie może być tak w obecnych czasach?

Jeszcze inny przykład dowód osobisty. W szeregu państw jeszcze go na szczęście nie ma. W Wielkiej Brytanii niedawno przeciwko temu "światłemu" zamiarowi laburzystów przeciwstawili się konserwatyści i liberałowie. U nas była niedawno wielka akcja wymiany. Mało kto wie, że w Polsce dowody zostały wprowadzone za czasów Generalgouvernement, reżim komunistyczny to tylko podtrzymał. No i tak się dzieje do tej pory. A czy ten dokument jest taki potrzebny? Po pierwsze, dziwne jest założenie, że wszyscy się nagle robią dojrzali w wieku 18 lat. Przecież to zaprzecza biologii i psychologii. To zabawa liczbami wymyślona chyba na użytek demokracji i całego tego systemu biurokratycznego. W dawnych czasach jakoś sobie radzono bez wlepiania papierka. Lokalne społeczności miały swoje rytuały inicjacyjne. Wszystko jakoś działało. Pytanie, dlaczego nie może być tak teraz. Czyżby tu działał jakiś Zeitgeist? Czyżby rozwój techniczny i społeczny wymuszał różne dziwne rzeczy? Nie. Tu chodzi o całą tą machinę biurokratyczną, nie o egzekwowanie prawa.

Dziwne, że za absurd nie uważamy faktu coraz większego wtrącania się państwa w wychowanie dzieci. Czymś takim jest przymus szkolny. Mamy taką państwową szkołę, w której raczą tolerancjonizmem, edukacjami seksualnymi, w której stale obniża się poziom. W efekcie nie rodzice wychowują dzieci, a towarzystwo. A my się potem dziwimy, że takie zepsucie się szerzy. To jeden z ubocznych produktów państwowej szkoły. Poza tym jeszcze ci lewicowi politycy, którzy dokonują na ich umyśle lobotomii, a swoje dzieci posyłają do szkół prywatnych. Czy to nie jest kolejny absurd! Wspomnieć jeszcze wypada o zwiększaniu kompetencji opieki społecznej. Może wywoływać śmiech odbieranie dzieciom rodziców za... bałagan w domu. To jednak nie jest nawet tragifarsa. Tak samo ograniczanie swobód seksualnych dzieci jako powód do odebrania rodzicom. Powoli zbliża się tutaj wariant ze starożytnej Sparty. Tam wychowaniem dzieci zajmowało się państwo. Paradoksalnie tylko w ten sposób lewica mogłaby spełnić swój postulat równych szans dla wszystkich.

Państwo również zajmuje się w obecnych czasach ubezpieczeniami. To przyczyna całej masy prawniczych absurdów. Niby z czego wynika obecna nagonka na papierosy, te egzotyczne zakazy palenia nawet w restauracjach. Chodzi tutaj o to, żeby ograniczyć zachorowania na raka, które kosztują dużo państwową służbę zdrowia. Z niczego innego to nie wynika. Teoretycznie państwowe ubezpieczenia i takowa służba zdrowia mogłyby być przyczyną programu eugenicznego. Przecież lepiej, żeby ludzie byli zdrowi, nie chorowali niż mamy utrzymywać całą rzeszę kalek, osobników chorowitych! - tak pewnie myślą wszyscy ci lewacy. Nic dziwnego, że tak forsują aborcję, eutanazję, sterylizację i zapłodnienie in vitro. To ma przecież zbudować socjalistycznego nadczłowieka!

Inny absurd to centralizacja wszystkiego w państwie. Mamy Ministerstwa Dziwnych Kroków - nie wiem, po co np. cały resort od gospodarki. Ogłoszony został nakaz jeżdżenia 50 kilometrów na godzinę po mieście. Przecież każde miasto różni się nieco siatką ulic, zabudową, więc czy to nie na poziomie samorządu powinny być takie decyzje podejmowane? Ale cóż, ostatnimi czasy "Przyjazne państwo" planowało się zająć nawet babciami handlującymi truskawkami na ulicy. Czy to wszystko nie jest absurd?! Przecież to też chyba powinno należeć do samorządu. Centralizacja się nie tylko w tym wyraża. Czym innym jest bank centralny? Przecież to postulat z Manifestu komunistycznego - no dobra, tam był jeszcze wyłączny kapitał państwowy, no i nacjonalizację banków komercyjnych? Jakoś w dawnych czasach ten emitował pieniądz, kto był go w stanie w złocie pokryć. Czy tak nie mogłoby być teraz? Znowu podniosą się głosy o powrocie do średniowiecza... A przecież swego czasu Jesus Huerta de Soto dziwił się, jak możemy w XXI wieku mieć taki system bankowy.

W efekcie tego wszystkiego mamy niespotykany rozrost biurokracji. Nie jest to typowe dla cywilizacji łacińskiej, do której przynależymy. To raczej naleciałości z bizantyńskiej i turańskiej. To tradycyjnie cywilizacje z wszechogarniającym, biurokratycznym państwem.

Pointa może być taka. Obecnie żyjemy w świecie absurdu. Nie jest on jednak wcale śmieszny, pół biedy jak stanowiłby tragifarsę. Bardzo prawdopodobne również, że obecny absurd w niedalekiej przyszłości będzie miłym wspomnieniem.