poniedziałek, 18 października 2010

O studiach i studiowaniu

Pamiętam, że jeszcze w szkole średniej kierowałem się pewnym idealistycznym mitem. Myślałem mianowicie, że na pewne kierunki idą pasjonaci. Nie miałem tutaj na myśli prawa czy medycyny, bo tam chyba mało kto idzie z powodów zainteresowań. Chodzi mi natomiast o nauki przyrodnicze. Znalazłem się w między czasie na Wydziale Biologii UW. Życie bardzo ciężko zweryfikowało moje wcześniejsze wyobrażenia. Okazało się, że na dwie setki ludzi, z którymi zacząłem studiować, pasjonatów trzeba szukać ze świeczką. Większa część ludzi poszła na zasadzie, żeby gdzieś się znaleźć albo nie dostali się gdzie indziej. Mit zatem upadł, później inne wyobrażenia też zostały brutalnie zweryfikowane.

Na przykład pewne dziedziny w ogóle na wydziale nie istnieją. Na przykład taka duża dziedzina biologii, jaką jest zoologia. Kiedyś była protozoologia, ornitologia, teriologia, entomologia, nawet kręcili się pojedynczy herpetolodzy. Teraz z tamtego, dawnego zróżnicowania nie zostało nic. Są dwa zakłady atomistycznej ekologii, gdzie zwierzaki traktowane są jak drożdże lub bakteriofagi, oraz paleontologia z różnymi dziwnymi poglądami tam wyznawanymi. Ponieważ jest ustawowy wymóg, żeby biolog miał zrealizowany przedmiot o nazwie "zoologia", to ktoś musi go prowadzić. No i co? Koordynatorem ćwiczeń jest fizjolog zwierząt, który bynajmniej nie jest zainteresowany zagadnieniami adaptacyjnymi; gdyby to był jakiś polski Schmidt-Nielsen nie śmiałbym się przyczepiać. Wykłady natomiast są prowadzone przez paleontologa, który ma własne poglądy, bardzo często wsteczności i anachronizmy przedstawiane jako antymainstream.

Dziwne specjalności... kiedyś były na Biologii UW cztery specjalności - Zoologia, Botanika, Mikrobiologia, Biochemia. W latach dziewięćdziesiątych wymyślili dwa molochy, w które próbuje się upchnąć wszystkie nauki biologiczne reprezentowane na wydziale - Biologia Środowiskowa oraz Biologia Komórki i Organizmu. W moim mniemaniu są to biurokratyczne twory, których pomysłodawcy zatrzymali się chyba mentalnie w czasach realnego socjalizmu. Żadnego przełożenia na praktykę bowiem. Dodam, że całkowicie sztuczne. Poprzedni układ nie był idealny, ale obecny jest jeszcze gorszy.

Odnoszę również wrażenie, że studia są niepraktyczne, a wszystkiego, co człowiek potrzebuje, musi się tak naprawdę nauczyć samemu. Do tego ogranicza się dydaktykę. Przytaczałem wyżej przykład zoologii. Kiedyś był rok. Na innych uczelniach jest rozdzielona na zoologię bezkręgowców i kręgowców, które trwają kolejno po pół roku. Na UW... pół roku. Tak samo z botaniką, fizjologią roślin, fizjologią zwierząt, biochemią, biologią komórki. Poza tym panuje powszechnie zgoda odnośnie opisywania życia w kategoriach fizykochemicznych, zakłada się, że żywy organizm to taka bardzo złożona maszyna. Gdybyśmy mieli na przykład baniak z reagującym związkami, to uznalibyśmy, że do jego zrozumienia potrzebna jest znajomość matematyki, fizyki i chemii. To dlaczego nikt nie zakłada, że skoro najprostszy organizm typu Mycoplasma gentilis jest układem wielokrotnie bardziej złożonym niż taki system, to dlaczego tak mało na studiach biologicznych matematyki, fizyki, przyczepić można by się również chemii. Dodam, że słaba znajomość nauk ścisłych bardzo często skutkuje słabością metodologiczną.

Podejrzewam, że studenci bądź absolwenci dowolnego kierunku mogliby wskazać tego typu mankamenty. Zastanowić się tutaj należy nad przyczynami tego stanu rzeczy. Będę pisał tutaj na przykładzie mojego kierunku, ponieważ tutaj jako tako orientuję się w realiach.

Moim zdaniem po prostu nikt nie patrzy na rynek pracy, a jeżeli już, to udaje, że patrzy. Jaki powinien być na przykład biolog po studiach, żeby znaleźć pracę w innym miejscu niż szkoła? Czy ktoś się nad tym zastanawia, czy po prostu zakładają, że przeznaczeniem magistra nauk biologicznych jest garowanie w jakiejś szkółce, ewentualnie praca w innym zawodzie niż wyuczony? Tutaj potrzebnych jest kilka podstaw. Primo: dobry warsztat matematyczno-fizyczno-chemiczny. Człowiek, który orientuje się w tej triadzie, będzie dobry pod względem metodologicznym, co sprawi, że zwiększą się zdecydowanie jego horyzonty. Będzie w stanie na przykład wymyśleć albo zaproponować jakąś nową metodę badań. Secondo. Wbrew pozorom klasyczna biologia, czyli zoologia, botanika, ekologia. Jest pewne zaopatrzenie na inwentaryzacje fauny i flory z punktu widzenia ochrony środowiska; w końcu trzeba unikać takich burd jak w Rospudzie czy na Górze Św. Anny. Problemem są również zanieczyszczenia przemysłowe, w przypadku których należy potrafić określić ich wpływ na organizmy, populacje oraz na całe ekosystemy. Tertio: biochemia, genetyka, biologia molekularna, mikrobiologia. Będzie rosło zapotrzebowanie na specjalistów, którzy znają techniki molekularne. Żeby takie rzeczy dostrzec, jak wyżej, nie trzeba być wcale żadnym geniuszem w dziedzinie biologii. Pytanie tylko, dlaczego ludzie kształcący przyszłych biologów tego nie chcą widzieć albo udają, że nie widzą?

Co należy zrobić, żeby znormalizować pewne stosunki? Moim zdaniem studia powinny być płatne. Nie ma czegoś takiego jak darmowe obiady. Przyjąłbym tutaj zasadę, że jedną trzecią uczelnia dostaje od państwa, a dwie trzecie z czesnego studentów. Wówczas szereg indywiduów poszukujących na studiach dolce vita po prostu by tam nie trafiło. Poza tym uczelnia zmuszona zostałaby do zwiększenia wysiłków dydaktycznych, ponieważ absolwent, który zapłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych, a nie znalazł zatrudnienia, mógłby wystąpić o odszkodowanie. Wreszcie szereg pracowników naukowych traktujących dydaktykę jak piąte koło u wozu musiałoby się wziąć do roboty. Kiedyś w rozmowie z jedną z koleżanek porównałem uniwersytet do szewca: jeżeli chce zrobić brzydkie buty, to się go zmienia, tak samo z uczelnią. Wspomniałem również, że na UW mnie się nie podoba, bo nie ma interesującej mnie specjalności. Ona prędzej myślała, że my tu wszyscy jesteśmy łaskawie tolerowani przez kadrę. W momencie, gdyby przynajmniej częściowo wprowadzić normalne stosunki kapitalistyczne, to musiałoby się to zmienić.

Kiedyś były studia magisterskie jednolite. Obecnie wprowadzili licencjat. Moim zdaniem byłoby to rozwiązanie dobre wtedy, gdy trwałoby cztery lata jak w Wielkiej Brytanii czy USA. Wówczas człowiek z tym tytułem, wychodząc z uczelni, coś by potrafił, zakładając wprowadzenie takich zmian jak wyżej proponowane. W ciągu trzech lat nie da się wyhodować biologa, próbuje się wszystko upychać, skracać, w efekcie wychodzi człowiek o bardzo ogólnej wiedzy będącej w istocie pomieszaniem z poplątaniem. Cztery lata pozwoliłyby już spokojnie. Później powinno być dwa lata studiów magisterskich. Dodam, że obrony prac licencjackich, magisterskich, podobnie jak w przypadku doktorskich, powinny być publiczne. Pewien kolega mi opowiadał, że na obronie jego licencjatu były trzy (sic!) osoby, no i tylko jedna mogąca prowadzić dyskusję na temat tego opracowania (promotor). Poza tym powinna być możliwość wysłania pytań via mail, jeżeli jeden z dyskutantów nie może się tam stawić. Mamy zatem następne sprzężenie zwrotne, które doprowadziłoby do tego, że uczelnia musiałaby zacząć kształcić. Jeżeli ktoś nie obroniłby się, też teoretycznie mógłby zażądać od niej odszkodowania.

Takie rozwiązanie rozwiązałoby również problem wyrastających jak grzyby po deszczu uczelni prywatnych. Jeżeli jej absolwenci nie byliby w stanie publicznie się obronić, to po pewnym czasie taka "szkoła wyższa" omijana byłaby szerokim łukiem. Nic więcej tutaj nie potrzeba. A jeżeli trzy osoby, w sumie sąd kapturowy za zamkniętymi drzwiami, to w sumie, nic dziwnego, że produkują przyszłych bezrobotnych i/lub emigrantów.

Wymusiłoby to również powołanie jakichś normalnych specjalności, a nie takich wszechogarniających molochów jak obecnie, do których przy minimalnym wysiłku umysłowym dałoby się przyporządkować dowolną albo większą część dyscyplin danej nauki. Wydział nie dający możliwości wyspecjalizowania się w dużych dziedzinach, w którym dochodzi do różnych dziwnych paradoksów, że ludzie prowadzący dany przedmiot nie mają z nim zbyt dużo wspólnego, nie powinien być pozytywnie weryfikowany. A co to za problem zrobić konkurs na adiunkta czy kierownika zakładu? Wówczas powinna następować fuzja. Pozwoliłoby to ograniczyć koszty administracyjne.

Tyle że oczywiście takich zmian w Polsce nikt nie wprowadzi. Abstrahuję już od tego, że akademiki wyniosły obecnie rządzącą partię do władzy. To jest jednak mały pikuś w porównaniu z panami profesorami, doktorami habilitowanymi, docentami. To oni się na takie zmiany nigdy nie zgodzą, ponieważ zostaliby zmuszeni do pracy. Lepszy dla nich stan obecny. Założę się, że byłby jakiś List w Obronie Nauki Polskiej (chyba Fatalnego Stanu Nauki Polskiej), pod którym podpisałoby się kilka tysięcy pracowników naukowych, zaczęłaby się wrzawa medialna. Człowiek, który natomiast śmiałby coś takiego forsować zostałby automatycznie "troglodytą" w oczach panów w gronostajach.

To i tak jest propozycja drobnych zmian, które dałoby się obecnie wprowadzić. Najlepiej byłoby przeprowadzić prywatyzację. Ale w przeżartym etatyzmem i socjalizmem dyskursie publicznym, nawet forsowanie takiego wariantu urosłoby do rangi czynu heroicznego.

47 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Tak jak piszesz, wprowadzenie opłat rozwiązałoby większość problemów. W tak zorganizowanej edukacji, jaką mamy obecnie nauczanie nie jest dostosowane do potrzeb rynku pracy, ale wyimaginowanych potrzeb biurokracji, stąd przedziwne pomysły. Państwo marnuje sporo pieniędzy podatnika na edukację, a obywatele niewiele z tego mają.

Kirker pisze...

contrev:

no i kończy się tak, że ludzie idą na łatwiejsze kierunki studiów, bo stamtąd wyjdą na pewno z z lic albo mgr przed nazwiskiem. Nie zastanawiają się natomiast, czy coś z tego będą mieli.

Teoretycznie również mój kierunek należy do takowych. Idąc na niego, myślałem, że spotkam tam ludzi podobnych sobie, ciekawych świata, krytycznych, pasjonatów, mózgowców. Pierwszego dnia natomiast mało nie wybiegłem oniemiały z przerażenia, że większa część ludzi... po prostu poszła z braku pomysłu na życie. Ewentualnie nie dostała się na medycynę, farmację i postanowiła się gdzieś przechować.

Też obserwuję brak dostosowania do rynku pracy. Część kierunków jest moim zdaniem sztucznie kreowana. Na przykładzie znajomego podwórka to np. ochrona środowiska. Ten kierunek w istocie jest niedorobioną biologią z ograniczoną ilością podstawowych jej dziedzin takich jak zoologia, botanika, genetyka, biochemia, mikrobiologia, fizjologii zwierząt i fizjologii roślin w ogóle tam nie mają. Za to mają takie przedmioty jak "ocena stanu środowiska". A przepraszam bardzo, jak można to zrobić, kiedy ma się wiedzę nikłą o zwierzaczkach i roślinkach? To jakiś absurd.

Również specjalności są dziwne na studiach. Tego trendu nie potrafię wyjaśnić. Ze wszystkich uniwersytetów w Polsce, o których zdobyłem jakieś informacje, to tylko UWr ma normalnie podzieloną biologię. Gdzie indziej osiągnęło to Himalaje absurdu w postaci różnych "biologii środowiskowych", "biologii eksperymentalnych" itd.

Opisuję to na znanym mi przykładzie, ponieważ nie będę wchodzić w skórę innych. Podejrzewam, że w naszej rzeczywistości można by to napisać, jeśli nie o każdym, to o większości kierunków na wyższych uczelniach.

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

"Myślałem mianowicie, że na pewne kierunki idą pasjonaci. Nie miałem tutaj na myśli prawa czy medycyny, bo tam chyba mało kto idzie z powodów zainteresowań."

A to czemu?

Kirker pisze...

Anonimowy:

jakoś nie znam nikogo, kto by z pasji poszedł na medycynę albo prawo. Poza jednym moim kolegą, który myślał, że po medycynie będzie mógł być naukowcem (a tu okazało się, że kształcony jest na rzemieślnika, a nie na uczonego). Wniosek statystyczny.

pozdrawiam

Aleksandra pisze...

Powiązanie studiów politechnicznych , medycznych , biologicznych, ekonomicznych z rynkiem pracy na pewno byłoby dobre .
Po części już tak się dzieje na prywatnych uczelniach .
Na SGH też ma to miejsce .
W sumie każdy maturzysta na długo przed egzaminem dojrzałości powinien wiedzieć JAK chce studiować i PO CO .
Pozdrawiam .

http://dixiet.blog.onet.pl/ pisze...

Kirker!
Dlaczego dałeś się wysiudać z Niepoprawnych????!!! Przecież Triarius jest, malowniczym, ale wariatem :):):) Akurat nie byłem świadkiem aferki, ale dziwię się, ze tak łatwo odpuściłeś. Ja już ze swa razy straszyłem, ale jednak zostałem :):):)
Ściskam!
Dixi

Kirker pisze...

Aleksandro,

u mnie mówią, że wiążą studia z rynkiem pracy, ponoć skutkiem tego mają być specjalności. Tymczasem ja widzę, że to po prostu wynika z macoszego traktowania kierunku biologia jako wylęgarni przyszłych pomywaczy na obczyźnie czy nauczycieli do szkoły. Tymczasem ja widzę, że gdyby te studia podzielić na Zoologię, Botanikę, Mikrobiologię i BiBM (Biochemię i Biologię Molekularną), z możliwością manewru w przypadku części zakładów, żeby były przypisane do większej ilości specjalności niż jedna, to rozwiązałoby to wszelkie problemy. Po pierwsze okazałoby się, że wszyscy musieliby znać się na biochemii i biologii molekularnej. A dlaczego? Przecież w programach tych specjalności siłą rzeczy musiałyby znaleźć się przedmioty fizjologiczne czy powiązane z dużą ilością biochemii.

Na biologii nie ma żadnej woli zmiany. Stara gwardia uważa, że nie ma sensu uczyć nauk ścisłych, no i poza chemią, poziom ich jest na biologii śmieszny. A moim zdaniem matematyki powinien być rok, tak samo fizyki. Chemia powinna być w odsłonach: ogólna i analityczna, organiczna, fizyczna, dla części specjalności później jeszcze środowiska.

Poza tym nikt nie wprowadzi tego typu specjalności, bo po prostu część dziedzin nie istnieje na wydziale, który skądinąd nazywa się wydziałem biologicznych. Poza tym zostałoby to szybko zbyte jako archaizm.

Następuje również redukcja godzin ważnych przedmiotów. Moim zdaniem to wygodnictwo kadry. Na ćwiczenia przydzielani są ludzie, którzy mają niskie położenie w pecking order.

O pewnych rzeczach, które zaobserwowałem, to mógłbym książkę napisać.

Mogę powiedzieć tylko jedno, nikt się nie przejmuje tym, że ktoś tam pracy po studiach nie znajdzie. Klasyczny socjalistyczny paradoks, później pójdzie na podyplomowe, zapłaci za jakiś kurs itd.

pozdrawiam

Kirker pisze...

Dixi,

po prostu się wycofałem, bo byłbym w miejscu, gdzie bezustannie musiałbym wymuszać na sobie autocenzurę otoczony fanatycznymi zwolennikami PiS-u popadającymi w coraz głębszą paranoję. W końcu i tak poleciałbym z paragrafu o rozwalaniu forum. PiS-owcy zarzygaliby NP.PL, im by się nic nie stało, natomiast oberwałbym ja.

Poza tym Niepoprawni stali się monotematyczni. Kiedyś była różnorodność, a teraz mamy tam tubę propagandową PiS-u.

Zachowanie Tygrysa to tylko przelało kielich goryczy, nie było jedyną przyczyną odejścia.

pozdrawiam

Aleksandra pisze...

Można by rzec : nauczycielu akademicki - ucz się ! :)
Masz rację , inercja jest porażająca i te układy wzajemnej adoracji i powiązanych interesów .
Napisz książkę -- o ile chcesz zaryzykować . :)

Dixi pisze...

Eeeee tam, Stary! Histeryzujesz. Na Niepoprawnych są też różnej maści liberałowie (bo UPR się pokłócił) i Narodowcy (różnej maści). Z tymi ostatnimi lubię się napier.alać, choć sam jestem antysemita (i wtedy Ciebie wspominam, bo Ty jesteś większy:):):)). Sam tez krytykuję PiS, choć nadal uważam, że to jedyna oPOzycja (możesz sprawdzić).
Jak już znalazłem Twojego bloga, to będę zaglądał. Lubiłem z Tobą podyskutować.... Na temat studiów nie mogę się wypowiadać, bo pierwsze zacząłem na przełomie 80/81, a drugie skończyłem w 89-tym (niezłe roczniki, nie? :):):).

Ściskam!

Anonimowy pisze...

"jakoś nie znam nikogo, kto by z pasji poszedł na medycynę albo prawo."

To chyba trochę za mało żeby twierdzić, że takich osób w ogóle nie ma.

Kirker pisze...

Aleksandro:

kiedyś chciałem być człowiekiem czystej nauki. Jednakże gdy widzę degrengoladę moralną tego środowiska, to zastanawiam się, czy będę mógł sobie spojrzeć w lusterko. Jak się wejdzie do korporacji, to człowiek może przesiąknąć tymi nawykami, z których większość wywodzi się z zeszłej epoki. Wszyscy na to klną ponoć na wejściu, a potem stają się tacy, jak ich mentorzy. W zasadzie wypadałoby powiedzieć ludzie, którzy konsekwentnie mieli ich w poważaniu przez kilkanaście lat życia, zbierali na nich haki, plotkowali na ich temat, starali się niszczyć reputację, wystawiać do wiatru. Po prostu jak się czyta książki popularnonaukowe, to naukowiec wydaje się być herosem. A jak przychodzi oglądać oportunistów, rzemieślników, wyrobników, którzy dążą do równania w dół każdego, kto się wybija ponad poziom. Uniwersytety czy instytuty badawcze są jednymi z wielu miejsc, gdzie Lenin wiecznie żywy.

Gdyby ktoś napisał książkę o tym i o tamtym, stałby się z automatu persona non grata.

pozdrawiam

Kirker pisze...

Dixi,

jak tam wszyscy tylko o jednym. Po prostu tuba propagandowa jak nic. To mnie denerwuje, ponieważ nigdy nie byłem propagandzistą i raczej na kogoś takiego bym się nie nadawał (choć Kuki myśli i myślał co innego).

A roczniki niezłe. Co ja mogę powiedzieć?:(

pozdrawiam

Kirker pisze...

Anonimowy:

tam to się idzie, żeby robić kasę. Wszyscy natomiast wymyślają jakieś głupie powody. Ewentualnie rodzice kazali, bo sami są lekarzami i prawnikami i choćby ich dziecko miało dwie lewe ręce i intelekt ameby (tam gdzie trzeba wyłącznie uczyć się na pamięć, to bez problemu idzie takiej jednostce przetrwać), to będzie miało zatrudnienie.

pozdrawiam

Aleksandra pisze...

Dla mnie to tak by rzec można oczywista oczywistość , że na tej czysto naukowej niwie powinieneś działać , naprawdę . Niesamowita wiedza , analityczno - syntetyczne uzdolnienia , brak skłonności asymilacyjnych ...
Kirkerze , jak już rozumiesz istotę degrengolady , to możesz być ponad nią . Na początku łatwo nie jest , ale dziś , kiedy publikować można na całym świecie i w związku z tym utrącanie młodszych i zdolniejszych jest trudniejsze - myślę że warto spróbować .
:)) - szczerze mówiąc ,na początku naszych dyskusji, myślałam ze jesteś naukowcem z co najmniej 20-letnim stażem .
No i opisywane przez Ciebie przejawy obyczajowości światka naukowego , przyznasz , są znacznie starsze od Lenina .:)

Kirker pisze...

Aleksandro,

jak się szło na studia, to myślało się, że będzie rozwój, jak nigdy dotąd, że pewne problemy przeminęły raz na zawsze wraz z ukończeniem liceum. Fakt, do tej pory okres szkoły wspominam jak więzienie. Nie musiałem czytać tekstów autorstwa Janusza Korwin-Mikkego czy Stanisława Michalkiewicza, żeby dojść do wniosku, że przymus szkolny jest czymś chorym. Do tej pory uważam, że to była gigantyczna strata czasu i atłasu.

Myślałem, że na studiach będzie inaczej. A tu wróciło to samo ze zdwojoną siłą. Kiedyś myślałem, że na doktoraty idą tytani intelektu. Później jak zobaczyłem skalę oportunizmu, to się przeraziłem. Również nie byli chętni, żeby dyskutować. Przekonałem się, że robię tutaj w sumie za piąte koło u wozu, u siebie na uniwersytecie nie mam gdzie się podziać. Wiem, że gdy pójdę na pracownię, tzw. mobbing (w rozumieniu Konrada Lorenza, atakowanie słabszego zwierzęcia w stadzie przez silniejsze) mam jak w banku. Wręcz doszedłem do makabrycznego wniosku: program studiów i tak jest o kant sempiterny potłuc, specjalności na studiach magisterskich uzupełniających również, więc czy nie lepiej w ogóle spakować manatki? I tak wszystkiego, czego się w życiu nauczyłem się sam, niezależnie od tego, ile państwo przeznaczało pieniążków z VAT-ów i akcyz na moją edukację. Dodam, że jestem zniesmaczony bardzo mocno nauką instytucjonalną po zetknięciu się z nią. Zwłaszcza jednostkami oportunistycznymi wymagającymi traktowania siebie jak cesarzy albo papieży. Denerwujące jest równanie w dół. Człowiek jest przezeń traktowany jako tworzywo, nie interesuje ich, czy człowiek ma jakieś uzdolnienia, tylko próbują go upchnąć w ich wąskie schemaciki. Wybór pracy licencjackiej to w sumie marsz między różnymi sektami, jakiemu diabłu zechcesz sprzedać swoją duszę - tak to wygląda w moim przypadku. Dlatego jestem bardzo kontent, że obecnie istnieją znacznie szersze możliwości manewru.

Naukowiec z dwudziestoletnim stażem... no bez przesady.

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

"tam to się idzie, żeby robić kasę. Wszyscy natomiast wymyślają jakieś głupie powody."

Głupie uogólnienie. Są ludzie, których to po prostu interesuje (a ilu ich jest to inna sprawa). Pomijam, że praca lekarza ani tym bardziej prawnika nie polega na bezmyślnym kuciu na pamięć.

Kirker pisze...

Anonimowy:

ilu interesuje - 1%? W przypadku medycyny to się można jeszcze zastanowić, ale na przykład dla osoby zainteresowanej biochemią czy fizjologią lepszym kierunkiem są nauki biologiczne - biologia lub biotechnologia.

A ile mają wspólnego studia z wykonywaną pracą? Bardzo często niewiele, bo są zwyczajnie niepraktyczne, wiele przedmiotów jest prowadzonych tak, że stanowią w istocie onanizm intelektualny.

pozdrawiam

Aleksandra pisze...

:))) ależ właśnie tak powinno być ! Mądry człowiek uczy się sam , w humanistyce to oczywiste najbardziej . Na ISM UW aktualnie samemu wybiera się temat licencjatu , promotor jest od ewentualnej korekty .
Ty bez pracowni nie ujedziesz , więc zależność większa.
Ale skończyłeś studia ?
Grunt , ze mozliwości manewru są .

Kirker pisze...

Anonimowy:

jeżeli studiujesz na UW, to możemy się kiedyś tam umówić i podyskutować. Można do mnie napisać na maila, bardzo chętnie się spotkam. Co innego strzępić klawisze, a co innego face to face.

Ja jestem na początku odysei z nauką instytucjonalną, jakby co.

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Chyba za dużo wymagasz od innych przedstawicieli korporacji akademickiej: nie każdy jest Tytusem Chałubińskim czy Marią Curie-Skłodowską.
Znasz przecież Sun Tzu, Machiavellego, Darwina. Wiesz jacy ludzie są. I co? I naprawdę myślałeś, że na uczelniach czy w instytutach naukowych pracują jacyś inni ludzie, ulepieni z innej gliny, nieskażeni grzechem pierworodnym, uczciwi i pracowici, brzydzący się plagiatami, donosicielstwem i karierą przez łóżko?! "Takie rzeczy to tylko w Erze" a nie w światku akademickim!

Anonimowy pisze...

Inna sprawa, że takim jak ty wszędzie będzie źle. Można to nazywać różnie:
- pozytywnie: "uczciwością intelektualną", "oryginalnością", "bezinteresownym poszukiwaniem Prawdy" etc.
- albo mniej pozytywnie np: zespołem Aspergera, lekkim autyzmem, wunderkindostwem, nerdostwem, frajerstwem itd.
ale tacy jak Ty nigdy nie będą lubiani przez normalnych ludzi zresztą z wzajemnością.
Zupełnie nie pojmujesz myślenia i działania zwykłych zjadaczy chleba na tym łez padole. Piszesz np:
"no i kończy się tak, że ludzie idą na łatwiejsze kierunki studiów, bo stamtąd wyjdą na pewno z z lic albo mgr przed nazwiskiem. Nie zastanawiają się natomiast, czy coś z tego będą mieli." Ależ Kirkerze - nie zastanawiali się, bo nie musieli! Nie musieli bo wiedzą, czy to z obserwacyj starszych kolegów i rodziców, czy też czują to instynktownie, że lic lub mgr z politologii, marketingu i zarządzania czy inszej europeistyki jednak ułatwia starania o posadę radnego dzielnicy czy kierownika "Biedronki", a jakie impry przeżyli! ho ho! a o ileż mniej mieli nauki niż Ty, ileż zdrowia i czasu zaoszczędzili unikając laborek z chemii organicznej czy parazytologii?!

Kirker pisze...

Anonimowy:

jakbyś sobie poczytał, nie wiem, de Kruifa, szereg produkcji popularnonaukowych, o historii nauki, a w dodatku był członkiem Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, to idę o zakład, że przeżyłbyś podobny zawód, znajdując się na wyższej uczelni, że to wcale nie lepsze od szkoły "niższej", a pod wieloma względami gorsze. Im dalej jestem w tej podróży do jądra ciemności, tym bardziej jestem pewnymi rzeczami obrzydzony - skalą oportunizmu, wyrobnictwa, odtwórczości. Szczególnie denerwujące jest odbębnianie dydaktyki; to jest odczuwalne przez wszystkich.

pozdrawiam

Kirker pisze...

I jeszcze jedno:

Można to nazywać różnie:
- pozytywnie: "uczciwością intelektualną", "oryginalnością", "bezinteresownym poszukiwaniem Prawdy" etc.
- albo mniej pozytywnie np: zespołem Aspergera, lekkim autyzmem, wunderkindostwem, nerdostwem, frajerstwem itd.


Z tymi zespołami, to teraz jest tak, że każde odchylenie od przeciętności uważa się za zaburzenie. Najlepiej, jakby ludzie byli szarzy, burzy i przeciętni. Tak więc szersza pasja, której człowiek jest w stanie poświęcić życie, też jest tak traktowana. Ale jak teraz realizuje się socjalistyczno-kolektywistyczny program wyrównywania, to nic dziwnego.

ale tacy jak Ty nigdy nie będą lubiani przez normalnych ludzi zresztą z wzajemnością.

Klasyka myślenia umysłu przeżartego kolektywizmem. To, że się człowiek, czymś wyróżnia, ma być przez nich nie lubiany?

Poza tym każdy jest w jakiś sposób odmienny. Czy jeżeli ktoś zbiera na przykład znaczki pocztowe, ma się stać automatycznie wrogiem publicznym?

Zależy, z ludźmi o jakim poziomie intelektualnym i kulturalnym ma się do czynienia.

Ależ Kirkerze - nie zastanawiali się, bo nie musieli! Nie musieli bo wiedzą, czy to z obserwacyj starszych kolegów i rodziców, czy też czują to instynktownie, że lic lub mgr z politologii, marketingu i zarządzania czy inszej europeistyki jednak ułatwia starania o posadę radnego dzielnicy czy kierownika "Biedronki",

Ewentualnie czyścić gary w Londku Zdroju:)

a jakie impry przeżyli!

Tylko potwierdzasz to, co napisałem, że łatwiej.

A myślisz, że co, że na kierunkach przyrodniczych sami nie pijący czy nie palący.

ileż zdrowia i czasu zaoszczędzili unikając laborek z chemii organicznej czy parazytologii?!

Co do "organów", to autentycznie przedmiot mało przyjemnie prowadzony i odstrasza, zwłaszcza gdy zobaczy się pracownię uwłaczającą wszystkim przepisom BHP i przeciwpożarowym, ale to jeszcze pół biedy, bo samemu się czasem w nie lepszych warunkach robiło doświadczenia czy obserwacje przed pójściem na studia. Najgorsi są prowadzący chcący udowodnić, że masz dwie lewe ręce.

Parazytologia... hmmm, bardzo przyjemny przedmiot. Klasyczne kreowanie demonów przez osobę, która nie ma o tym żadnego pojęcia.

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

"Z tymi zespołami, to teraz jest tak, że każde odchylenie od przeciętności uważa się za zaburzenie. Najlepiej, jakby ludzie byli szarzy, burzy i przeciętni. Tak więc szersza pasja, której człowiek jest w stanie poświęcić życie, też jest tak traktowana. Ale jak teraz realizuje się socjalistyczno-kolektywistyczny program wyrównywania, to nic dziwnego."
Oj nie każde zaburzenie, nie każde! Taka sodomia na przykład od dawna została skreślona z listy chorób psychicznych w USA i UE, a za nazwanie sodomity zboczeńcem możesz być ukarany wysoką grzywną, aresztem czy po prostu dostać w pysk od MWzWM. O przymiarkach do legalizacji pedofilii sam kiedyś gęsto pisałeś.
Konserwatyści także uznają pewne "zaburzenia" za korzystne i godne naśladowania np: świętość czy nadzwyczajne męstwo wojskowe.

Anonimowy pisze...

"ale tacy jak Ty nigdy nie będą lubiani przez normalnych ludzi zresztą z wzajemnością.
Klasyka myślenia umysłu przeżartego kolektywizmem. To, że się człowiek, czymś wyróżnia, ma być przez nich nie lubiany? Poza tym każdy jest w jakiś sposób odmienny. Czy jeżeli ktoś zbiera na przykład znaczki pocztowe, ma się stać automatycznie wrogiem publicznym? Zależy, z ludźmi o jakim poziomie intelektualnym i kulturalnym ma się do czynienia."
To nie żadna domieszka kolektywizmu w myśleniu, jeno obserwacja z codziennego życia: każdy człowiek, nawet najbardziej szaro-bury, jest do pewnego stopnia wyjątkowy, stąd każdy ma jakiś wrogów, którzy z rozmaitych irracjonalnych powodów go nienawidzą.
Mimo ogromnego zróżnicowania ludzkości istnieją jednak pewne biologiczne, psychologiczne i kulturowe normy wyglądu i zachowania, a Ci którzy mocno od nich odbiegli, są zarazem silnie odrzucani przez grupy rówieśnicze czy inne kręgi. W przyrodzie jest podobnie - w naturze trudno uświadczyć albinosa, w hodowli lepiej się chowają, gdyż są izolowane od prawidłowo umaszczonych pobratymców.

Anonimowy pisze...

"A myślisz, że co, że na kierunkach przyrodniczych sami nie pijący czy nie palący."
Swoje widziałem i wdychałem na tych wydziałach. O nikotyznizmie i alkoholizmie św.pamięci prof. Religi on sam otwarcie mówił. Minister Kopacz też nie wiem czemu poparła zakaz palenia w restauracjach i na przystankach.
Inna sprawa, że wśród najmłodszych lemingów odsetek palaczy tytoniu (bo nie ganji! datury! czy innych wynalazków ze "sklepów dla kolekcjonerów") jest zadziwiająco niski, znacznie niższy niż wśród ich kolegów młodszych o 2-5 lat! Również podatność najmłodszej leminżerii na antynikotynową i antydopalaczową propagandę jest znacząco obniżona. Nicek liczy, że rygorystyczne ustawy antytytoniowe wywołają jakiś powszechny bunt albo masowe obchodzenie prawa poprzez rejestrowanie knajp jako stowarzyszeń miłośników Nicotiana tabacum, ale tu nie byłbym takim optymistą. W uchwalenie prohibicji na C2H5OH w USiech, a później w skuteczne egzekwowanie tych drakońskich, hiperpurytańskich przepisów też nikt nie wierzył.

Anonimowy pisze...

"Poza tym każdy jest w jakiś sposób odmienny. Czy jeżeli ktoś zbiera na przykład znaczki pocztowe, ma się stać automatycznie wrogiem publicznym?"
Czemu nie? W państwie totalitarnym stale brakuje wrogów (i rąk do pracy przy budowie różnych Biełomorkanałów) więc Władzia musi tych wrogów ludu stale produkować. Dla Stalina wrogami byli statystycy (bo nie mogli doliczyć się parunastu milionów obywateli), esperantyści, starzy bolszewicy (bo go popierali i wynieśli do władzy, korpus oficerski (gdyż albowiem składał się wyłącznie z japońskich i polskich szpiegów, oprócz Tuchaczewskiego, który był szpiegiem niemieckim).

Anonimowy pisze...

"jakbyś sobie poczytał, nie wiem, de Kruifa, szereg produkcji popularnonaukowych, o historii nauki, a w dodatku był członkiem Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, to idę o zakład, że przeżyłbyś podobny zawód, znajdując się na wyższej uczelni, że to wcale nie lepsze od szkoły "niższej", a pod wieloma względami gorsze."
A jakbym wierzył w Boga i poszedł do klasztory, to doznałbym szoku spotkawszy tych wszystkich ateistów w sutannach.
Po prostu za naiwność w życiu trzeba płacić.
To samo można powiedzieć o wielu innych instytucjach, które w państwach poważnych funkcjonują jako tako, a w Kraju Nadwiślańskim funkcjonują...tak jak funkcjonują stąd mamy jako naród tyle niepodległości i bogactwa ile mamy.

Inspektor Lesny pisze...

" zapłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych, a nie znalazł zatrudnienia, mógłby wystąpić o odszkodowanie."

Skad Panu przyszedl taki pomysl do glowy?

Na swiecie sa tysiace roznych sposobow nabywania wiedzy,platnie.
Na roznym poziomie. Poczawszy od kilkudniowych kursow, a skonczywszy na kompletnych studiach, lacznie z doktoratem. Zaden z nich nie gwarantuje zatrudnienia, ani nie wyplaca odszkodowan w przypadku bezrobocia.

Andrzej.A pisze...

Odpowiedź na Swoje utyskiwania znajdziesz w moim blogu. Oto kilka przykładów tekstów, które o tym traktują:
http://pulldragontail.blogspot.com/2010/05/pogrzeb-albo-dlaczego-o-tych-ludziach.html
http://pulldragontail.blogspot.com/2009/03/nowy-pomys-przemys-rzad-nie-jest.html
http://pulldragontail.blogspot.com/2009/03/o-szkolnictwie.html
http://pulldragontail.blogspot.com/2009/05/wywiadowka-w-szkole.html
http://pulldragontail.blogspot.com/2010/10/trzecia-proba.html
Wystarczy, czy tez ma coś dorzucić dodatkowo?

Sposoby na studia pisze...

Bardzo ciekawy punkt widzenia! Chcociaż prawda jest taka, że studiować jednak jest warto, bo to cudowny i beztroski czas! :)

Anonimowy pisze...

Ja studiowałam biologię, o której zadecydowały zainteresowania i wsparcie rodziny...po mgr jednak było ciężko znaleźć jakąkolwiek pracę. Skontaktowałam się z agencją pracy http://www.itcgrupa.pl/c182,o_grupie.html dzięki znalazłam fajną i dobrze płatną pracę. Polecam każdemu!

CozNapisac pisze...

Bardzo dobrze napisane u studiach i całym studiowaniu, wpis bardzo przydatny dla osób które zastanawiają się czy wybrać studia czy szukać pracy. Dla mnie studia to była fajna sprawa, dużo nauki ale też dużo nowych znajomych ;)

Wiktoria pisze...

Zgadzam się, bardzo dobry tekst napisany o studiowaniu. Ten tekst przyda się dla osób, które będą dopiero zaczynać swoją przygodę ze studiowaniem.

Alicja pisze...

Krąży wiele mitów związanych ze studiowaniem i tak na prawdę każdy z nas musi je na własny sposób potwierdzić lub obalić. Uczelnia, uczelni nie równa to samo tyczy się kierunków. Sama jestem na ostatnim roku i wiem, że bywa różnie, ale nie wyobrażam sobie nie ukończyć uczelni wyższej.

Radek pisze...

Świetny artykuł na temat studiowania, każdy musi wybrać odpowiednie studia dla siebie. Najważniejszy jest kierunek a później pracowanie w tym zawodzie. Najlepiej, jeśli zdobywamy doświadczenie już na samym początku studiowania. Świetny artykuł, powodzenia w dalszej pracy.

Cxx. pisze...

Wcale nie jest tak latwo wybrac dobre przydatne studia, bo skad wiem, jak bd wygladala sytuacja za te 5 lat, jak skoncze studia. czy wtedy nadal bd potrzebowali ludzi z tej dziedziny? a moze po prostu trzeba skonczyc byle co, co nam sie podoba i wyjechac? zastanawiam sie nad tym od dluzszego czasu. ale kierunki biologiczne zawsze bd potrzebne, doswiadczenie przydjzie dopiero w pracy, studia to teoria. niestety....


https://medycynawgkanarka.blogspot.com/

Wyższa Szkoła Ekologii i Zarządzania w Warszawie pisze...

Ja powiem szczerze, że bardzo miło wspominam studiowanie i zawsze bardzo chętnie wracam myślami do tamtych czasów.

Iza Bolewska pisze...

Oj samo studiowanie bardzo miło wspominam, tym bardziej że odbywały się one w najpiękniejszym miejscu na świecie - czyli na pomorzu. teraz zauważyłam, że jest takie coś jak program https://livemorepomerania.com/ i ja w pełni się z tym utożsamiam i polecam. Zresztą jestem najlepszym przykładem tego, że w województwie pomorskim można znaleźć wszystko to czego potrzeba od życia. Wspaniali ludzie, magiczne miejsca, bogata baza szkolnictwa i codzienne życie.

Wyższa Szkoła Europejska pisze...

Też słyszałem różne mity o studiowaniu i uważam że każdy powinien sam przeżyć i ocenić. Jak ktoś nie studiował to jakim prawem może oceniać, czy studia są dobre czy złe. Może być zadowolony z tego co robił w czasie kiedy inni studiowali, ale oceniać ich decyzji nie ma prawa. Sam studiuje już na ostatnim roku i chociaż czasem nauki dużo i jestem zły, to i tak na samą myśl o końcu, aż mi przykro. Studia sprawiają mi mnóstwo radości. I poznałem wielu wyjątkowych ludzi!

Wyższa Szkoła Ekologii i Zarządzania w Warszawie pisze...

O studiach i studiowaniu to można pisać naprawdę przeróżne rzeczy i czasami trudną drogę trzeba przejść, ale warto studiować, bo można mieć po studiach wiele korzyści i wbrew pozorą dobrą i dobrze płatną pracę.

Kacper pisze...

Ile ludzi tyle opinii. Ja planuję studia za granicą a dokładnie w Irlandii na tej uczelni https://www.sp.edu.pl/uniwersytety-w-anglii/queens-university-belfast/. Od dwóch lat zastanawiam się, jaka uczelnia będzie dla mnie najlepsza, po jakich studiach uda mi się dostać prestiżową pracę.

Sopocka Szkoła Wyższa pisze...

Wiadomo, że wybór studiów to jeden z ważniejszych w waszym życiu. Jednak też nie każdy pracuje w wyuczonym zawodzie, w danym kierunku, który studiował. Dlatego też nie można brać też wszystkiego z takim ogromnym zaangażowaniem i przejmowaniem się tym.

lanpan pisze...

Słuchajcie, a co sądzicie o studiach za granicą? Ja po przeczytaniu tego artykułu https://www.sp.edu.pl/studia-magisterskie-w-uk-a-w-polsce/ zastanawiam się nad tym aby wyjechać na studia do UK. Powiedzcie mi co wy o tym sądzicie? Czy waszym zdaniem to dobry pomysł?

kolekcjonerskie-hologramy.pl pisze...

Ciekawy artykuł. Dużo przydatnych informacji. Warto było tutaj zajrzeć. Pozdrawiam

Patrr pisze...

Dobrze warto się nad tym zastanowić, ale człowiek idący na studia jeszcze nie ma tak wszystkiego poukładanego w głowie, przynajmniej większość tak myślę:D Dobra uczelnia to podstawa. Ja tak znalazłam interesujący mnie kierunek na tej uczelni https://www.cb.szczecin.pl/kierunek-studiow/pedagogika-przedszkolna-i-wczesnoszkolna/