wtorek, 24 czerwca 2008

O aborcji z innej strony

Nie tak dawno temu całą Polskę obiegła wiadomość, o tym, że pewna nastolatka imieniem Agata zaszła w ciążę w wieku 14 lat. Najpierw znana nam wszystkim gazeta stwierdziła, że to wynik gwałtu. Osobiście wtedy w to wątpiłem, bo znając zachowania co poniektórych dziewczyn bądź słuchając na ich temat, to często okazuje się to kłamstwem. Okazało się, że miałem rację, iż to był efekt łóżkowych ekscesów, a nie gwałtu. Dochodziło do swoistego odbijania piłeczki między środowiskami pro-life a pro-choice. Co do tych drugich, wypowiadała się między innymi Wanda Nowicka, która nawet swojego syna nie umiała dobrze wychować, więc nikt jej nie dał patentu, aby mogła wypowiadać się w tak ważkich sprawach. Ostatecznie aborcja została dokonana.

Sam osobiście uważam obecną ustawę za zgniły kompromis, za takie uchylone drzwi dla filoaborcjonistów, które w razie czego można bez problemu sforsować. A teraz oni powiedzieli nastolatkom, że mogą uprawiać seks do woli, bo w razie czego to się wyskrobie i nie będzie problemu. Taka prawda.

Wykonajmy przy okazji taki eksperyment myślowy.

A wyobraźmy sobie, że Agata jest Żydówką, no i że zaszła w ciążę. Czy w takim wypadku znana nam wszystkim gazeta zrobiłaby z tego taki szum medialny. Na moje oko nie. Żydowskim szowinistom nie będzie zależało na tym, aby było jednego przedstawiciela ich rasy mniej. Nawet gdyby została zgwałcona, to by urodziła, bo byłby jeden Żyd na świecie więcej. A tak... jak można wyeliminować wstrętnego Polaczka, to czego tego nie zrobić?

No i mamy tutaj całą logikę rozumowania. Przecież to może być wygodne narzędzie w rękach części rasistów i darwinistów społecznych, żeby eliminować mniejszości etniczne. Hitler w 1943 roku zalegalizował aborcję dla nie-Aryjczyków przez cały okres jej trwania, a dla Niemców przepisy antyaborcyjne zostały jeszcze bardziej zaostrzone. Zakładano, że w ten sposób szybciej będzie można powiększyć Lebensraum. Inny tego typu przypadek to Margaret Sanger, założycielka Planned Parenthood (dodam, że ta organizacja patrzy jeszcze miło na eugenikę). Widziała ona w aborcji przede wszystkim sposób na ograniczenie ilości Murzynów. Tak samo, dlaczego żydowscy szowiniści marzący o Judeopolonii nie mieliby chcieć zalegalizować w Polsce aborcji? Przecież Żydzi to naród o etyce grupowej, gdzie nikt by Żydówce nie pozwolił się wyskrobać, choćby aborcja była przez całe 9 miesięcy trwania ciąży dozwolona. A Polacy? Przecież widać, jak nas komuna zatomizowała, a sytuacja rodziny jest wręcz tragiczna. Łatwo przewidzieć, co by się stało. Byśmy się zaczęli wyludniać w tempie Rosji albo Ukrainy... tak to by się skończyło, niestety. A wiadomo, przecież następuje w pewnym momencie zastępowanie ludności, nietrudno przewidzieć przyszły bieg zdarzeń.

Tak więc aborcja jest wygodnym narzędziem w rękach rasistów i wszelkiej maści szowinistów na tle etniczno-narodowościowym. De facto jej zwolennicy są kryptorasistami bądź kryptosocjaldarwinistami, bo argumenty jakie stosują można by odnieść również do masowej sterylizacji lub wręcz planowej eksterminacji danej grupy w społeczeństwie. Może też to być instrument, aby dana grupa po pewnym czasie stała się na danym czasie dominantem.

Problemu aborcji nie można rozważać tylko w kategoriach moralno-etycznych. Trzeba również patrzeć, kto może z legalizacji wynieść potencjalne korzyści.

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Król kier

Październik 1918 roku. Niemcy wycofują się z francuskiego miasteczka, uprzednio je zaminowując. Uciekli z niego praktycznie wszyscy mieszkańcy. Do miasta wkroczyć ma pułk żołnierzy brytyjskiej. Wysyła na zwiad jednego z nielicznych żołnierzy władających językiem francuskim - z zawodu ornitologa. Ten dostaje się na jego teren i wkracza na teren szpitala psychiatrycznego. Jego pensjonariusze uznają to za swoisty znak, no i opuszczają teren zakładu, a następnie zajmują opuszczone nisze po normalnych mieszkańcach...

Tak się zaczyna film Król kier. Dostrzegalna jest pewna analogia z zacytowaną przeze mnie w poprzednim tekście wypowiedzią przedstawiciela skrajnej lewicy. Czy znajdujemy się tutaj wszyscy piszący na blog.media.pl w swoistym psychiatryku, jakimś ciężkim lochu porównywalnym do tego rodem z Milczenia owiec. Można się tutaj zastanawiać, a kto niby ma być Hannibalem Lecterem... jeżeli już stosujemy taką głęboką analogię. Fajnie, tylko dlaczego ten rzekomo loch dla obłąkanych uważam za jedną z nielicznych ostoi normalności i obiektywizmu? Czyżbym był obłąkany? Można to potraktować jako pieśń odległej przyszłości, ale teoretycznie jak to lewackie superpaństwo (w sensie Mumia Jewropejska) będzie się rozwijać dalej, to można wylądować w kaftanie za zarzuty typu katoagresja i syndrom RWA. Nie wiadomo też, czy się nie będzie reedukowanym na Dalekiej Północy pracą, głodem i zimnem. Ale cóż, lewactwo sprzeciwu nie znosi i takie było zawsze.

Z jednym jestem w stanie się zgodzić, że Salon24 stał się Psychiatrykiem24. I nie chodzi tutaj o ucieczkę paru wojujących ateistów. Po nich nikt tam płakać nie będzie, chyba że Pandada czy Galopujący Major. Ale cóż, jeżeli dochodzi tam do cenzury, ludzie przepadają jak kamień w wodę... i to po prawicy, to chyba określenie Psychiatryk24 jest uzasadnione. Niektórzy, podobnie jak Karlin się wycofują z tego przybytku, to jest coś nie tak. Raczej prawica ostatnimi czasy jest tam gnębiona i to od czasów zwycięstwa w październikowych wyborach. Trzeba było się dopasować do nowego porządku na zasadzie umarł król, niech żyje król!; z tego wynika wszystko, co się tam działo w ciagu ostatnich miesięcy. Dodam, że już trzeci raz nie mam zamiaru tam wracać. Po prostu - jak już wcześniej wielokrotnie zaznaczałem - pisanie z ludźmi o pewnym wzorcu mentalności w jednym miejscu nie przystoi.

W Królu kierze na zakończenie wysłany żołnierz stanął goły z klatką z gołębiem pod bramami zakładu dla umysłowo chorych. No cóż było mu najwyraźniej lepiej wśród tego typu ludzi...

...teraz dochodzę do wniosku zdecydowanie, że zdecydowanie lepiej jest mi właśnie w towarzystwie ludzi o wyrazistych poglądach, będących z punktu widzenia tejże (ch)lewicy wariatami. Przynajmniej tutaj panuje wolność słowa, a nie wolność do ataków słownych ze strony lewactwa i udawania, że jak oni plują, to pada deszcz. Dodam, że każda riposta prawicy na ich reakcje była traktowana jako agresja i przyczynek do blokowania możliwości komentowania lub bloga w ogóle albo orwellowskich zniknięć. Tutaj na szczęście tego nie ma. Czy jest tutaj takie schlebianie wszystkim po kolei? Też nie ma. Ostatnio na przykład nie zgadzałem się z Kontrrewolucjonistą, kiedyś tam ostro dyskutowałem też z Kukim i W.s_media w jednym wątku na forum. Tak więc lizania po jajkach, że pozwolę sobie użyć takiego określenia, na pewno tutaj nie ma. Poza tym ludzie o prawicowych przekonaniach to są zwykle indywidualiści twardo broniący swoich racji. Ciężej im się będzie ze sobą współpracować niż lewicowcom. Po stronie naszych oponentów jest zwykle ein Reich, ein Volk, ein Führer. Oni muszą grać w większej grupie, bo inaczej nie mogą. Po prostu ten tekst nie jest niczym innym, jak przyznaniem się do porażki w walce z ultrakonserwatystami, a w zasadzie stanowi oddanie pola walkowerem. Podobnie jak te wyzwiska pod ich adresem, wskazujące o stopniu indoktrynacji. Napisane jest też wyraźnie, że autor tych określeń nie może walczyć sam w pojedynkę; czy to nie jest ewidentne przyznanie się do porażki?

A pointa może być taka. Nie od dzisiaj wiadomo, że better dead than red. Tak więc już lepiej być hiperprawicowym królem kier niż zdrowym lewakiem.

sobota, 21 czerwca 2008

O zdrowiu psychicznym prawicy

Znany dysydent Władimir Bukowski w ZSRR spędził gros czasu w zakładach psychiatrycznych. Przyczyną tego była niechęć do raju na Ziemi, w jakim miał się znajdować. Była to choroba porównywana do schizofrenii paranoidalnej. Oznaczało to, że jak się komuś nie podobało w lewicowym Państwie Bożym na tym padole łez, to ma nierówno pod sufitem. Ostatnio można obserwować ciekawe zjawisko. Niby historia magistrae vitae est, ale wraca stare.

Otóż, jak się komuś nie podoba nowy socjalistyczny, lewicowy świat, to też ma coś z głową. Tak przynajmniej wynika z pewnych rzeczy, jakie mogłem ostatnio przeczytać. Teraz wychodzi na to, że jak się ma prawicowe poglądy - zarówno społeczne, jak i gospodarcze - to jest się jakimś amokantem, którego rodzice w dzieciństwie więzili w szafie za przewinienia, również ma się podniesiony ponad normę poziom agresji, ma się skłonności narcystyczne et cetera. Teraz wychodzi na to, że jak ktoś nie lubi ponad osiemdziesięcioprocentowych podatków i marszów ludzi z zaburzeniami psychoseksualnymi, to należy go zwinąć w kaftan i odesłać do jakiś Tworek, Gostynia czy innego zakładu dla obłąkanych. Ale cóż, lewactwo zawsze nienawidziło odstępstw od swoich przekonań... Należy również spostrzec, iż wydziały nauk społecznych i humanistycznych są istną wylęgarnią lewactwa; tak samo te nauki zostały zdominowane przez lewicowych intelektualistów. Tak więc nie dziwmy się. Nauka nie pierwszy raz w historii stała się źródłem ideologicznej manipulacji...

Dowiedziałem się na przykład, że istnieje coś takiego jak syndrom RWA. Akronim oznacza right-wing authoritarianism oznaczający konserwatyzm. Ma on dotyczyć osób wychowywanych w tradycjonalistycznych rodzinach, cechować się niechęcią do inności, szufladkowaniem ludzi na różne kategorie. Osobnicy będący RWA dostrzegają również hierarchiczność społeczeństwa. Często mają również niższy iloraz inteligencji. Doprawdy, jeżeli miałbym sobie wyobrazić ideologiczny atak na przeciwnika, to nie wiem, czy byłbym w stanie wymyśleć porównywalną chorobę psychiczną.

Zacznijmy niejako od końca. Iloraz inteligencji mierzy tylko tzw. inteligencję abstrakcyjną. Można osiągać świetne wyniki w tych testach IQ, a nie być w stanie rozwiązać bardziej twórczego problemu. Poza tym można nauczyć się je rozwiązywać. Ergo: nie jest to zatem żaden miernik, czy człowiek jest w stanie coś wykombinować, czy też nie. Sharon Stone ma iloraz inteligencji wyższy niż Einstein i jakoś teorii wszystkiego nie wymyśliła. Tutaj wypada zaznaczyć, iż ten ostatni próbował w 1950 roku dokonać tego - opublikował wtedy artykuł, który miał integrować fizykę kwantową, elektrodynamikę oraz ogólną teorię względności. Wnioski okazały się błędne. Jeżeli faktycznie inteligencja abstrakcyjna byłaby dodatnio skorelowana (ergo z dużym prawdopodobieństwem związana) z kreatywnością, to Sharon Stone powinna być w stanie wymyśleć zestaw równań, z których można by wyprowadzić zarówno ogólną teorię względności, prawa Maxwella i równanie Schrödingera. Ale nie jest. Przechodzimy tutaj przy tej okazji do następnej kwestii związanej z tematem. Istnieją jeszcze trzy rodzaje inteligencji: twórcza, emocjonalna i społeczna. Jakoś na to nikt prowadzący te badania uwagi na to nie zwrócił.

Powołam się również na swoistą folk science wynikającą z moich własnych obserwacji. Otóż, ludzie, którzy zazwyczaj mają lewicowe przekonania myślą zazwyczaj stadnie, są bardzo kolektywni. Znani mi prawicowcy samodzielnie kształtują swój światopogląd, szukając i czytając różne rzeczy. Lewicowcom wystarcza kolektyw, w którym wymieniają się plotkami. Poza tym nienawidzą oni wszelkiej inności i są towarzystwem bardzo zamkniętym. Ideologicznych odszczepieńców z automatu wykluczają i ścigają z zaciekłością czekistów. I kto tutaj mówi o zamknięciu się konserwatystów? Po prostu - po mojemu - ci akademicy z psychologii społecznej czy mikrosocjologii są jak średniowieczni uczeni studiujący Fizykę Arystotelesa. O otaczającym świecie po prostu pojęcie mają oni żadne. Ci socjolodzy i psycholodzy dobierają sobie pod tezę odpowiednich ludzi, a potem budują swoje fałszywe modele, które z rzeczywistością mają tyle wspólnego, co płaska ziemia i geocentryczny model Klaudiusza Ptolemeusza. Gdyby się oni przyjrzeli, jak tak naprawdę wyglądają normalni ludzie, to by zauważyli, iż oni sami są w błędzie. Nie powstałaby taka cudaczna książka jak Psychopatologia obłędu. Lepsze dzieło nie zostałoby napisane na zamówienie NSDAP albo KPZR.

Dostrzeganie hierarchii społecznej... a przecież ludzie są różni, i to wymaga z uwarunkowań zarówno biologicznych, jak i kulturalnych. Przez to jedni będą mądrzejsi, a inni głupsi, jedni będą biedni, a drudzy bogaci. Hierarchia społeczna po prostu jest faktem, a jej nie dostrzeganie, to jakby nie widzieć działania sił grawitacyjnych czy oddziaływań elektrostatycznych.

Wypada jeszcze wspomnieć o agresji. Dodam, że pewien poziom jest pożyteczny. Człowiek nie powinien pozwalać sobie dmuchać w kaszkę. Mówienie o jakiejś nieagresji, zwalczanie jej, to tak naprawdę hodowanie społeczeństwa niewolników, które nie odwarknie, jak się będzie ich grabić i mordować. Czy to nie jest marzenie naczelnych architektów nowego socjalistycznego świata - tych uświadomionych w lewicowych watahach? Jakoś nikt nie widzi, jaką stadną agresję wykazuje lewica. Przecież są standardowe przykłady łamania ludziom kariery za twierdzenia na temat grzeszności homoseksualizmu połączone z powszechnym wykpiewaniem danego człowieka. Lewactwo ma jeszcze coś takiego, że nigdy nie odpuszcza. Jak Stalin uparł się na Trockiego, to w końcu on zginął, co prawda od czekana Ramona Mercadera, ale dopiął swego. Tak samo w budowie nowego socjalistycznego świata nie cofną się oni przed niczym. Pokazali to wielokrotnie. Jeżeli konserwatyści wykazują agresję, to lewicowcy cechują się hiperagresją.

Zarzucenie choroby psychicznej jest poza tym najniższym z możliwych argumentów. Pozwolę sobie zacytować piękny kawałek napisany przez człowieka o poglądach skrajnie lewicowych:


Psychiatryk24 to mimo wszystko dosc cywilizowany "dom bez klamek", w ktorym wiekszosc pacjentow ma umiarkowane problemy ze zdrowiem. Za to blog.media to psychiatryczny loch dla przypadkow najciezszych - jak w "Milczeniu owiec" - pschopatow, agresywnych maniakow, terminalnych stadiow delirium itp., gdzie w uzyciu musza byc lobotomia, przykuwanie pasami do lozek, prymitywne elektrowstrzasy i haloperidol...

Zachowana została tutaj pisownia taka jak w oryginale. Dodam, że jest to dzieło osoby chorej psychicznie, cierpiącej bowiem na zespół Aspergera. Czy jednemu psychicznemu wypada się wypowiadać o innych? Cierpiących w dodatku na urojone, znane tylko lewactwu schorzenia polegające na wyznawaniu niewłaściwej ideologii? Lewactwo gotowe jest na wszystko celem zniszczenia cywilizacji. Nie posuną się oni przed żadną podłą insynuacją, żeby dopiąc swojego celu (a tak naprawdę celu loż masońskich). Oni już potrafili kilkaset milionów ludzi zamordować, czym więc jest dla nich ideologizacja nauki? Przykładem jest ten syndrom RWA.

Zarzucana jest jeszcze prawicy w związku z RWA skrajna zachowawczość. A przecież, gdyby urządzić świat całkowicie po prawicowemu, to byłaby to dopiero rewolucja. Konserwatyzm nie polega na zachowywaniu bieżącego stanu rzeczy idealnie tak, jak jest. Polega na stwierdzeniu, że są pewne sprawdzone zasady, których należy się trzymać, bo się na nich dobrze wyszło. To jak są pewne reguły prowadzenia pracy badawczej, że stawia się hipotezę, robi się doświadczenia, uzyskuje wyniki i na tej podstawie potwierdza się bądź obala hipotezę, tak samo mamy do czynienia z pewnymi regułami rządzącymi społeczeństwem. Jeżeli się je narusza, to dochodzi do kataklizmów - takich jak aborcyjna depopulacja społeczeństw zachodnioeuropejskich po 1968 roku czy wielki głód na Ukrainie wywołany kolektywizacją rolnictwa. Inaczej mówiąc, świat z natury jest prawicowy, a z tym lewica nigdy nie zdoła się pogodzić.

A czy prawica jest zdrowa psychicznie? Owszem. To są normalni ludzie ceniący sobie wartości, tradycję oraz własność. Za to lewica jest jakaś chora. Chce zbudować Państwo Boże na trzeciej planecie od słońca, a przy okazji kompletnie remodelować człowieka i społeczeństwo. A czy to jest normalne? Czy za takie można uważać totalne (i totalitarne) zamiary?

Prawica jakoś nie zajmuje się tego typu uderzeniami poniżej pasa jak lewica, jak imaginowanie schorzeń psychicznych. Jakoś nie interesuje nas dopasowanie nauki pod ideologię. Nie dopuszczamy tylko części badań na zarodkach ludzkich oraz na ludziach bez ich zgody; tak w ogóle dla nas można by naukę sprywatyzować (przynajmniej jak dla mnie)...

...za to nie byłoby takich głupot jak katoagresja czy ów syndrom RWA.

piątek, 20 czerwca 2008

Mit katoagresji

Kilka dni temu Quasi, znany na Salonie24 lewicowy bloger, napisał tekst o katoagresji, co prawda w dwóch aktach, ale można go traktować jako jedną całość. Zakłada on, że całość agresji człowieka wywodzi się z religii. Ateizm z kolei jest gołąbkiem pokoju. Normalnie aż mi się przypomina tutaj kawałek z Imagine Johna Lennona: (...) and no religion, too. Przy okazji zamieścił masę soczystych cytatów. Podziwiam go za jedno, że mu się to wszystko chciało archiwizować, szukać, katalogować... ale chyba wtedy ludzie z zespołem Aspergera osiągają szczytowanie. A na takowy cierpi Quasi.

Przy okazji ujawnia się tutaj myślenie w kategoriach teorii spisku. Nasz Quasi już raz taką wpadkę zaliczył twierdzeniem, jakoby kupcem Salonu miał być UPR, ze względu na dużą ilość - jak to określa - sKorwinsynów. No cóż, optyka warta pozazdroszczenia zwłaszcza, kiedy na s24 w siłę rośnie lewica, a wpływy prawicy stopniowo maleją po zeszłorocznych październikowych wyborach. Lewa strona barykady zarzuca prawicowcom myślenie w kategoriach zakulisowego spisku. Fakt, istniały takie towarzystwa jak John Birch Society, które wiązały wprowadzenie podatku dochodowego w USA w 1909 roku z realizacją Manifestu komunistycznego. Jednakże, jeśli przyjrzmy się temu wszystkiemu bliżej, to w istocie cała lewicowość opiera się na pewnej teorii spisku i bez tego nie może ona istnieć. Podstawowym celem lewicy jest szczucie jednych ludzi na drugich, tak więc bez pewnego teoriospiskowego myślenia tego się czynić nie da. I tak było od zarania. Lewica musi mieć swoistego wyimaginowanego przeciwnika, bo bez niego traci podstawy jakiegokolwiek istnienia. Tak więc dla socjalisty będzie nim bogacz, dla nazisty - nie-Aryjczyk, a dla takiego Quasiego są nimi katofundamentaliści o agresywnych skłonnościach. To jego wróg numer 1, któremu zaczął poświęcać czas. Dokonał zatem jego swoistej mitologizacji, jakoby religia katolicka odpowiadała za całe zło na tym padole. Ateizm z kolei - jak już wyżej zaznaczyłem - ma być gołąbkiem pokoju. No i czy nim jest?

Okazuje się, że ateizm - w porównaniu z innymi systemami filozoficznymi dotyczącymi bytów transcendentalnych - jest wręcz bandycki, jeżeli się przyjrzy, co wyrabiali jego wyznawcy (takiego określenia możemy użyć). W wyniku rewolucji francuskiej życie straciło jakieś 14% ówczesnej ludności Francji. Do historii przeszło wymordowanie całej prowincji Wandea. Później ci klasyczni liberałowie, rzekomo tak kochający wolność, wszędzie, gdzie udało im się dorwać do władzy, to burzyli kościoły albo nacjonalizowali majątki kościelne. Działo się to w XIX w. Przykładem są chociażby Włochy po zjednoczeniu za Cavoura. Jednak zarówno okropności rewolucji jak i przykłady tego rabunku (nacjonalizacja jest tylko ładniejszym określeniem kradzieży) to nie był nawet przedsmak rzezi, do jakiej doprowadzili ateiści w dwudziestym wieku. W 1917 roku wybuchła rewolucja październikowa. W jej wyniku życie straciło 15 milionów ludzi. Po 1923 roku w ZSRR do władzy dorwał się Stalin. Ten dyktator odpowiada za śmierć ponad 100 milionów istnień ludzkich. W Chinach po drugiej wojnie światowej Mao rozprawił się z nacjonalistami Czang Kaj Szeka, wypierając ich na Tajwan. Później rozpoczął się tam epizod totalitarny, który do tego momentu mógł pochłonąć nawet 300 milionów. Te liczby - owszem - przerażają. Żaden religijny fundamentalizm nie pochłonął tyle ofiar. W Faktach i mitach mogą sobie pisać różne rzeczy. A zatem, czym jest katoagresja w świetle zbrodni, jakich dopuścili się ateiści. Jest najzwyklejszym na świecie mitem!

Quasi zaliczył jeszcze do przypadków katoagresji moje popieranie działań generałów Franco i Pinocheta. A za przeproszeniem, jak ktoś mi włazi do domu z pistoletem, to rzucam mu się na szyję? To tak samo było tutaj. Czy można pozwolić, aby ktoś ograbił dom, a przy okazji zabił kilku jego mieszkańców? Oczywiście, że nie. Na tej samej zasadzie nie powinno się dopuscić, aby pewni ludzie za długo byli przy korycie. Działania Franco czy Pinocheta były zatem obroną konieczną przed Siłami Ciemności, które z pewnością zniszczyłyby ich państwa, gdyby nie ich interwencja. Quasi może sobie mówić różne rzeczy, ale jeżeli kiedyś pojedzie na Majorkę, to powinien wiedzieć, komu to zawdzięcza. Również winien wiedzieć, dlaczego nie żyje w ZSRR od Gibraltaru aż po Tokio, bo tak to by się skończyło, gdyby nie caudillo Franco. I czy to, co zrobił przyszły generalissimus jest jakąś wyimaginowaną katoagresją? To typowa obrona konieczna. Tak samo było w Chile. Allende już zdołał sporo ukraść i zamordować 75 tysięcy ludzi za to, że nie chcieli zostać skolektywizowani i znacjonalizowani. Działania Pinocheta również mieszczą się w zakresie obrony koniecznej przed ewidentnym złodziejem i mordercą. Przy okazji autor tego tekstu zapętlił się. Popełnił identyczny błąd logiczny, który zarzucił swoim interlokutorom, a mianowicie obwinianie ofiary. To tak jakby zarzucić agresję człowiekowi, który odpędził wściekłego owczarka kaukaskiego gazem pieprzowym i nie dał mu się pogryźć. Doprawdy, cała ta pokrętna logika wielce szanownego pana ateisty sprowadza się do powiedzenia przyganiał kocioł garnkowi, a sam smolił.

Quasi operuje pewnym chwytem erystycznym, żeby nie zostać zaliczony do jednej grupy światopoglądowej razem ze Stalinem, Hitlerem, Mao czy Pol Potem. Powołuje się przy tym na testy polityczne Political Compass czy Moral Politics, gdzie scena polityczna jest dzielona na cztery obozy. Ale co to ma do rzeczy? Quasi tylko wykazuje się swoją ignorancją, ponieważ nawet nie zna historii swojej załganej formacji. Czyżby nie słyszał o marksizmie kulturowym niejakiego Gramsciego? Zresztą, gdyby lewacy mieli świadomość ogromu popełnionych zbrodni, to zwariowaliby zapewne jak Lady Makbet. Wolą się przed tym bronić i dlatego wciskają sobie kity, oszukując sami siebie, że są oni czymś innym niż byli tamci. W rzeczywistości oni nic się od siebie nie różnią.

Wypada jednocześnie omówić kwestię ateizmu jako takiego pokojowego systemu dotyczącego bytów transcendentalnego. Czy system dążący do zniewolenia człowieka nie posłużyłby się czymś takim, aby ludzie łatwiej się poddawali? Ależ oczywiście, a to jest marzenie lewicy. Ateizm w takim wydaniu jest tutaj narzędziem, aby wydajniej sterować stadem pożytecznych idiotów i łatwiej podporządkowywać lewicy społeczeństwo w celu budowy państwa totalitarnego. Ale ci, którzy teraz tak namiętnie piszą o katoagresji, w pewnym momencie obudzą się z ręką w nocniku. Przy okazji ta agresja wywołana przez katolicyzm okazuje się najzwyklejszym mitem.

czwartek, 19 czerwca 2008

Lewicowe pseudonauki (4): SSSM

SSSM

SSSM (Standard Social Sciences Model) jest jak sama nazwa wskazuje standardowy model nauk społecznych. Zakłada on nieskończoną plastyczność ludzkiego mózgu, a jednocześnie umysłu, która teoretycznie ma pozwolić na jego kształtowanie się w dowolnym kierunku. Wychodząc z takiego aksjomatu, można przyjąć, iż jeżeli można wyrzeźbić w dowolnym kierunku jednostkę, to identycznie można postąpić z całym społeczeństwem. Wniosek jest z tego taki, że teoretycznie można zbudować społeczeństwo pozbawione religii, komunistyczne, faszystowskie lub skrajnie kolektywistyczne. SSSM jest zatem bardzo wygodny z punktu widzenia lewicy, która - jak jej coś nie wyjdzie - może się ciągle nań powoływać, mówiąc, że się da coś zrobić. Możemy tutaj wyobrazić sobie pewną analogię, że nie bacząc na fizjologię naszego gatunku, ktoś odgórnie nakazywałby się nam żywić ogórkami i sterno. Tak samo jest w przypadku lewicowych intelektualistów. Oni są skazani na mówienie o nieskończonej plastyczności ludzkiego umysłu. Przy tej okazji wychodzi również, że lewicowa filozofia jest wewnętrznie sprzeczna. Niby odrzuca determinizm, a widzi w nim źródło normalności homoseksualizmu. To jak to jest w końcu... Czy można zatem wyrzeźbić człowieka, jak w powieści B. F. Skinnera Walden II, czy też nie?

Rys historyczny

Zaczęło się to pod koniec dziewiętnastego wieku. Wówczas Durkeim napisał w Zasadach socjologii, że ludzki umysł jest nieskończenie plastyczny, a wszelki determinizm nie ma tutaj nic do gadania. Zasugerował jednocześnie, że można zbudować społeczeństwo oparte na dowolnych zasadach. Równocześnie w USA Franz Boas budował podstawy antropologii kulturowej. Przy okazji toczył walkę z darwinizmem społecznym. Stwierdził więc, że wskazane będzie całkowite odcięcie się od biologii oraz przyjęcie całkowitej plastyczności ludzkiego umysłu. Później ten aksjomat zrealizowały jego uczennice - Ruth Benedict oraz Margaret Mead. Tej drugiej wypada się przyjrzeć bliżej, ponieważ wyniki jej prac - podobnie jak w przypadku Kinseya - dzięki lewicy obiegły cały świat.

31 sierpnia 1925 roku ta wówczas dwudziestotrzyletnia Amerykanka wylądowała w porcie Pago Pago na wyspie Tutuila w Samoa Amerykańskich. Wyniki tej wyprawy ożywiły ruch na rzecz relatywizmu kulturowego, ale - na pohybel jego animatorom - okazały się przy tym całkowicie błędne.

Przedstawiła społeczeństwo Samoańczyków jako całkowicie pierwotne i wolne, zapominając jakby, że zostali oni w większości schrystianizowani około osiemdziesięciu lat przed jej przybyciem przez protestanckich misjonarzy, a od 1898 roku wyspy były zamorskim terytorium Stanów Zjednoczonych. Mead wspominała później, że mieszkając wśród Samoańczyków w ich domostwach, mówiąc ich językiem i siedząc boso ze skrzyżowanymi nogami dążyła do niwelacji różnicy między nią a autochtonami. Dziwne, bo po 10 dniach mieszkania w tradycyjnym samoańskim domostwie stwierdziła, iż woli zachodni tryb życia. Nawet napisała do swojego mentora, że nie lubi siedzieć z półtuzina ludzi w jednym pomieszczeniu oraz sypiać razem ze zwierzętami. Nie znała również w momencie przyjazdu tamtejszego języka. Uczyła się go zatem godzinę dziennie. Mimo niezbyt dobrej znajomości pod koniec października zdecydowała się na badania terenowe. Wybrała bardziej odosobnioną wyspę Tau. Znajdowało się tam tylko jedne zachodnie domostwo będące własnością farmaceuty, Edwarda Holta.

Zaczęła ona swoją pracę badawczą, prowadząc wywiady terenowe. Poddała szczegółowym badaniom pięćdziesiąt dziewcząt i młodych kobiet. Dzwadzieścia pięć z nich między czternastym a dwudziestym rokiem życia stanowiło główną grupę badawczą. Wywiady i testy trwały od listopada do połowy marca z przerwą wywołaną przez huragan. Mead wypowiedziała później wiele generalizujących stwierdzeń na temat kultury samoańskiej, między innymi, że jest tak prosta, iż można ją zrozumieć w 9 miesięcy. Wykonajmy przy okazji taki eksperyment myślowy. Czy Papuas albo Buszmen byłby w stanie zrozumieć kulturę europejską, gdyby został wzięty z buszu w tak krótkim czasie? To już się wydaje co najmniej podejrzane. Mead poza tym nie miała możliwości obserwacji wielu samoańskich obyczajów. Nie wiedziała na przykład, że wszystkie decyzje były podejmowane przez rady męskie. Musiała opierać się na tym, co powiedziały jej badane przez nią dziewczęta.

Mead opuściła Tau w maju 1926 roku. Wróciła do Nowego Jorku, gdzie niedługo otrzymała etat asystenta kustosza w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej. W 1927 roku zakończyła maszynopis swojej książki. Ukazała się ona w 1928 roku pt. Dojrzewanie na Samoa. Psychologiczne studium młodzieży w społeczeństwie pierwotnym napisane na użytek cywilizacji zachodniej. Przedstawione tam zostało społeczeństwo, w którym nie było rodzicielskich, represji i panowała pełna wolność seksualna. Mead odnotowała, że nawet tam gwałty były rzadkością, sugerując, że wynikają one z kontaktu z cywilizacją białego człowieka. Zaznaczała przy tej okazji, że istnieją szczególne nadużycia dokonywane przez moetotolo, czyli zakradającego się we śnie, polegające na cudzołóstwie. W zachodnim społeczeństwie zostałoby to potraktowane jako gwałt. Jednakże Mead uważała, że dodaje to tylko pikanterii właściwemu związkowi. Badaczka miała również dostrzec, że w samoańskim panteonie nie było złych, gniewnych bóstw. Społeczeństwa te też miały nie toczyć żadnych wojen. Książka oczywiście stała się swoistym hitem, którego przez szereg lat nikt się nie dotykał. Został on oczywiście wykorzystany przez lewicę podobnie jak prace Kinseya. Uznali oni, iż społeczeństwo, w którym panuje wolność obyczajów, da się zbudować.

Ale jakoś relacje wielu kupców, jacy docierali na Samoa od 1772 roku stoją w całkowitej sprzeczności z tym, co napisała Mead, podobnie jak obserwacje innych antropologów. Australijski badacz Derek Freeman prowadził badania na tym archipelagu w latach 1940-1978. W 1983 roku opublikował książkę Margaret Mead and Samoa: The Making and Unmaking of Anthropological Myth. Została ona zresztą uznana - słusznie - za frontalny atak. Freeman zwraca uwagę, że Mead nie badała młodzieży w tym wieku w USA; badania zostały wykonane zatem bez grupy kontrolnej, wnioski wzięły się zatem znikąd. Uczennica Franza Boasa nie badała również młodych mężczyzn i chłopców, a po 1930 roku wypowiadała się również na ich temat. Dwanaście na dwadzieścia pięć badanych dziewcząt było dziewicami, a trzy z całej grupy poddanej badaniom zostały zaklasyfikowane jako dewiantki, a jeszcze trzy jako przestępczynie. Fakt ten został jakimś cudem przeoczony. Mead zaznaczała również, że okres dojrzewania był tam czasem największej swobody, pozbawiony lęków i stresów. W rzeczywistości wystarczy zauważyć, że wskaźniki przestępczości wśród młodocianych nie odbiegają tam od innych krajów. Występuje również stosunek mężczyzn do kobiet popełniających pierwszy raz przestępstwo - pięć do jeden, również nie odbiegający od normy.

Promiskuityzm również okazał się bujdą na resorach. Samoańczycy wśród społeczeństw polinezyjskich wręcz wyróżniają się troską o dziewictwo. Wiąże się to u nich ze zwyczajem taupou - rytualnej dziewicy. Poczynania dorastającej dziewczyny są uważnie obserwowane przez jej braci, którzy, jeśli spotkają ją w towarzystwie potencjalnego kochanka, mogą ją zwymyślać, a nawet sprawić jej lanie, a przy okazji mocno poturbować potencjalnego chłopaka. Mead opisywała również zazdrość jako rzadkie uczucie wśród mieszkańców archipelagu Samoa. Przeczą jednak poraz kolejny temu fakty. Typową karą za cudzołóstwo była tam śmierć. Oszukany mąż miał prawo szukać zemsty na kimkolwiek z rodziny kochanki. Cudzołożnice też były niejednokrotnie fizycznie okaleczanie poprzez ucinanie nosa, ucha lub łamanie kości.

Pisała ona również, że na Samoa w ogóle nie dochodziło do gwałtów. To jakim cudem, był on - co do liczby - aż trzecim popełnianym przestępstwem na początku dwudziestego wieku, a w latach pięćdziesiątych piątym. A wypadki gwałtu jako opisy przemocy opisywane były już w 1845 roku.

Również mówienie o pacyfizmie Samoańczyków zdało się na nic. Z ponad siedemdziesięciu bogów z tamtejszego panteonu połowa odpowiada za wojnę. Według wszystkich przekazów batalie w okresie przed chrystianizacją były częste i krwawe. John Williams, misjonarz i badacz, który przebywał na wyspach około 1830 roku, opisał trwającą osiem miesięcy między dwoma regionami Samoa. Zwycięzcy w tej wojnie wyrywali serca przegranym wojownikom, a kobiety i dzieci palili żywcem. W 1832 roku Williams dotarł również na wyspę Tau, gdzie dowiedział się, że poważna wojna między wyspą Olosega toczona była cztery miesiące wcześniej, a w jej wyniku trzydziestu pięciu mężczyzn, czyli ponad jedna dziesiąta męskiej populacji wówczas, straciła życie. Była ona tak zaciekła, że sporadyczne napady zdarzały się jeszcze po opuszczeniu przez Mead wysp Samoa.

Mead napisała, że Samoańczycy są praktycznie nie zdolni do przemocy. Nie potwierdzają tego statystyki policyjne. W okresie 1964-1966 było tam pięć razy więcej pospolitych napadów niż na terenie USA. Wskaźnik morderstw w roku 1977 - o połowę wyższy, a Samoa Amerykańskiego aż pięć i pół raza wyższy.

Praca Mead okazała się jednym wielkim humbugiem, który - niestety - wywarł sposób na myślenie wielu intelektualistów, a w związku z tym całego pokolenia powojennego.

Wnioski

Natura ludzka nie jest żadną tabula rasa, jak dobrze jest w wielu przypadkach (nie w tych, kiedy chodzi o normalizację dewiacji) przyjąć lewicy. Po prostu pewne rzeczy są zdeterminowane i nie można ich zmienić. Już nie mówię tutaj o socjobiologii - to jest z kolei przegięcie w drugą stronę. Wiadomo, że zjawiska biologiczne, redukują się do fizykochemicznych, a psychiczno-kulturowe do biologicznych, ale bez przesady. Istnieje w końcu coś takiego jak chaos deterministyczny. Z praw oddziaływania cząsteczek - mechaniki statystycznej, fizyki kwantowej, elektromagnetyzmu - nikt nie dojdzie do wszystkich funkcji i właściwości organizmu nawet tak prostego organizmu jak Mycoplasma gentilis. Tak samo ze zjawisk biologicznych nie dojdzie się do wszystkich własności społeczeństwa, do czego próbowali nas przekonać główni doktrynerzy socjobiologii. Człowieka nikt nie zmusi do jedzenia trawy, ponieważ nie ma czterokomorowego żołądka jak przeżuwacze. Tak samo nie zmusi go do pewnych rodzajów zachowań. Chyba, że władzunia sięgnie po inżynierię genetyczną i embrionalną (to są dwie różne rzeczy wbrew pozorom) i zechce nas poprawić...

wtorek, 17 czerwca 2008

Lewicowe pseudonauki (3): Normalność homoseksualizmu

O homoseksualizmie

Chyba nie trzeba chyba tłumaczyć, co to jest. W 1991 roku został skreślony z listy chorób psychicznych. Od tamtej pory mówi się również o takim fenomenie, jakim są orientacje seksualne. Wcześniej nikomu nie przyszłoby do głowy, iż coś takiego może w ogóle istnieć. Mainstream uważa, że homoseksualizm jest czymś normalnym w porównywalnym stopniu jak heteroseksualizm. Co więcej, ostatnio mnożą się hipotezy odnośnie wrodzonego charakteru orientacji seksualnej. Niektórzy porównują wykreślenie homoseksualizmu z listy chorób przez WHO do poczynienia tego samego ze zbyt częstą masturbacją (tak, jakby robienie czegoś w nadmiarze nie było szkodliwe). Akceptacja homoseksualizmu jako rzeczy normalnej przez ludzi o heteroseksualnej orientacji (że pozwolę sobie użyć tego określenia) jest uważana za przejaw postępu. Z czego to może wynikać?

Etyczny relatywizm

Rzecz jasna, lewica, która wszędzie wpycha swoje brudne ręce, doprowadziła do tego, że homoseksualizm został skreślony z listy chorób. Nie trzeba też tutaj tłumaczyć, że doszło do tego na drodze demokratycznego głosowania; tak więc wszystko wydaje się jasne. Postrzeganie homoseksualizmu jako normalnego wiąże się z postawą bardzo często przyjmowaną przez współczesną lewicę laicką. Chodzi tutaj o etyczny relatywizm. Jak można go najprościej wytłumaczyć? Wykonajmy sobie przy tym taki prosty eksperyment myślowy.

Mamy trzecią zasadę termodynamiki tzw. postulat Nernsta. Mówi ona, że w momencie kiedy osiągnięta zostanie temperatura zera absolutnego, wszelki ruch cząstek ustaje, a energia wewnętrzna układu wynosi zero. No i teraz wyjdźmy na ulicę bądź dzwońmy do ludzi na telefon. Pytajmy się o treść tego właśnie postulatu Nernsta. Uzyskamy znaczny rozrzut odpowiedzi. Oczywiście jakaś część ludzi odpowie prawidłowo, a reszta będzie gadać różne bzdury, jeszcze ileś tam osób powie, iż nigdy o czymś takim w życiu nie słyszało. Brać jeszcze trzeba pod uwagę takie odpowiedzi typu k... mać. Relatywista uzna wszystkie odpowiedzi za tak samo prawdziwe, nie ważne, czy ktoś powiedział prawdziwą treść trzeciej zasady termodynamiki, czy zaklął, czy udał Greka et cetera. Absolutysta natomiast oddzieli błędne odpowiedzi i nie na temat od prawdziwych.

Tak samo jest zresztą na gruncie etyki. Identycznie jak w przypadku postulatu Nernsta, relatywiści traktują wszystkie dziwactwa na równi z normalnością. Z tego powodu homoseksualizm, a w niedalekiej przyszłości pedofilia, będą przez nich traktowane jako coś najnormalniejszego w świecie. Wystarczy rzucić okiem do chociażby Traktatu ateologicznego Onfraya, a tam znajdzie się ustęp o tym, że seks z nieletnimi jest normalny i że nie można karać człowieka za takie skłonności, skoro to u niego naturalne. Poza tym powyższy przykład pokazuje absurdalność etycznego relatywizmu. Tak więc same już podstawy traktowania homoseksualizmu jako rzeczy normalnej w takim samym stopniu, jak heteroseksualizm, wydają się być pozbawione sensu.

Argument wrodzoności homoseksualizmu

Ostatnimi czasy, w związku z postępami genetyki molekularnej, neurobiologii, psychiatrii, uważa się, że homoseksualizm może mieć podłoże genetyczne. Wbrew pozorom jest to pewien argument w dyskusji. Dlaczego? Genetycznie na przykład determinowane jest to, że mamy pięć palców u rąk i nóg; to wszystko zależy od ekspresji odpowiednich genów HOX. Płeć jest determinowana chromosomalnie, w zależności od tego czy osobnik posiada dwa chromosomy X czy jeden X i jeden Y. Dla pewnych środowisk wieść o możliwości genetycznej determinacji homoseksualizmu jest przesłanką, aby ich skłonności potraktować jako coś całkowicie naturalnego i niezmiennego (chyba, że za pomocą inżynierii genetycznej linii płciowej). Tak więc należy się zastanowić, czy homoseksualizm może być wrodzony?

Gdy robiono pośmiertne badania anatomiczne na mózgach heteroseksualistów i homoseksualistów nie stwierdzono praktycznie żadnych różnic. To już pozwala podejrzewać, że homoseksualizm nie jest determinowany genetycznie z pewnym prawdopodobieństwem.

Poza tym nie robiono żadnych badań na myszach czy innych zwierzętach laboratoryjnych pozwalających stwierdzić, czy homoseksualizm jest wrodzony czy determinowany środowiskowo. Najlepsze byłyby w tym wypadku badania na myszach będących knock-outami lub mającymi nadekspresję jakiegoś genu regulatorowego ewentualnie kombinacja (kilka znokautowanych genów, kilka nadekspresji) lub knock-down (wyłączenie ekspresji z użyciem interferencji RNA). Ewentualnie można by zastosować osobniki, którym wprowadzono oligonukleotydy antysensowne lub dokonano miejscowej transgenizacji pewnych okolic mózgu z użyciem AAV lub lentiwirusów. U takich osobników należałoby badać preferencje seksualne (pod warunkiem oczywiście istnienia takowych) - oczywiście obserwując, ewentualnie nagrywając. Jeszcze wcześniej przydałoby się złapać jakąś myszkę wykazującą pewne zachowania nas interesujące, uśmiercić, zrobić z mózgu homogenat, który następnie poddano by badaniom transkryptomu (całości RNA), ewentualnie proteomu (wszystkich białek - takie propozycje badania procesów zachodzących w układzie nerwowym były już zgłaszane), a wówczas można by z użyciem RNAi (interferencji RNA) określić, co się po kolei, dzieje. Jak do tej pory tego typu eksperyment nie został zrobiony, tylko póki co dyskutowane są tego typu możliwości techniczne. Badania na knock-outach, osobnikach wykazujących nadekspresję pewnych genów et consortes wykonywane są obecnie w przypadku zdecydowanie prostszych procesów behawioralnych, takich jak uczenie się czy zapamiętywanie. Póki co za bardziej skomplikowane procesy behawioralne mało kto się na razie zabiera, poza zespołami badawczymi zajmującymi się socjogenomiką. Ale oni generalnie zajmują się badaniem molekularnych podstaw zachowania się pszczół miodnych (Apis mellifera), a za organizmy wyższe, mogących interesować tychże badaczy (jak gryzonie) na razie się nie zabierają.

O genetycznej determinacji homoseksualizmu można sobie póki co pogadać (chyba że rację ma Roger Penrose i procesy behawioralne należy tłumaczyć na poziomie submolekularnym, traktując proteom jako swoisty ośrodek). Na razie badane są procesy behawioralne o wiele prostsze niż złożone zachowania związane z rozrodem. Przy najmniej na poziomie biomolekularnym, bo badania z zakresu ekologii behawioralnej czy etologii mają się świetnie.

Homoseksualizm jest w zdecydowanej części determinowany środowiskowo. U chłopców w pewnym okresie rozwoju mogą występować pewne skłonności w tym zakresie, ale nie muszą się one pogłębiać, a jeżeli tak się dzieje, to jest to patologiczne. Generalnie wielu homoseksualistów stało się takimi na skutek burzliwych przeżyć jak chociażby zawodów miłosnych itp. Można zacząć wykazywać takie skłonności nawet w wieku dojrzałym. Sam mogę podać przykład pewnego chałturnika z Łodzi (niejakiego Cwynela), który został zdradzony przez żonę, a następnie w ciągu pół roku stał się gejem. A jeżeli można się wtórnie zostać homoseksualistą, to raczej możliwa jest również droga w drugą stronę, a zatem wyleczenie się z homoseksualizmu.

Teraz powstaje pytanie, nawet jeżeli homoseksualizm jest determinowany genetycznie, to co ten gen mógł robić u naszych przodków. Jakoś u szympansów (Pan troglodytes) zachowania homoseksualne nie występują, są spotykane za to u bonobo (Pan paniscus) - ten jest od nas bardziej oddalony niż szympans, biorąc pod uwagę drzewo filogenetyczne małp wąskonosych. Pojawiały się różne hipotezy - że homoseksualiści mogli pełnić taką rolę w społeczeństwach jak sterylne robotnice u owadów społecznych (próba wytłumaczenia jego istnienia za pomocą doboru krewniaczego). Nadal mimo wszystko ciężko sobie wyobrazić, jak homoseksualizm mógłby wyewoluować. Czy ewoluował jak upośledzenia? Raczej mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę model Zahaviego czy hipotezę Hamiltona-Zuk. Tam pewne upośledzenia mają związek z tym, że samce na przykład bardziej jaskrawe, mające większe rogi, dłuższe ogony będą bardziej preferowane przez samice. (Z drugiej strony na skutek większego wydzielania testosteronu będą miały upośledzone działanie systemu odpornościowego, więc również powinno występować u nich więcej czynników chorobotwórczych i pasożytów). Ale homoseksualizm jako taki nic do rozrodczości nie wnosi i model ten nie wyjaśnia, jak to jest, że pojawił się również u kobiet.

Dochodzimy tutaj przy okazji do następnego punktu, który może się stać istotny z punktu widzenia homopropagandy i jest logicznym następstwem traktowania homoseksualizmu jako czegoś wrodzonego i niejako ewolucyjnego spadku po przodkach. A mianowicie: homoseksualizmu w świecie zwierząt.

Homoseksualizm w świecie zwierząt

W zeszłym roku opublikowałem na swoim (niestety) skasowanym blogu tekst pt. Intelektualny totalitaryzm lewicy: homoseksualizm w świecie zwierząt. Wypadałoby przy okazji głębszej analizy homopropagandy o tym wspomnieć. W zeszłym roku odbyła się w Oslo wystawa, na której mówiono o homoseksualizmie wśród wielu zwierząt. O dziwo, wielu zoologów (sic!) potraktowało to normalnie i z dużą dozą rezerwy. Powiedzmy sobie szczerze; jak na razie za stwierdzenie homoseksualnej nekrofilii u kaczki krzyżówki (Anas platyrhynchos) przez pewnego badacza z Muzeum Historii Naturalnej w Lejdzie przyznano IgNobla. Tak więc widać, ile tego typu badania są warte; tyle mniej więcej co pływanie w basenie wypełnionym kisielem. Widać jednak na pierwszy rzut oka, że badania świata zwierząt mogą zostać wykorzystane w celach ideowo-propagandowych. Tak więc wypadałoby uprzedzić ruch lewicowych ideologów domagających się równości i tolerancji.

Czy stosunki w ramach jednej płci w świecie zwierząt w ogóle występują? U bezkręgowców są one czasem spotykane. U kolcogłowów Moniliformis dubius następuje kopulacja samców, w wyniku czego jedne cementują narządy drugim, uniemożliwiając im akt płciowy. Również u pluskwiaków Xylocoris maculipennis występują kopulacje w obrębie tej samej płci. Samiec wstrzykuje plemniki do jamy ciała drugiemu, a one wędrują do jąder tego. Jednakże tego typu zachowania nie mają z typowym homoseksualizmem nic wspólnego. Chodzi tutaj o zwiększenie dyspersji własnych genów w przyrodzie, a temu zachowania homoseksualne klasycznie rozumiane raczej nie sprzyjają.

Innym przypadkiem zachowań powszechnie postrzeganych jako homoseksualizm to behawior bonobo (Pan paniscus). Jeżeli się to dobrze przeanalizuje, to jest to raczej poliamoryzm niźli typowe zachowania homoseksualne. Nawet jeżeli i u tego gatunku to normalne, to dlaczego nie występuje to na przykład u szympansów (Pan troglodytes). U ludzi też nie jest to nagminne, wbrew temu, co próbuje nam wmówić lewicowa propaganda. Po prostu bonobo należy traktować jako odosobniony przypadek. Podobne zachowania bowiem w ogóle u innych naczelnych (i to nie tylko tych określanych mianem małp, bo również u małpiatek) nie występują.

Za homoseksualne mogą być również brani pomocnicy pierwszego i drugiego rzędu u niektórych zimorodków występujących w Afryce subsaharyjskiej (krainie afrotropikalnej) z rodzajów Halcyon czy Ceryle. W rzeczywistości jest to pewna strategia, aby móc się rozmnożyć. U ptaków bardzo częste są tzw. EPF (extra pair fertilization) lub EPC (extra pair copulation). Wykazano to, robiąc badania sekwencji mikrosatelitarnych. Stwierdzono, że występuje to u wszystkich taksonów od rurkonosych aż po ptaki śpiewające z różną częstością u poszczególnych gatunków. Poza tym pomocnicy mogą odpędzić samca dominującego, gdy nadaży się ku temu okazja i któryś z nich może przejąć inicjatywę. Tych zachowań nie należy wiązać w żaden sposób z homoseksualizmem.

Tak więc, homoseksualizm w świecie zwierząt jest kolejnym mitem nie mającym potwierdzenia w rzeczywistości, wynikającym z propagandowego, istrumentalnego traktowania nauki przez lewicę, w tym wypadku rzecz dotyczy zoologii.

Źródła homopropagandy

Należy się zastanowić, jak to się stało, że w ogóle homoseksualizm zaczął być traktowany jako rzecz normalna i w ogóle mogło zaistnieć coś tak obelżywego jak homopropaganda? Cała rzecz zaczęła się od badań przeprowadzonych przez Alfreda Kinseya. W 1948 roku opublikował on książkę pt. Sexual Behaviour of Human Male. Oczywiście, lewicowe media uznały ją za rewelację i rychło się dowiedział o tym cały świat. Książka niedoszłego zoologa sprzedała się w kilku milionach egzemplarzy. W 1952 roku wydał następną pt. Sexual Behaviour of Human Female. Również odniosła ona sukces wydawczy. Autor stwierdził, że większość ludzi jest w jakimś stopniu heteroseksualna lub homoseksualna. Stworzył skalę od 0 do 6, gdzie 0 oznacza krańcowego heteroseksualistę, a 6 krańcowego homoseksualistę, a numery pomiędzy nimi, to różne stadia pośrednie. Przez jakieś 50 lat nikt się nie zastanawiał nad źródłami tych rewelacji. Dopiero nie tak dawno temu Judith Reisman, badaczka związana z izraelskim uniwersytetem w Hajfie i Case Western Western Reserve University w Ohio, przeanalizowała zbiory Kensey Institute przy University of Indiana. Praca była dodatkowo utrudniona, ponieważ to kolekcja częściowa zamknięta i zaistniała konieczność uzyskania pozwolenia wglądu w materiały prywatne. Przejrzała masę dokumentów, filmów oraz przeprowadziła wywiady ze świadkami. Reisman odkryła, że Kinsey prowadził badania w sposób mocno nietypowy. Na potrzeby pierwszej książki grupą kontrolną byli mężczyźni osadzeni w zakładach karnych, a wśród nich siłą rzeczy zachowania homoseksualne są bardziej rozpowszechnione niż w społeczeństwie wolnym. W przypadku drugiej badania prowadzone były między innymi na prostytutkach. Łącznie jedna trzecia z badanych kobiet karana była za przestępstwa seksualne. Pytania w ankietach sporządzanych przez Kinseya i współpracowników były formułowane w tak szokujący sposób, że normalni ludzie nie chcieli na nie odpowiadać. Dopuszczono się również innych manipulacji, między innymi każda osoba, jaka kiedykolwiek uczęszczała na jakikolwiek kurs uniwersytecki, była traktowana jako posiadająca wyższe wykształcenie. Dzięki temu można było stwierdzić, iż badania Kinseya dotyczą przeciętnego Amerykanina z wyższym wykształceniem. Odmówił on również przyjęcia do zespołu profesjonalnego statystyka. Fundacja Rockefellera finansująca badania była bardzo zaskoczona z tego powodu. Z kolei danymi żonglował znajomy amator. Niektórzy ankieterzy byli zboczeńcami seksualnymi. Znalazł się wśród nich między innymi Rex King, który miał zgwałcić 800 dzieci.

Również współpracownicy Kinseya byli mocno nie typowi. Fritz von Balluseck molestował seksualnie wiele dzieci, został w końcu skazany za zamordowanie 10-letniej dziewczynki. Badania Raisman wykazały również, że ankieterzy gwałcili dzieci, a potem pytali się je o doznania. Niektóre eksperymenty polegały na seksualnej stymulacji niemowlaków i przedszkolaków. Sam Kinsey był natomiast biseksualistą i masochistą o pedofilskich i koprofilskich skłonnościach. Uprawiał seks ze współpracownikami, lubił kąpać się z nimi nago i załatwiać razem z nimi potrzeby fizjologiczne. Gdy był harcerzem, zmuszał zuchów do oglądania świerszczyków oraz zabawiał się z nimi.

Badania Kinseya okazały się jedną wielką machinacją, a wnioski z nich - bujdą na resorach, która - niestety - wywarła wielki wpływ na myślenie następnych pokoleń. Zapłodniła również szereg lewicowych intelektualistów, między innymi pokolenie roku 1968.

Na zakończenie

Homoseksualizm nie jest normalny; jest wręcz chorobliwy. Wiele badań wskazuje na jego związek z pedofilią, masochizmem czy koprofilią, statystycznie częściej homoseksualiści są również seryjnymi mordercami. Postrzeganie go jako coś takiego jak pięć palców u rąk to jest efekt propagandowej manipulacji, która trwała od jakichś pięćdziesięciu lat, a przybrała na sile dopiero po 1968 roku ze wskazaniem na ostatni okres.

Niestety pewni ludzie muszą manipulować i włazić wszędzie z brudnymi butami tak, aby udowodnić, że racja jest po ich stronie. Tak samo jest w przypadku rzekomej normalności homoseksualizmu. Mamy tu do czynienia de facto z czymś takim samym jak grzbietem Łomonosowa, zapadniętym fragmentem Syberii i rosyjskością bieguna północnego czy aryjskim euroazjatyckim państwem. Sytuacje te niewiele się od siebie różnią.

niedziela, 15 czerwca 2008

Lewicowe pseudonauki(2): Inne tezy ekologistów.

Czym jest ekologizm?

W poprzednim tekście zająłem się problemem globalnego ocieplenia. Wnioski są jednoznaczne, jest to propagandowa bujda. Istnieją jednak inne tezy ekologistów, które wymagają oddzielnej dyskusji. Z tego powodu postanowiłem oddzielić od siebie problem globalnego ocieplenia oraz inne tezy ruchu określającego się mianem ekologistów lub zielonych. Te tematy generalnie leżą blisko siebie, jednakże antropogeniczne pochodzenie globalnego ocieplenia dyskutuje się zwykle w oddzieleniu od innych tez środowisk związanych z left-environmentalism. Ale jak zdefiniować tego typu środowiska i skąd się one wywodzą?

Wbrew pozorom jest to bardzo proste. Zieloni są ruchem politycznym, który stawia sobie za główny priorytet ochronę środowiska. Mają oni zabarwienie lewicowe, ich postulaty nie różnią się specjalnie od założeń partii socjaldemokratycznych czy liberalno-demokratycznych. W rzeczywistości stanowią oni zwykły szczep socjalistów. Popierają interwencjonizm gospodarczy we wszystkich postaciach - domagają się między innymi wprowadzenia nowych podatków. Ich myślenie o zagadnieniach gospodarczych zamyka się na keynesizmie i neomarksizmie. Są również radykalnymi społecznymi liberałami. Popierają aborcję na życzenie, eutanazję, homozwiązki, część nie waha się przed wprowadzaniem bardziej radykalnych metod inżynierii społecznej, jak chociażby eugeniki.

Skąd się oni wywodzą? Otóż, cały ruch ma nastawienie bardzo internacjonalistyczne, nastawione na to, aby pewne rozwiązania wprowadzać w wielu krajach na raz. W poprzednim tekście pisałem, że oni nic nie widzą w formach globalnych podatków, jak chociażby carbon tax. Pod tym względem najbliżej jest im do trockizmu. Tu należy upatrywać części ideologicznych podstaw. Reszta z nich znajduje się w nazizmie. Po wojnie pojęcia typu czystość rasy zostały zastąpione przez depopulację. Stała się ona jednym z głównych priorytetów całego ruchu zielonych. Z tego powodu popierają oni aborcję, antykoncepcję, eutanazję oraz związki osób tej samej płci, ponieważ uważają, że doprowadzą one do spadku liczebności populacji na danym obszarze, a przez to dojdzie do mniejszej degradacji środowiska.

Ekologiści podpierają się wieloma paranaukowymi tezami, sami wykazują się niejednokrotnie najzwyklejszym w świecie faryzeizmem. W tym tekście zajmę się innymi niż globalne ocieplenia poglądami ekologistów, niejednokrotnie uważanymi przez nich za naukę.

Hipoteza Gai

Lewaccy environmentaliści postrzegają całą biosferę jako jeden cały żyjący organizm. Porównują go do starogreckiej bogini Gai i niejednokrotnie tak określają. Wywodzi się to z książki brytyjskiego chemika Jamesa Lovelocka pod tym samym tytułem. Zakłada on, że biosfera ma pewne cechy ziemskiego organizmu, między innymi możliwość powstania stanów homeostatycznych. Lovelock jednak się myli. Biosfera nie jest żadnym elementem, jaki można traktować jako pojedynczy organizm. Czy to, że ona doprowadziła do takiej homeostazy, wynika z tego, że z czymś konkuruje? Oczywiście, że nie. Teoretycznie równanie Drake'a daje możliwość istnienia innych cywilizacji we Wszechświecie, a w związku z tym innych biosfer (przecież musiały one skądś wyewoluować), ale jakoś my żadnej planety, na której mogło zaistnieć życie w znanej nam postaci nie znaleźliśmy do tej pory. (Chociaż tutaj zależy jak definiować życie, jeżeli przyjmiemy, że może być oparte na przykład na plazmie, a nie związkach węgla, teoretycznie może istnieć w gwiazdach lub we wnętrzu Ziemi nawet - tego obecnie nie jesteśmy w stanie stwierdzić). Tak więc porównywanie biosfery do organizmu jest błędem merytorycznym.

W rozumowaniu Lovelocka udziela się myślenie w kategoriach doboru grupowego. Doktryna ta została obalona w 1962 roku, kiedy to szkocki ornitolog V. C. Wynne-Edwards wyłożył wszystkie jej założenia tak ściśle, że stwierdzono, iż nie jest to mechanizm odpowiedzialny za ewolucję. Obecnie uważa się, że następuje bardzo rzadko i sam efekt ma bardzo marginalne znaczenie. Wynne-Edwards zastosował do dla jednogatunkowych populacji; zresztą same one są tworami stosunkowo zmiennymi, przecież następuje wymiana osobników między nimi, nie można więc o nich mówić w kategoriach jednostkowej całości. Co już dopiero mówić o biocenozach czy - jak to się określa w literaturze zachodniej - ekosystemach. Przecież tam możemy mieć wiele tysięcy gatunków - biorąc pod uwagę te najbogatsze, jak estuaria, lasy tropikalne, rafy koralowe. Oczywiście będą one tam ze sobą w różnych zależnościach między sobą, ale żaden gatunek nie będzie działał dla dobra innego. Weźmy pod uwagę taki przypadek. No dobra, jakiś NN został zarażony przez robaki (ładnie to się nazywa makropasożyty, ale mniejsza z tym). Czy NN ma jakieś korzyści z występowania w jego organizmie helmintów? Oczywiście, że nie. Można dyskutować tutaj nad immunomodulacją, bo jeżeli był wcześniej uczulony na pyłki czy na sierść, to owa alergia po prostu zniknie... ale i tak to z punktu widzenia pasożyta jest korzystne, bo im dłużej pożyje żywiciel, tym więcej jaj zdoła wyprodukować i tym większe prawdopodobieństwo zamknięcia się cyklu życiowego. Żaden gatunek nie istnieje dla dobra drugiego gatunku. Poszczególne organizmy kierują się swoim egoistycznym interesem. Taka jest prawda.

Pisze również Lovelock o homeostazie ziemskiego ekosystemu. Pytanie teraz: a skąd on to wziął? Jest przy tym wtórny, ponieważ amerykański ekolog Eugene Odum uznał całą planetę za jeden wielki ekosystem wcześniej niźli Gaja została napisana. Już w 1885 brytyjski geolog Edward Suess ukuł termin biosfera... tak więc jednostkowe traktowanie sfery działania organizmów żywych nie jest wcale nowe. Zresztą Odum wyszedł z zupełnie innych przesłanek niż Lovelock. Autor Gai uważa, że samo zaistnienie stanów równowagowych można porównywać do organizmów oraz do regulacji wewnątrz tego. Myli się tutaj. Otóż w ekosystemach mamy do czynienia z tak zwanym klimaksem, czyli stanem równowagi. Jakby się temu przyjrzeć to za to odpowiada bardzo wiele czynników, jak również skład gatunkowy drapieżników (czy zdaniem niektórych ekologów - również pasożytów). Robiono eksperymenty polegające na wybiciu wszystkich ryb w jeziorze, no i bioróżnorodność mierzona poprzez entropię informacji szybko spadała. Tak samo mogą obok siebie w Teksasie współwystępować dwa gatunki mrówek o podobnych wymaganiach ekologicznych dzięki temu, że jedna jest chwilowo atakowana przez bleskotki. No i co to ma wspólnego z osiąganiem homeostazy wewnątrz organizmu? Otóż nic.

Tak więc cała teoria Gai opiera się na mitach wywiedzionych z rozumowania w kategoriach dobra gatunku i przeniesionego na całe ekosystemy, a nawet na całą biosferę. Jest to ewidentna manipulacja. Głównie chodzi tutaj o traktowanie człowieka jako pasożyta na tym zmitologizowanym ciele biosfery, którego liczebność należy ograniczyć wszystkimi możliwymi sposobami, żeby nie zniszczyć tejże biosfery. Dlatego też ekologiści popierają obyczajową rozpustę. Również się tutaj zaznacza trend w kierunku jakiejś nowej antyreligii (nie wiadomo, czy przypadkiem, czy nie światowej) polegającej na kulcie natury, czyli w rzeczywistości cofnięcia do czasów pogańskich. Może to zabrzmi jak oksymoron, ale to będzie swoisty ateistyczno-materialistyczny animizm.

Zanikanie gatunków

Wielokrotnie możemy przeczytać, że zwiększa się tempo wymierania gatunków wszystkich organizmów i że wiele z nich nie zostanie opisanych dla nauki. Powiedzmy sobie szczerze, ta argumentacja jest nielogiczna. Z jakich powodów? Po pierwsze my nowe gatunki opisujemy masowo de facto od czasów Linneusza, czyli drugiej połowy XVIII stulecia. Co więcej, byli już wtedy tacy, którzy twierdzili, że nic więcej opisać się nie da, jak chociażby George Cuvier, który wieścił koniec opisywania zwierząt recentnych, ponieważ niedługo wszystkie zostaną opisane. Był wtedy rok 1812. A teraz minęło w sumie dwieście lat i wielu naukowców twierdzi, że niedługo nastąpi kres działalności biologów systematycznych, ponieważ wszystko wyginie. Edward O. Wilson napisał nawet w ostatnim rozdziale Konsiliencji, że w połowie XXI dożyjemy następnej ery w dziejach Ziemi i będzie to eremozoik - era samotności...

Po pierwsze jak tu dyskutować o tempie zanikania gatunków. Przecież one zanikały również w przeszłości i nie wiemy, w jakim tempie to zachodziło. Teoretycznie można by robić badania palinologiczne czy archeozoologiczne i stwierdzać, ile to gatunków występowało kiedyś na danych obszarach, ale tutaj mamy te same problemy, co w przypadku materiału kopalnego, a mianowicie, że nie wszystko się musiało ostać, a w zasadzie tak się stało z mniejszością szczątek roślinnych czy zwierzęcych. Nie jesteśmy w stanie tego określić, to jak możemy dyskutować o zmianach w tempie zanikania gatunków. Ba, jak można w ogóle mówić o zmienności w tym wypadku, jeżeli nie mamy odpowiedniego materiału porównawczego?

Całe to gadanie o zanikaniu gatunków opiera się na czystej probabilistyce, ile to jeszcze gatunków zostało do opisania, i ile może zatem zniknąć, jak się wytnie kawałek lasu. A tutaj jest miejsce do całkowicie oderwanych od rzeczywistości dywagacji. Czytałem na przykład, że w zasadzie 97% świata zwierząt czeka w ogóle na odkrycie. Na razie nie jesteśmy w stanie ani temu zaprzeczyć, ani tego potwierdzić, to jest po prostu spekulacja. Możemy się mylić w tym momencie podobnie jak w 1812 roku George Cuvier.

Szacowanie, ile gatunków ginie w ciągu minuty, godziny, dnia, nie ma zatem sensu. Jest to czysta spekulacja. Służy to temu, aby nas postraszyć i przekonać do akceptacji pewnych rozwiązań.

Walka z atomistyką

Ekologiści nie cierpią energetyki jądrowej od jej zarania. W kwietniu 1986 roku doszło do wybuchu reaktora w Czarnobylu. Oni nagłośnili ten przypadek i w efekcie atomistyka uchodzi wręcz za niebezpieczną. Przez to wielu ludziom na całym świecie atomistyka kojarzy się, eufemistycznie mówiąc, źle. Zapominają, że reaktor w Czarnobylu był przestarzały i w niedługim okresie czasu miał zostać w ogóle wyłączony. Tylko, że zapominają, że właśnie energetyka jądrowa prowadzi do obniżenia zanieczyszczenia środowiska. Atakując atomistykę, zieloni wykazują się krańcową niekonsekwencją.

Greenpeace (według nieoficjalnych danych powiązany z klubem Bilderberg) próbował wywrzeć na rządach wielu państw naciski, aby okręty z napędem atomowym nie mogły przekroczyć ich morskich granic. Widać, jak daleko posunięta jest ich psychoza na punkcie atomistyki. W rzeczywistości ekologiści działają na korzyść trustu wydobywczo-energetycznego, który nie chce stracić monopolu. Podobnie jak inni socjaliści są mniej lub bardziej świadomymi sługusami korporacji i karteli.

Niekonsekwencja ekologistów

Gdy czytałem o różnych poglądach zielonych, to w oczy rzecz jasna rzuciło mi się wspieranie przez nich aborcji, eutanazji, antykoncepcji i związków osób tej samej płci. Co bardziej odważni dodają jeszcze do tego eugenikę. Zresztą swojego czasu taki piękny wykaz znalazł się na stronie Zielonych2004. Ekologiści rzecz jasna wspierają je jako sposób na ograniczenie liczebności populacji ludzkiej oraz doprowadzenie do depopulacji, przyszłego ograniczenia degradacji środowiska itd. Są oni jednak niekonsekwentni.

Z jakiego powodu?

Otóż, piszą oni, że wspierają antykoncepcję (w tym hormonalną). A czy zdają oni sobie sprawę, że w ten sposób przyczyniają się do większego zanieczyszczenia środowiska. W końcu wydostają się do niego ksenoestrogeny powodujące feminizację u samców wielu kręgowców. Interseksy pojawiły się u bardzo wielu gatunków, między innymi u aligatorów. Ksenoestrogeny mogą wywierać wpływ na organizmy zaliczane ostatnio do grupy Ecdysozoa - czyli między innymi stawonogi, nicienie i kilka mniejszych grup systematycznych. U nich za procesy związane z linką odpowiada ekdyzon, hormon będący steroidem. A zatem, ksenoestrogeny przynajmniej teoretycznie mogą wywierać na nie wpływ.

Tak więc ekologiści są niekonsekwentni w swoich poczynaniach i charakteryzuje ich najnormalniejszy w świecie faryzeizm.

Wnioski

Zieloni grają rolę przydzieloną im rolę pożytecznych idiotów, nie zdając sobie sprawy ze sprzeczności głoszonych przez siebie poglądów oraz swojej własnej niekonsekwencji. Pokazują to chociaż przykłady hormonalnej antykoncepcji czy energetyki jądrowej. Brak im również ciężko wywalczonej wiedzy z zakresu nauk przyrodniczych, żeby mogli ocenić samodzielnie nonsensowność głoszonych przez siebie poglądów. W rzeczywistości to oni nawet nie wiedzą komu służą i komu się wysługują. Podobnie zresztą jak 90% lewicy.

czwartek, 12 czerwca 2008

Lewicowe pseudonauki (1): Globalne ocieplenie

Wstęp

Wszyscy zdajemy sobie obecnie sprawę, a przynajmniej powinniśmy, że nauka jest bardzo potężnym instrumentarium pozwalającym analizować rzeczywistość w stopniu, o jakim nasi przodkowie jednak mogli pomarzyć. Wielu ludzi traktuje ją stuprocentowo obiektywnie, dogmatycznie, zapominując o kilku sprawach. Pierwsza to dynamika rozwoju. To, że coś zostało opublikowane w Nature czy Science, nie oznacza wcale, że to jest jest prawda. Za parę lat ktoś może zrobić eksperyment i się okaże, iż wnioski z poprzedniego to bujdy na resorach. Tak więc nie ma wcale korelacji między impact factor a prawdziwością wyników. Na przykład była niedawno historia z tym, że stwierdzono, co jest kairomonem odpowiedzialnym za pionowe migracje zooplanktonu. Artykuł się ukazał, rzecz jasna w Nature. Po jakimś czasie wykazano, prowadząc badania na kompleksie Daphnia longispina, że ten związek w żadnym razie tym nie jest, no i badacze napisali do redakcji tegoż Nature sprostowanie. Nauka nie stoi w miejscu, tak więc nie można traktować wyników oraz wniosków jako prawdy objawionej.

Druga rzecz - i to ważniejsza z punktu widzenia tego tekstu - to naciski polityczne. Tak do końca XIX w. nauka miała mecenat prywatny. Istniało bardzo niewiele państwowych laboratoriów jak chociażby Royal Laboratories, gdzie pracował chociażby Humphrey Davy. Później pałeczkę, jeżeli chodzi o badania naukowe przejęły placówki państwowe z bardzo nielicznymi wyjątkami. Pojawiła się wraz z tym możliwość nacisków na badania naukowe ze strony władzy. Nauka czysta mogła zacząć być traktowana jako narzędzie propagandy. Tak też się działo. W Trzeciej Rzeszy na przykład wykorzystywano badania antropologiczne jako dowód wyższości aryjskiej rasy nad wszystkimi innymi. Naziści wymyślili również, że kiedyś istniało państwo obejmujące znaczne połacie Starego Świata, w którym żyli ci Aryjczycy, a potem się rozpierzchli po świecie. Rasie aryjskiej przypisowano wzniesienie wszystkich antycznych zabytków, między innymi egipskich piramid. Sugerowano nawet, iż jej przedstawiciele dotarli do Ameryki Południowej i mieli wpływ na rozwój cywilizacji prekolumbijskich. W ZSRR uznano z kolei, że mendelizm i darwinizm są złe, zatem faworyzowano łysenkizm i biologię miczurinowską po 1948 roku.

Pewnie wielu ludzi myśli, że naciski polityczne na naukę skończyły się wraz z upadkiem nazistowskich Niemiec i Związku Radzieckiego. Są przy tym zbytnimi optymistami. Z tym mamy do czynienia nadal. W tym cyklu kilku tekstów postaram się omówić najważniejsze pseudonauki wynoszone do poziomu nauki. Dzieje się tak, jak w przypadku rasy aryjskiej czy łysenkizmu, za sprawą lewicy. To tejże formacji intelektualnej zależy, aby ludzie w pewne rzeczy wierzyli, aby ludzi było łatwiej manipulować i robić pianę z mózgu. W tym odcinku - globalne ocieplenie.

Czym jest globalne ocieplenie?

Od jakiegoś dłuższego czasu mówi się nam, że działalność przemysłowa człowieka odpowiada za podnoszenie się średniej temperatury na Ziemi, głównie poprzez emisję dwutlenku węgla. Wypadałoby się jednak na początek przyjrzeć kilku podstawowym faktom. Temu efektowi cieplarnianemu, o którym oni tak trąbią, to oni zawdzięczają swoje istnienie. Gdyby bowiem w atmosferze nie było tych gazów cieplarnianych, to średnia temperatura na Ziemi wynosiłaby -18 stopni Celsjusza. Te gazy cieplarniane utrzymują temperaturę na Ziemi.

Samo globalne ocieplenie jest efektem obserwowanych od czasów rewolucji przemysłowej wzrostu temperatury w skali globalnej. Ma to wskazywać jednoznacznie na antropogeniczne pochodzenie tego zjawiska. Wobec tego próbuje się temu za wszelką cenę ograniczyć jego emisję za pośrednictwem porozumień międzynarodowych vide protokół z Kioto oraz próbując przeforsować globalny carbon tax. W przypadku tego ostatniego nic innego jak nowa forma podatku.

Fakty przeczące antropogenicznemu pochodzeniu globalnego ocieplenia

Jakoś ci, którzy tak głośno krzyczą o globalnym ociepleniu, że to skutek industrializacji, jaka się dokonała w ostatnich dwustu latach, zapominają o kilku ważnych sprawach. Po pierwsze, w przeszłości Ziemi zachodziły zmiany klimatu o wiele większe i jakoś nikt ich nie tłumaczy działalnością kosmitów. No cóż, bywało tak, że cała Błękitna Planeta była skuta lodem albo przynajmniej znaczne jej obszary. Dyskutowana jest obecnie hipoteza kuli śnieżnej, no i czy coś takiego mogło mieć miejsce. Kilka razy do czegoś takiego doszło w prekambrze. Pierwsze zlodowacenie miało miejsce niedługo po rozprzestrzenieniu się organizmów przeprowadzających fotosyntezę; świadczą o tym badania geochemiczne i geologicznej pokładów z tamtego okresu. Były również okresy, kiedy temperatura na Ziemi była dużo wyższa niż obecnie. Chociażby taki okres w permie jak czerwony spągowiec. Parowały wtedy moża epikontynentalne, znajduje się niejednokrotnie z tamtego okresu znaczne pokłady soli. Nazwa tego okresu również nie wzięła się znikąd. Okazuje się, że panowały wtedy na całym świecie susze. Nawet zmieniła się roślinność, bo dominujące w przeciwieństwie do widłaków oraz paproci stały się nagonasienne - głównie Voltzia i formy zbliżone. Zmiany dotknęły oczywiście faunę, płazy były stopniowe wypierane przez różne grupy gadów, głównie terapsydy jak na przykład gorgonopsy. Jakoś w jurze nastąpiła transgresja mórz, no i praktycznie cały świat został pokryty przez lasy. Na początku trzeciorzędu palmy występowały nawet na Grenlandii. Owszem rozmieszczenie lądów było inne niż teraz, ale i tak Grendlandia znajdowała się wówczas - jak to można określić - na Dalekiej Północy.

Oczywiście klimat można tłumaczyć tutaj zmianami w precesji osi ziemskiej, innym rozmieszczeniem kontynentów, mórz et cetera. Ale musiały następować zmiany w składzie atmosfery. Siłą rzeczy w karbonie musiała być na przykład większa zawartość tlenu w niej, skoro owady mogły mieć nawet kilkadziesiąt centymetrów wielkości. Taka ważka Meganeura miała 75 cm rozpiętości skrzydeł. A jakie rozmiary mają współczesne. Taki Każdy, kto choć trochę zna się na zoologii, powinien wiedzieć, że owady oddychają za pomocą układu tchawek i opiera się to u nich na procesie dyfuzji. Inaczej mówiąc, gdyby była mniejsza zawartość tlenu, to szereg gigantycznych owadów i nie tylko - również wijów - nie mógłby żyć, po prostu zginęłyby. Jaki jest z tego wniosek. Zmiany w ilości gazów w atmosferze następowały w dawnych epokach geologicznych, temu nawet nie zaprzeczają najwięksi orędownicy global warming. I jakoś odpowiadał za nie ziemski ekosystem, a nie stworzony przez nikogo albo nic przemysł. Gdyby być tutaj konsekwentnym, należałoby uznać, że za zmiany klimatyczne w dawnych epokach geologicznych odpowiedzialne były obce cywilizacje, które tutaj budowały wielkie kompleksy przemysłowe oraz toczyły wojny nuklearne. Przyjąć trzeba było za prawdziwe twierdzenia Ericha von Dänikena. Ewentualnie można by dyskutować z twierdzeniami Michaela Cremo związanymi z Zakazaną archeologią, że cywilizacja istnieje od kilkuset milionów lat. Ale cóż, każdy geolog, geochemik, paleoklimatolog, a nawet zoolog czy botanik naraziłby się na śmieszność twierdzeniem o zmianach zawartości gazów w atmosferze związanym z obcymi cywilizacjami.

Weźmy pod uwagę jeszcze zmiany w okresie, który geologicznie jest najmłodszy, czyli czwartorzędzie. Według nowego podziału epok w dziejach Ziemi jest to część neogeny, ale zostańmy tutaj przy starym. W ciągu czwartorzędu mieliśmy cztery epoki lodowcowe - Günz, Mindel, Riss i Würm, biorąc pod uwagę doliny alpejskie. Między nimi mieliśmy interglacjały, podczas których klimat był dużo cieplejszy niż obecnie. Na przykład w interglacjale Riss-Würm na ziemiach polskich występowało wiele ciepłolubnych roślin, jakich próżno szukać w obecnych czasach. Okazuje się, że te epoki lodowcowe też były poprzedzielane na mniejsze okresy, potwierdzają to badania raf koralowych, otwornic z osadów morskich czy stalaktytów. No i czym to tłumaczyć? Można by znowu użyć argumentu z obecnością cywilizacji pozaziemskich oraz tym, co oni tutaj mieliby robić; orędownicy globalnego ocieplenia, gdyby byli konsekwentni, to z takim argumentem powinni zaraz wyskoczyć - to jedna wewnętrzna sprzeczność ich rozumowania. Wyjaśnienie jest tutaj zgoła inne. Chodzi o zmiany w precesji osi ziemskiej.

Zbliżamy się również do okresu stosunkowo najnowszego, a mianowicie holocenu. Wewnątrz niego wyróżniono następujące okresy, w których klimat był chłodniejszy (borealne), kiedy to formacje roślinne Europy zbliżone były do tajgi oraz atlantyckie, kiedy klimat Starego Kontynentu mógł być dużo cieplejszy niż obecnie. No i tak było. Jakieś 6000 lat przed naszą erą nastąpiło optimum holoceńskie, podczas którego Sahara była pokryta lasami i sawanną, żyło tam mnóstwo gatunków zwierząt związanych obecnie raczej z Afryką subsaharyjską, na terenie północno-zachodniej Afryki istniały gigantyczne jeziora. Podobnie rzecz się miała w Australii, tam istniało na przykład jezioro Mungo, zbiornik wodny bez porównania większy niż Erye. Również w pierwszych wiekach naszej ery klimat był cieplejszy niż jest obecny. Sahara wówczas służyła jako spichlerz Imperium Rzymskiego, a w Afryce Północnej kwitł handel. Później klimat się ochłodził, nastąpiła epoka rena. Przy okazji Hunowie zostali zmuszeni do migracji, co przyczyniło się następnie do upadku Imperium Romanum. Następnie znowu nastąpiło ocieplenie. Tak... za czasów Mieszka I klimat na ziemiach polskich był dużo cieplejszy niż obecny. Potwierdzają to chociażby znaleziska archeozoologiczne. Występowały wówczas na ziemiach polskich sęp płowy (Gyps fulvus), sęp kasztanowaty (Aegypius monachus), ścierwnik biały (Neophron percnopterus). Obecnie te trzy gatunki ptaków drapieżnych zamieszkują głównie Europę Południową oraz Bliski Wschód. W Tatrach gniazdował również jerzyk alpejski (Apus [=Tachymartpis] melba). Obecnie najbliższe stanowiska tego gatunku znajdują się we włoskim Tyrolu. Grenlandia była określana przez Wikingów mianem Vinland, co oznacza w dosłownym tłumaczeniu zielona ziemia. Od końca X wieku oni się tam osiedlali, a część wraz z Leifem Eriksonem dotarła najprawdopodobniej do Nowej Funlandii. Dawało się tam hodować owce. Tak około XIII w. klimat Europy zaczął się ochładzać. Zresztą widoczne jest to na ówczesnych freskach, mieszkańcy są pokazywani jako grubo odziani. Porty na Grenlandii zaczęły zamarzać. Do końca XIV w. Wikingowie zostali zmuszeni do opuszczenia tego lądu. Nastąpiła mała epoka lodowcowa. Zdarzało się wówczas, że Bałtyk na zimę zamarzał i na jego środku stawiano karczmy, a między jednym wybrzeżem, a drugim poruszano się za pomocą zaprzęgów. No i dochodzimy do końca. Jakoś tak na przełomie XVIII i XIX w. mała epoka lodowcowa się zakończyła. Od tego momentu ekologiści od global warming upatrują antropogenicznego globalnego ocieplenia.

Weźmy jeszcze pod uwagę kilka faktów. Przecież wulkany emitują znacznie więcej ditlenku węgla (pozwolę sobie użyć nazwy zalecanej przez IUPAC) niż cały przemysł stworzony przez człowieka. Sam Krakatau w 1884 roku wyemitował podczas wybuchu znacznie więcej tego gazu niż cała cywilizacja. To co uwalnia człowiek to jest mniej niż 1% światowej emisji.

Istnieje jeszcze jeden mocny argument za tym, że globalne ocieplenie nie jest wywoływane przez człowieka. Jak to się dzieje, że czapy lodowe na Marsie się cofają rocznie o kilka kilometrów? Wiele księżyców Jowisza i Saturna zwyczajnie się topi, powstają tam ciekłe oceany. Jak to wyjaśnić? Można to tłumaczyć zwiększeniem emisji promieniowania przez naszą centralną gwiazdę. Jeżeli istnieją zmiany odbywające się w cyklach kilkunastoletnich vide chociażby związane z plamami na Słońcu, to czy nie mogą istnieć inne odbywające się w dłuższych okresach czasu? Zwłaszcza, że my o procesach zachodzących wewnątrz gwiazd jeszcze stosunkowo niewiele wiemy. Od czasów pierwszych badań spektralnych widm dokonanych przez Frauhouffera czy teorii kontrakcji Helmholtza minęło jakieś 150 lat. Tak więc nie możemy wyrokować.

Adwokaci global warming twierdzą jeszcze, iż znacząco wzrośnie poziom mórz po roztopieniu się lodowców. Radziłbym wykonać im taki prosty eksperyment, a mianowcie wrzucić kostkę lodu, do szklanki z wodą w temperaturze pokojowej, sprawdzić poziom słupa wody przed jak i po, a następnie określić jak się zmieni.

Konkluzje

Nie można zaprzeczać, że globalnego ocieplenia nie ma. Są owszem zmiany klimatyczne, jakie wywołują zmiany w składzie flory i fauny, chociaż w tym wypadku nie do końca. Wiele gatunków, które epoki lodowcowe zepchęły do refugiów powraca teraz na obszary, które prawdopodobnie były dawniej przez nie zajmowane, jak chociażby sierpówka (Streptoptelia decaocto) czy dzięcioł syryjski (Dendrocopos syriacus). W każdym razie globalne ocieplenie nie jest wywołane w żadnym razie działalnością człowieka. Wszystko to, co nam mówią, to są kłamstwa nie mające potwierdzenia w rzeczywistości. Po prostu - mówiąc kolokwialnie - nie trzyma się to wszystko kupy. Najgorsze jest w tym wszystkim, że główni adwokaci antropogenicznego pochodzenia globalnego ocieplenia dostają szereg nagród. Al Gore otrzymał z rąk Amerykańskiej Akademii Filmowej Oscara; ot, taki casus pierwszy lepszy z brzegu.

Tak naprawdę celem tej całej awantury z globalnym ociepleniem jest nałożenie podatku węglowego, co będzie ułatwiało monopolizację rynku największym korporacjom. Przy okazji jest to stopniowe wprowadzanie międzynarodowego socjalizmu, czyli ustroju, jaki lewica (w tym ekologiści) sobie szczególnie upodobali. Obok nich ten system - jak widać - upodobały sobie najpotężniejsze korporacje.

Jak widać, wskazywanie na antropogeniczne pochodzenie globalnego ocieplenia nie ma nic wspólnego z troską o stan środowiska naturalnego. Śmiało można zatem mówić również o globalnym ocipieniu.

wtorek, 10 czerwca 2008

Poranne myśli lewaka

Wczoraj czytałem pewną dyskusję na shalomie24. Chociaż tam już nie pisuję, bo dwa razy zostałem wywalony za ultraprawicowe poglądy, to lubię sobie poczytać. Znany tam trockista o ksywie Maruti napisał, że płód znaczy dla niego tyle, co wołowina, że można nim handlować, wniosek taki, że nawet spożywać; towarzysz już się nie cofa nawet przed kanibalizmem. To zainspirowało mnie do napisania tekstu.

Jakie mogą być myśli takiego lewaka? Oczywiście, że wszystko to, co robi to dla zbudowania lepszego świata, żeby zapanowała wolność, równość, braterstwo, najlepiej od bieguna do bieguna. Kiedyś słyszałem, że część frakcji lewackich uważa, że rewolucja antyfrancuska się jeszcze nie skończyła i że jej koniec nastąpi dopiero wtedy, gdy w najmniejszej wiosce w Somalii zapanują nowe postępowe wartości.

Co on sobie może myśleć podczas porannego golenia, ale tak szczerze. No i wykonajmy tutaj taki eksperyment myślowy.

Lewak staje i się zaczyna golić. Potem uruchamia strumień myśli, no i czy będzie to tak:

Boże, jakim ja jestem podłym skurwysynem, popierając aborcję, eutanazję, eugenikę. Dobrze, że nie żądzę, bo zabrałbym dzieci rodziców, z upośledzonych zrobiłbym mydło i abażury do lamp oraz nawóz, część wysterylizowałbym, a resztę poddał indoktrynacji. Po prostu kraj spłynąłby krwią; wszyscy moi oponenci z tej prawicy wylądowaliby w zakładach dla obłąkanych. Kurwa... co ja robię, może rzeczywiście dobrze, że nie rządzimy, bo przyszliby jacyś faceci i wylądowałbym w dole z wapnem za to, że nie byłem odpowiednio mocno lewicowy.

Przy okazji płynie łezka, zacina się przy goleniu.

A państwowa edukacja, oświata, system opieki zdrowotnej, ubezpieczenie... jak mogę tak stać i wpieprzać ludziom kity. Tak samo o tym, że pedalstwo jest normalne... niech się dobry Bóg nade mną zlituje!

Lewaków rzadko takie akty skruchy dotykają. Musi się wydarzyć wojna albo ich rządy, to wtedy część widzi, że w to, co wierzyła, to jeden wielki stek bzdur. Pluje sobie potem w twarz, że była wstrętnymi totalniakami - de facto politycznymi dziwkami, jakie dały się zrobić mocno w balona.

W rzeczywistości jest tak:

Ja w żadnego Boga nie wierzę, to bzdury wymyślone przez pasterzy z Bliskiego Wschodu, ta cała Biblia to stek kłamstw, najlepiej byłoby palić to na stosach, podobnie jak inne nieprawomyślne książki... A kościoły wyburzyć, majątki kościelne znacjonalizować, wszystkich klechów to kamieniołomów zagonić. A aborcja, eutanazja, eugenika - jakież do dobrodziejstwo. Tylko będzie mniej downów, paralityków no i innych bezwartościowych odpadów. Co więcej, ludzi będzie mniej, łatwiej będzie można ich kontrolować i mówić im co mają robić. Co do dzieci? Heh, odebrać rodzicom, te downy i inne niedorobione, to zabić i przerobić na mydło, abażury i nawóz. Po co to ma żyć i obciążać system opieki zdrowotnej. Tak samo staruchów - przecież po cholerę nam oni z tymi wszystkimi dolegliwościami, niech robią z nimi to, co z downami. A prawica... dobrze będzie, jak ich wszystkich zabijemy, tak samo pozbędziemy się ze swoich szeregów utajonych prawicowców. Faszyzmu nie można tolerować w żadnej postaci; przecież to totalitaryzm! Wsadzimy ich do kamieniołomów razem z klechami, a część może przerobimy na mydło. Co do gospodarki; część sektorów przydałoby się znacjonalizować, a w ogóle... po jakiego chuja my tolerujemy ten krwiożerczy kapitalizm. Przecież to jak konserwatyzm totalitaryzm... o jeszcze rolnictwo skolektywizować. Co więcej, będziemy mogli lepiej chronić środowisko naturalne. A homoseksualiści. A przecież oni są normalni, w rzeczywistości to trzeba lać pałą tych skurwieli z NOP-u; a najlepiej to by ich razem z klechami i resztą prawicy zagonić do kamieniołomów.

To są myśli typowego lewaka. Przeciętnemu wyborcy takich lewicowych watah, które chcą niszczyć ludzi i ich okradać, należałoby postawić pytanie: czy wie kogo popiera i co popiera? że ludzie, na których głosuje, najchętniej widzieliby go w jakimś komsomole albo jako niewolnika, któremu będą mówić, co ma jeść, jak ma mówić i co. Oczywiście zaśmiałby się; nie zdaje sobie sprawę, że zachowuje się, jakby w głowie zamiast mózgu, miał lampy elektronowe jak w pierwszych komputerach elektronicznych.

Nawet taki krytyk systemów totalitarnych jak Orwell był kiedyś zdeklarowanym stalinistą. Musiał jednak zobaczyć okropieństwa wojny domowej w Hiszpanii, co sami republikanie wyprawiali. Tak więc lewactwo i jego sympatycy pewnie nie prędko się z niego wyleczą, bo skutki swoich poczynań zauważą dopiero, gdy ich samych dotkną.

No i wtedy się obudzą z ręką w nocniku.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

Jak lewactwo ogłupia społeczeństwo?

W poprzednim tekście trochę się rozpisałem na temat filozofii lewactwa i jej nowych wyrodków takich jak left-environmentalism czy racjonalizm-utylitaryzm a la Peter Singer. Nie ma co ukrywać, że lewicowość i totalitaryzm mają się do siebie jak części Re i Im w liczbach zespolonych. Ale coś oni muszą robić, aby społeczeństwo to wszystko kupiło i nie zauważyło, że jest nie tak. Ich cel jest taki, żebyśmy uwierzyli, iż ta klatka, w której nas zamykają, że to jest krynica wolności. Prawdę mówiąc, również 90% lewactwa nie wie, że to co popiera, to jest totalitaryzm. Gardłując z takimi Pandadą i Quasim można dojść do wniosku, że oni się uważają za obrońców wolności. To są według klasyfikacji Włodzimierza Iljicza pożyteczni idioci. 10% lewaków stanowią uświadomieni i ci doskonale wiedzą, po co pewne rzeczy są robione. Tutaj są dwie możliwości - albo to są cyniczni bandyci, złodzieje i oszuści chcący się zwyczajnie nachapać, albo planiści związani z lożami masońskimi. Dochodzimy do tego, że uświadomiona grupa lewactwa, jakiej zamarzyło się być nową szlachtą, dąży do ogłupiania społeczeństwa. Jak zatem oni tego dokonują?

Państwowe szkolnictwo zwykliśmy uważać za dobrodziejstwo. Już nie będę opisywać iluzoryczności tego, że jest bezpłatne, bo pieniądze na drzewach nie rosną przecież. Chodzi tutaj o co innego. Otóż, jeżeli szkoła jest przymusowa, to muszą zostać wysłane do niej wszystkie dzieci w danej grupie wiekowej. Na tym to się nie kończy. Układany jest program nauczania dla wszystkich. Może on zostać tak ułożony, aby móc kształtować przyszłe pokolenia, co więcej ideologizować je, wmawiać im fałszywe informacje odnośnie globalnego ocieplenia, normalności homoseksualizmu, początków komunizmu w Polsce, prawicowości nazizmu, wyższości socjalizmu nad kapitalizmem et cetera. W ten sposób hodowani są lewicowi pożyteczni idioci. Wszystko to w przyszłych celach poparcia dla odpowiednich rozwiązań społecznych i gospodarczych. Inne rzeczy związane ze szkolnictwem, to centralne egzaminy. To powoduje, że uczeń ma spełniać pewne warunki, zupełnie jak samochód zjeżdżający z taśmy produkcyjnej. Nie może umieć ani mniej, ani więcej niż przewidują pewne ustalenia, tylko idealnie tyle, co sobie pewni urzędnicy ustalili. Czemu to służy? A mianowicie dalszemu ogłupianiu społeczeństwa. W przypadku państwowej centralnie sterowanej szkółki mamy jeszcze następny paradoks uważany też powszechnie za dobrodziejstwo. Chodzi tutaj o to, że szkoły są koedukacyjne. Większość ludzi nie widzi w tym nic złego. A przecież, czy kiedyś, jak były dysedukacyjne, to czy ludzie mieli jakieś straszne problemy sercowe? Ba, tego wszystkiego było mniej niż obecnie. Szkoły koedukacyjne nie są żadnym dobrodziejstwem. Powodują stałe obniżanie się poziomu nauczania, osiągane są w nich gorsze wyniki niż gdyby się to działo w dysedukacyjnych placówkach oświatowych.

Reasumując, państwowe szkolnictwo jest narzędziem inżynierii społecznej. Jest ono tak sterowane, abyśmy kupili odpowiednie rozwiązania. Rozwiązania preferowane przez lewactwo prowadzą do obniżania poprzeczki jak chociażby występowanie szkół koedukacyjnych.

Jak jeszcze lewactwo może ogłupiać społeczeństwo? Mamy przecież do czynienia z pewną cenzurą. Przepraszam bardzo, a gdzie można dostać Zmierzch Zachodu niemieckiego historiozofa Oswalda Spenglera? Gdzie można przeczytać pisma Richarda Nikolausa grafa von Coudenhouve-Kalergi odnośnie powstania Unii Europejskiej, a w dalszej kolejności państwa obejmującego całą Eurazję (i komu to będzie służyć)? Czy można kupić sobie Mein Kampf? Niestety, lewactwo zabrania pewne rzeczy czytać. Ludzie mogliby przejrzeć na oczy i zdać sobie sprawę z istnienia klatki, w jakiej się znajdują. Zobaczyliby, że wciska im się popelinę, no i ktoś mógłby pojechać na furze z gnojem jak Jagienka w Chłopach. A tego lewactwo nie chce. Oni dążą, żeby za wszelką cenę trzymać się przy korycie. Lewactwo chce, aby ludzie pokochali swój stan, że są niewolnikami w nowym socjalistycznym świecie! I na tym się ich wszelkie wysiłki skupiają.

Na tym jednak techniki ogłupiania społeczeństwa się nie kończą. Czy nie wydaje się drogim Czytelnikom paradoksalne, że w krajach zachodniej Europy walczy się z tytoniem i nikotyną, a legalizuje się narkotyki? Co więcej, niektóre kraje, jak na przykład Finlandia, zapowiedziały, że do 2020 roku tytoń zostanie skryminalizowany. Czy to czymś na kilometr nie śmierdzi? Ależ oczywiście. W zachodniej Europie mamy przecież państwowy system opieki zdrowotnej, zasiłki... socjalizm pełną gębą. Jak więc się skończy legalizacja narkotyków, dojdzie rzecz jasna do wzrostu narkomanii. Oczywiście skoczą wszystkie obciążenia fiskalne, ale z punktu lewactwa bilans będzie korzystny, bo jakiś całkiem spory procent populacji będzie miał zaburzenia postrzegania rzeczywistości wywołane zażywaniem narkotyków. W efekcie jeszcze łatwiej będzie można przeforsować wiele zmian. Założę się, że z tytoniem nikt by nie walczył, jeżeli wywoływałby halucynacje, a przy częstym zażywaniu flash-backi. Główni planiści w partiach lewicowych jednak wiedzą, co robią. Legalizacja narkotyków w stanie socjalizmu to nic innego jak odurnianie ludzi drogą za pośrednictwem odpowiednich specyfików. W efekcie można się dalej posunąć z inżynierią społeczną, bo ludzie umiejętnie ogłupiani się na wszystko będą godzić.

Co dalej? Część eugeników cynicznie zauważała, że system selekcji ludności nie doprowadzi do udoskonalenia pojedynczych jednostek, ale jeszcze do ich większego odurnienia. Czy oni nie mieli czasem racji? Lewacy już popierają aborcję i eutanazję, do eugenicznych zapędów przyznają się na razie nieliczni. Możliwość dzieciobójstwa czy zamordowania gderliwego tetryka, to na razie jest tylko początek. To zapowiedź inżynierii społecznej, przy której to co wyprawiali faszyści w Niemczech czy socjaldemokraci w Szwecji do 1975 roku, to bajeczki dla grzecznych dzieci. W ten sposób oni doprowadzą do jeszcze większego ogłupienia ludzi. Marzenia lewactwa sięgają jednak znacznie dalej, żeby przejąć w ogóle kontrolę nad rozrodczością człowieka, a po pewnym czasie stworzyć uniwersalnego palanta, którym będzie można kierować jak się lewackim poganiaczom niewolników zechce.

Mamy tutaj stopniową gradację, zupełnie jak przy grze w domino. Najpierw odpowiednie kształtowanie za pośrednictwem szkolnictwa, czyli de facto nacjonalizacja umysłu. Potem dochodzą jeszcze inne metody. A wszystko się może skończyć na tym, że lewacy nas będą kształtować tak, jak ich chore umysły sobie zamarzą. Otępiała masa zaakceptuje wszystko... niestety.

I czy my na to wszystko pozwolimy?

sobota, 7 czerwca 2008

Filozofia nowego totalitaryzmu i możliwość jego nadejścia

Wiek dwudziesty był stuleciem totalitaryzmów - komunizmu i nazizmu. Nie ma co również ukrywać również ich lewicowego pochodzenia. W przypadku tego drugiego często przynależność do lewactwa jest zaprzeczana, jest to jednak całkowicie bezpodstawne. Lewica się skompromitowała i wręcz dziwota człowieka bierze, dlaczego jeszcze wyznawcy tych ideologii kręcą się po świecie. Powiedzmy sobie szczerze i otwarcie; kwintesencją tego wszystkiego jest totalitaryzm. Oczywiście, lewactwo będzie się przed tego typu zarzutami bronić twierdząc, jakoby konserwatystom było bliżej do totalniactwa niźli im, bo rzekomo mówią, jak seks ludzie mają uprawiać. A przepraszam bardzo, czy ja takiemu Quasiemu mówię czy ma na stojąco, w kucki, czy na muszli klozetowej? Poza tym zażywanie tabletek hormonalnych, zresztą zwiększających ryzyko nowotworów jajnika, nijak ma się do samej czynności polegającej na wprowadzeniu penisa do pochwy przy równoczesnej ejakulacji. Wychodzi na to, że Quasi-biolog nie wie, co to jest seks i że z takim brakiem w wiedzy (na moje oko również praktycznej) został wypuszczony ze studiów. No i jeszcze: tacy to są przyjaciele wolności, że trzeba mieć włączone światła cały rok w samochodzie, broni nie można mieć, jeść nie wolno pewnych rzeczy, tak samo leczyć się pijawkami, a nawet sposoby przechowywania zwierzęcych odchodów w gospodarstwach rolnych są uregulowane (sic!). No i zabierają 80% kasy via podatki, co potem idzie na nie wiadomo co. Wychodzi na to, że już żyjemy w takim świecie jak w Brazil Terry'ego Gilliama, przebiurokratyzowanym, gdzie władzunia musi wiedzieć o tym, co my ze swoją własnością raczymy czynić. Jednak to w czym my żyjemy, co pokazał dwudziesty wiek, to jest jeszcze nic.

Tak więc i filozofia lewactwa będzie wyrażać zamordyzm. Marksizm nakazał odgłowić społeczeństwo poprzez wyrżnięcie elit, aby zapanowała dyktatura proletariatu i w efekcie budowa Państwa Bożego na ziemskim padole. Faszyzm stawiał również na niziny społeczne, a przy okazji zakładał rozprawienie się ze wszystkimi obcymi. Wcielone to zostało w życie w ZSRR i Niemczech. Jednak - jak już wyżej nie napisałem - filozofia lewactwa nie padła, mimo że przyczyniła się do kilkuset milionów ofiar na całym świecie. Ba, zaczyna się stawać dominująca w tej części świata, w której my żyjemy. Rości sobie monopol do tego, próbując cenzurować wszystko, co się z nią nie zgadza. Lewactwo uważa, że może poprawiać historię, socjologię, psychologię, nauki o Ziemi, a nawet biologię, zoologię vide chociażby gadki o homoseksualizmie w świecie zwierząt. Wszędzie gdzie mogą, lewacy muszą położyć swoje brudne łapska. Skoro nawet naukę poprawiają na swoją modłę, to filozofia lewicowa stanowi zamordyzm ewidentny.

Ostatnio dyskutuje się o jej nowym wykwicie popularyzowanym przez niejakiego Petera Singera. Jest to racjonalizm-utylitaryzm po reductio ad absurdum. Jakie jest clou tej całej filozofii? Otóż, zakłada, że bytami osobowymi jest wszystko, co jest zdolne do odczuwania cierpienia. Odrzuca zatem dotychczasową ontologię traktującą jako osobę osobnika gatunku ludzkiego. Według Singera może być nią trzoda chlewna, szympans, delfin oraz człowiek (pod warunkiem, że nie jest zygotą, zarodkiem, płodem, starcem lub upośledzonym fizycznie albo psychicznie). Ów filozof usprawiedliwia zatem aborcję, eutanazję i eugenikę i je gorąco popiera. No i czym ten racjonalizm-utylitaryzm jest w tym wydaniu? To nowa filozofia zamordyzmu, podobnie jak nazizm czy komunizm! W tym wypadku podlana jest jeszcze innym sosem - ekologistycznym (prawa zwierząt). Dlaczego ta filozofia to jest coś takiego jak dotychczasowe wykwity lewackiej myśli totalitarnej?

Obecnie lewactwo gardłuje o wolności brzucha. No i co z tego wynika? A mianowicie uznanie, że człowiek w pewnej fazie rozwoju nie jest człowiekiem. Lewactwo jeszcze argumentuje często, że na aborcję decydują się ludzie biedni, którzy inaczej by wylądowali na ulicy, ponieważ nie byliby w stanie wyżywić zbyt dużej rodziny. Zakłada przy tym, że są tak głupi, że nie potrafią podjąć decyzji o stosunku. Jaki jest następny wniosek, a oczywiście sterylizacja. Władza teoretycznie może zechcieć sterylizować ze względów społecznych. A co potem? Lewactwo może dojść, że może lepiej w ogóle wyeliminować część ludności, na co się decydowali niejednokrotnie wcześniej w historii. Tak więc legalizując aborcję, teoretycznie można się godzić na przemysłową wręcz eliminację pewnych grup w społeczeństwie. Dochodzi tutaj jeszcze eutanazja oraz jej zastosowanie w przypadku starców oraz niedorozwiniętych. Żadna inżynieria społeczna nie może się bez niej obejść - była stosowana w nazistowskich Niemczech, obecnie dokonuje się jej w Chinach, potajemnie również wykonywały ją służby społeczne w USA po 1907 roku, gdy przeszło w kilkunastu stanach prawo pozwalające dokonać sterylizacji. Wygląda na to, że wszystko się stoczy w tym kierunku. Legalizacja aborcji stanowi tylko początek.

System, o którym mówi ultralewacki parafaszystowski Singer nazywa się racjonalizm-utylitaryzm. Przyjrzyjmy się drugiemu członowi tej nazwy. Utylitaryzm został stworzony przez Johna Stuarta Milla. Ten system etyczny zakłada, że dobre są te uczynki, które przynoszą maksymalizację szczęścia jak największej grupie ludzi. Jaka to jest więc filozofia? Nie trudno się domyśleć, że jest ona z gruntu kolektywna. Ten system ma gdzieś jednostkę. Można wręcz zarzucić w tym momencie Majakowskim: Jednostka niczym, jednostka bzdurą(...), choćby największą była figurą. Jeżeli utylitaryzm traktuje ludzi jako jedną bezpostaciową masę oznacza w zasadzie rozumowanie w kategoriach maszyny społecznej. Wobec tego część ludzi można po prostu wyrzucić na zasadzie usuwania zepsutych części. Takie rozumowanie nie jest obce współczesnym socjalistom i nie zdziwiłbym się, gdyby w przeciągu kilkudziesięciu lat nie powstał jakiś nowy Oświęcim albo archipelag GuŁAG, w którym eliminowane byłyby elementy politycznie niepoprawne. Całe społeczeństwo byłoby oczywiście skutecznie otępiane tak, aby żyło w poczuciu szczęścia. Nie zdziwiłbym się, gdyby władza się zniżyła do takich tryków jak dodawanie rtęci do szczepionek, w wyniku czego następowałaby częściowa chemiczna lobotomia. Takie rozwiązanie popierał fanatyczny socjalista Bertrand Russel. Ciekawe również jest działanie lewactwa, jak to jest, że tytoń jest wycofywany tak, że w końcu nastąpi jego delegalizacja, a legalizuje się narkotyki. Przy państwowej służbie zdrowia i takowym ubezpieczeniu. Służy to niczemu innemu jak ogłupianiu społeczeństwa, hodowaniu tępej masy, które będzie bezwzględnie lewactwu posłuszna. I wszystko celem maksymalizacji szczęścia grupy. Władza w końcu zdecyduje się odebrać ludziom dzieci, żeby mogła dokonywać ich selekcji, wydajniej odurniać tak, aby stworzyć wiernych sługusów nowej socjalistycznej władzy.

Inna sprawa to environmentalizm i cały ruch trockistowskiej bandy o nazwie zieloni. Zakłada on potrzebę ochrony środowiska, ale zastanówmy się, co to oznacza, jeżeli widzimy ewidentne manipulacje jak globalne ocipienie. Oczywiście wszystko wyjdzie nad wyrost. Będzie trzeba kontrolować przyrost ludzkiej populacji. Wprowadzone zostanie prawo o jednym dziecku na rodzinę na wzór chiński. Zresztą już w USA, Wielkiej Brytanii czy w Europie kontynentalnej takie akcje próbowano przepchnąć, na całe szczęście to nie wyszło. Powinniśmy się jednak spodziewać, że to przejdzie. Aborcja, eutanazja, eugenika już mają poparcie lewicy. Oczywiście - jak pisałem w akapicie wyżej, sterylizacja będzie narzędziem inżynierii społecznej. Może się pojawić przymus aborcyjny oraz eutanazyjny. Wszystkie trzy będą popierane również jako ograniczenia przyrostu naturalnego i wynikającej zeń degradacji środowiska naturalnego. Environmentalizm będzie również pretekstem do coraz większej ingerencji w działalność przedsiębiorstw poprzez szereg kontroli i zwiększanie obciążeń fiskalnych. Efektem tego może być nawet częściowa nacjonalizacja przemysłu. W przypadku rolnictwa może się skończyć na kolektywizacji. Nam powiedzą, że to wszystko w trosce o środowisko naturalne. Tak naprawdę będą chcieli mieć nad nami jeszcze większą kontrolę. Obok nacjonalizacji i kolektywizacji prawdopodobnie dojdą jeszcze przymusowe przesiedlenia - te również w wiadomym celu stałego dozoru. Będzie to niby przywracanie dzikości danych terenów, a tak naprawdę będzie trzeba zniszczyć lokalne wspólnoty i je skoszarować w obrębie struktur wytworzonych przez państwo takich jak kołchozy czy korporacje pracownicze.

Reasumując, w przypadku fuzji filozofii racjonalistyczno-utylitarianistycznej i environmentalizmu gwarantuje powstanie nowego totalitaryzmu. Opisywany wyżej scenariusz wcielania tych systemów filozoficznych w życie spełnia wszystkie warunki tego systemu - maksymalna ingerencja w życie jednostki oraz w procesy gospodarcze.

Może się to wydawać, że to jest co najwyżej scenariusz science fiction typu Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Jednak tak nie jest. A przyjrzyjmy się zachodniej Europie, co tam się zaczyna dziać. Przecież w Holandii upośledzone dzieci morduje się bezpośrednio po urodzeniu, o ile wcześniej nie zostały wyabortowane. Tak samo dokonuje się eutanazji starców i osób niedorozwiniętych fizycznie lub psychicznie - stanowi ona około 20% wszystkich zgonów. Inne kraje zachodniej Europy zbliżają się do tej awangardy postępu. Powiedzmy sobie szczerze. Jeżeli chodzi o gospodarkę znajdujemy się w etapie porównywalnym do NEP. Eurokomuna jeszcze toleruje elementy kapitalizmu, ale to może się niedługo skończyć tak, jak w ZSRR. W przypadku UE już mamy do czynienia z elementami gospodarki centralnie sterowanej. Bo czym innym jest strategia lizbońska? A to wszystko to jest tylko początek.

Powiedzmy sobie szczerze. Jak na Salonie24 miałem okazję rozmawiać z lewakami, to oni nie zdają sobie sprawy, że te ich idee to jest na dłuższą metę totalitaryzm. Co więcej, idea totalnej ingerencji w życie człowieka wydaje im się związana właśnie z prawicowością. W klasyfikacji Włodzimierza Iljicza Lenina byliby to zatem pożyteczni idioci. Są bowiem jeszcze lewacy uświadomieni, którzy bardzo dobrze wiedzą, co robią. W ten sposób staną się bowiem nową arystokracją i tak ciągną za sznurki, aby tak było. Im na tym totalitaryzmie po prostu zależy! Oni o tym po prostu marzą...

A najgorsze jest w tym wszystkim, że to my skutków tych wszystkich rojeń dożyjemy...