czwartek, 28 sierpnia 2008

Zdelegalizować masonerię!

W zeszłym roku na teren Polski powróciła żydowska, nacyjna loża masońska B'nai-B'rith. Utworzyła sobie tutaj filię o nazwie Polin. O dziwo, dostała nawet list od prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mało które stowarzyszenie doczekało się takiej nobilitacji. A jakie są cele tej żydomasońskiej loży. Domagają się oni zamknięcia Radia Maryja oraz zakazu wydawania szeregu periodyków między innymi Najwyższego Czasu, które uznali za antysemickie. Do tego dochodzi jeszcze wypłata gigantycznego odszkodowania rzędu 65 miliardów dolarów, zwrot majątków żydowskich et consortes.

Sprowadziliśmy na siebie tą mafię, którą wraz z resztą masonerii wyrzucono z Polski w 1938 roku na mocy dekretu prezydenta Mościckiego. Rzecz jasna, dobrze na tym nie wyjdziemy. Sanacja przed wojną doskonale wiedziała, co robi, pozbywającej się tej organizacji o zasięgu światowym. W okresie komuny ona jednak tutaj wróciła i zaczęła zapuszczać korzenie. Obecnie mamy siedem loż masońskich i nikt nie przejmuje się tym, co się tam dzieje, poza garstką ultrakonserwatystów (takich jak moja osoba) czy nacjonalistów. Tylko te dwie grupy zwracają uwagę na zagrożenia związane z tolerowaniem wolnomularstwa u siebie. A zatem, czy najlepiej nie byłoby po prostu zdelegalizować masonerii?

Niezrozumiałe jest zupełnie, jak można tolerować międzynarodową mafię, która jasno określa swoje cele. A to między innymi budowa globalnego państwa o ustroju zapewne socjalistycznym. Można traktować takich ludzi jak nieszkodliwych marzycieli lub skrajnych futurystów, puszczać im wszystko płazem. W ten sposób jednak nigdzie nie zajdziemy. Przecież oni są gotowi działać przeciwko Polsce, dążąc do jej zagłady lub wchłonięcia przez większe państwa. Interes narodowy to dla nich pustosłowie. Liczy się dla nich tylko ich własne siedzenie... no i budowa socjalizmu w skali globalnej. Nie łudźmy się. To, co znamy pod nazwą Unia Europejska, jest projektem typowo masońskim. Oni już o tym marzą od dwóch stuleci, aby w tej części świata znajdowało się jedno państwo, a to jako test dla zrobienia czegoś porównywalnego w skali globalnej. Przecież masoneria może być związana z obcymi wywiadami, mamy zatem możliwość kolaboracji. Tak więc organizacja ta chce pozbawić nas niezależności, niepodległości, tak więc nie ma prawa działać na terenie państwa. To już powinien być wystarczający powód do delegalizacji.

Druga rzecz to związki masonerii z lewactwem wszelkiej maści - ekologistami, feministkami, lobby homoseksualnym (niedługo pewnie jeszcze pedofilskim), aborcjonistami, zwolennikami społeczeństwa otwartego i temu podobnym wynaturzeniom. To są zazwyczaj mózgi lewicowej zarazy. Tak jest od XVIII w., kiedy to wywołali oni Rewolucję (Anty)Francuską. Dzisiaj to już wiadomo, że to dzieło wolnomularzy. A teraz przeprowadźmy proste indukcyjne rozumowanie. Jeżeli wtedy tyle mogli, to jakie są teraz ich możliwości? Zakładanie, że oni nagle się schowali i znikli gdzieś w czeluściach historii jest zatem błędne. Zapewne mają nadal znaczny wpływ na politykę lewicowych partii i stowarzyszeń, gdzie funkcjonują jako uświadomieni (według leninowskiej systematyki lewaków). Co więc się dzieje, jak zostaną oni zmiażdżeni? Po prostu lewactwo zacznie zachowywać się jak kura, która uległa dekapitacji. Minie krótki czas, a ten cały lewicowy aktyw posypie się pod swoim własnym ciężarem.

Trzecia sprawa to trzeba się przyjrzeć historii. Masoneria obalała monarchie, wywoływała rewolucje, więc tolerowanie takiej organizacji na terenie państwa jest przyzwoleniem na tego typu harce. Co więcej, masoneria zlecała morderstwa swoich przeciwników. Głośny był przypadek niejakiego Morgana, który w 1834 roku w USA wystąpił z loży masońskiej. Napisał następnie książkę ujawniającą zbrodniczy charakter tej organizacji. Potem został zamordowany, a cały nakład zniszczony. No i jak można taką wręcz mafijną organizację tolerować? Przecież obchodzenie się z masonami jak jajkiem to w takim wypadku wręcz skrajna głupota.

Co w takim razie należy zrobić? Majątek masonerii jako organizacji powinien zostać przejęty przez Skarb Państwa, a następnie zlicytowany. Przywódców oraz zajmujących wyższe stanowiska w nich wtrąć powinno się do więzień. Przy okazji również ich majątek winien ulec kasacji i zostać zlicytowany. Szeregowych członków należy obłożyć dożywotnimi karami finansowymi, płaconymi co rok - na przykład 10 000 zł rocznie, z których można by finansować przedsięwzięcia publiczne. Jeżeli mason nie mógłby tyle zapłacić, to do więzienia.

Żadna władza nie zainteresowała się uprzątnięciem tego szkodliwego raka, który jest śmiertelnym wrogiem zarówno państwa polskiego jak i jego mieszkańców. Ciekawe, kiedy zarządcy Priwislanskiego Kraju obudzą się z ręką w nocniku...

...o ile w ogóle tak się stanie.

środa, 27 sierpnia 2008

Mit wielkich korporacji

Stara lewica miała swoich wrogów w postaci kleru, arystokracji i burżuazji. Przeciwko tym warstwom społeczeństwa wytaczane były wszelkie jej działa i to praktycznie od zarania. Wrogami lewicy była religia, posiadacze ziemscy oraz fabrykanci. Z czasem oczywiście się to zmieniało - na początku to był tylko kler i arystokracja, potem gdy z demoliberalnej magmy wyłonił się socjalizm do tego grona dołączyli przemysłowcy. Lewica na wiele sposobów próbowała temu przeciwdziałać. A to było burzenie kościołów i tworzenie muzeów ateizmu, a to nacjonalizacja majątków ziemskich i środków produkcji. Tak to czyniła stara lewica ze swoimi, jak sama podawała, śmiertelnymi wrogami.

Teraz czasy się zmieniły. Oczywiście, lewactwo z uporem maniaka dalej zwalcza religię. Zeitgeist jednak robi swoje. Arystokracja i burżuazja zostały zastąpione obecnie przez wielkie korporacje; czy wynika to z tropizmu lewactwa do cudzych pieniędzy? Obok przeróżnych form kultów (może z wyjątkiem judaizmu) teraz to jest wróg numer jeden. Kiedyś stwierdziłem, że lewactwo bez szczucia jednych ludzi na drugich nie może istnieć. Tak samo jest i w rzeczonym wypadku. W zlewaczałym Hollywood w wielu filmach pozytywny bohater walczy właśnie z nimi. Te wielkie korporacje mają łamać prawa pracownicze, inwigilować i na wszelkie sposoby podglądać ludzi. Współczesna lewica opowiada o nich takie rzeczy, uderzając w różne teorie spiskowe. Najbardziej skrajni lewacy uznaliby, że pewnie jestem sponsorowany przez jakąś korporację, która ma dawać mi pieniądze w celu obrony neoliberalnego modelu gospodarki. Ażeby było jeszcze ciekawiej, dodam, iż niejednokrotnie ci ludzi na samo wspomnienie o masonerii reagują szyderczym śmiechem.

Zaznaczyłem wyżej, że oni walczą z tymi korporacjami. A jak to robią? Wprowadzają płace minimalne, przepisy antymonopolowe, progresję podatkową, wiele koncesji oraz wiele innych regulacji, aby uchronić małych przed zdeptaniem przez dużych. A jaki jest tego wszystkiego skutek? Przypomina to raczej gaszenie ognia benzyną. Lewicowe podejście do gospodarki pomaga tak naprawdę wielkim korporacjom. A z jakich powodów?

Socjaliści wprowadzają szereg regulacji. W wyniku tego już samo założenie nowej firmy jest ciężkie. Korzystają na tym wielkie korporacje, które nie mają wówczas żadnej konkurencji. Co więcej, one lobbują za tym, żeby było więcej przepisów, odpowiednia ilość biurokracji. To wszystko po to, aby uprzykrzyć małym i średnim przedsiębiorcom życie. Inna rzecz to koncesje. Przecież na przykład, gdyby każdy mógł robić sobie papierosy w domu i sprzedawać je, to obecni giganci typu Phillipa Morrisa nie mieliby takiej pozycji. Zostaliby zmuszeni do jej obrony.

Współczesna lewica twardo broni progresji podatkowej. A do czego ona prowadzi? Klasa średnia jest dojona i musi płacić wysokie stawki, a najbogatsi czynią to w rajach podatkowych typu Liechtenstein, Bahamy czy Bermudy. Progresywny podatek dochodowy zatem ogranicza tylko rozwój przedsiębiorczości, ergo sprzyja wielkim korporacjom.

Inna regulacja to płaca minimalna. Socjaliści uważają, że ma ona zapobiegać wyzyskiwaniu pracowników przez nieuczciwych pracodawców. Tak jest, ale tylko na papierze. W takim razie, dlaczego w USA sieć supermarketów Wallmart domaga się podniesienia płacy minimalnej? Jak to w końcu w ogóle jest?! Stare powiedzenie mówi, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to o pieniądze. Tak samo jest w tym wypadku. Wallmart i jemu podobni chcą po prostu pozbyć się konkurencji. Oni i tak płacą więcej niż minimum, tak samo jak wszystkie wielkie korporacje. Domagają się podniesienia płacy minimalnej z jednej prostej przyczyny. Po prostu mali i średni przedsiębiorcy nie będą w stanie tyle ludziom zapłacić, najpewniej nie zatrudnią większej ilości pracowników, więc w dłuższej skali czasu przegrają.

Lewica obecnie twardo broni przepisów antymonopolowych. Czyni przy tym błędne założenie, że wolny rynek prowadzi w końcu do powstawania monopoli. A tak nie jest. Monopole czy oligopole powstają, gdy mamy interwencjonizm czy protekcjonizm, właśnie w postaci płacy minimalnej, progresji podatkowej czy też koncesji. Gdyby tych elementów nie było, wielkie korporacje zmuszone byłyby do bezustannej obrony swojej pozycji na ręku. Ich miejsce mógłby zająć ktoś zupełnie inny. Ale niestety, mamy te wszystkie interwencje, no i socjalistyczna spirala się nakręca. Mamy urzędy antymonopolowe, odpowiednie przepisy. To jest jednak dalej wspomniane przeze mnie gaszenie ognia benzyną. Przepisy antymonopolowe używane są do rozgrywek pomiędzy różnymi grupami kapitałowymi, które w ten sposób pozbywają się konkurencji. To, co miało prowadzić do tego, aby monopole się nie tworzyły, tylko je umacnia. Historycznie rzecz biorąc, w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego stulecia w USA działała Antymonopoly Party, która domagała się wprowadzenia przepisów antymonopolowych. Związana była, rzecz jasna, z wielkim kapitałem.

Wypada również wspomnieć o wyjątkowej hipokryzji lewactwa. Otóż oni uczynili sobie wrogów z wielkich korporacji, a co się dzieje? W wielu krajach te koncerny dostają jeszcze dotacje. Dzieje się tak na przykład w Europie Zachodniej. No i jak mają wtedy nie powstawać monopole wielkich korporacji, na które socjaliści i populiści są tak uczuleni?

Lewica jeszcze niejednokrotnie jest finansowana przez wielkie korporacje. Hitlera przecież sponsorował Krupp. Obecnie zieloni dostają pieniądze od wydobywczych i energetycznych korporacji, ażeby hamować rozwój energetyki atomowej. Widać tutaj pewien pragmatyzm koncernów; popierają oni takie formacje, które zapewnią im monopol mimo wszystko.

Tak się psioczy na te wielkie korporacje. W rzeczywistości ich śmiertelnym wrogiem jest wolny rynek. One tego nie chcą, życzą sobie, aby co jakiś czas wprowadzano nowe regulacje. Populiści i socjaliści - może nie zdają sobie z tego sprawy - ale są największymi sprzymierzeńcami wielkich, międzynarodowych korporacji.

sobota, 23 sierpnia 2008

Broń biała i palna... czyli o czym śnią się koszmary lewicy?

Wiele osób nieobeznanych za bardzo z myślą konserwatywną uważa, że to jest swoisty totalitaryzm, który stosuje system dziwnych nakazów i zakazów. Zazwyczaj tacy ludzie mają poglądy lewicowe, a konserwatyzm kojarzy im się właśnie z czymś takim. Raz zdarzyło mi się usłyszeć, że jestem skrajnym deterministą i darwinistą społecznym; oczywiście, obelgi ze strony ludzi czytających Wybiórczą z wypiekami na twarzy to niejednokrotnie największa pochwała, jaką można sobie wyobrazić. Niestety, ci lewicowcy nie mają pewnie nawet krztyny honoru - czego można się po czerwonych spodziewać - i nie boją się spojrzeć sobie w lustro każdego ranka. A dlaczego? Mówią oni jacy to konserwatyści są totalitarni, że nie chcą aborcji, eutanazji, homozwiązków, kazirodztwa, pornografii... długo wymieniać by przejawy obyczajowej zgnilizny. Natomiast na myśl o jednym dostają gęsięj skórki.

Broń. Wszelkiego typu. Nie ważne, czy to będzie buzdygan, halabarda czy też pepesza albo kałasznikow.

Powszechnym postulatem lewactwa jest zakaz posiadania broni jakiejkolwiek, nie ważne, czy to sieczna, obuchowa, kłująca - w przypadku białej, czy powtarzalna, samopowtarzalna czy maszynowa - odnośnie palnej. Czy to liberał demokratyczny czy socjaldemokrata nie życzy sobie, aby ludność cywilna pewnego typu specjały posiadała. Co więcej, stalinizm karał za to - ich zdaniem ogromne wykroczenie - śmiercią. Ogólnie, zdaniem lewicy broń w rękach cywili jest niebezpieczna, a zatem powinni posiadać ją jedynie funkcjonariusze aparatu represji w postaci armii i policji.

Przy tej okazji lewica, co jest u niej normalne, plącze się. Po pierwsze, co jest ich zdaniem bronią. Może według jakiegoś lewicowego mądrali mam zacząć jeść palcami, ponieważ nóż i widelec mogą zostaż użyte jako broń. Również należałoby zrezygnować z krzeseł, ponieważ nimi można porządnie kogoś zdzielić po głowie. Co dalej idzie? Nie należałoby sprzedawać kijów do golfa oraz baseballa, ponieważ można komuś tym wtłuc. Również zabronione być powinno posiadanie siekier i pił mechanicznych, gdyż wykorzystując te narzędzia można kogoś zabić. A dokonując reductio ad absurdum ludziom należy poobcinać pięści i powybijać zęby. A dlaczego? Pięścią można komuś wtłuc, podrapać kogoś paznokciami, a zęby - to wiadomo - żeby kogoś ugryźć albo jakąś część ciała mu odgryźć. Poza tym prosty samopał na paliwo płynne strzelający kulkami z łożyska można zbudować, mając odpowiedni zasób wiedzy z chemii i fizyki.

Przy okazji lewica, jak zwykle, stawia wyżej przestępców niż ich potencjalne ofiary oraz ma głęboko w poważaniu własność prywatną. Przecież jeżeli nie mogę bronić swojego domu przed bandą złodziei, to kto według takiego prawa stoi wyżej, moja osoba czy ci, którzy przyszli mnie okraść. Poza tym nie można z terenu swojej posiadłości przepędzić jakiejś żulii, która się może zwalić w każdym momencie. Przecież prawo jej nie zabroni włazić na teren czyjejś posiadłości i robić tam burdę.

Mamy również następny argument, że przestępczość wzrasta, gdy można sobie kupić broń od tak. Powiedzmy szczerze, jeżeli nie ma odpowiednio restrykcyjnych przepisów za na przykład recydywę napadu z bronią, to tak będzie się działo. Ale jeżeli tego typu recydywiści karani będą dożywotnim pozbawieniem wolności albo karą główną, to nie będzie problemu. Przecież jeżeli prawo jest z jednej strony jasne, a z drugiej restrykcyjne, to przestępczość spada. Dochodzi tutaj jeszcze jedno. Ile mniej trzeba wydawać na patrole policji czy montowanie kamer na ulicach, jeżeli zakres obrony koniecznej będzie odpowiednio rozszerzony. Przyszłaby kryska na matyska również w przypadku zbieraczy złomu, ponieważ nie mogliby zabierać wszystkiego, co im wpadnie w ręce.

Dochodzą również inne kwestie z tym związane. Od jakiego wieku można nabywać broń - nieważne czy białą, czy palną? Graniczny wiek to winno być 21 lat, tak jak w tym momencie. Druga rzecz, to jaką broń można by nabyć w sklepie. U nas można sobie kupić, co najwyżej strzelbę czy pistolet. Nie widziałbym natomiast problemu, żeby nabyć karabin automatyczny lub pistolet maszynowy. Pojawia się następny problem, czy rejestrować wszystkich posiadaczy broni palnej. Moim zdaniem nie jest to konieczne. Powinno się czynić to tylko w przypadku kupna broni wielkokalibrowej o wielkiej sile rażenia (jak chociażby Barret M82), w przypadku modeli o mniejszych osiągach obowiązek ten nie jest konieczny.

W momencie, gdy legalne jest kupno i posiadanie broni, państwo może myśleć o uzupełnieniu typowego wojska w postaci armii terytorialnej lub ludowych komitetów oporu, do których przynależałby każdy mężczyzna w wieku od 18 do 50 lat. Członkowie tych jednostek musieliby sami nabyć broń. Zatem przy okazji rosną możliwości obronne państwa w razie ataku.

Obok wyżej wymienionych mamy jeszcze jedną sprawę. Otóż państwo, którego mieszkańcy posiadają broń, musi się z nimi liczyć. Odpowiedzmy sobie przy tej okazji na pytanie postawione w tytule. A czy lewica z ludźmi się liczy? Na to pytanie możemy sami odpowiedzieć. Pewnie po wprowadzeniu szeregu cudacznych przepisów ktoś by się wnerwił i przy możliwości posiadania broni palnej przewiózł tego typu władzunię na taczce z gnojem. Dlatego pewnie śnią im się koszmary, o tym, co byłoby gdyby ludzie pewne akcesoria mieli pod ręką.

czwartek, 21 sierpnia 2008

Prawnych bubli ciąg dalszy: ruch drogowy

Ostatnimi czasy rząd Najjaśniejszej Rzeczypospolitej wpadł na nowy "genialny" pomysł. Chcą oni zwiększyć ilość fotoradarów tak, aby ograniczyć ilość wypadków drogowych. Jak znam życie, skutek będzie odwrotny od oczekiwanego. Przecież w Anglii są takie hrabstwa, w których w ogóle nie ma fotoradarów, a wypadków drogowych stwierdza się tam mniej niż w tych, gdzie utrapienia kierowców stoją za każdym zakrętem. Od kiedy konieczne jest jeżdżenie na światłach mijania, cały rok ilość kraks wzrosła, żeby było jeszcze ciekawiej. Można sobie zadać w tym wypadku proste pytanie: no i po co? Ale cóż, u nas ta władzuchna, zamiast wydać pieniądze na coś pożytecznego, woli żywić całą machinę biurokratyczną w większości stanowiącą kulę u nogi. Tak samo jest w przypadku przepisów dotyczących ruchu drogowego. Przecież jak to się analizuje, to wychodzi, że mamy najnormalniejszy w świecie cyrk na kółkach. Ażeby dojść do takich wniosków, wystarczy chłodna kalkulacja.

Nie będę już rozważać przypadków stawiania wszędzie, gdzie tylko można, fotoradarów czy włączonych świateł mijania przez cały rok, ponieważ tym zająłem się wyżej. Jest tutaj wiele innych prawnych bubli wymyślonych rzekomo z troski o nasze bezpieczeństwo. Za nieprzestrzeganie tych nakazów bądź zakazów grozi mandat. Jakoś nikt nie myśli, jak ograniczyć ich ilość. Rzekomo mamy liberalny rząd, pracuje komisja "Przyjazne państwo", a tu nie widać światełka w tunelu. A jeżeli taka propozycja powstałaby, to ugrzęzłaby zapewne, podobnie jak nowelizacja ustawy o posiadaniu broni palnej. Prawne buble tak jak były, są nadal.

Jednym z nich jest konieczność jeżdżenia w zapiętych pasach. Tak, jak wyżej, służy to bezpieczeństwu, aby w razie kraksy nikt nie wyleciał przez przednią szybę. Zwiększa również szanse na przeżycie w razie wypadku. Była nawet kiedyś taka reklamówka Ostatni taki wyskok bez pasów. Mnie oczywiście bierze śmiech. W takim razie skoro nie można jeździć bez zapiętych pasków w swoim samochodzie, to dlaczego wolno bujać się na krześle. Przecież też można stracić równowagę, wywrócić się, a przy okazji porządnie potłuc, a w skrajnym przypadku również zabić. Dlaczego jeszcze nie nakazuje wykładania się schodów jakimiś materiałami higroskopijnymi... przecież można się poślizgnąć i też nieźle połamać. Przecież widać, że całe to zapinanie pasków to jest jeden wielki absurd. Ale to nie koniec.

Następny, to wydawanie prawa jazdy. Ustawodawcy podnoszą coraz bardziej barierę wieku, żeby zapobiegać wypadkom drogowym. Mają one wynikać z brawury młodocianych. Ale czy takie prawo ma jakikolwiek sens? Przecież ilość kraks wcale nie spada z tego powodu. A poza tym co to za twierdzenie, że na przykład 15-latek będzie jeździł bardziej brawurowo niż chociażby trzydziestoletni mężczyzna. To jest niezrozumiałe. Równie dobrze mogłoby coś strzelić do głowy osiemdziesięcioparoletniemu dziadkowi, który jechałby po polnej drodze sto pięćdziesiąt na godzinę. No i co? To w takim razie skoro nie dajemy prawa jazdy dzieciakom, to może odbierać je własnie staruszkom, którym zaczyna już lekko odwalać? Na to jeszcze nasza władzunia nie wpadła, ale chyba jeszcze wszystko przed nami. Tak więc w przypadku prawa jazdy wszelkie wiekowe kryteria powinny zostać zniesione. Jeżeli jakiś rodzic chce nauczyć jeździć swojego dziesięcioletniego syna jeździć samochodem, ma do tego prawo i państwo nie powinno tutaj robić żadnych administracyjnych przeszkód.

Z drugiej strony sama konieczność posiadania prawa jazdy wydaje się dziwna. Ten obowiązek dotyczy samochodów, motocykli et consortes, ale na przykład właściciel konnego wozu nie musi już takowego dokumentu posiadać. A teraz wykonajmy sobie prosty eksperyment myślowy. A gdyby do dorożki dostawić silnik, to czy byłby to dalej powóz czy już samochód, no i czy jego właściciel musiałby posiadać prawo jazdy? To już pokazuje, że sam obowiązek posiadania prawa jazdy jest z lekka absurdalny. Proponuję zatem tutaj dwa rozwiązania: albo w ogóle zrezygnować z tego dokumentu, albo - tak jak wyżej - znieść ograniczenia wiekowe związane z możliwością ubiegania się o przysłowiowe "prawko".

Mówi się dużo o pladze pijanych kierowców. I jakie się podejmuje środki zaradcze? Zamiast za wjechanie komuś w tylec, karać jak za kradzież, kiedy nie jest się w stanie wypłacić, to władza podejmuje zabawę ile można mieć alkoholu w wydychanym powietrzu. Ustala arbitralnie różne progi (w Polsce mamy 0,1 promila). Ale przecież nie ma to nic do rzeczy. Każdy człowiek jest w innym stopniu odporny na alkohol, co wymaga z przyczyn genetycznych i środowiskowych. Jednego powali jedno piwo, a drugiego nie zetnie pół litra absyntu. Z tego powodu nie można stosować w tym wypadku kryteriów, takich jakich stosuje się obecnie. Należy po prostu znieść tą graniczną ilość alkoholu w wydychanym powietrzu. Tak samo nie pojęte są jeszcze inne przepisy. Dlaczego nie można, siedząc za kierownicą jeść, pić, a ostatnio kombinują nawet, jak to zabronić słuchać muzyki? Przecież to wszystko... to jest jeden wielki absurd na kółkach. A za przeproszeniem, a kiedy ustalą jaka ma być grubość pancerza, bo wymyślą, iż samochód ma chronić kierowcę przed wszelkimi urazami? Przecież to jest taka sama logika chronienia ludzi przed skutkami ich głupoty.

Inna rzecz, to po co tyle znaków drogowych? Przecież przez to rośnie tylko ilość wypadków samochodowych. W niemieckim mieście Bloehmen zdemontowano 60% znaków, i ilość wypadków drogowych spadła ponad dwa razy. Co więcej, pewne rzeczy są po prostu niezrozumiałe. Mamy na przykład prostą drogę o długości sto kilometrów, a tak bez przerwy ograniczenia prędkości. Czy to nie jest po prostu głupota? Przecież można by pozwolić jechać tak szybko, na ile pozwoliłaby moc silnika i nikt z tego tytułu nie płakałby. A ograniczenia prędkości - jeżeli już miałyby być - to w ciężkim terenie, jak na przykład na drogach położonych wysoko w górach.

Dochodzimy tutaj jeszcze do jednej rzeczy, a mianowicie określenie, z której strony jechać. To mogłoby zostać na większych drogach typu międzymiastowe arterie. A na małych lub całkowicie mizernych, to już niech sobie jeżdżą, po której stronie chcą. Przecież i tak w tym drugim przypadku jest to martwy przepis. Nikt przecież nie egzekwuje, po której stronie jechał kombajn, wracając z pola w Psiej Wólce. To więc nie ma sensu takich rzeczy regulować.

Rządzi nami, rządziła i pewnie jeszcze będzie długo rządzić lewica. Dziwimy się, że z takimi prawnymi bublami mamy do czynienia i jeszcze niejednokrotnie będziemy się dziwić. Lecz powinniśmy wiedzieć, iż lewicowa władzuchna w tym właśnie się specjalizuje.

środa, 20 sierpnia 2008

Odgrzewane kawałki i wtórność lewicy

Często dochodzę do wniosku, że zbliżają się jakieś nowe Wieki Ciemne. Nie chodzi już tutaj tylko o naukę, technikę, tylko o całokształt rozwoju kulturalno-cywilizacyjnego rodzaju ludzkiego. Nie wiem z czego to może wynikać, może z tego, że taką chałę mamy obecnie za władzę... po prostu obecnie ludzi całkowicie pozbawiło ikry; nie są w stanie nic nowego wymyśleć.

Dzieje się tak nawet w muzyce. Oczywiście, nie cierpię tego jakże obecnie popularnego techno. Zauważyłem jednak, że tam to są kompletnie wtórni. Po prostu remiksują stare przeboje w wielu przypadkach. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Chociażby Poison Alice Coopera czy Every time we touch zostały przerobione na marny dyskotekowy łomot. Dodam, że te przeróbki zostały wykonane przez wątpliwej jakości artystów, jacy goszczą u nas na imprezach typu "Hity na czasie". No i czy ci ludzie są w stanie coś nowego stworzyć? Okazuje się, że nie. Muszą bazować na tym wszystkim, co ktoś już wymyślił, inaczej nie potrafią.

W muzyce rozrywkowej mamy odgrzewane kawałki. Jeżeli przyjrzymy się głównym intelektualnym formacjom politycznym, to w przypadku lewicy okazuje się też nie jest ona w stanie nic nowego wymyśleć. To, co oni proponują, już kiedyś było przezeń realizowane. Można tutaj zwrócić uwagę na dwa aspekty. Pierwszy to sam mechanizm działania lewicy, który polega na szczuciu jednych ludzi przeciw drugim i żonglowaniem takimi ludzkimi zbiorowościami. A to byli arystokracja i kler kontra cała reszta społeczeństwa, potem biedni contra bogaci, a teraz mamy całą gamę cudaków w postaci różnych zboczeńców z zaburzeniami psychoseksualnymi. Tu się nic nie zmieniło. Druga rzecz jest jakby ważniejsza, dlatego się nią tutaj zajmiemy. Ten cały liberalizm obyczajowo-światopoglądowy nie jest żadną wielką nowością. To nie jest żaden skutek wydarzeń ostatnich kilkudziesięciu lat, co różni rzekomo pokrzywdzeni domagają się uznania swoich praw. W rzeczywistości obyczajowy antykonserwatyzm to element lewicy od zarania jej istnienia w 1789 roku. Na początku to się przejawiało tylko i wyłącznie antyklerykalizmem, ale potem doszły inne elementy. Przecież z gruntu antykonserwatywny jest komunizm w wersji marksistowskiej. Tamci postulowali, że nawet żony mają być wspólne w utopii socjalistycznej. Wynika z tego, iż uważali oni, że człowiekowi wszystko wolno, a moralność to pustosłowie. No i czy to nie jest postawa współczesnej lewicy? Ci panowie nic się nie zmienili.

Przy tej okazji zwrócić jeszcze trzeba na jeden aspekt. Otóż w ZSRR do 1927 roku wolno było po prostu wszystko. Aborcja i eutanazja były dostępne bez ograniczeń. Nawet odbywały się ożenki homoseksualistów i poliamorystów. Nie było problemów z posiadaniem pornografii ani narkotyków. Dopiero potem bolszewicy wszystkich praktycznie elementów liberalnych obyczajowo zakazali. A teraz zadajmy pytanie: czym tak naprawdę różnią się obecni lewicowcy od tych starej daty? W przeciwieństwie do współczesnych, komuniści posiadali resztki piątej klepki, ponieważ zauważyli, że ten cały liberalizm obyczajowo-światopoglądowy do niczego nie prowadzi, no i większa część libertynizmu (no, z wyjątkiem aborcji) była potem penalizowana. Bolszewia starego typu - ta od nacjonalizacji środków produkcji - przynajmniej miała jeszcze trochę zdrowego rozsądku. A obecni lewacy są po prostu skończonymi idiotami, którzy niszczą swoje społeczeństwa, myśląc, że tworzą jakąś nową jakość i nową kulturę.

Zdrowo uśmiałem się, kiedy parę miesięcy temu Quasi i Nameste próbowali udowodnić, iż to konserwatyści mają więcej wspólnego z komunizmem niźli współczesna lewica. Powiem szczerze, wcześniej to rzadko zdarzało mi się głupstwa na podobnym poziomie słyszeć. W dodatku podpierane ankietką w postaci Political Compass, w której ludzie o mało wyrazistych poglądach uzyskują tam nierzetelne wyniki. Ci panowie po prostu wykazują kompletną nieznajomość historii swojej formacji, skoro publicznie tak ostro bajdurzą. Może lepiej, iż takich rzeczy nie wiedzą. Życie w nieświadomości jest dla nich łatwiejsze; mogą heglowsko odwracać kota ogonem. Czy mogliby sobie rankiem podczas golenia spojrzeć sobie w lustro, gdyby wiedzieli, że to wszystko, co głoszą, było już wcześniej i samo lewactwo uznało, iż to do banii? Moim zdaniem mieliby problem, gdyby wiedzieli o swojej wtórności porównywalnej z tą u twórców muzyki techno.

niedziela, 17 sierpnia 2008

Sprawa pewnej miłości

Wszyscy, którzy czytają moje teksty, mogą zrazu zauważyć jedną rzecz. Nie trudno się domyśleć, że jestem twardym (jeżeli nie twardogłowym) konserwatystą. Dodam jeszcze, że według modelu klasycznego, to jest uważam, że strategiczne gałęzie gospodarki umożliwiające państwu zachowanie suwerenności winny być w jego rękach (resztę można spokojnie sprywatyzować). Rozróżnić bowiem trzeba konserwatyzm i liberalizm konserwatywny. Obok poglądów na kwestie obyczajowo-społeczno-kulturowe i ekonomiczne mam również swoje refleksje odnośnie polityki międzynarodowej. Jak tak się przeanalizuje całą naszą historię oraz stosunki geopolityczne, wychodzi, iż mamy dwóch wrogów - z jednej strony Niemcy, a z drugiej Rosja. A dlaczego? Pierwsza rzecz, to Niemcy od X w. cechuje Drang nach dem Osten. Podbijają plemiona słowiańskie, które nie wytworzyły formy państwowej, chrystianizują, a następnie osiedlają tam swoich za pośrednictwem marchii. A w przypadku Rusi, co się dzieje? Podobnie, tylko że najpierw działo się to w przypadku Grodów Czerwieńskich, niektórzy władcy chcieli również inkorporować Mazowsze. Problem ten urósł do rangi bardzo poważnego po unii z Wielkim Księstwem Litewskim. Poszczególni władcy Kremla postawili sobie za cel zbieranie ziem ruskich, a w końcu dotarcie do Wisły. W końcu, kiedy okazaliśmy się słabi, dwa kraje niemiecko-języczne - Austria i Prusy - oraz Rosja stopniowo dzieliły się polskim tortem. Nie trzeba również wymieniać innych wydarzeń z naszej historii, jak chociażby paktu Ribbentrop-Mołotow, gdzie Niemcy i Rosja układały się na temat podziału państwa polskiego. Również w 1920 roku Sowieci zachęcali von Seecta, aby uderzył z drugiej strony. No i jak tu nie popierać doktryny dwóch wrogów... Przecież to wydaje się wręcz oczywiste, iż to powinna być podstawa polityki międzynarodowej, a w efekcie dążenie do maksymalnego osłabienia dwóch naszych śmiertelnych wrogów.

Jednak nie do końca. Czytam sobie czasem teksty neoendeków i konserwatystów i jednej rzeczy nie mogę zrozumieć. Otóż przebija z nich straszna rusofilia, która przeczy wręcz zdrowemu rozsądkowi. Ciężko jest ten fenomen wytłumaczyć, ale spróbuję podjąć to zadanie w niniejszym tekście.

Pierwsza rzecz, to wielu konserwatystów podziwiało Rosję za kilka cech. Jedną z nich było niewykształcenie się tam ustroju demokratycznego, a nawet niezdolność, aby takowy tam zaistniał. Druga - silne państwo stojące na straży wielu zasad. Na przykład, gdy wychodzą parady gejów, to policja je bez wahania pałuje, a sekundują im tamtejsi ultranacjonaliści. Co więcej, Jan Engelgard stwierdził, że Stalin nie był bolszewikiem (sic!)!Wielu konserwatystów zwraca również uwagę na manifestację wręcz imperialnego patriotyzmu, który gdzie indziej uchodzi za całkowicie niemodny. Te czynniki powodują, że wielu z nich zwraca uwagę na Kraj Wielkiego Stepu jako czynnik odnowy moralnej. O Rosji w tej roli pisał chociażby Oswald Spengler. Ale czy na pewno ex oriente lux?

Rosja tonie w szambie, powiedzmy to sobie szczerze. Dwie na trzy ciąże są przerywane, a AIDS szerzy się tam w porównywalnej skali jak w Afryce. Jaka czeka nas zatem stamtąd odnowa moralna. Otóż żadna. Tam nie ma co ratować. Poza tym utrzymywany tam system komunistyczny nie wywodzi się z niczego innego, jak tak ostro atakowanego przez konserwatystów i neoendeków liberalizmu czy demoliberalizmu. Bolszewizm jest jego konsekwencją. Tak więc, jaka może nas spotkać odnowa moralna ze strony kraju, który jest skażony demoliberalizmem do sześcianu od 1917 roku? Mówienie o sojuszu z Matuszką Rassiją w celu walki z zachodnim demoliberalizmem jest zatem co najmniej nieporozumieniem i świadczy o nieznajomości historii lewicy.

Poza wielu tych reakcjonistów zatrzymała się chyba, jeżeli chodzi o historię, w końcu dziewiętnastego stulecia. A teraz mamy XXI wiek, a w samej Rosji wiele się zmieniło. Zostały jednak te same imperialne aspiracje. Chcąc nie chcąc, zwolennicy opcji prorosyjskiej są pożytecznymi idiotami działającymi na korzyść rosyjskiego imperializmu pod różnymi postaciami, nie ważne czy białego czy czerwonego. Rosja zawsze chciała nas połknąć. Przedstawiciele endecji na przełomie XIX i XX stulecia uważali, że walka z tym państwem nie ma sensu i opłaca się go popierać. A przecież, czy nie wiedzieli oni, że istnienie Polski niepodległej jest sprzeczne z żywotnymi interesami Rosji i że chce ona co najwyżej przesunąć swoją zachodnią Rubież. Już caryca Katarzyna określiła jasno imperialne cele - opanowanie Polski oraz cieśnin tureckich. I jak tu można popierać jakąkolwiek prorosyjską politykę. Przecież to zakrawa na absurd! Obecnie też nic się nie zmieniło. Rosja po prostu dąży do tego, aby pewne obszary wchłonąć. Włażenie jej między pośladki świadczy albo o kompletnym niezrozumieniu politycznej rzeczywistości, albo o działaniu na szkodę państwa polskiego.

Konserwatyści mówią, że są przeciwnikami romantyzmu politycznego, a opowiadają się za pragmatyzmem. Śmiać mi się chce, gdy czytam tych Wielomskich et consortes, którzy chcą, aby Polska była dalej międzynarodową dziwką uginającą kolana przed silniejszymi od siebie. No i to się nazywa konserwatyzm? Nie, to jest lewicowa uległość w stylu Bluma i Chamberlaina typowa dla socjaldemokratów i demoliberałów. Dodam, że ci przywódcy polityczni celu nie osiągnęli, bo skonsumowaniu Czechosłowacji, Kłajpedy, a w końcu naszego kraju, Hitler zajął Francję i rozpoczął wojnę z Wielką Brytanią. No i dlaczego konserwatyści mają się opierać na lewackich wzorcach prowadzenia dyplomacji? Przecież to absurd. Poza tym powinni oni dbać o to, żeby ich kraj coś znaczył na świecie. Zatem nie można płaszczyć się przed większymi od siebie. To nie jest żaden pragmatyzm polityczny, ponieważ miękkich graczy na międzynarodowej scenie politycznej traktuje się jako podrzędnych i nic nie znaczących. Jeżeli mi ktoś mówi, że to jest prowadzenie konserwatywnej, pragmatycznej polityki zagranicznej, oznacza, iż coś ma nie tak poukładane w głowie.

Poza tym należy przyjrzeć się jeszcze tym miłośnikom Rosji pod kątem rodowodu. Neoendecy są związani z PAX, a w KZM jest wielu byłych komunistów, którzy jakimś cudem nawrócili się na konserwatyzm. Ponieważ fekalia zalane wapnem nie przestają nimi być, zostają zatem jakieś dziwne ciągoty; w tym wypadku mamy do czynienia z rusofilią. Dodam, że gdyby delegalizować poszczególne partie czy stowarzyszenia ze szczególnie wysokim stężeniem postkomuny, poza SLD, PD, PSL uległyby temu również rzeczony KZM jak i neoendecy. Rusofilia jest dodatnio skorelowana ze związkami z ancien regime. Starzy partyjniacy przebrani teraz za konserwatystów i narodowców pamiętają jeszcze Moczara, gdy ten mówił o tym, że prawdziwą ojczyzną każdego partyjnego jest Moskwa.

Sprawa pewnej miłości ma zatem rozwiązanie. Oczywiście, mamy do czynienia z dosłowną interpretacją tez, które uległy dewaluacji. Nie jest wykluczony również czynnik przeszłości, a mianowicie nabyta uległość do Matuszki Rassiji.

Te wszystkie czynniki powodują, że lepiej, ażeby nigdy ta neoendecja czy łże-konserwatyści nigdy nie dorwali się w Polsce do władzy.

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Zeitgeist i Nicpoń.

Wczoraj i przedwczoraj wywiązała się dyskusja między mną a Arturem M. Nicponiem. Tematem była możliwość ratowania tradycyjnych wartości. Nicpoń twierdził, że można pracować od dołu i w ten sposób próbować cokolwiek zrobić. Obserwuję jednak lewactwo od dłuższego czasu. Początkowo myślałem, że można wszystko ładnie ewolucyjnie budować, że i tak ten cały misternie budowany od epoki Oświecenia gmach zawali się pod swoim ciężarem. Niestety, uważając tak bylibyśmy niepoprawnymi optymistami. Dlatego, co należy przeciwstawiać lewactwu? Ewolucyjnie się nie da, bo oni w końcu będą na tyle sprawni, że zniszczą wszystkich swoich ideologicznych konkurentów. Trzeba zatem przeciwstawić lewicy wraz z jej zapędami socjoinżynieryjnymi w kierunku "społeczeństwa" otwartego prawicowy autorytaryzm. Innej rady nie widzę.

Artur pisał o pierwszych chrześcijanach i per analogiam przenosi tą sytuację na czasy współczesne, zauważając, iż obecnie podobna jest dola prawicy. Nie ma, co się oszukiwać zepchnęli nas do katakumb. Dodajmy, że Rzym starożytny przez długi czas chrześcijaństwo zwalczał; w końcu ono zwyciężyło. Historia kołem się toczy - tak powiadają niektórzy. Musimy zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Nie miał on jednak aż takich środków, jakimi dysponuje lewica. Przecież minie jeszcze trochę czasu i jednego dnia wszyscy trafią do obozu reedukacyjnego zapewne na północy Szwecji. Oczywiście starożytny Rzym dysponował szeregiem agentów itp., ale nie można zaprzeczać, że przez te dwa tysiące lat technika ruszyła na przód. Teraz o wiele łatwiej jest zdeptać wszystko w zarodku niż wówczas. Zresztą nie ukrywajmy się, lewica mówi dużo nie o zwalczaniu przestępstw, ale ich przyczyn. Prewencja, a nie karanie. Tak więc, już teraz są w stanie wszystkich ideologicznych przeciwników zmiażdżyć. Tylko czekają na dogodny moment, aby to uczynić. Tak więc, czy najczystszym pragmatyzmem nie jest uprzedzenie tego uderzenia? Oczywiście, że tak. Mamy zatem dodatkowy argument za stworzeniem monopartyjnego skrajnie konserwatywnego rządu, który gnieść będzie lewactwo i nie pozwoli tej hydrze stugłowej podnieść się. Tak to wygląda: albo pozwolimy gnieść się lewakom i wylądujemy w obozach na Dalekiej Północy (tak może być, któż to wie?), albo uderzymy w nich pierwsi.

Druga rzecz, to Artur uznał, że po naszej cywilizacji przyjdzie coś innego. Nie wiem, czy wierzy w różne tajne sieci powiązań, czy też nie, ale do mnie to przemawia. Masoni przecież nie kryją się z tym, że planują budowę globalnej republiki. Z drugiej strony są oni animatorami wszelkich ruchów lewicowych, począwszy od XVIII w., tak samo wspierają społeczne zepsucie. Tak samo podejrzany jest akompaniament Żydów, których szowinizm, jako jedyny daje się pogodzić z lewicowym internacjonalizm (pisałem o tym kiedyś). Z nimi są związane wszelkie cywilizacyjne przemiany. Jakoś wielu Żydów, zateizowanych kapepotamów, było wśród jakobinów, demoliberałów, a potem wśród socjalistów i komunistów. Tak samo dzieje się w przypadku masonerii. Artur zwraca uwagę na Zeitgeist, nie widzi jednak, że może być on odgórnie montowany przez ludzi, którzy świetnie opanowali zasady socjocybernetyki. Prawicowy zamordyzm, tak przezeń krytykowany, może okazać się trwały, ponieważ teoretycznie wystarczy wytemperować dwie grupy w społeczeństwie, od jakich wychodzi cały lewicowy smród. Wówczas lewactwo umrze pozbawione głowy, która musi myśleć za te wszystkie chmary pożytecznych idiotów.

Wracając do tendencji globalnych, to po nas raczej nic nie przyjdzie, jak zostanie zmontowana taka globalna republika. Wtedy będzie pewne, że ludzkość podzieli losy dinozaurów czy megafauny, bo lewactwo ją zniszczy. Czy wiedząc, że będzie taka przyszłość, nie należy stawać jak kość w gardle wszystkim kastom lewicy - zarówno pożytecznym idiotom jak i architektom Novus Ordo Mundi? Oczywiście, że trzeba. Tutaj, niestety, cel uświęca środki, ponieważ chodzi o przetrwanie nie tylko cywilizacji chrześcijańskiego Zachodu, ale również rodzaju ludzkiego. Nie można siedzieć i czekać na to, aż lewicowe "społeczeństwo" zawali się pod swoim ciężarem, ponieważ może się okazać, że nie będzie kim i czym rządzić...

Dlaczego zatem, skoro Zeitgeist jest właśnie taki, a nie inny, to nie należałoby mu się przeciwstawić, a przy okazji odbudować społeczeństwo? Piszę odbudowywać, bowiem ten demoliberalno-socjalistyczny ersatz, jaki mamy obecnie, nie zasługuje na taką nazwę. Przecież to jest pewne, że po nas nic nie będzie i podzielimy losy właśnie Babilończyków, przedindoeuropejskiej cywilizacji doliny Indusu czy Olmeków. Dlatego powinno się to ratować oraz walczyć z lewizną.

Artur proponuje również swoistą trzecią drogę. Pozwolę sobie dokonać tutaj pewnej analogii. W myśli politycznej istnieje coś takiego jak terceryzm. Ma to być system korporacjonistyczny, inny niż kapitalizm i socjalizm. W Argentynie po wojnie politykę tego typu prowadził Peron, no i co z tego wyszło? Otóż mieliśmy tam do czynienia z głębokim socjalizmem, który kraj wpędził w długi. Widać, że w przypadku gospodarki mamy tylko dwie drogi - albo socjalizm, albo kapitalizm. Tak samo jest tutaj, albo pozwolimy, żeby lewactwo wlazło nam na głowę i nas zgniotło, albo my uprzedzimy ich ruch, o czym pisałem już wyżej. To jest jak szachowa rozgrywka - albo oni nam zrobią mata, albo my im. Innej rady nie ma. Co prawda w szachach zdarzają się pojedynki nie rozgrywalne, jest to jednak bardzo rzadkie.

Rozumiem, że Artur brzydzi się działaniami materialistycznymi. Być może za Davilą uważa, że prawica winna stać po prawicy Stwórcy. Nie wiem, nigdy nie miałem okazji z nim na ten temat porozmawiać. Jednak jako ludzie żyjemy w świecie materialnym. Jako katolicy wierzymy, że czeka nas życie wieczne, ale to, co innego. Każde działanie podejmowane w świecie materialnym jest de facto materialistyczne. Funkcjonujemy w takiej, a nie innej rzeczywistości. Poza tym działania mające na celu walkę z lewicą noszą znamiona obrony koniecznej. To tak opędzać się od psa chcącego nas pogryźć z użyciem gazu pieprzowego.

Mój interlokutor opowiada się za tym, aby narkotyki i prostytucja były dostępne bez większych problemów. No cóż, ja uważam, że z lewicą nie idzie się na żadne ustępstwa. To jakby wybierać, czy chce się być rozstrzelanym z naganta czy rewolweru na półcalową amunicję Magnum. Jak się lewicy lekko uchyli drzwi, to oni wyważą je uderzeniem buta. Z tymi ludźmi nie idzie się na żadne ugody. Jak mawiał Davila: Prawdziwy reakcjonista nie stoi na prawo od lewicy, ale na wprost od niej.

Liczę na polemikę z moim tekstem ze strony Nicponia. Przy okazji okazuje się, że jak sobie tak rozmawiamy: ja, Tygrys, Artur, to choć jesteśmy konserwatystami wszyscy, to reprezentujemy jego trzy kompletnie różne wizje. Wychodzi również fakt, że prawica sama w sobie jest bardzo różnorodna.

czwartek, 7 sierpnia 2008

O UPR z punktu widzenia dawnego zwolennika

Dnia 21 października zeszłego roku oddałem głos na Ligę Prawicy Rzeczypospolitej. Co prawda, był to twór dosyć mocno eklektyczny, ale liczyłem, że może wejść do Sejmu z poparciem rzędu 7-8%. Tak się nie stało. Poparcie wyniosło 1,7% - wówczas nie liczyłem, że może być aż tak słabo. Przyznam się bez bicia: byłem zwolennikiem drobnej liczącej 500 osób kanapy o nazwie Unia Polityka Realna. Swojego czasu nawet chciałem tam się zapisać; wówczas jednak się rozmyśliłem. A teraz mi to przeszło na amen. Wyżej napisałem jasno, że byłem. Przyczyny tego stanu rzeczy są następujące. Wynikało to po prostu z krytycznej analizy części punktów programu tej partii, które wydają się albo wręcz futurystyczne, albo wzajemnie się wykluczające. I taka jest prawda. Mogą sobie zatwardziali zwolennicy UPR wmawiać różne rzeczy, a co poniektórzy z pewnością już w to uwierzyli. Niestety, tak po prostu jest. Zastanawiące jest również, że członkowie UPR określają siebie mianem konserwatystów albo konserwatywnych liberałów. Nie wiadomo, czy powinni, ale o tym będzie dalej. Niżej postaram się opisać wnioski, do jakich doszedłem, analizując program UPR.


Kwestie gospodarcze.

Problemy związane z gospodarką UPR zawsze stawia na pierwszym miejscu, zapominając przy tym, że prawicowość jest pełną wizją świata, a nie samym wolnym rynkiem. Tego tylko i wyłącznie nie można uznawać za determinant przynależności do prawicy. Wówczas musielibyśmy uznać za szczyt prawicowości taką Ayn Rand (właściwie Alissę Zinowjewnę Rosenbaum), która wymyśliła obiektywizm, popierała aborcję, eutanazję, ogólne zdziczenie i zepsucie społeczeństwa, a do tego była wojującą ateistką. Dla mnie dla takiej osoby niezależnie od poglądów gospodarczy sunie się tylko jedno określenie, a mianowicie słówko lewak. A dla wielu członków UPR z samych względów gospodarczych należy uznać ją za przedstawiciela skrajnej prawicy i ustawiać w jednym rzędzie z ultrakonserwatystami typu Pinocheta czy Franco. Same kwestie ekonomiczne prawicowości nigdy nie determinowały. Prawica jest intelektualną formacją, która jest konserwatywna obyczajowo i liberalna gospodarczo, a cała reszta nie spełniająca tych kryteriów jest lewicą. Może podział tego typu jest manicheistyczny, binarny, ale bardzo dobrze podkreśla pewien istotny fakt. Mając scenę polityczną, to mamy tak naprawdę dwa obozy.

UPR jest wrogiem etatyzmu i welfare state. Tutaj bardzo dobrze i trzeba za to tą partię pochwalić. Przecież ubezpieczenie powinno być dobrowolne, służba zdrowia prywatna, a przymus szkolny zniesiony. Wówczas byłoby lepiej, ponieważ podmioty prywatne wykonałyby wiele rzeczy znacznie lepiej i taniej niż państwowy monopolista. Poza tym można by ograniczyć ten przerost fiskalny. Również gros regulacji należy poznosić, bo tylko utrudniają rozwój przedsiębiorczości. Jednakże tutaj nie można popadać w przesadyzm. UPR chce totalnej prywatyzacji, nie dostrzega, że pewne gałęzie przemysłu mają znaczenie strategiczne i czy chcą, czy nie chcą państwo nie może ich wypuszczać. Inaczej może się to dla nas skończyć uzależnieniem od Rosji i polityką całkowicie sterowaną zza murów Kremla. Oczywiście w UPR tego nie są w stanie pojąć, że na kilkanaście do kilkudziesięciu lat wciągnęli by kraj w ciężkie tarapaty i uzależnienie od Matuszki Rassiji. Część UPR popada już w polityczny futuryzm, który opisałem w swoim poprzednim tekście, o nazwie libertarianizm. Sugerują oni, iż państwo można kompletnie rozbroić oraz uzależnić od większych graczy na scenie politycznej, którzy już ich potem wytemperują. Uzależniony od rosyjskiej ropy i gazu w pełni, JKM tańczyłby jak zagra mu Kreml. Jeżeli jakiś batiuszka Putin czy Miedwiedew stwierdziłby, iż należy wykastrować połowę Polaków, to on by musiał się na to zgodzić. Nie miałby innego wyjścia. UPR kompletnie nie rozumie przy tym, na jakich fundamentach opiera się potęga państwa, a nie tylko na ekonomicznych, bo również militarnych i terytorialnych. Jeśli chce się być wojskową potęgą, to nie można przecież całego sprzętu kupować od Niemców i Amerykanów. Tak samo, jeśli chce się mieć jakieś roszczenia terytorialne, to trzeba być energetycznie niezależnym. Teoretycznie takie państwo rodem z marzeń wielu upeerystów mogłoby zostać bardzo szybko podbite i wchłonięte przez sąsiadów.

Komuniści i wiele odłamów skrajnej lewicy przeginają w jedną mańkę, czyli nacjonalizacja wszystkich środków produkcji. UPR poszedł w drugą stronę i osiągnął taki sam poziom futuryzmu i utopijności.


Akt drugi: obyczajowość i problemy społeczne

UPR wykazuje wiele elementów konserwatywnych w swoim programie jak na przykład totalny zakaz aborcji (niezależnie od przyczyn zajścia lub powikłań w trakcie ciąży), sprzeciw wobec eutanazji, możliwość posiadania broni palnej, kara śmierci za najcięższe przestępstwa. To są postulaty typowo konserwatywne obyczajowo. Swój konserwatyzm UPR bardzo mocno podkreśla, co widać chociażby po poglądach Janusza Korwin-Mikkego dotyczących kobiet. Ale w innych przypadkach propozycje zgłaszane przez UPR są skrajnie liberalne obyczajowo, widać to chociażby w tym przypadku:



Co więcej, nie patrzy się tutaj na to, jaka jest dynamika zmian ilości narkomanów po legalizacji i przed. Na przykład w Holandii ilość palących marihuanę nie spadła. Przyjrzyjmy się innemu przykładowi, a mianowicie Kalifornii. Tam też ta przysłowiowa trawka jest dozwolona i przy płatnej służbie zdrowia oraz braku obowiązku posiadania jakiegokolwiek ubezpieczenia narkomania się szerzy. Widać, że legalizacja tak naprawdę prowadzi tylko do tego, że ilość narkomanów rośnie. W takim wypadku pozostaje zatem wariant malajski - jak to od jakiegoś czasu określam, czyli kara śmierci albo dożywotniego pozbawienia wolności za posiadanie narkotyków. I nie ma tutaj rozróżnienia na to, czy są miękkie czy twarde, ten podział jest bardzo ogólnikowy. Wszystko zależy od indywidualnej pobudliwości uwarunkowanej genetycznie. To jest tak samo z alkoholem, jednego powali piwo, a innego nie ruszy pół litra wódki. Identyczny przykład stanowią narkotyki. Przynajmniej UPR jest konsekwentny pod tym względem, że nie opowiada się za legalizacją tylko i wyłącznie marihuany, grzybów halucynogennych czy LSD. Ale z drugiej strony ci ludzie zachowują się tak, jakby nie wiedzieli, że narkomania będzie się szerzyć w społeczeństwie, niezależnie od tego, jaki będzie preferowany model ekonomiczny - czy państwo opiekuńcze, czy liberalizm gospodarczy. Co więcej, ma to dużo wspólnego z zapowiedziami architektów nowego socjalistycznego świata o otępianiu społeczeństwa. Masami ogłupionymi przez narkotyki łatwiej jest następnie manipulować. Legalizację tychże zatem można porównywać z użyciem broni psychochemicznej.

UPR również, co zadziwiające wśród prawicy, popiera również prostytucję. Czy zdaje sobie przy tym ze wszystkich społecznych inklinacji takiego posunięcia? Jakoś tam, gdzie sutenerstwo jest legalne, rośnie ogólnie przestępczość, co potwierdza niechlubny casus Holandii. I to nie tylko seksualna. Poza tym, czy oni sobie wyobrażają, jaki to będzie miało wpływ na społeczeństwo, które oni rzekomo tak bardzo chcą konserwować? Przecież to rozłoży rodzinę, a potem zawali się cała społeczność. Nie bez znaczenia jest również możliwość roznoszenia się AIDS, a przez to spadek liczebności populacji. Poza tym z prostytucją związane są gałęzie czarnego rynku - między innymi podziemie aborcyjne. Jak taka kurtyzana zajdzie w ciąże, to znajdzie sposób, żeby się wyskrobać - albo zrobi to jakiś znajomy lekarz, albo użyte zostaną do tego przemycane przez feministki pigułki wczesnoporonne, albo leki, których ubocznym skutkiem może być poronienie. Poza tym na legalizacji prostytucji zarobią producenci środków antykoncepcyjnych wszelkiego typu, więc gdzie tu konserwatyzm. To jest najszybszy sposób, żeby zniszczyć konserwatywne społeczeństwo. Przecież konsekwencją prostytucji ergo wolnego seksu, jest łatwiejszy dostęp do antykoncepcji, a w finalnym efekcie legalizacja aborcji.

Wyżej wymienione obydwie propozycje UPR - zarówno legalizacja narkotyków jak i prostytucji - najprawdopodobniej nie doprowadzą do konserwowania się pewnych norm cywilizacyjnych, ale wytworzą raczej społeczność postmodernistycznych hedonistów jak z Nowego wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Tam wyższe klasy jak chociażby Alfy zadowalały się narkotykami i seksem. Z tym więcej mają wspólnego upeerystowskie propozycje niźli z zoologiczną prawicowością. Poglądy UPR są w tej kwestii wewnętrznie sprzeczne. Podobne propozycje wysuwał nieświętej pamięci LiD, a prawicy nie wypada chyba zniżać się do takiego rynsztoka.

Dalej, skoro UPR mówi, że jest wręcz ultrakonserwatywny - takie określenia czasem padają, to dlaczego nie sprzeciwia się pornografii? Przecież we wszystkich krajach stwierdzono dodatnią korelację między łatwością dostępu do tego typu materiałów, a ilością przestępstw seksualnych. Pragmatycznym posunięcięm byłaby więc całkowita delegalizacja pornografii proponowana chociażby przez Prawicę Rzeczypospolitej. Ale cóż, Korwin może sobie na swoim blogu nazywać to moralną zgnilizną, ale sobie nic wielkiego z tego nie robi. To dlaczego nie proponuje, aby z tym walczyć? Dlaczego nie zauważa tego problemu?

Następna rzecz to podejście UPR do szkolnictwa. Zakłada, że szkoły winny być prywatne - tutaj zgoda, ale że program ma być układany przez nie. A zatem teoretycznie jakaś szkoła podstawowa mogłaby być kinem, gdzie puszczano by hard porno ze spożywaniem odchodów, biczowaniem, torturami... normalnie 120 dni Sodomy, a państwo nie miałoby nic do tego. To co to za konserwatyzm upeerowski, jak z koziej sempiterny trąbka w tym zakresie. Owszem, prywatyzacja szkolnictwa powinna nastąpić, ale państwo nie powinno całkowicie wypuszczać tej dziedziny z ręki. Programy nauczania, mimo wszystko, winny być układane centralnie. Czasem JKM mówi, że najlepsze szkoły to dysedukacyjne. Tutaj ma rację, do tego należy wrócić. A takie nie wiadomo co, że szkoły mogą sobie układać programy, jak sobie tylko zażyczą, to na dłuższą metę może doprowadzić do kompletnego zezwierzęcenia społeczeństwa, wziąwszy chociażby pod uwagę wymieniony wyżej casus.

W przypadku obyczajowo-społecznych problemów warto również zwrócić uwagę na ciekawe podejście partii prawdziwie prawicowej do armii. Otóż, zakłada ona, że wojsko ma być w pełni zawodowe. Ależ przepraszam bardzo... jak przyjrzymy się na historię to we wszystkich zdrowych państwach, czy to starożytny Rzym w okresie najlepszego rozwoju, czy to współczesna Szwajcaria, to przymusowy pobór do wojska był. Nawet w tak lewackim społeczeństwie jak niemieckie każdy mężczyzna musi rok po szkole odsłużyć w armii, bo inaczej nie znajdzie zatrudnienia. A tutaj taka propozycja! Chyba prawica powinna zwracać uwagę na to, że mężczyzna powinien nim być, tak samo z kobietami, a nie dawać takie dziwne propozycje, które prowadzą do tego, że samce Homo sapiens niewieścieją, a samice tego gatunku nabierają cech męskich. Zawodowa armia, owszem, ale tak z pół miliona, i to wojsk lądowych i marynarki, a poza tym poborowi.

Następna ciekawostka: UPR nie widzi kraju, z którym mógłby zawiązać sojusz w razie wygranej w wyborach parlamentarnych. Żeby było jeszcze ciekawiej, nie ma takiego nawet w świecie alternatywnym typu Śródziemie Tolkiena. Psioczy za to - i bardzo słusznie - na Unię Europejską. Ale kraj typu Polska powinien myśleć o zawarciu jakiegoś strategicznego sojuszu, chociażby biorąc pod uwagę kalkulacje geopolityczne i wyciągając wnioski z tysiąca lat naszej historii. Póki co, nikt w UPR takich analiz nie przeprowadził.


A na zakończenie...

Unia Polityki Realnej miała szansę stać się jednym z normalniejszych ugrupowań w Polsce. Niestety - i to trzeba przyznać z przykrością sama nałożyła sobie pętelkę na szyję - popadając w sprzeczności (jak w przypadku kwestii obyczajowych) oraz gospodarczy futuryzm. Na własne życzenie uległa marginalizacji. Prowadząc nieudolną politykę kadrową, JKM pogrążył to ugrupowanie jeszcze bardziej. Od czasu do czasu psioczy, że pogrążenie UPR jest wynikiem spisku. Ale kto by się przyjmował taką partią, gdzie połowa to są utopiści i sami wielbiciele dwójki publicystów - konkretnie Korwina i Michalkiewicza. Gdyby UPR miał tak 20% poparcia, to wyliby, jaki to jest straszny. A tak, to co? Nie ma co się przejmować - myślą sobie pewnie, UPR jest traktowany podobnie jak NOP (z którym w 1997 roku razem startował w wyborach parlamentarnych), czyli jako plankton.

Wniosek może być przewrotny, ale po tylu upadkach i sięgnięcia dna UPR nie powinna wspierać leseferyzmu ekonomicznego, tylko winna zacząć czynić to w przypadku utopijnego socjalizmu...

wtorek, 5 sierpnia 2008

Prawdziwie konserwatywna krytyka libertarianizmu

Wielu prawicowców za pewnymi dziełami po prostu szaleje i bardzo często się na nie powołuje. Rozumiem na przykład Tygrysa, który uwielbia Oswalda Spenglera. Ów historiozof, na którego tak często zwraca uwagę, bardzo wiele rzeczy wyjaśnił, jeśli chodzi o dynamikę rozwoju cywilizacji. Inni prawicowcy często przywołują dzieła twórców, z których tylko część można do tej formacji zaliczyć. Chodzi tutaj rzecz jasna o libertarian. Sam czasem powoływałem się na von Misesa, jeżeli chodzi o godzenie się indywidualizmu z zespołowością, konkretnie fragment z Ludzkiego działania. Nie znaczy, że uważam, iż wszystko co ten filozof i ekonomista napisał jest dobre. Tak samo jest w przypadku innych twórców wiązanych z libertarianizmem. Z drugiej strony wielu socjalistów wiązało mnie z tym kierunkiem myśli politycznej, mimo mojego krytycznego podejścia do wielu postulatów tej ideologii. Postanowiłem więc napisać stosowną krytykę libertaranizmu jako nurtu myśli politycznej.

We wstępie powinienem zaznaczyć, z jakiego punktu widzenia mam zamiar tego dokonać. Uważam siebie za konserwatystę typu burke'owskiego. Na upartego można mnie określać mianem konserwatywnego liberała. Uważam, że prywatyzacji powinny ulec wszystkie państwowe przedsiębiorstwa z wyjątkiem tych o znaczeniu strategicznym. Tak samo szkolnictwo, służba zdrowia, ubezpieczenia - moim zdaniem - winny być prywatne i dobrowolne. W kompetencjach państwa nie leży również opieka społeczna - od tego jest Kościół oraz fundacje typu Pajacyk, które i tak zajmują się lepiej potrzebującymi niż urzędnicy. Poza tym uważam, że zniesiona powinna być lwia część regulacji gospodarczych, żeby uwolnić rynek. Ograniczyć znacznie należy fiskalizm. Państwo nie może ciągnąć dziesięciu srok za ogon, bo źle na tym wychodzi. To jest pogląd stricte konserwatywny.

A co proponują libertarianie w tym zakresie? Chcą zmniejszyć, jak się da kompetencje państwa, albo w ogóle je zlikwidować. W tym punkcie ścierają się dwa odłamy myśli libertariańskiej. Pierwszym jest minarchizm, który zakłada, że państwo winno zajmować się zapewnianiem bezpieczeństwa na danym obszarze. Drugim jest anarchokapitalizm - według tego poglądu państwo należy w całości zdemontować i wtedy będzie można zaznać prawdziwej wolności. To są dwa główne nurty. Co prawda istnieją również poboczne, jak chociażby agoryzm, geolibertarianizm, ale nimi się nie ma, co zajmować. Są to praktycznie kosmetyczne modyfikacje tych dwóch głównych, w przypadku których dokonana zostanie dyskusja.

Anarchokapitalizm został wymyślony w latach pięćdziesiątych przez Karla Hessa oraz Murraya Newtona Rothbarda. System ten zakłada prywatyzację wszystkiego, co tylko jest, a przez to demontaż struktur państwa; w efekcie ma nie być podatków. Wszystko wygląda całkiem dobrze, ale tylko na papierze. Jak taka anarchokapitalistyczna społeczność miałaby się obronić przez atakiem z zewnątrz? Libertarianie-anarchokapitaliści często powołują się na wojnę partyzancką w Wietnamie. Jest to jednak przykład chybiony, ponieważ Amerykanie przegrali tą batalię przez mass-media. Gdyby rzucili więcej wojsk, to komunistyczny Wietnam Północny przegrałby z kretesem. Wiele przykładów historycznych pokazuje, że wojna partyzancka może ciągnąć się nawet kilkadziesiąt lat i bardzo rzadko zdarza się zwycięstwo. A zajęcie obszaru, który nie jest należycie chroniony, to betka. Pytanie następne: jak anarchokapitaliści ochroniliby się przed obcymi wywiadami. Przecież one mogłyby w takich anarchistanie siać straszliwy zamęt i napuszczać poszczególne frakcje na siebie z dziecinną łatwością. To ułatwiłoby jeszcze łatwiej podbój tych ziem. Założę się, że gdyby w Polsce zaprowadzono ustrój anarchokapitalistyczny, to bardzo szybko mielibyśmy granicę niemiecko-rosyjską na linii Wisły. System tego typu może się sprawdzić, co najwyżej na jakiejś niewielkiej wyspie lub na jakimś izolowanym obszarze na przykład wysoko w górach. Tam faktycznie, może organizacja anarchokapitalistyczna mogłaby się utrzymać. Jednakże w takim katalaktycznym społeczeństwie szybko wyłoniłyby się różne frakcje, które rządziłyby się po swojemu. W efekcie i tak powstałyby tam w końcu różne państwa, o ile wcześniej nie zostałoby to wszystko zajęte.

Utopijność anarchokapitalizmu pokazuje jeszcze przykład historyczny. Społeczności tego typu istniały w średniowieczu na terenie Irlandii i Islandii. A co się z nimi w efekcie stało? Islandia popadła bardzo szybko w zależność od Norwegii i została przez nią wchłonięta. Tereny Irlandii ostatecznie zostały opanowane przez Wielką Brytanię w XVII w. Podobnie rzecz miała się z Wieletami i Obodrzycami. Ostatecznie te plemiona połabskie zostały zajęte w XII w. przez Niemcy. Widać na tym przykładzie, że anarchokapitalizm nie jest w stanie się sprawdzić, ponieważ społeczeństwa czysto katalaktyczne zostają w końcu podbite przez te funkcjonujące w organizacji państwowej.

To w takim razie może minarchizm? Ten termin został ukuty przez Samuela L. Konkina w 1970 albo 1971 roku. Minarchizm zakłada ograniczenie funkcji państwa do zapewniania bezpieczeństwa na danym obszarze, czyli do armii, policji i sądownictwa oraz dobrowolność opodatkowania. Założenia te jednakże są całkowicie abstrakcyjne. Teoretycznie tego typu państwo byłoby bardzo łatwo uzależnić od siebie (na przykład energetycznie), a także poprzez prowadzenie odpowiedniej propagandy na jego obszarze doprowadzenie jego dekonstrukcji, a w efekcie przejęcie terytorium. Już samym uzależnionym państwem tego typu łatwo jest manipulować, wymuszając na nim odpowiednią politykę. W efekcie państwo nie jest niezależne, a w efekcie nie gwarantuje swoim obywatelom bezpieczeństwa. Teoretycznie ktoś mógłby taką minarchię napuścić na inne państwo, grożąc na przykład zaprzestaniem dostarczania ropy naftowej i gazu ziemnego, wydobycia węgla lub możliwością niesprzedania odpowiedniej ilości broni. Tak samo jest w innych dziedzinach polityki. Minarchia mogłaby sobie nie życzyć wprowadzenia przepisów dotyczących na przykład kastracji pewnych grup w społeczeństwie, lecz zostałaby do tego zmuszona do zmian w prawodawstwie na skutek wymienionych wyżej nacisków. I czy to jest gwarantowanie swoim mieszkańcom bezpieczeństwa? Można odpowiedzieć sobie samemu na to pytanie.

Niezależnie od dywagacji na temat minarchizmu czy anarchokapitalizmu, należy zwrócić jeszcze uwagę na totalną indyferencję obyczajową wielu odłamów libertarianizmu. W efekcie społeczeństwa nawet katalaktyczne mogłyby ulec rozkładowi i rozpadowi, w wyniku czego stałyby się łupem dla silniejszych przeciwników. Ta kastracja z powyższego eksperymentu myślowego to tylko skromny przykład. Ale aborcja i eutanazja dzielnie wspierane przez wielu libertarian bardzo szybko prowadzą do depopulacji, a co się wtedy dzieje? Następuje zastępowanie jednych grup innymi. Taki efekt mamy na przykład na zachodzie Europy. Takie libertariańskie społeczeństwa mogłyby bardzo szybko upaść, ponieważ zostałyby wchłonięte przez społeczności bardziej konserwatywne.

Brytyjski historyk i historiozof Arnold Toynbee wyróżnił swojego czasu futurystyczne systemy polityczne. Wśród nich znalazł się między innymi libertarianizm obok komunizmu i anarchokolektywizmu. No i czy w tym przypadku nie miał on racji?

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Czy Żydzi są nadludźmi?

W obecnych czasach, kiedy multikulturalizm i relatywizm stały się panującymi kultami, zwykło się wszystkie kręgi cywilizacyjne traktować jako równe i tak samo ważne. Wielka w tym wątpliwa zasługa pionierów antropologii kulturowej takich jak Franz Boas czy Margaret Mead. Pozornie wszyscy są równi, ale tak się dzieje tylko na papierze. W rzeczywistości nasza chrześcijańska cywilizacja Zachodu otrzymuje bardzo mocne cięgi. Mówi się o oświeconych Arabach, o potrzebie ratowania ginących kultur oraz o wielu innych tego typu rzeczach. Jednakże jakoś przy tym wszystkim zapomina się o swojej kulturze traktowanej jako coś gorszego i mniej wartościowego od jedzenia mózgów zmarłych przez plemię Fore - ot, taki skromny przykład. Wychodzi na to, że biali Europejczycy i Amerykanie to są najgorsi ludzie na świecie, a wszystko ktoś wymyślił przed nami. Tu piszą, że już starożytni Babilończycy budowali ogniwa galwaniczne, jeszcze gdzie indziej o chińskich szybkostrzelnych kuszach i rakietach. Jakby się temu przyjrzeć, to kto tak naprawdę rozwinął elektrochemię, a kto wysłał człowieka w kosmos czy zbudował broń maszynową. Cała ta propaganda jest robiona po to, abyśmy się czuli się gorsze. Wynika to z niewytłumaczalnego uwielbienia dla wszystkiego, co obce, typowego dla współczesnej laickiej lewicy. Obok tego pojawia się jeszcze inny bardzo ciekawy wątek, a mianowicie święte krowy, o których złego słowa nie można powiedzieć. Automatycznie bowiem rozpoczyna się ślepy atak różnych dziwnych stowarzyszeń typu "Nigdy więcej".

Jedną z takich świętych krów w społeczeństwie są Żydzi. Każde negatywne wyrażanie się na ich temat jest traktowane jako antysemityzm. Nawet szkolne lektury, w których doskonale opisano mentalność tej nacji, jak Lalka czy Nie-Boska Komedia traktowane są jako antysemickie, przynajmniej od czasu, kiedy zaczęła rządzić Partia Obietnic. Obecnie niechęć do Żydów tropi się chyba nawet na poziomie cząstek elementarnych. To jest po prostu niebywałe.

Wykonajmy sobie przy tej okazji taki bardzo prosty eksperyment myślowy:

Ja nie mogę, jak ci Eskimosi w ogóle mogą żyć. Te kościane harpuny, igloo, w których jest zimno jak diabli. Do tego ten ich język jest nie do nauczenia się dla normalnego człowieka. Jak śnieg można określać aż dwustoma wyrazami, dla mnie to po prostu jest śnieg. Jeszcze co oni jedzą... to mięso fok i padłych wielorybów. Przecież normalny człowiek porządnie polałby to keczupem, zanim wziąłby do ust. Ohyda! Co więcej, brytyjscy, amerykańscy, rosyjscy i duńscy wielorybnicy ich w XVIII i XIX w. trochę zabili. Nie mogli ich aż tak mocno przetrzebić. Poza tym, biorąc pod uwagę historię całego tamtego okresu, morderstwa dokonane na Eskimosach przez załogi statków wielorybników są tylko pojedynczym epizodem...

Mamy taką przykładową wypowiedź. Czy zostałaby ona po publikacji w jakimś czasopiśmie uznana za bliżej nieokreślony antyinnuityzm (Eskimosów poprawnie winno się określać Innuitami, spopularyzowana i często stosowana nazwa jest dla nich obraźliwa)? A skądże znowu. Powiedziano by, że to jest obiektywna relacja człowieka wychowanego w dobrych warunkach w Europie albo Ameryce Północnej. Przecież taki człowiek nigdy nie jadł mięsa foki albo walenia, więc wydawałoby mu się to obrzydliwe. Podobnie uznałby taką eskimoską społeczność za szczyt egzotyki. Gdyby dowiedział się o tym, że wielorybnicy ich mordowali, stwierdziłby, iż to niewiele znaczyło w świetle na przykład podbojów kolonialnych dokonywanych w Azji i Afryce.

A teraz, gdyby ktoś napisał taki tekst o Żydach w podobnym tonie, to co by się stało. Oczywiście, zaatakowano by jego autora, że jest faszystą, antysemitą oraz potraktowano by go garścią niewybrednych epitetów. Policja politycznej poprawności byłaby czujna. Przy okazji wyszłaby cała absurdalność kryminalizacji kłamstwa oświęcimskiego? Jeżeli ktoś stwierdza, że nie mordowano Eskimosów w ogóle albo że ofiar tychże mordów było znacznie mniej niż się powszechnie podaje, przeszłoby to bez większego echa. Jeśli natomiast ktoś zechciałby zanegować Holocaust lub stwierdzić, iż w jego wyniku zginęło znacznie mniej Żydów, to zostałby zaraz postawiony pod sąd. Czy to nie jest jakiś absurd? Wychodzi na to, że Żydzi są ludźmi o kilka rzędów wielkości lepszymi od każdej innej nacji, więc morderstwo dokonane na osobie o pochodzeniu żydowskim jest czymś gorszym niż gdyby zostało popełnione na przedstawicielu innej grupy etnicznej.

Można tutaj stosować argument, że mordy dokonywane na Eskimosach nie były planowane na tak wielką skalę jak Holocaust i wynikały tylko z widzimisię załóg statków wielorybniczych. Ale to też pada. Dawniej w historii też dokonywano planowego ludobójstwa. W XIII w. Czyngis-chan wymordował starożytny lud Tocharów. Jakoś jak ktoś zaprzeczy temu, że tak się stało, nikt nie oskarży go o kłamstwo tocharskie. Tak samo w V w.n.e. spacyfikowany został lud Gepidów. Per analogiam nikt, kto jest przy zdrowych zmysłach, nie będzie mówić o kłamstwie gepidzkim, jeśli ktoś podda w wątpliwość dokonanie takiego ludobójstwa. Rzymianie po trzeciej wojnie punickiej zaorali Kartaginę, część mieszkańców wymordowali, a resztę sprzedali na targach niewolników, jakie funkcjonowały wówczas na Sycylii. No i co? Nie ma czegoś takiego jak kłamstwo kartagińskie. Tak więc kryminalizacja Holocaust revisionism jest po prostu prawnym bublem. To najzwyklejszy w świecie absurd. Wychodzi na to, że Żydzi są lepsi od całej reszty, co zawsze i wszędzie starają się podkreślać. Dodam, że można bez problemu zaniżać ilość Polaków pomordowanych przez OUN-UPA w 1943 roku i żaden sąd nie wyda wyroku w tej sprawie. Z kolei w przypadku Holocaustu będzie tak jak w powiedzeniu - uderz w stół, a nożyce się odezwą.

Widziałem swojego czasu taką książkę Wiek żydostwa. Napisana została z pozycji skrajnie syjonistycznych, a przesłanie jej było bardzo jasne. Wynikało z niej, że bez Żydów nie mielibyśmy nawet na co pójść do kina! A ja sobie wyobrażam już, co by było, gdyby książkę w podobnym tonie opublikował przedstawiciel środowisk konserwatywnych albo narodowych. Zaraz podniosłaby się wrzawa, iż jest to właśnie ten mitologiczny antysemityzm. Wychodzi na to też, że Żydzi o sobie rozliczne prawdy mogą ujawniać, patrząc się na resztę ludzkości, jak na przymulonych tłumoków. Z kolei, jeśli jakiś konserwatysta albo narodowiec opisałby to wszystko, stałby się z miejsca wrogiem publicznym numer jeden, któremu poświęcać należy godziny nienawiści.

Powinniśmy zatem skończyć z tym dziwnym prawodawstwem łechtającym Żydów. W państwie nie może być tak, że jakakolwiek mniejszość etniczna jest uprzywilejowana. Z tym kłamstwem oświęcimskim to jest tak, jakbyśmy dawali Żydom fory w przyjmowaniu ich na uczelnie w postaci dodatkowych punktów lub korzystnych przeliczników. Identyczna sytuacja. Dlatego takie prawo powinno zostać zniesione. Tak samo nie powinno blokować się publikacji uznawanych za antysemickie - jak na przykład Mein Kampf, ewentualnie nie sprzedawać ich osobom nieletnim. Skoro Żydzi mogą to o sobie pisać, to dlaczego my nie możemy o nich? Ale, niestety, polityczna poprawność, internacjonalizm i multikulturalizm chyba wyżarły ustawodawcom resztki rozumu.

sobota, 2 sierpnia 2008

Obrazoburstwo na warszawskiej starówce

Lipiec zeszłego roku. Z taką jedną koleżanką spacerowałem sobie po Starym Mieście w Warszawie. Tak pół żartem, pół serio licytowaliśmy się, co gdzie jest wyrabiane. Powiedziałem, że w Radomiu w Łuczniku, kiedyś robiono najlepsze kałasznikowy, wszystkie mafie na świecie chciały je mieć. Wspomniałem, że w filmie Leon Zawodowiec upada AK74 i jest przybliżenie, na którym widać gdzie został zrobiony i w jakiej fabryce. Zaraz potem, usłyszałem od niej, że Stare Miasto zostało odbudowane po wojnie z cegieł wyprodukowanych w Hipolicie Cegielskim w Poznaniu. Fakt ten był mi wcześniej, rzecz jasna, znany. Pomyślałem sobie jeszcze: "Olka, droga kobieto, wiem, że ciebie już wielokrotnie szokowałem swoim ultrakonserwatyzmem, zoologicznym jaskiniowo antykomunizmem. Pewnie mnie odbierasz jako faszystę, ale mniejsza. Teraz chodzi mi po głowie coś mocniejszego niż to, co zdołałaś usłyszeć". Przez jakiś czas nie mogłem zebrać myśli, jak to powiedzieć zdecydowanie bardziej dyplomatycznie. Niestety, może to się nie zgadza z przyjętymi regułami savoir vivre, ale mam zwyczaj głośnego mówienia to, co myślę. Wielokrotnie miewałem przez to problemy, ale jakoś to mnie nigdy nie odstręczało do wyrażania opinii. W tym wypadku musiałem rzecz jednak przemyśleć. Przecież wygłoszę kontrowersyjny pogląd do osoby myślącej sloganami i pewnymi schematami. A tej dziewczynie nikt poza mną nie dał niebieskiej pigułki w postaci solidnej dawki prawicowych poglądów...

- Olka - mówiłem do niej - komuniści to umieją wszystko zwalić. Tym ludziom dałby najprostszą zabawkę, a oni zepsuliby ją.
- A o co ci chodzi? - usłyszałem.
- Przecież przedwojenna Warszawa była zupełnie inna - uświadomiłem - A oni niby się opierali na obrazach Canaletta, a i tak po swojemu odbudowali.
To dopiero początek. Po tym wszystkim przeszedłem do sedna.
- Nie wiem, próbuję tą kwestię analizować na wiele sposobów - kontynuowałem dyskusję - ale moim zdaniem Powstanie Warszawskie zostało rozpętane przez sowieckich agentów celem odgłowienia Armii Krajowej.
Zaraz po wygłoszeniu tego krótkiego zdania zobaczyłem spojrzenie, w którym się łączyło zdziwienie i przerażenie. Jak można wygłaszać w ogóle takie sądy?! - pewnie to sobie pomyślała. Pewnie usłyszała coś takiego pierwszy raz w życiu.
- Przecież to nie może być prawda! - odrzekła.
- Nie neguję bohaterstwa tych ludzi w walce z o wiele liczniejszym przeciwnikiem - próbowałem wyjaśnić - ale gdyby NKWD sprowokowało powstanie, to czy by nie skorzystało na tym? Przecież patrz. Całe dowództwo AK idzie do niewoli lub ginie w dłuższym okresie czasu. Sowieci w tym czasie sobie stają, czekają aż Niemcy zrobią za nich całą brudną robotę, a potem wchodzą. W tym czasie siły antykomunistyczne mogące im odebrać władzę są już zbyt słabe, aby móc ich na dłuższy okres związać.
- Za dużo naczytałeś się o tych siatkach szpiegowskich, tajnych spiskach itp. - odpowiedziała mi.
- Wcale nie. Po prostu to, co zrobili Sowieci, to był przejaw najzwyklejszego pragmatyzmu. Na wojnie nie ma sentymentów, a jeżeli można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, to się tak robi.
- Co pod tym pojęciem rozumiesz?
- Po pierwsze Niemcy robią całą robotę, tłumią powstanie, a Sowieci sobie czekają, a potem wkraczają i idą już pod Berlin. Na miejscu instaluje się władzę, która będzie Rosji posłuszna, ale trzeba zadbać jeszcze o to, żeby samemu nie mieć problemów. Duża partyzantka może wiązać znaczne siły - i to zarówno Armi Czerwonej jak i NKWD. A jak myślisz, jeżeli jest ona efektywnie dowodzona, bo dowódcy nie dostali się do niewoli i pod komendą służy zdecydowanie więcej żołnierzy, to łatwo jest z czymś takim wygrać?
- No chyba nie.
- To weź pod uwagę, że w Powstaniu Anty-Sowieckim brało udział nawet dwieście tysięcy ludzi, a wyobraź sobie gdyby uczestniczyło w nim pół miliona albo nawet i więcej. Przecież to trzeba od razu większe siły mobilizować. A tak by było, gdyby w Warszawie nie wybuchło powstanie.
- A i tak dałoby się coś zrobić.
- Inaczej to się robi na surowym korzeniu, a inaczej jak masz już wcześniej struktury. Więcej wysiłku trzeba, aby je rozbić, a poza tym, to co mówiłem wyżej - więcej armii potrzeba. Z tego powodu opłacało wyindukować całą akcję NKWD. - wróciłem w ten sposób do punktu wyjścia.

Oczywiście, widziałem święte oburzenie na twarzy mojej koleżanki. Ta projekcja tego infantylnego tupania nóżką po udowodnieniu braku racji... Tak to jest jednak, jeżeli nie podchodzi się do wielu rzeczy krytycznie. Ja postrzegałem zawsze myślenie za czynność tak naturalną jak oddychanie, z tego powodu może nie dałem się zwieść czerwonym marks-mediom. W efekcie stałem się konserwatystą. Ale cóż... mówi się, że kobiety są bardziej konformistyczne, chętniej przyjmują poglądy, mniej się nad nimi zastanawiają. Trochę w tym racji było.

Zauważyłem również, że niebieska pigułka polegająca na zmuszeniu do samodzielnego myślenia nie podziałała. Od dłuższego czasu raczyłem przyjaciółkę innymi niż mainstreamowe wyjaśnienia. Wyjaśnienia jednak nic się nie zdały. W październiku zostałem zrugany za to, że nie poparłem Parady Oszustów, a głos oddałem na Ligę Prawicy Rzeczypospolitej. Jednak kobiety łatwiej dotyka impregnacja na rzeczywistość...

A na zakończenie. No i kto tutaj kpi sobie z bohaterstwa tych ludzi, którzy zginęli w Warszawie w 1944 roku? Któż to dopuścił się aktu najniższego lotu nekrofilii?