niedziela, 17 sierpnia 2008

Sprawa pewnej miłości

Wszyscy, którzy czytają moje teksty, mogą zrazu zauważyć jedną rzecz. Nie trudno się domyśleć, że jestem twardym (jeżeli nie twardogłowym) konserwatystą. Dodam jeszcze, że według modelu klasycznego, to jest uważam, że strategiczne gałęzie gospodarki umożliwiające państwu zachowanie suwerenności winny być w jego rękach (resztę można spokojnie sprywatyzować). Rozróżnić bowiem trzeba konserwatyzm i liberalizm konserwatywny. Obok poglądów na kwestie obyczajowo-społeczno-kulturowe i ekonomiczne mam również swoje refleksje odnośnie polityki międzynarodowej. Jak tak się przeanalizuje całą naszą historię oraz stosunki geopolityczne, wychodzi, iż mamy dwóch wrogów - z jednej strony Niemcy, a z drugiej Rosja. A dlaczego? Pierwsza rzecz, to Niemcy od X w. cechuje Drang nach dem Osten. Podbijają plemiona słowiańskie, które nie wytworzyły formy państwowej, chrystianizują, a następnie osiedlają tam swoich za pośrednictwem marchii. A w przypadku Rusi, co się dzieje? Podobnie, tylko że najpierw działo się to w przypadku Grodów Czerwieńskich, niektórzy władcy chcieli również inkorporować Mazowsze. Problem ten urósł do rangi bardzo poważnego po unii z Wielkim Księstwem Litewskim. Poszczególni władcy Kremla postawili sobie za cel zbieranie ziem ruskich, a w końcu dotarcie do Wisły. W końcu, kiedy okazaliśmy się słabi, dwa kraje niemiecko-języczne - Austria i Prusy - oraz Rosja stopniowo dzieliły się polskim tortem. Nie trzeba również wymieniać innych wydarzeń z naszej historii, jak chociażby paktu Ribbentrop-Mołotow, gdzie Niemcy i Rosja układały się na temat podziału państwa polskiego. Również w 1920 roku Sowieci zachęcali von Seecta, aby uderzył z drugiej strony. No i jak tu nie popierać doktryny dwóch wrogów... Przecież to wydaje się wręcz oczywiste, iż to powinna być podstawa polityki międzynarodowej, a w efekcie dążenie do maksymalnego osłabienia dwóch naszych śmiertelnych wrogów.

Jednak nie do końca. Czytam sobie czasem teksty neoendeków i konserwatystów i jednej rzeczy nie mogę zrozumieć. Otóż przebija z nich straszna rusofilia, która przeczy wręcz zdrowemu rozsądkowi. Ciężko jest ten fenomen wytłumaczyć, ale spróbuję podjąć to zadanie w niniejszym tekście.

Pierwsza rzecz, to wielu konserwatystów podziwiało Rosję za kilka cech. Jedną z nich było niewykształcenie się tam ustroju demokratycznego, a nawet niezdolność, aby takowy tam zaistniał. Druga - silne państwo stojące na straży wielu zasad. Na przykład, gdy wychodzą parady gejów, to policja je bez wahania pałuje, a sekundują im tamtejsi ultranacjonaliści. Co więcej, Jan Engelgard stwierdził, że Stalin nie był bolszewikiem (sic!)!Wielu konserwatystów zwraca również uwagę na manifestację wręcz imperialnego patriotyzmu, który gdzie indziej uchodzi za całkowicie niemodny. Te czynniki powodują, że wielu z nich zwraca uwagę na Kraj Wielkiego Stepu jako czynnik odnowy moralnej. O Rosji w tej roli pisał chociażby Oswald Spengler. Ale czy na pewno ex oriente lux?

Rosja tonie w szambie, powiedzmy to sobie szczerze. Dwie na trzy ciąże są przerywane, a AIDS szerzy się tam w porównywalnej skali jak w Afryce. Jaka czeka nas zatem stamtąd odnowa moralna. Otóż żadna. Tam nie ma co ratować. Poza tym utrzymywany tam system komunistyczny nie wywodzi się z niczego innego, jak tak ostro atakowanego przez konserwatystów i neoendeków liberalizmu czy demoliberalizmu. Bolszewizm jest jego konsekwencją. Tak więc, jaka może nas spotkać odnowa moralna ze strony kraju, który jest skażony demoliberalizmem do sześcianu od 1917 roku? Mówienie o sojuszu z Matuszką Rassiją w celu walki z zachodnim demoliberalizmem jest zatem co najmniej nieporozumieniem i świadczy o nieznajomości historii lewicy.

Poza wielu tych reakcjonistów zatrzymała się chyba, jeżeli chodzi o historię, w końcu dziewiętnastego stulecia. A teraz mamy XXI wiek, a w samej Rosji wiele się zmieniło. Zostały jednak te same imperialne aspiracje. Chcąc nie chcąc, zwolennicy opcji prorosyjskiej są pożytecznymi idiotami działającymi na korzyść rosyjskiego imperializmu pod różnymi postaciami, nie ważne czy białego czy czerwonego. Rosja zawsze chciała nas połknąć. Przedstawiciele endecji na przełomie XIX i XX stulecia uważali, że walka z tym państwem nie ma sensu i opłaca się go popierać. A przecież, czy nie wiedzieli oni, że istnienie Polski niepodległej jest sprzeczne z żywotnymi interesami Rosji i że chce ona co najwyżej przesunąć swoją zachodnią Rubież. Już caryca Katarzyna określiła jasno imperialne cele - opanowanie Polski oraz cieśnin tureckich. I jak tu można popierać jakąkolwiek prorosyjską politykę. Przecież to zakrawa na absurd! Obecnie też nic się nie zmieniło. Rosja po prostu dąży do tego, aby pewne obszary wchłonąć. Włażenie jej między pośladki świadczy albo o kompletnym niezrozumieniu politycznej rzeczywistości, albo o działaniu na szkodę państwa polskiego.

Konserwatyści mówią, że są przeciwnikami romantyzmu politycznego, a opowiadają się za pragmatyzmem. Śmiać mi się chce, gdy czytam tych Wielomskich et consortes, którzy chcą, aby Polska była dalej międzynarodową dziwką uginającą kolana przed silniejszymi od siebie. No i to się nazywa konserwatyzm? Nie, to jest lewicowa uległość w stylu Bluma i Chamberlaina typowa dla socjaldemokratów i demoliberałów. Dodam, że ci przywódcy polityczni celu nie osiągnęli, bo skonsumowaniu Czechosłowacji, Kłajpedy, a w końcu naszego kraju, Hitler zajął Francję i rozpoczął wojnę z Wielką Brytanią. No i dlaczego konserwatyści mają się opierać na lewackich wzorcach prowadzenia dyplomacji? Przecież to absurd. Poza tym powinni oni dbać o to, żeby ich kraj coś znaczył na świecie. Zatem nie można płaszczyć się przed większymi od siebie. To nie jest żaden pragmatyzm polityczny, ponieważ miękkich graczy na międzynarodowej scenie politycznej traktuje się jako podrzędnych i nic nie znaczących. Jeżeli mi ktoś mówi, że to jest prowadzenie konserwatywnej, pragmatycznej polityki zagranicznej, oznacza, iż coś ma nie tak poukładane w głowie.

Poza tym należy przyjrzeć się jeszcze tym miłośnikom Rosji pod kątem rodowodu. Neoendecy są związani z PAX, a w KZM jest wielu byłych komunistów, którzy jakimś cudem nawrócili się na konserwatyzm. Ponieważ fekalia zalane wapnem nie przestają nimi być, zostają zatem jakieś dziwne ciągoty; w tym wypadku mamy do czynienia z rusofilią. Dodam, że gdyby delegalizować poszczególne partie czy stowarzyszenia ze szczególnie wysokim stężeniem postkomuny, poza SLD, PD, PSL uległyby temu również rzeczony KZM jak i neoendecy. Rusofilia jest dodatnio skorelowana ze związkami z ancien regime. Starzy partyjniacy przebrani teraz za konserwatystów i narodowców pamiętają jeszcze Moczara, gdy ten mówił o tym, że prawdziwą ojczyzną każdego partyjnego jest Moskwa.

Sprawa pewnej miłości ma zatem rozwiązanie. Oczywiście, mamy do czynienia z dosłowną interpretacją tez, które uległy dewaluacji. Nie jest wykluczony również czynnik przeszłości, a mianowicie nabyta uległość do Matuszki Rassiji.

Te wszystkie czynniki powodują, że lepiej, ażeby nigdy ta neoendecja czy łże-konserwatyści nigdy nie dorwali się w Polsce do władzy.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Rusofilia jest chorobą. We wczesnym stadium można ją leczyć. W stadium późnym uleczyć z niej chorego mogą ją już tylko sami Rosjanie, i to nie zawsze.

Kirker pisze...

Mustrumie,

matki Michnika nawet Syberia nie wyleczyła z tego schorzenia.

Choroba ex oriente lux może być zatem nieuleczalna w podobnym stopniu jak nowotwór z przerzutami.

pozdrawiam