Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teoria państwa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teoria państwa. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 kwietnia 2011

Po dłuższym namyśle

Na jakiś czas byłem zmuszony zawiesić bloga, ponieważ miałem inne sprawy na głowie. Mam nadzieję, że teraz w miarę regularnie będę publikować nowe teksty, jak również, że przez ten okres pióro za bardzo mi się nie stępiło

W ostatnim czasie nie miałem czasu na zajmowanie się teorią polityki. Zresztą, zdecydowanie wolę badanie różnych przejawów życia na Ziemi od tego... Bez czytania różnych blogowych artykułów w czasie, gdy nie zajmowałem się filozofią polityki, mogłem dokonać pewnych przemyśleń i uogólnień. Nie oznacza to jednak, że złagodniałem i odszedłem od skrajnej prawicowości. Powiem więcej, w niektórych aspektach stałem się zdecydowanie bardziej radykalny.

Swego czasu doszedłem do wniosku, że socjalizm prowadzi do totalitaryzmu, o ile sam nie stanowi łagodniejszej wersji tego systemu. W końcu Trzecia Rzesza czy ZSRR cechowały się skrajnym interwencjonizmem i etatyzmem. Konserwatyzm natomiast prowadzi do pewnej formy autorytaryzmu, co jest w tą ideologię niejako wpisane jako implikacja hierarchicznego układu społeczeństwa. Ergo: prawdziwie konserwatywne państwo nie może być demokratyczne. To bowiem z kolei na fali roszczeniowych postulatów pewnych grup społecznych doprowadzi do lewicowości zarówno w aspekcie ekonomicznym, jak i obyczajowym. Demokrację należy znieść albo mocno ograniczyć, jako kompromisowy wariant widziałem cenzusy. W ramach dyskusji o tym sądziłem, że powinno się odbudować system autorytarny, niekoniecznie oparty na osobie króla. Wystarczyłby światły dyktator. Pewni bloggerzy zgłaszali zastrzeżenia dotyczące tego sposobu rządzenia. Artur Nicpoń sądził, że coś takiego przetrzyma góra kilkadziesiąt lat, a potem przyjdzie fala zepsucia, jakiej nigdy nie widzieliśmy. Podawał przykład Hiszpanii za czasów Zapatero, w której po Franco nic w zasadzie nie zostało poza dyskusją na temat jego osoby. Mój ówczesny interlokutor uznał, że zadziała tu mechanizm akcja-reakcja. Dixi, inny blogger zaangażowany w ową debatę, uważał, że ani demokracja, ani autorytaryzm nie są idealne, wolał jednak szukać ulepszeń państwa demokratycznego.

W końcu i ja się zacząłem zastanawiać, czy w sumie projekt prawicowego autorytaryzmu nie jest romantyczno-nostalgiczną próbą wskrzeszania przeszłości. Czy mamy bowiem ku temu środki? Poza tym, czy ludzie za bardzo nie przyzwyczaili się do swobód demokratycznych, które im całkowicie zakrywają socjalistyczne ubezwłasnowolnienie? Czy w ogóle taki projekt w obecnym układzie ma szansę wypalić? W tym miejscu jedno jestem w stanie przyznać: gdyby do czegoś takiego miało dojść, ja poparłbym. Wystarczyłoby mi na czas znacznego ułamka mojego życia zepchnięcie lewicy do cienia. Czy - w nawiązaniu do powyższych pytań - wytrzymałoby to próbę czasu? Po dłuższym namyśle doszedłem, że nie.

Co zatem należałoby zrobić? Mój wniosek był następujący: abyśmy chcieli żyć w miejscu, gdzie na dłuższą metę obowiązują reguły gry określane mianem prawicowych, potrzebujemy radykalizacji w kierunku ekonomicznym. Nic innego jak libertarianizm. Obecne państwo nie jest dobrym środkiem ku temu. Należy dążyć zatem do jego całkowitej dekonstrukcji. Kiedyś skrytykowałem libertarianizm, ponieważ rozumowałem mimo wszystko w etatystycznych kategoriach. Teraz uznałem, że należy ten sposób rozumowania oparty na państwie, jakie mamy teraz, odrzucić.

Wyjaśnienie tego faktu jest proste. Państwo, jakie mamy obecnie, jest idealnym miejscem dla rozkwitu różnych ideologii lewicowych. Tak naprawdę istnieją one i zyskują poparcie dzięki gargantuicznemu rozrostowi państwowego aparatu biurokratycznego. Zauważmy, że lewica liberalna światopoglądowo nie chce przyjąć do faktu, żeby państwa było mniej, a tyle zrzędzą o wolności jednostki. Oni nie wyobrażają sobie, żeby media nie były koncesjonowane oraz przynajmniej częściowo państwowe. Przez myśl im nie przejdzie również, żeby szkolnictwo było niezależne od państwa. Tutaj sprawdza się słynna maksyma świętej pamięci Kisiela: "Socjalizm walczy z problemami nie istniejącymi w żadnym innym ustroju". Tak samo muszą sobie zdawać sprawę, że rozbudowany system świadczeń społecznych nie tyle gwarantuje im roszczeniowy elektorat, ale to, że ich idee mogą się w społeczeństwie rozprzestrzeniać. Nie od dzisiaj wiadomo, że państwowe ubezpieczenie zdrowotne powoduje erozję instytucji rodziny. Po co bowiem starać się wychowywać dzieci, jeżeli na starość nie umrzemy pod płotem dzięki jakiemuś tworowi analogicznemu do ZUS-u? Po co się również troszczyć o dziadków? Socjalizm generalnie prowadzi do atomizacji społeczeństwa. Nie wierzę, że ci lewicowcy nie zdają sobie z takich rzeczy sprawy. Chyba, że "pożyteczni idioci" w systematyce Włodzimierza Ijicza, "uświadomionych" o taką niewiedzę bym nie podejrzewał. Wniosek jest zatem bardzo prosty. Lewica do życia potrzebuje państwa w obecnym kształcie i im to państwo bardziej redystrybutywne tym lepiej dla niej.

Znany co poniektórym lewicowy blogger Quasi krytykował kiedyś elGuapo za "anarchokapitalistyczne rezerwaty". Tak to przynajmniej określał. Chodziło tam o to, żeby dokonać demontażu obecnego państwa, żeby społeczeństwo było całkowicie katalaktyczne. Część grup w jego obrębie miało uzyskiwać dominację na danym obszarze. Scenariusz ten opisał Robert Nozick w swoim dziele Anarchia, państwo i utopia. Finalnym skutkiem miało być państwo ultraminimalne, które nawet nie jest redystrybutywne, podatki (jako świadczenia pięniężne bądź czynności wykonywane na rzecz państwa) jako dobrowolne. Jeżeli dana jednostka ma odmówić płacenia podatków na danym obszarze, to musi przestrzegać reguł panującym na tym rewirze, ale bronić się i chronić swojej własności sama. ElGuapo dodał tutaj jeszcze jedną rzecz - odpowiednią obyczajowość.

Do analogicznych wniosków doszedłem ja podczas moich przemyśleń. Nie jakieś restauracyjno-nostalgiczne projekty w stylu Wielomskiego. Obecną rzeczywistość bowiem należałoby całkowicie wywrócić, żeby doprowadzić do społeczeństwa katalaktycznego. Wówczas jak będzie się przedstawiać dynamika takiego układu. Ludzie zróżnicują się w grupy o różnej obyczajowości, podejrzewam również, że znajdzie się nie jeden socjalistyczny folwark. Te, które wykazują libertyńską etykę i/lub niewydolną ekonomię, stopniowo będą przegrywały konkurencję z tymi konserwatywnymi z pełną wolnością w gospodarowaniu swoją własnością. Po jakimś czasie powstaną państwa ultraminimalne - jak w scenariuszu Nozicka - które będą jednocześnie konserwatywne.

Pewni skrajni prawicowcy mogą być oburzeni takim tokiem rozumowania. Ale czy nie uznają oni państwa zdecentralizowanego i organicznego? Właśnie w takiej rzeczywistości, jak wyżej opisuję, mogłoby ono zaistnieć. Tak samo rzecz ma się z układem monarchistyczno-arystokratycznym. Zawsze w historii bywało tak, że warstwa możnowładców czy szlachty wywodziła się z osób mogących zadbać o bezpieczeństwo na danym terenie. Zatem - jak widać - można spokojnie pogodzić model minarchistyczny z wykładnią konserwatywną.

Uległem zatem radykalizacji w kierunku ekonomicznym. W takim świecie dosłownie wszystko byłoby prywatne. Wszelkie przedsiębiorstwa, ubezpieczenia, edukacja, leśnictwo, również wszelkie zasoby naturalne, włączając w to atmosferę. Nie istniałoby coś takiego jak bank centralny, emisja waluty byłaby całkowicie prywatna, a sama waluta oparta na parytecie. Nawet zapewnianie bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego byłoby sprywatyzowane, ponieważ armia, policja i sądownictwo na danym obszarze będą czyjąś własnością. Problemy, które wcześniej istniały w socjalizmie, w sposób naturalny zanikłyby.

Ten scenariusz może zostać uznany za mało prawicowy. Tak jednak nie jest, mógłby być uznany spokojnie za far right. Lewica bowiem to projektowanie społeczeństwa na desce kreślarskiej. Prawica zawsze praktyki inżynierii społecznej odrzucała. Powyższy scenariusz zatem siłą rzeczy mieści się w tej drugiej.

piątek, 12 listopada 2010

Kapuściany antykomunizm

Cyprian Kamil Norwid rzekł swego czasu, że patriotyzm Pana Tadeusza jest kapuściany. Fakt, jego twórczość miała zupełnie inny charakter. Jest trudniejsza niż Mickiewicz i Słowacki. Oczywiście, nie mam zamiaru tutaj obbrązowiać wyżej wymienionych. Zostawiam to - ewentualnie - historykom literatury parających się tą epoką. Co wydało mu się kapuściane? Te wszystkie opisy, podkreślanie pewnych rzeczy na każdym kroku.

To było w dziewiętnastym wieku. Teraz minęły dwa stulecia i istnieje cała masa zjawisk, rzeczy, o których można tak powiedzieć, jeśli nie dosadniej, oczywiście. Mamy na przykład szereg ugrupowań politycznych głównego nurtu. Część z nich w ogóle wyraża się pogardliwie o Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, uważa, że polskość to nienormalność. Chcą nas modernizować, dostosować do zachodnich standardów. Jest jednak pewna partia, która odmienia Polskę przez wszystkie przypadki, żeby potem wystawić rzyć na swoich zwolenników. Oni natomiast się radują. Nie rozumiem tego masochizmu; to tak jakby obrzucić ich fekaliami! W życiu nie przyszłoby mi popierać partii traktującej instrumentalnie tak ważne postulaty.

Tą partią jest PiS z Jarosławem "Santo Subito" Kaczyńskim na czele. Fenomenowi powyższemu poświęciłem kilka tekstów. Nie zastanawiałem się jednak głębiej nad casus belli. Chodzi tutaj o podkreślany na każdym kroku antykomunizm. Czy jest on prawdziwy, czy kapuściany?

Po pierwsze należy się w ogóle zastanowić, czy oni są w ogóle antykomunistyczni. Można tutaj powiedzieć, że sprzeciwiają się obecnemu systemowi oligarchicznemu i postkomunistycznemu. Co jednak proponują w zamian? Czy chcą to koryto zlikwidować? Skądże znowu. W programie PiS nie ma ani jednego punktu dotyczącego ograniczania biurokracji, państwowych wydatków czy stopnia reglamentacji gospodarki. Po prostu oni chcą wsadzić swoich ludzi na te stanowiska. Myślą, że wtedy będzie dobrze. Obecni zarządcy mają być źli ze względu na rodowód - jak wspomniałem wyżej - postkomunistyczni, a nie dlatego że są. PiS po prostu chce wskoczyć na te stołki i kultywować obecny system. Oni pragną jakościowej, a nie ilościowej zmiany. Czy nie widzimy tutaj również klasyki lewicowego rozumowania? Ideolodzy z drugiej strony flanki zwykli wspominać niedojrzałość ludzi czy też złych twórców systemów. Alfred Rosenberg zeznał w procesie norymberskim, że Hitler wypaczył nazizm. Socjaliści wszelkiej maści lubią usprawiedliwiać zbrodnie komunistyczne budową lepszego świata, która zakończyła się pożogą. Nie ze względu na sam charakter systemu, tylko złych budowniczych, którzy musieli wszystko zepsuć. Tak samo rozumuje PiS. Ich zdaniem nie system biurokratyczny jest zły, tylko ludzie, którzy nim zarządzają. Można już na tej podstawie powiedzieć, że PiS jest partią co najwyżej niepostkomunistyczną.

Inna kwestia to socjalizm tej partii. Prezes jasno postawił granicę między Polską solidarną i liberalną. Miał stanąć po pierwszej stronie. Nie użył określenia "socjalizm", ponieważ to kojarzy się z zeszłym ustrojem. Jednakże jego postulaty jak z Manifestu komunistycznego. Państwo ma utrzymać państwową własność środków produkcji, a nawet zwiększyć warsztaty narodowe na skutek nacjonalizacji. PiS przecież wysuwał takie postulaty. Dążył do "odzyskania" okrętownictwa czy utylizacji odpadów. Próbowano lansować ustawę, która pozwoliłaby znacjonalizować przedsiębiorstwo uznane za strategiczne. Państwo ma zajmować ma się służbą zdrowia, oświatą, pomocą społeczną. Czy socjalista może być szczerym antykomunistą? To wątpliwe. Socjalizm obecnego typu uruchamia mechanizm zapadkowy, który skutkuje rozrostem państwowych instytucji aż dojdą do stanu takiego jak za komuny. Takie mechanizmy obserwujemy we wszystkich państwach rozwiniętych. Socjalista nie może być zatem antykomunistą, to zadziwiające dwójmyślenie bardzo często występujące. Nie można jednocześnie wchodzić na schody i z nich schodzić. Nie da się popierać pewnych postulatów i jednocześnie stanowczo przeciwko nim występować.

PiS cechuje również centralizm. Rząd ma się składać z trzydziestu ministerstw i stanowić pas transmisyjny do gminy, jeżeli nie sołectwa. Wszystko ma być rozwiązywane centralnie jak za Gomułki czy Gierka. I czy ktoś taki może być antykomunistyczny? Wracamy tutaj do powyższego akapitu. Nie da się po prostu. To również świadczy o skrajnie etatystycznym myśleniu kierownictwa partii, większości członków oraz sympatyków. Czy oni wszyscy są naprawdę ślepi, żeby tego nie dostrzegać? Na to wygląda albo nigdy się nad tym nie zastanawiali.

Przedstawiany miał być projekt konstytucji. "Santo Subito" Kaczyński powiedział, że państwo ma regulować wszystkie aspekty życia i nie może być stref niczyich. Czy czegoś to nam nie przypomina? Czy to nie oznacza, że "państwo jest wszystkim i nic nie może istnieć poza państwem"? Cytat pochodzi z broszury autorstwa Gentilego, przypisanej Mussoliniemu, a mianowicie Doktryny faszyzmu. Tak również wyglądały systemy komunistyczne. Państwo było nadrzędnym regulatorem. Nie ma to nic z prawicowym myśleniem. Omnipotencja państwa to domena lewicy. Państwo ma być proste i skuteczne, a nie gargantuicznym, totalistycznym molochem. Ludzie, którzy głoszą takie postulaty, nie mogą się nazywać antykomunistami. Jak można twierdzić, że się prezentuje taki nurt, jeżeli głosi się bliźniacze postulaty w stosunku do komunizmu. Nie dziwię się, iż niektórzy uznali PiS za partię o takim właśnie charakterze, woleli oddać głos na Tuska, który nawiasem mówiąc, nie jest wcale lepszy. Wie jednak kiedy trzymać język za zębami oraz dba o public relation. Też dąży do utrzymania obecnego systemu politycznego. Jak stwierdził kiedyś Janusz Korwin-Mikke, liberalizm mu się nie opłaca.

Kaczyści mają również gdzieś praworządność i prawo rzymskie będące jednym z fundamentów naszego kręgu cywilizacyjnego. Poparli noc kryształową zgotowaną sprzedawcom dopalaczy. Ekspresowo przegłosowano poprawkę do ustawy o zwalczaniu narkomanii. Zapomnieli oni, że istnieje coś takiego jak vacatio legis. Zanim prawo zostanie wprowadzone, musi upłynąć pewien okres czasu. Inicjatywa wyszła oczywiście ze strony PO - musieli zadbać o dobry wizerunek, ale PiS dorzucił tutaj swoją cegiełkę. Mieściło się to bowiem w ich sposobie rozumowania. Tak samo odbieranie emerytur przedstawicielom resortów siłowych. Mamy niestety ciągłość prawną z PRL, nikt nie powiedział w 1989 roku, że jest inaczej. To są prawa nabyte. Jeżeli pożyczyłem pieniądze od człowieka, który okazał się być mordercą i gwałcicielem, mam obowiązek mu je zwrócić. Tak samo jest w tym przypadku. Lex retro non agit, to po pierwsze, a dura lex, sed lex po drugie. Takie praktyki, jak wyżej wymienione, stosowali komuniści - odbierając obywatelstwo na przykład. Kiedyś nawet carat uznawał stopnie wojskowe uzyskane w walce z nim. Hitler wypłacał emerytury urzędnikom II RP, którą zlikwidował. Brak praworządności cechował od zawsze komunistów. Czy można się nazywać antykomunistą, broniąc takich postulatów. Moim zdaniem nie.

Antykomunizm oznacza odrzucenie praktyk typowych dla systemu komunistycznego - centralizmu, państwa typu Wielkiego Brata, socjalizmu oraz negacji prawa rzymskiego. To nie tylko ujadanie na generalicję, funkcjonariuszy resortów siłowych czy ogólnie pojętą postkomunę. Niektórzy myślą, że to wystarczy, żeby miano antykomunisty sobie przypisywać.

Na każdym kroku podkreślany antykomunizm PiS i jego zwolenników jest zatem kapuściany. Jest bezustannie odgrzewanym kotletem. Nie wiem, czy stanowi chwyt propagandowy. Mam bowiem wrażenie, że ci ludzie tego nie widzą. Wryło im się to podświadomość. Nawet nie są w stanie dostrzec drugiej strony lustra.

wtorek, 18 sierpnia 2009

O rozmiarze państwa

Wczoraj toczyła się dyskusja pod tekstem Radośnie na dno, czyli oto Polska właśnie. Oczywiście, mowa była tam o polskim przemyśle stoczniowym. A ten urósł w naszym kraju do rangi strategicznego. Przy tej okazji rozpoczęła się dyskusja między mną i bloggerem Dixi na temat rozmiarów państwa. Dotyczyła ona zakresu interwencjonizmu gospodarczego. Postanowiłem ten wątek rozwinąć...

Obecnie państwo zajmuje się różnymi dziwnymi rzeczami. Nie jest to zresztą fenomen ograniczony tylko i wyłącznie do naszego kraju, ale zjawisko - można by rzec - ogólnoświatowe. Szczególne odbicie znajduje to na naszym kontynencie, gdzie tzw. socjalne zdobycze uchodzą za tak oczywiste, że ich podważanie powoduje oskarżanie o chorobę psychiczną. Tak przyzwyczajeni bowiem zostaliśmy do socjalistycznego ustroju. Wielu z nas nie potrafi sobie nawet wyobrazić sytuacji, co by się stało, gdyby państwo zostało bardzo mocno ograniczone w swojej konstrukcji. Po prostu można rzec, uwierzyliśmy w pewną socjalistyczną mitologię.

A to obecne państwo zajmuje się wielokroć produkcją różnych dóbr (na przykład prądu elektrycznego czy mocnych alkoholi), do tego dba o nasze leczenie, edukację ubezpieczenie, do tego dochodzi jeszcze opieka społeczna. Czy tym wszystkim się ono powinno zajmować? Zdaniem socjalistów czy populistów tak. Ich zdaniem, gdyby te części sektora publicznego znajdowały się w prywatnych rękach, żylibyśmy w bananowej republice. Zapominają przy tej okazji, że te cechuje bezprawie i anarchia. Nie ma tam rządów prawa. Konserwatysta taki jak moja osoba nie chce wcale żyć w jakimś dziwnym "anarchistanie", jak mu to chcą imputować etatystyczne odłamy lewicy. Uważa on po prostu, że pewne rzeczy wykonają lepiej prywatne podmioty, a państwo jako takie przez to się nie zawali.

Czym zatem byt z tej kategorii powinien się zajmować?

Po pierwsze państwo powinno zapewnić bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. Powinno się zatem zajmować armią, policją, sądownictwą i po części więziennictwem. Posiadanie silnego wojska jest de facto podstawą prowadzenia dyplomacji. Jak napisał von Clausevitz, wojna jest przedłużeniem dyplomacji. Chcąc czy nie chcąc, państwo musi posiadać jakąś silną armię, ponieważ nigdy nie wiadomo, co przyjdzie państwom ościennym do głowy. Pamiętać należy o tym, że armia powinna być silna; działa tutaj zasada si vis pacem, para bellum. Jeżeli państwo nie trzyma dziesięciu srok za ogon, jak to mamy w obecnym ustroju socjalistycznym, można stworzyć sprawnie działającą armię. Moim zdaniem powinna być ona zawodowa; z poboru należy zrezygnować. Uzupełniana powinna być ona natomiast przez ludowe komitety oporu. Obowiązek służenia w nich miałby każdy dorosły mężczyzna do pewnej górnej granicy wieku (przyjmijmy, że może być to 50 lat). Ludowy komitet oporu miałby obowiązek zorganizować ćwiczenia dwa razy do roku w zimie i w lecie.

W przypadku policji, sądów czy więzień, to wiadomo, jakie powinny być ich kompetencje: powinny dbać o wewnętrzne bezpieczeństwo. Teraz należy postawić pytanie, czy mają je uzupełniać podmioty prywatne. Oczywiście, że mogą, tylko że powinny być one licencjonowane i rejestrowane, ale przez administrację samorządową.

Państwo powinno być również właścicielem podstawowej infrastruktury oraz odpowiadać za jej stan. Chodzi tutaj o drogi oraz tory kolejowe. Należy tutaj jednak dokonać pewnej decentralizacji. Rząd centralny powinien dbać o stan połączeń między największymi miastami. Całą resztą mają się zajmować samorządy. Zmartwieniem rządu nie jest bowiem łatanie jakieś drogi koło Pcimia Dolnego. Co innego połączenie między Warszawą a Gdańskiem.

Zadaniem państwa powinna być jeszcze ochrona środowiska. Musi być ona przede wszystkim racjonalna. Nie można tutaj ulegać naciskom różnych grup lobbystycznych, które sprzeciwiają się budowie elektrowni atomowych czy mówią o globalnym ociepleniu. Co innego ustalanie limitów odłowów danych zwierząt, okresów ochronnych czy granic obszarów chronionych. To należy już do innej kategorii.

A co z całą resztą? To do kompetencji państwa de facto nie należy. Nie powinno ono zajmować się na przykład produkcją benzyny, leków, leczyć, ubezpieczać, edukować nas. To odłamy lewicy etatystycznej zwykły uważać, że państwo ma się takimi rzeczami zajmować i one narzuciły nam niejako prowadzenie dyskursu w tych sprawach. Straszyły nas bezpaństwowymi, ponadnarodowymi korporacjami oraz plagą głodu i analfabetyzmu. Należy tutaj jednak zacytować świętej pamięci Stefana Kisielewskiego, który stwierdził, iż "socjalizm walczy z problemami nie istniejącymi w innych ustrojach". No i tak faktycznie jest.

Co należy zrobić z państwowymi przedsiębiorstwami? Wszystkie należy sprywatyzować. Oczywiście, niektórzy będą bronić tezy, że państwowa własność w pewnych sektorach jest niemal niezbędna dla tego, żeby państwo było niepodległe oraz żeby nie dawało się określić mianem bananową republiką. Czynić tak będą różne odłamy etatystycznej lewicy. Cały problem wyjaśniłem zresztą w tekście Strategiczność, czyli jak się usprawiedliwia etatyzm. Również reglamentację działalności gospodarczej należy ograniczyć do niezbędnego minimum, jak rurociągi, wielkoskalowa energetyka wytwórcza (typu hydroelektrownie na rzekach, wielkie elektrownie węglowe czy siłownie atomowe), wydobycie surowców, masowa produkcja broni i sprzętu wojskowego, produkcja leków narkotycznych i/lub psychotropowych. No i tyle w sferze produkcyjnej tego powinno być, a nie tak jak obecnie 300 różnych pozwoleń, licencji, koncesji. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji polski kapitał praktycznie nie istnieje.

Również bank centralny uczynić należy instytucją prywatną jak FED czy Bank of England przez nacjonalizacją w 1946 roku. Pozwoli to ograniczyć inflację. Ażeby wymusić prowadzenie przezeń normalnego gospodarowania, należy nałożyć zryczałtowany podatek w wysokości kilkunastu miliardów złotych oraz opłaty koncesyjnej co 10 lat w wysokości ponad 20 miliardów złotych. Bank centralny również powinien być notowany na giełdzie podobnie jak przedwojenny Bank Polski.

Co należy zrobić z socjalnymi funkcjami państwa, jak edukacja, opieka zdrowotna, ubezpieczenia, opieka społeczna. Te również należy sprywatyzować. Znieść przy tym należy przymus ubezpieczeń, szczepień oraz przymus edukacji. Wymusi to na poszczególnych podmiotach konkurencję o klienta. Przecież, gdyby szkoły czy towarzystwa ubezpieczeniowe wiedziały, że ktoś zawsze do nich przyjdzie, zaczęłyby po prostu co raz gorzej wykonywać swoje usługi.

Wobec ograniczenia rozmiaru państwa można by powołać tylko cztery ministerstwa: Finansów, Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych oraz Obrony Narodowej. W przypadku infrastruktury czy ochrony środowiska wystarczyłyby tylko departamenty w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych oraz kilka normatywnych ustaw. Ograniczyć można by bizantyński wręcz biurokratyzm obecny w dzisiejszych państwach socjalistycznych. Urzędników byłoby naprawdę niewielu. Aby zadbać o to, żeby byli kompetentni, wprowadzić należy Korpus Służby Cywilnej. Analogicznie postąpić należy w przypadku dyplomacji. Tam powołany powinien zostać Korpus Dyplomatów.

Ponieważ państwo nie trzymałoby dziesięciu srok za ogon, co obecnie uchodzi za stan normalny, można by ograniczyć fiskalizm. Normalnie powinny funkcjonować następujące podatki: pogłówny, ziemski, obrotowy w wysokości 2% od licencjonowanej/koncesjonowanej i rejestrowanej działalności gospodarczej (bo czy każda musi podlegać rejestracji?), zryczałtowany podatek pobierany od banku centralnego. Zapewniłyby one wpływy do kasy państwa, które wystarczyłyby na utrzymanie wymienionych wyżej funkcji państwa.

Takie rozmiary państwa byłyby bowiem właściwe. Obecnie jednak nie zanosi się, żeby jakakolwiek siła polityczna do tego dążyła. Żyjemy w wieku socjalizmu. Z tego to powodu wiele rzeczy zwykliśmy traktować jako normę. Państwo o minimalnych rozmiarach, jakie funkcjonowało przez tysiące lat istnienia cywilizacji, wydaje się nam natomiast nierealną abstrakcją.

środa, 12 sierpnia 2009

"Prawicowa koncepcja państwa" - krytyka

Wielokrotnie można się spotkać z pewnym redefiniowaniem pojęcia prawicy i prawicowości. Często bowiem redukuje się to pojęcie do kwestii gospodarczych. Wówczas, żeby daną osobę zaklasyfikować do prawicy lub lewicy wystarczy się zapytać, jaki ma być zakres działania państwa. Mnie też się czasem dostaje za to, że skupiam się na aspektach konstrukcji państwa czy też gospodarczych. Uważam, że prawicowość jest całościową wizją państwa i społeczeństwa, obejmująca zarówno obyczajowość i aspekty społeczne, jak również gospodarkę. Nie można tego zawężać, ani do pierwszych wymienionych, ani do wątków technokratycznych. Takie błędy są czynione jednak nagminnie. Postanowiłem zatem dociec, jakie są źródła takiego myślenia.

Z jednej strony mamy organ prasowy UPR Najwyższy Czas!, w którym to wielu autorów samozwańczo redefiniuje pojęcie prawicy sprowadzając je wyłącznie do gospodarki. O wiele większe zdumienie jednak może wywołać książka Tomasza Cukiernika Prawicowa koncepcja państwa. Klasyczny konserwatysta taki jak moja persona może być bardzo zdziwiony, że nie występuje tam w roli radykalnego prawicowca. Więcej, autor zarzuci mu jeszcze wyznawanie pewnych pomysłów zakwalifikowanych przez niego do kategorii socjalizmu. Do prawicy włączane są treści lewicowe, o ile nie lewackie. W książce mamy zatem samozwańcze redefiniowanie pojęć, manipulowanie zakresem semantycznym, które może wprowadzić w błąd osobę nie znającą założeń poszczególnych doktryn polityczno-prawnych.

Pierwszą rzeczą, jaką się rzuca w oczy, to za prawicowców uznani zostali w książce liberałowie. A czy to nie jest czasem ruch lewicowy? Przecież liberalizm sam w sobie jest sprzeciwem wobec konserwatyzmu. To pierwsza przed socjalizmem i komunizmem masowa, egalitarna wizja społeczeństwa wynikająca z antropologicznego pozytywizmu. Liberalizm z historycznego punktu widzenia jest ruchem lewicowym, no i zawsze stał po stronie lewicy (obecnie również tak się dzieje). Na przykład w czasie wojny domowej w Hiszpanii liberałowie stanęli po stronie socjalistów i komunistów. Wystarczy popatrzeć na historię, żeby przekonać się, że jest to ruch nie mający z prawicą nic wspólnego, pragnący trzebić tradycyjne obyczaje celem wprowadzania swoich modernistycznych. A w książce na każdej niemalże stronie jest "liberałowie". Oni z prawicą nie mają nic wspólnego. Uznanie liberalizmu za ruch prawicowy kwalifikuje się zatem pod celową manipulację. Ma ona na celu obronę technokratycznego modelu prawicy jako tylko i wyłącznie liberalizmu ekonomicznego. A gdzie się podział światopoglądowy konserwatyzm wobec tego? Czy ma on pełnić wyłącznie funkcję akcesoryczną?

Autor również zalicza gigantyczną wpadkę. W pierwszym rozdziale swojej książki pt. Zadania państwa liberalnego napisał, iż liberałowie są przeciwnikami aborcji i eutanazji, ponieważ za najwyższą wolność uważają wolność do życia. Nie wiem, do jakiej kategorii zaliczyć tego typu faux pau. Należy zadać tutaj jeszcze pytanie, o jakiej kategorii liberałów on mówi. Czy mają to być liberałowie klasyczni czy libertarianie. Te bowiem ruchy wykazują bowiem często bardzo antynatalistyczne nastawienie. Na przykład Murray Newton Rothbard, na którego autor Prawicowej koncepcji państwa się powołuje. Pisał on wręcz, że żaden człowiek nie ma prawa bezkarnie występować wewnątrz drugiego. Opinia, że aborcja powinna być dozwolona do jakiegoś etapu ciąży, jest wśród liberałów bardzo powszechna. Autorytatywne wypowiadanie się, że są oni przeciwnikami aborcji jest zatem błędne. Tak samo jest w przypadku eutanazji.

W rozdziale Zadania państwa liberalnego do tez prawicowych (czyli według autora liberalnych) wkrada się stwór w postaci państwa neutralnego światopoglądowego. Sama idea jest arcylewicowa i z prawicą nie ma nic wspólnego. Coś takiego jak państwo neutralne światopoglądowo nie może nawet istnieć. Prawo musi się bowiem opierać na jakiś fundamentach, a te wywodzą się z przekonań jakiejś grupy w społeczeństwie. Jakby chcieć zatem wszystkim dogodzić, to żadnego systemu prawnego nie dałoby się ustanowić. Gdyby chcieć stworzyć państwo, które byłoby światopoglądowo neutralne, należałoby dokonać jego demontażu. Dopiero bowiem anarchia może być światopoglądowo neutralna. Państwo neutralne światopoglądowo oznacza w takim razie de facto państwowy ateizm taki jak we Francji, ZSRR czy Korei Północnej. Ponieważ będzie ono preferować osoby o poglądach wręcz antyteistycznych (bo ateistów jako takich transcendencja chyba w ogóle mało powinna obchodzić) oraz ich sposoby na zorganizowanie państwa i społeczeństwa. Państwo prawicowe sensu stricto powinno mieć religię panującą, w naszym konkretnym przypadku katolicką, a nie bawić się w lewicowe eksperymenty z państwowym ateizmem.

W rozdziale Krytyka państwa opiekuńczego pojawia się podrozdział Zabrania się zabraniać!. Już sama jego nazwa wywołuje skojarzenie ze studencką rewoltą w roku 1968. Autor krytykuje tam konserwatywne rozwiązania społeczne dotyczące na przykład tępienia pornografii, prostytucji czy narkomanii. Czy coś takiego powinno pojawić się w książce nazywającej się Prawicowa koncepcja państwa. Przecież mamy tu obronę postulatów bardzo lewackich, w stosunku do których nawet sami lewicowcy wykazują pewną powściągliwość. Autor uzasadnia to w taki sposób, że zakazywanie różnych rzeczy powoduje powstanie przestępczego podziemia. To łatwo sprowadzić do reductio ad absurdum. Wówczas można uznać, że po likwidacji prawa w ogóle nie będzie istniała taka kategoria jak przestępstwo. Czy zatem autor jest anarchistą? Błędność tego rozumowania wykazałem poza tym w swojej polemice z tekstem Janusza Korwin-Mikkego. Dziwny jest zatem jego sprzeciw wobec aborcji i eutanazji, przecież teoretycznie po zalegalizowaniu plag społecznych - bo takie określenie jest adekwatne - mafia mogłaby się przerzucić na pigułki wczesnoporonne i zestawy do usypiania ludzi. Wówczas pewnie jakiś "arcyprawicowy" Tomasz Cukiernik pisałby, że powinniśmy dla świętego spokoju zalegalizować aborcję i eutanazję.

W tym ostatnim podrozdziale mamy poza tym do czynienia z samozwańczą redefinicją pojęć. Państwo opiekuńcze nie tyczy się bowiem obyczajowości z założenia. To system, w którym państwo reguluje stosunki pracy, edukuje, leczy, ubezpiecza, zajmuje się opieką społeczną; stanowi zatem pewien typ jego konstrukcji. Autor zmanipulował jego zakres semantyczny. Stosując takie sztuczki można udowodnić dowolną tezę np. to, że słonie są zdolne do aktywnego lotu. Taka manipulacja zakresem semantycznym pokazuje na jeszcze jedno.

Marksiści wyznawali dyktat ekonomii. Tutaj mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem do tego. O ile marksiści proponowali ekonomię socjalistyczną, w przypadku Prawicowej koncepcji państwa mamy neoliberalizm według szkoły chicagowskiej przeplatany elementami austriackiej szkoły ekonomicznej. Cała zresztą książka poświęcona jest na omówienie szeregu zagadnień związanych z gospodarką. Nic dziwnego, że po takich lekturach wielu ludzi twierdzi, że prawica to tylko i wyłącznie podejście do ekonomii, a tradycja, religia, ład społeczny schodzą na drugi, a nawet trzeci plan. Nic zatem dziwnego, że tylnymi drzwiami wchodzi obyczajowa zgnilizna, walka z którą była nawet w tej książce krytykowana. Ciekawie zresztą to kontrastuje z tabelką zamieszczoną jako dodatek do książki, w której jest mowa o kultywowaniu tradycji. A jak ma się do tego ta obyczajowa zgnilizna w postaci wymienionej wyżej triady, jakiej autor (podobnie jak wielu innych publicystów związanych z UPR) broni jak lew? Nie zmienia to jednak faktu, że koncepcje ekonomiczne są w książce przedstawione dosyć dobrze.

Skoro się takie książki ukazują, to nic dziwnego, że potem zdarzają się bardzo ciekawe kwiatki. Pewien osobnik związany z UPR miał powiedzieć, że konserwatyzm to jest taki liberalizm, a liberalizm to taki konserwatyzm. Nie jest to cytat zasłyszany ani przeze mnie, ani przez innego konserwatystę. Wyhaczył to jeden z redaktorów Liberte, Piotr Beniuszys, a zatem zupełnie inna bajka. Takiego pomieszania z poplątaniem można dostać nie mając uprzedniej wiedzy o doktrynach polityczno-prawnych, a czytając takie książki. Tak więc moja dobra rada: najpierw trzeba zdobyć jakąś wiedzę na temat, czym są konserwatyzm, liberalizm, socjalizm, a dopiero potem brać się za Prawicową koncepcję państwa. Z mojego konserwatywnego punktu widzenia przedstawione tam poglądy są niezgrabną hybrydą konserwatyzmu, konserwatywnego liberalizmu oraz ateistycznego liberalizmu, zatem aż trzech doktryn. Takie połączenie spotykane jest dosyć często u młodych zwolenników UPR, którzy jeszcze nie bardzo rozumieją założenia poszczególnych doktryn, a podchodzą bezkrytycznie do tego, co przywódcy Unii Polityki Realnej i publicyści zeń sympatyzujący piszą.

Prawicowa koncepcja państwa to zły tytuł dla tej książki. Żeby był on prawidłowy, winna się nazywać Liberalna koncepcja państwa. Prawicowość bowiem wykracza poza sam aspekt gospodarczy i technokratyczny, jak również wyraża sprzeciw wobec obyczajowego modernizmu.

piątek, 5 czerwca 2009

Jaka konstrukcja państwa?

Przy okazji dyskusji pod moim wcześniej artykułem LPR - jeśli nie skrajna prawica, to co? przewinęło się szereg istotnych wątków. Nie chodzi tutaj już o zależności między Rosją i Chinami czy inne aspekty polityki międzynarodowej. Mianowicie rozpocząłem dyskusję z Kukim i Katarzyną dotyczącą systemu ekonomicznego, jaki powinien panować w państwie; co powinno być prywatne, a co państwowe, czy też jaki powinien być zakres wspólnego dobra. Ergo: postawione zostały pytania dotyczące tego, jaka ma być konstrukcja państwa. W związku z tym poczułem się zobligowany do wyjaśnienia pewnych kwestii z tym związanych celem wyjaśnienia wszystkich niejasności.

Zacznijmy od tego, jakie mamy wykładnie państwa. Obecnie bardzo popularna jest socjalistyczna, czyli tzw. państwo opiekuńcze lub - jak kto woli - anglosaski termin welfare state. Zakłada ona, że państwo ma się zajmować nie tylko celami bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, ale również ma ludzi ubezpieczać, leczyć, edukować, regulować stosunki pracy (np. wprowadzając kodeks pracy, BHP, prawo przeciwpożarowe, płacę minimalną). Państwo takie również ingeruje w gospodarkę na szereg sposobów - przedsiębiorstwa państwowe stanowią często znaczną część sektora publicznego (w tym państwowe monopole), mamy do czynienia z wysokimi podatkami (z czegoś w końcu całą tą maszynerię trzeba utrzymać), tak samo mamy do czynienia z wysokimi taryfami celnymi, szeregiem pozwoleń na nawet najbardziej drobną działalność, rozmnożonymi do nieprawdopodobnej ilości koncesjami i licencjami.

Inną wykładnią jest konserwatywna. Tutaj mamy założenie, że państwo ma się zajmować bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym. Zatem będzie głównie inwestowało w działalność armii, policji, służb wywiadowczych, sądów, częściowo również więzień. W tym tekście będę bronił konserwatywnej wykładni państwa. Nie chcę być bowiem oskarżany o anarchizm - a swojego czasu to padło. To, co niżej będzie opisane, to poglądy konserwatywne sensu stricto na temat zakresu działalności państwa.

Mamy armię, policję, służby wywiadowcze, sądy, w pewnym stopniu więziennictwo. Dopuścić tutaj można również pewne podmioty prywatne. Przecież mamy różne agencje ochrony czy prywatnych detektywów. Dodam, że osoba zgłaszająca taką działalność powinna uzyskać licencję w urzędzie gminy. Również powinny móc istnieć - obok państwowych - prywatne sądy. Obecnie istnieją sądy arbitrażowe, które mają zadanie rozpatrywać sprawy między różnymi firmami. Nie widzę przy tej okazji żadnych przeciwwskazań, żeby osoba fizyczna mogła podpisać umowę z takim sądem, przed którym następnie broniłaby swoich interesów.

Poza bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym państwo powinno dbać o infrastrukturę drogową,kolejową, kanałami żeglugowymi. Tutaj należy dokonać pewnej decentralizacji. Władza centralna winna dbać o utrzymanie dobrego stanu połączeń komunikacyjnych pomiędzy największymi miastami w państwie. Pomniejszymi niech zajmują się samorządy. W końcu to one będą lepiej wiedzieć, czy załatać dziurę w Pcimiu Dolnym, czy też nie. Lepiej też znają swoje potrzeby w tym zakresie: czy w danym miejscu powinna istnieć droga, jeżeli tak, to jaka itd. Do tego należałoby dopuścić również firmy prywatne. Nie widzę osobiście nic złego w istnieniu prywatnych autostrad, tak samo nie widziałbym, gdyby jakiś podmiot zdecydował się wybudować kanał żeglugowy, za korzystanie z którego pobierałby opłaty. Akurat na budowę dróg czy kanałów przez podmioty prywatne powinna być koncesja.

Uważam również, że państwo powinno się wycofać z gospodarki (z pewnym wyjątkiem, o którym niżej). Przedsiębiorstwa państwowe czy samorządowe powinny ulec prywatyzacji. Część z nich przyczynia się do zadłużania państwa. LOT przyniósł na przykład 1 miliard strat w ostatnim roku, a Kompania Węglowa ćwierć miliarda. Jedynym rozsądnym wyjściem z tego wszystkiego z punktu widzenia rachunku ekonomicznego wydaje się prywatyzacja. Państwo nie powinno być manufakturą jak w komunizmie wojennym czy jakimkolwiek innym autarkicznym systemie gospodarczym (jak chociażby faszyzm). Jaki powinien być tutaj wyjątek. Państwo powinno utrzymać produkcję zbrojeniową oraz bawić się w energetykę atomową (pozwala to uzyskać w niedługim czasie bombę atomową, zatem znacznie lepszą pozycję w polityce międzynarodowej). Jak wyżej zaznaczyłem - wszystko inne np. górnictwo, sieci elektroenergetyczne, przewozy kolejowe, transport miejski, gorzelnie, porty morskie, linie lotnicze, giełda itd. - powinno pójść pod młotek.

Jaki powinien być zakres regulacji gospodarki przez państwo? Wszelkich licencji, pozwoleń, koncesji nie powinno być ponad 300 jak obecnie. Zostawić się powinno je poza działalnościami wymienionymi wyżej: na produkcję zbrojeniową, sprzedaż broni, wydobycie surowców mineralnych, energetykę, kontrola jakości żywności i leków, produkcja leków narkotycznych i/lub psychotropowych. Jeżeli chodzi o ten ostatni przypadek, nie widzę bowiem powodu, żeby państwo miało regulować obrót na przykład witaminą C czy środkami homeopatycznymi jak jakieś Oscillococillum. Cała reszta działalności powinna podlegać jedynie rejestracji. Państwo powinno zlikwidować również płacę minimalną, dopłaty do rolnictwa, skupy interwencyjne, przepisy antymonopolowe i antydumpingowe, taryfy celne. Wyjaśniłem część z tych problemów w tekście Mit wielkich korporacji.

Co do regulacji, mamy jeszcze takie kwestie jak na przykład Sanepid. Uważam, że powinien zostać sprywatyzowany i zastąpiony przez szereg konkurujących ze sobą prywatnych podmiotów. Wówczas skończyłoby się na przykład zwalczanie małych rodzinnych firm zajmujących się na przykład produkcją wędlin. Jeżeli jesteśmy przy tym punkcie, zlikwidowane również powinny zostać PIP i PIH. Człowiek powinien patrzeć na to, w jakim miejscu się zatrudnia, czy wszystko może w jednej chwili spłonąć albo zawalić się, czy uważa, że w danym miejscu będzie bezpieczny. Jeśli chodzi o PIH, to wystarczyłby przepis o możliwości zwrotu wybrakowanego towaru do miejsca zakupu - i po co żywić bandę biurokratów. Zlikwidować należy również prawo budowlane i uprościć geologiczne.

Dochodzimy teraz do następnych elementów państwa opiekuńczego. Rzecz będzie o ubezpieczeniach. Te należy całkowicie sprywatyzować i uczynić dobrowolnymi. Uważam, że nie wymagają one licencjonowania. Wystarczy podpisana umowa. Jeżeli jakiś Grobelny zabrałby wszystkie pieniądze i przepadł jak kamień w wodę, można by go pociągnąć do odpowiedzialności jak zwykłego złodzieja. To bez problemu rozwiązałoby sytuację. Szpitale również powinny zostać sprywatyzowane. W przypadku opieki społecznej - tym powinien zajmować się Kościół oraz fundacje. Zasiłki dla bezrobotnych również powinny zostać zniesione: dawanie ludziom pieniędzy od tak jest bowiem demoralizujące.

Mamy tutaj jeszcze jeden z głównych punktów zapalnych, o którym się bardzo często mówi. Chodzi tutaj o edukację. Jak to powinno zostać rozwiązane wyjaśniłem we wcześniejszym tekście Organizacja szkolnictwa. Państwo powinno tylko weryfikować ukończone etapy edukacji, a niczym więcej się w tej dziedzinie nie zajmować. Zniesiony również powinien być obowiązek szkolny, o czym pisałem już wielokrotnie. Przy tej okazji: skończyć się powinno z zasadą, że na wszystko trzeba mieć papier. Skąd wiemy, czy na przykład zdolny amator nie będzie lepszy w danej dziedzinie niż człowiek posiadający dyplom?

Państwo powinno się zajmować jeszcze ochroną środowiska. Nie chodzi tutaj o zwalczanie efektu cieplarnianego, czy tego typu rzeczy. Ochrona środowiska powinna być racjonalna - na przykład ustalanie listy gatunków chronionych oraz limitów odstrzału czy też ustalanie granic obszarów chronionych.

Jakie powinny być podatki? Żeby utrzymać taki mechanizm państwowy wystarczyłyby naprawdę minimalne. Zrezygnować można by z dochodowego, akcyzowych, Belki oraz szeregu podatków regionalnych. Wystarczyłoby pogłówne dzielone między państwo, gminę a województwo oraz podatek pośredni w wysokości 5-7%. Uprościć można by rozliczenia podatkowe - płacenie czekiem albo gotówką, zamiast różnych dziwnych formularzy. Podnieść się powinno kary za niepłacenie tych prostych i klarownych taksów. Jeżeli w jakiejś gminie czy województwie samorząd dostrzegłby ważny cel - miałby prawo wprowadzenie dodatkowego podatku, jeżeli ten zostałby przegłosowany w lokalnym referendum.

Pozostaje jeszcze kwestia, ile miałoby być ministerstw. Moim zdaniem wystarczyłoby sześć, a konkretnie: Obrony Narodowej, Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych, Sprawiedliwości, Finansów, Ochrony Środowiska i Gospodarowania Terenem. Po co bowiem więcej? Obok tego powinny zostać utworzone Korpus Służby Cywilnej czy Korpus Dyplomatów. Urzędników powinno być bowiem jak najmniej, nie pochodzących z politycznych nominacji, ale za to znających się na rzeczy.

Państwo według konserwatyzmu nie może być spuchnięte do nieprawdopodobnych rozmiarów, żeby było jednocześnie manufakturą czy zakładem opiekuńczym. Ma ono być bowiem proste, twarde i skuteczne. Jeżeli Kuki i Katarzyna oczekiwali wyjaśnienia, to je otrzymali.