niedziela, 30 sierpnia 2009

Autorytaryzm jako uświadomiona konieczność

Jako rasowy konserwatysta nie uważam demokracji za dobry ustrój. Posługując się określeniem Arystotelesa, uważam, ten system w zasadzie za ochlokrację. We władzę ludu zwyczajnie nie jestem w stanie uwierzyć. Wystarczy dokonać analizy ustrojów demokratycznych, żeby zauważyć do czego one prowadzą. Dostrzec można stopniowy rozkład - ewolucję w stronę państwowej gospodarki i rozbudowanych funkcji socjalnych państwa z jednej strony, a z drugiej w kierunku obyczajowego indyferrentyzmu. Z demokracją nie wiąże się zatem nic pozytywnego. Z tego powodu skuteczniejszym ustrojem będzie autorytaryzm. Janusza Korwin-Mikkego zwykłem traktować bardzo krytycznie, jednak jedna jego myśl bardzo dobrze ilustruje ten fakt - "monarchie i dyktatury dzielą się na dobre i złe, a demokracja jest zawsze głupia". Zwrócić należy uwagę na jeszcze jeden fakt. Epizody demokratyczne w całej historii ludzkości były bardzo krótkie, a potem powracała władza charyzmatycznej jednostki. Autorytaryzm zatem ze stricte historycznego punktu widzenia stanowi normę.

Zwrócić jeszcze należy uwagę na jeden fakt związany z naszym krajem. Już raz w historii wypróbowaliśmy raka demokratyzmu w postaci elekcji viritim. Do czego to doprowadziło? Nie było silnej władzy królewskiej, państwo zatem ogarnęła anarchia. W XVII w. Polska została spustoszona przez szereg wojen. W końcu część naszych sąsiadów - Prusy, Rosja, Austria - stwierdziła, że dokona stopniowej konsumpcji naszego państwa. No i do tego w końcu doszło. Do czego doprowadził zatem tutaj demokratyzm? Do upadku potęgi, jaką byliśmy.

Autorytaryzm w Polsce posiada zatem jeszcze jedno uzasadnienie. Wystarczy popatrzeć, jakich to mamy sąsiadów. Z zachodu Niemcy, a ze wschodu Rosja. Pierwsi zawsze parli na wschód. Najpierw podporządkowali sobie i podbili plemiona słowiańskie na Połabiu - Obodrzyców, Wieletów, Łużyczan. Na tym jednak nie zaprzestali. Cały czas dążyli do podporządkowania sobie ziem polskich. Z drugiej strony mamy natomiast żywioł wszechruski. Rosja przez całą historię również parła w naszą stronę. Caryca Katarzyna nawet twierdziła wprost, że podporządkowanie Polski i cieśnin tureckich to są żywotne interesy państwa rosyjskiego. Niemcy i Rosja również umawiały się nad naszymi głowami. Do takiego paktu po raz pierwszy doszło w 1031 roku. Wówczas Jarosław Mądry zachęcał Niemcy do wspólnego uderzenia na Polskę. Takie porozumienia nad naszymi głowami zdarzały się nieraz. Przykładem był chociażby sławetny pakt Ribbentrop-Mołotow. Nie wiadomo, czy nie doszło do czegoś jeszcze. Ostatni minister spraw zagranicznych ZSRR i były prezydent Gruzji, Eduard Szewardnadze, stwierdził, iż Pomorze, Śląsk i Wielkopolska wrócą do Rzeszy Niemieckiej. Cała reszta natomiast stanie się kondominium Rosji. Cała historia pokazuje to, że jesteśmy nieustannie zagrożeni przez państwa ościenne. Tak więc, czy w takiej sytuacji pozwolić sobie można na demokrację ze wszystkimi jej wadami?

Musimy jeszcze zauważyć, że z jednej strony mamy "czerwonkę", a z drugiej "faszystowską dyscyplinę". U mieszkańców państw wykształciła się bardzo specyficzna mentalność. No i czy między nimi może sobie istnieć taki anarchizujący kurnik w postaci państwa polskiego. Wiadomo, że nie. Skończy się to bowiem po raz kolejny ustanowieniem granicy na Narwi, Wiśle i Sanie. Po prostu zostaniemy podbici przez te ościenne mocarstwa, nie po raz pierwszy w historii zresztą. Nasze państwo z tego powodu nie może być demokratyczne. Oni będą tutaj bowiem tworzyć partie polityczne będące ich stronnikami. Bronić będą interesów swoich mocodawców. No i mamy takie przykłady. Rządzą nami obecnie ludzie, którzy są niemiecką i rosyjską agenturą. Można się zastanowić, kto mógł na takich ludzi zagłosować. Na tym jednak polega demokracja. Lud zwyczajnie nie jest w stanie mądrze wybrać swoich przywódców. Może wybrać ludzi, którzy sprowadzą - mniej lub bardziej świadomie - zagładę na ich państwo. Tak samo jest w Polsce. Przecież przez 20 lat w zasadzie nie było u nas władzy reprezentującej polską rację stanu. Wszyscy w zasadzie byli quislingowcami na usługach obcych mocarstw.

Pamiętać jeszcze trzeba, że Niemcy i Rosja mają politykę zagraniczną obliczoną nie na okres jednej kadencji, góra kilka lat, a na kilkadziesiąt. Oni wiedzą, jak się zachowywać na arenie międzynarodowej, aby było to działanie skuteczne. Możemy przy tej okazji dokonać eksperymentu myślowego. Wyobraźmy sobie, że został wreszcie w Polsce wybrany normalny rząd po tych wszystkich latach. Zaczyna on przenosić wydatki państwa w stronę zapewniania bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, redukuje tak zwane socjalne funkcje państwa oraz jego udział w gospodarce. Przy okazji wprowadza konserwatyzm obyczajowy oraz zaczyna prowadzić normalną politykę zagraniczną zgodną z polską racją stanu. Przyjmijmy, że wytrzyma on całą kadencję, czyli 4 lata. Potem ludzie postraszeni przez marks-media, a to "faszyzmem" i "dążeniami do dyktatury", a to "międzynarodowymi korporacjami", jak również jeszcze innymi straszakami, wybiera jakieś LSD albo kolejnego klona Unii Demo-Wolności. Co zaczyna nowa władza? A mianowicie znowu zaczyna włazić wszystkim wokół w tyłek, robić głupoty we wszystkich możliwych dziedzinach - od kwestii obyczajowych po ekonomiczne. Do tego bowiem prowadzi demokracja? Pożyteczny rząd może zostać de facto obalony przez prymitywnych demagogów i media kreujące ich na półbogów. Gdy tamci dobierają się do władzy, okazuje się, że stanowią małpę z brzytwą. Wychodzi na to, że tacy ludzie nie powinni rządzić tak naprawdę kurnikiem w najbardziej zapadłej wiosce. Co jest zatem gwarantem prowadzenia polityki zagranicznej zgodnie z polską racją stanu. Tutaj musi być władza, która nie będzie się zmieniać w ciągu kilkudziesięciu lat, aby były jakieś wymierne skutki jej działalności. W warunkach demokratycznych nie jest się ona raczej w stanie utrzymać, ponieważ różni demagodzy zrobią ludziom skutecznie mętlik w głowie. Co zatem jest tutaj konieczne? Nie ma innej odpowiedzi niż autorytaryzm.

Innymi wadami demokracji prowadzącymi do rozpadu organizmu państwowego zajmowałem się w swoim poprzednim tekście. Wszystko to pokazuje, że autorytaryzm jest nie tylko dziejową koniecznością, co uzasadnioną.

Tylko do jak wielkich wstrząsów musi dojść, abyśmy zostali ostatecznie zniesmaczeni demokracją?

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Demokracja, socjalizm i lewicowość

Odbywa się dużo dyskusji na temat kształtu naszego systemu demokratycznego. Jedni bronią ordynacji proporcjonalnej, a inni chcą wprowadzenia okręgów jednomandatowych, no i bezustannie spierają się, co będzie lepsze. Moim zdaniem dyskusja ta toczy się nadal w jednej płaszczyźnie światopoglądowej. To tak jak ze słynnym hasłem Solidarności "socjalizm tak, wypaczenia nie". Tam system z państwową własnością środków produkcji i świadczeniami ze strony państwa został uznany za dobry, a komunizm za jego dewiację. Tak samo jest z demokracją. Ordynacja l'Hondta uważana jest za zboczenie, natomiast jak będą jednomandatowe okręgi wyborcze to wszystkie problemy znikną. Ale nadal mamy tutaj do czynienia z bałwochwalczym kultem bożka Demosa. Obydwie strony zakładają, że lud jest sam w stanie wybrać taką władzę, jaka będzie dążyć. Zarówno jedni jak i drudzy uważają, że ten zbiorowy suweren nie doprowadzi do stagnacji i stopniowego rozkładu. Dyskusja nadal się toczy w ramach demokratyzmu.

Najwybitniejszy myśliciel antyku, Arystoteles ze Stagiry, wyróżnił kiedyś trzy rodzaje sprawowania władzy oraz ich dewiacje. Pierwszym miała być monarchia. Zboczeniem miała być tutaj tyrania. Drugi typ stanowiła arystokracja; tutaj z kolei wypaczeniem stawała się oligarchia. Ostatni rodzaj to politea. Zakładała ona, że wszyscy są mądrzy, ergo mogą oni mieć wpływ na władzę. No i co miało być dewiacją tej ostatniej? A była to demokracja. Arystoteles zdawał sobie sprawę z pułapek tego systemu, no i nie bez kozery jemu oponował.

Dlaczego demokracja jest systemem, który nie jest się w stanie sprawdzić? Ludzie tylko jako jednostki mogą działać w pragmatyczny i racjonalny sposób. W przypadku większej grupy nie działa tutaj prawo superpozycji. Gdyby tak było, to skoro jednostka może działać logicznie, to i zbiorowość będzie w stanie. A tak zwyczajnie nie jest! Mamy tutaj do czynienia z emergentną sumą. Owszem, w tym tłumie trafią się jednostki o inteligencji ponadprzeciętnej. Jednakże tłum będzie zwyczajnie głupi. I czy taka zbieranina jest w stanie o czymkolwiek decydować? Wiadomy fakt stanowi, że nie. Tłum będzie podatny zatem na działanie demagogów, którzy będą w stanie przekonać go do największych głupot. Na ten paradoks zwrócił już Platon. Zauważył on, że gdy staną obok siebie lekarz trzymający lek oraz demagog z trucizną, to ludzie wybiorą tego drugiego. Obecnie widzimy wielką sprawność wszelkich populistów. Wystarczy na przykład obiecać drugą Irlandię, a już pójdą ludzie i zagłosują na taką partię. Trzeba ludziom wmówić krainę mlekiem i miodem płynącą, to oni takich ludzi wybiorą. To jest proste i logiczne. Mało kto przecież zagłosuje na ludzi twardo stąpających po ziemi, którzy stwierdzą, iż będzie krew, pot i łzy.

Niektórzy prawicowi publicyści (jak na przykład Łukasz Adamski czy Tomasz Cukiernik) po zwycięstwie PO w październiku 2007 roku zachłysnęli się, że o to Polacy odrzucili socjalizm i wybrali wolny rynek. Mylili się, ponieważ nie zauważyli prostej prawidłowości. Abstrahuję już tutaj od obiecywania drugiej Irlandii, która w swoim populizmie zbliżała się do gierkowszczyzny. Demokracja jako taka stopniowo prowadzi do socjalizmu. A dlaczego? Jedną z plag demokratycznych był przymus szkolny. Demokraci doszli bowiem do wniosku, że ludzie muszą umieć, co nieco czytać i pisać, żeby potem móc na danego delikwenta zagłosować. To już doprowadziło do zwiększenia się rozmiarów sektora publicznego. Państwo przestało pełnić swoje wcześniej założone funkcje jak stanowienie i egzekucja prawa, zapewnianie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego oraz podstawowa infrastruktura. Pojawił się zatem jeden z elementów socjalizmu. Poza tym ten system zwalnia ludzi z odpowiedzialności za ich czyny. Ludzie, podobnie jak wszystkie obiekty w przyrodzie, dążą do najniższych możliwych stanów energetycznych. Z tego zatem względu socjalizm jest bardzo wygodny. Poza tym pojawią się lobby, którym będzie on bardzo na rękę. Z jednej strony będą wielcy wytwórcy przemysłowi, którzy będą dążyli do zwiększania ilości regulacji rynku takich jak płaca minimalna, przepisy antymonopolowe, koncesje, licencje, pozwolenia na prowadzenia działalności gospodarczej. Z drugiej strony będą pewne grupy robotników oraz związki zawodowe, które będą się domagać praw pracowniczych. One będą lobbować za tym, żeby było jak najwięcej socjalizmu. Ludzie, jacy z kolei będą myśleć, że im będzie lepiej, też będą głosowali na partie socjalistyczne. Później dojdzie do następnego paradoksu. Oponenci ugrupowań socjalistycznych zaczną przejmować od nich postulaty. Odbędzie się to celem pozyskania wyborców. Zadziała tutaj klasyczny mechanizm zapadkowy. Jeżeli jedni zaczną obiecywać Państwo Boże na ziemskim padole, to automatycznie wszyscy w niedługim czasie będą tak czynić. Tutaj nietrudno przytoczyć przykłady, które to potwierdzają. Bismarck, który był przecież konserwatystą, wprowadził w 1883 roku państwowe ubezpieczenie emerytalne, a cztery lata później - zdrowotne. Zrealizował część postulatów swoich ideologicznych przeciwników tylko dlatego, żeby nie dopuścić ich do władzy. Całkiem niedawno kilku członków Partii Konserwatywnej skrytykowało NHS za nieudolność. Dostali za to burę od przywódców partii, ponieważ po dojściu do władzy torysi nie planują nic z państwową służbą zdrowia robić. W warunkach demokratycznych po prostu prawica i lewica przestały się od siebie różnić pod względem konstrukcji państwa. Po prostu mamy do czynienia z lewicą i lewicą tak naprawdę (ten pleonazm jest celowym zabiegiem!). Po prostu jedni są pobożni, a drudzy ateistyczni. Na naszym rodzimym podwórku pierwszą funkcję spełnia na przykład PiS, a drugą SLD. Obok tych dwóch kast mamy jeszcze całkowicie bezidowych w postaci obecnie rządzącej koalicji PO i PSL.

Socjalizm jest pierwszym elementem lewicowości, który jest w warunkach demokratycznych forsowany. Szybko bowiem znajdowane są inne proletariaty niż te wyznaczane przez majątek, pochodzenie czy wykonywany zawód. Są mianowicie różne dziwadła, umysłowi kalecy oraz im podobne indywidua, które chcą być traktowani tak samo jak reszta, mimo różnych dysfunkcji. Ideolog lewicy, Gramsci, stwierdził, że obyczajowość można wywrócić tak samo jak gospodarkę. No i z czym zaczynamy mieć do czynienia? Po prostu partie lewicowe stwierdzają, że należy pewnych ludzi "wyzwolić". No i czynią to przy głośnym akompaniamencie współczesnych demagogów w postaci mass-mediów. Ci robią ludziom pianę z mózgu, a potem głosują na partię postulującą progresywne postulaty światopoglądowe. Należy jeszcze pamiętać, że socjalizm wcześniej doprowadził do społecznego zepsucia. Przecież nie trzeba już starać się wychować dzieci - jest bowiem państwowa szkoła i takowe ubezpieczenie. Nie grozi śmierć w przytułku bądź pod płotem - bo jakiś ZUS lub podobny mu byt wypłaci na starość emeryturę. Wszystkie normalnie istniejące więzy społeczne zastąpione zostały przez biurokrację, co prowadzi do atomizacji społeczeństwa. W takich warunkach liberalizm obyczajowo-światopoglądowy może zapuścić korzenie. No i tak się dzieje. Przy tej okazji również partia wcześniej konserwatywna zaczyna takie postulaty przejmować. Chodzi tutaj znowu o tani populizm, bo ludzie mogą się obrazić i nie zagłosować. Jaki jest tego wszystkiego finalny skutek. Wszystkie główne partie polityczne stanowią po pewnym czasie jedną magmę. Jakie są bowiem różnice między CDU a SPD w Niemczech czy między Partią Socjalistyczną a UMP we Francji? Znalazłoby się coś dopiero na piętnastnym miejscu po przecinku, a tak to wszyscy popierają rozbudowany sektor państwowy oraz obyczajowe zepsucie.

Tak się bowiem kończy demokracja. No i czy takie społeczeństwo nie zostanie w niedługim czasie wchłonięte przez coś większego? W starożytnych Atenach zabawy z demokracją skończyły się po bitwie pod Cheroneją, kiedy zostały one podbite przez Macedonię. Tego typu państwo jest po prostu słabsze i po pewnym czasie po prostu niezdolne do żadnej konkurencji. Gdyby zostało ono zaatakowane, mieszkańcy byliby pewnie tak zniewieściali, że nawet nie broniliby się. Pozwolić bowiem rządzić lewicy, to jak dać małpie żyletkę. Po jakimś czasie przyjdzie ktoś większy i zwyczajnie się takim państwem pożywi.

Dziwię się zatem, że część konserwatystów popiera demokrację i tak chętnie dyskutuje, jak by ją ulepszyć. Czy nie widzą, że to jest droga donikąd. Co bowiem zna konserwatyzm? Hierarchię i autorytaryzm. Dla mnie jako konserwatysty oczywistym faktem jest, że na czele państwa musi stać charyzmatyczna jednostka. Samo pojęcie władzy ludu to czysta abstrakcja; takie rzeczy w naturze nie występują. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że na ten całkowicie sztuczny konstrukt myślowy daliśmy się nabrać...

wtorek, 18 sierpnia 2009

O rozmiarze państwa

Wczoraj toczyła się dyskusja pod tekstem Radośnie na dno, czyli oto Polska właśnie. Oczywiście, mowa była tam o polskim przemyśle stoczniowym. A ten urósł w naszym kraju do rangi strategicznego. Przy tej okazji rozpoczęła się dyskusja między mną i bloggerem Dixi na temat rozmiarów państwa. Dotyczyła ona zakresu interwencjonizmu gospodarczego. Postanowiłem ten wątek rozwinąć...

Obecnie państwo zajmuje się różnymi dziwnymi rzeczami. Nie jest to zresztą fenomen ograniczony tylko i wyłącznie do naszego kraju, ale zjawisko - można by rzec - ogólnoświatowe. Szczególne odbicie znajduje to na naszym kontynencie, gdzie tzw. socjalne zdobycze uchodzą za tak oczywiste, że ich podważanie powoduje oskarżanie o chorobę psychiczną. Tak przyzwyczajeni bowiem zostaliśmy do socjalistycznego ustroju. Wielu z nas nie potrafi sobie nawet wyobrazić sytuacji, co by się stało, gdyby państwo zostało bardzo mocno ograniczone w swojej konstrukcji. Po prostu można rzec, uwierzyliśmy w pewną socjalistyczną mitologię.

A to obecne państwo zajmuje się wielokroć produkcją różnych dóbr (na przykład prądu elektrycznego czy mocnych alkoholi), do tego dba o nasze leczenie, edukację ubezpieczenie, do tego dochodzi jeszcze opieka społeczna. Czy tym wszystkim się ono powinno zajmować? Zdaniem socjalistów czy populistów tak. Ich zdaniem, gdyby te części sektora publicznego znajdowały się w prywatnych rękach, żylibyśmy w bananowej republice. Zapominają przy tej okazji, że te cechuje bezprawie i anarchia. Nie ma tam rządów prawa. Konserwatysta taki jak moja osoba nie chce wcale żyć w jakimś dziwnym "anarchistanie", jak mu to chcą imputować etatystyczne odłamy lewicy. Uważa on po prostu, że pewne rzeczy wykonają lepiej prywatne podmioty, a państwo jako takie przez to się nie zawali.

Czym zatem byt z tej kategorii powinien się zajmować?

Po pierwsze państwo powinno zapewnić bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. Powinno się zatem zajmować armią, policją, sądownictwą i po części więziennictwem. Posiadanie silnego wojska jest de facto podstawą prowadzenia dyplomacji. Jak napisał von Clausevitz, wojna jest przedłużeniem dyplomacji. Chcąc czy nie chcąc, państwo musi posiadać jakąś silną armię, ponieważ nigdy nie wiadomo, co przyjdzie państwom ościennym do głowy. Pamiętać należy o tym, że armia powinna być silna; działa tutaj zasada si vis pacem, para bellum. Jeżeli państwo nie trzyma dziesięciu srok za ogon, jak to mamy w obecnym ustroju socjalistycznym, można stworzyć sprawnie działającą armię. Moim zdaniem powinna być ona zawodowa; z poboru należy zrezygnować. Uzupełniana powinna być ona natomiast przez ludowe komitety oporu. Obowiązek służenia w nich miałby każdy dorosły mężczyzna do pewnej górnej granicy wieku (przyjmijmy, że może być to 50 lat). Ludowy komitet oporu miałby obowiązek zorganizować ćwiczenia dwa razy do roku w zimie i w lecie.

W przypadku policji, sądów czy więzień, to wiadomo, jakie powinny być ich kompetencje: powinny dbać o wewnętrzne bezpieczeństwo. Teraz należy postawić pytanie, czy mają je uzupełniać podmioty prywatne. Oczywiście, że mogą, tylko że powinny być one licencjonowane i rejestrowane, ale przez administrację samorządową.

Państwo powinno być również właścicielem podstawowej infrastruktury oraz odpowiadać za jej stan. Chodzi tutaj o drogi oraz tory kolejowe. Należy tutaj jednak dokonać pewnej decentralizacji. Rząd centralny powinien dbać o stan połączeń między największymi miastami. Całą resztą mają się zajmować samorządy. Zmartwieniem rządu nie jest bowiem łatanie jakieś drogi koło Pcimia Dolnego. Co innego połączenie między Warszawą a Gdańskiem.

Zadaniem państwa powinna być jeszcze ochrona środowiska. Musi być ona przede wszystkim racjonalna. Nie można tutaj ulegać naciskom różnych grup lobbystycznych, które sprzeciwiają się budowie elektrowni atomowych czy mówią o globalnym ociepleniu. Co innego ustalanie limitów odłowów danych zwierząt, okresów ochronnych czy granic obszarów chronionych. To należy już do innej kategorii.

A co z całą resztą? To do kompetencji państwa de facto nie należy. Nie powinno ono zajmować się na przykład produkcją benzyny, leków, leczyć, ubezpieczać, edukować nas. To odłamy lewicy etatystycznej zwykły uważać, że państwo ma się takimi rzeczami zajmować i one narzuciły nam niejako prowadzenie dyskursu w tych sprawach. Straszyły nas bezpaństwowymi, ponadnarodowymi korporacjami oraz plagą głodu i analfabetyzmu. Należy tutaj jednak zacytować świętej pamięci Stefana Kisielewskiego, który stwierdził, iż "socjalizm walczy z problemami nie istniejącymi w innych ustrojach". No i tak faktycznie jest.

Co należy zrobić z państwowymi przedsiębiorstwami? Wszystkie należy sprywatyzować. Oczywiście, niektórzy będą bronić tezy, że państwowa własność w pewnych sektorach jest niemal niezbędna dla tego, żeby państwo było niepodległe oraz żeby nie dawało się określić mianem bananową republiką. Czynić tak będą różne odłamy etatystycznej lewicy. Cały problem wyjaśniłem zresztą w tekście Strategiczność, czyli jak się usprawiedliwia etatyzm. Również reglamentację działalności gospodarczej należy ograniczyć do niezbędnego minimum, jak rurociągi, wielkoskalowa energetyka wytwórcza (typu hydroelektrownie na rzekach, wielkie elektrownie węglowe czy siłownie atomowe), wydobycie surowców, masowa produkcja broni i sprzętu wojskowego, produkcja leków narkotycznych i/lub psychotropowych. No i tyle w sferze produkcyjnej tego powinno być, a nie tak jak obecnie 300 różnych pozwoleń, licencji, koncesji. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji polski kapitał praktycznie nie istnieje.

Również bank centralny uczynić należy instytucją prywatną jak FED czy Bank of England przez nacjonalizacją w 1946 roku. Pozwoli to ograniczyć inflację. Ażeby wymusić prowadzenie przezeń normalnego gospodarowania, należy nałożyć zryczałtowany podatek w wysokości kilkunastu miliardów złotych oraz opłaty koncesyjnej co 10 lat w wysokości ponad 20 miliardów złotych. Bank centralny również powinien być notowany na giełdzie podobnie jak przedwojenny Bank Polski.

Co należy zrobić z socjalnymi funkcjami państwa, jak edukacja, opieka zdrowotna, ubezpieczenia, opieka społeczna. Te również należy sprywatyzować. Znieść przy tym należy przymus ubezpieczeń, szczepień oraz przymus edukacji. Wymusi to na poszczególnych podmiotach konkurencję o klienta. Przecież, gdyby szkoły czy towarzystwa ubezpieczeniowe wiedziały, że ktoś zawsze do nich przyjdzie, zaczęłyby po prostu co raz gorzej wykonywać swoje usługi.

Wobec ograniczenia rozmiaru państwa można by powołać tylko cztery ministerstwa: Finansów, Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych oraz Obrony Narodowej. W przypadku infrastruktury czy ochrony środowiska wystarczyłyby tylko departamenty w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych oraz kilka normatywnych ustaw. Ograniczyć można by bizantyński wręcz biurokratyzm obecny w dzisiejszych państwach socjalistycznych. Urzędników byłoby naprawdę niewielu. Aby zadbać o to, żeby byli kompetentni, wprowadzić należy Korpus Służby Cywilnej. Analogicznie postąpić należy w przypadku dyplomacji. Tam powołany powinien zostać Korpus Dyplomatów.

Ponieważ państwo nie trzymałoby dziesięciu srok za ogon, co obecnie uchodzi za stan normalny, można by ograniczyć fiskalizm. Normalnie powinny funkcjonować następujące podatki: pogłówny, ziemski, obrotowy w wysokości 2% od licencjonowanej/koncesjonowanej i rejestrowanej działalności gospodarczej (bo czy każda musi podlegać rejestracji?), zryczałtowany podatek pobierany od banku centralnego. Zapewniłyby one wpływy do kasy państwa, które wystarczyłyby na utrzymanie wymienionych wyżej funkcji państwa.

Takie rozmiary państwa byłyby bowiem właściwe. Obecnie jednak nie zanosi się, żeby jakakolwiek siła polityczna do tego dążyła. Żyjemy w wieku socjalizmu. Z tego to powodu wiele rzeczy zwykliśmy traktować jako normę. Państwo o minimalnych rozmiarach, jakie funkcjonowało przez tysiące lat istnienia cywilizacji, wydaje się nam natomiast nierealną abstrakcją.

środa, 12 sierpnia 2009

"Prawicowa koncepcja państwa" - krytyka

Wielokrotnie można się spotkać z pewnym redefiniowaniem pojęcia prawicy i prawicowości. Często bowiem redukuje się to pojęcie do kwestii gospodarczych. Wówczas, żeby daną osobę zaklasyfikować do prawicy lub lewicy wystarczy się zapytać, jaki ma być zakres działania państwa. Mnie też się czasem dostaje za to, że skupiam się na aspektach konstrukcji państwa czy też gospodarczych. Uważam, że prawicowość jest całościową wizją państwa i społeczeństwa, obejmująca zarówno obyczajowość i aspekty społeczne, jak również gospodarkę. Nie można tego zawężać, ani do pierwszych wymienionych, ani do wątków technokratycznych. Takie błędy są czynione jednak nagminnie. Postanowiłem zatem dociec, jakie są źródła takiego myślenia.

Z jednej strony mamy organ prasowy UPR Najwyższy Czas!, w którym to wielu autorów samozwańczo redefiniuje pojęcie prawicy sprowadzając je wyłącznie do gospodarki. O wiele większe zdumienie jednak może wywołać książka Tomasza Cukiernika Prawicowa koncepcja państwa. Klasyczny konserwatysta taki jak moja persona może być bardzo zdziwiony, że nie występuje tam w roli radykalnego prawicowca. Więcej, autor zarzuci mu jeszcze wyznawanie pewnych pomysłów zakwalifikowanych przez niego do kategorii socjalizmu. Do prawicy włączane są treści lewicowe, o ile nie lewackie. W książce mamy zatem samozwańcze redefiniowanie pojęć, manipulowanie zakresem semantycznym, które może wprowadzić w błąd osobę nie znającą założeń poszczególnych doktryn polityczno-prawnych.

Pierwszą rzeczą, jaką się rzuca w oczy, to za prawicowców uznani zostali w książce liberałowie. A czy to nie jest czasem ruch lewicowy? Przecież liberalizm sam w sobie jest sprzeciwem wobec konserwatyzmu. To pierwsza przed socjalizmem i komunizmem masowa, egalitarna wizja społeczeństwa wynikająca z antropologicznego pozytywizmu. Liberalizm z historycznego punktu widzenia jest ruchem lewicowym, no i zawsze stał po stronie lewicy (obecnie również tak się dzieje). Na przykład w czasie wojny domowej w Hiszpanii liberałowie stanęli po stronie socjalistów i komunistów. Wystarczy popatrzeć na historię, żeby przekonać się, że jest to ruch nie mający z prawicą nic wspólnego, pragnący trzebić tradycyjne obyczaje celem wprowadzania swoich modernistycznych. A w książce na każdej niemalże stronie jest "liberałowie". Oni z prawicą nie mają nic wspólnego. Uznanie liberalizmu za ruch prawicowy kwalifikuje się zatem pod celową manipulację. Ma ona na celu obronę technokratycznego modelu prawicy jako tylko i wyłącznie liberalizmu ekonomicznego. A gdzie się podział światopoglądowy konserwatyzm wobec tego? Czy ma on pełnić wyłącznie funkcję akcesoryczną?

Autor również zalicza gigantyczną wpadkę. W pierwszym rozdziale swojej książki pt. Zadania państwa liberalnego napisał, iż liberałowie są przeciwnikami aborcji i eutanazji, ponieważ za najwyższą wolność uważają wolność do życia. Nie wiem, do jakiej kategorii zaliczyć tego typu faux pau. Należy zadać tutaj jeszcze pytanie, o jakiej kategorii liberałów on mówi. Czy mają to być liberałowie klasyczni czy libertarianie. Te bowiem ruchy wykazują bowiem często bardzo antynatalistyczne nastawienie. Na przykład Murray Newton Rothbard, na którego autor Prawicowej koncepcji państwa się powołuje. Pisał on wręcz, że żaden człowiek nie ma prawa bezkarnie występować wewnątrz drugiego. Opinia, że aborcja powinna być dozwolona do jakiegoś etapu ciąży, jest wśród liberałów bardzo powszechna. Autorytatywne wypowiadanie się, że są oni przeciwnikami aborcji jest zatem błędne. Tak samo jest w przypadku eutanazji.

W rozdziale Zadania państwa liberalnego do tez prawicowych (czyli według autora liberalnych) wkrada się stwór w postaci państwa neutralnego światopoglądowego. Sama idea jest arcylewicowa i z prawicą nie ma nic wspólnego. Coś takiego jak państwo neutralne światopoglądowo nie może nawet istnieć. Prawo musi się bowiem opierać na jakiś fundamentach, a te wywodzą się z przekonań jakiejś grupy w społeczeństwie. Jakby chcieć zatem wszystkim dogodzić, to żadnego systemu prawnego nie dałoby się ustanowić. Gdyby chcieć stworzyć państwo, które byłoby światopoglądowo neutralne, należałoby dokonać jego demontażu. Dopiero bowiem anarchia może być światopoglądowo neutralna. Państwo neutralne światopoglądowo oznacza w takim razie de facto państwowy ateizm taki jak we Francji, ZSRR czy Korei Północnej. Ponieważ będzie ono preferować osoby o poglądach wręcz antyteistycznych (bo ateistów jako takich transcendencja chyba w ogóle mało powinna obchodzić) oraz ich sposoby na zorganizowanie państwa i społeczeństwa. Państwo prawicowe sensu stricto powinno mieć religię panującą, w naszym konkretnym przypadku katolicką, a nie bawić się w lewicowe eksperymenty z państwowym ateizmem.

W rozdziale Krytyka państwa opiekuńczego pojawia się podrozdział Zabrania się zabraniać!. Już sama jego nazwa wywołuje skojarzenie ze studencką rewoltą w roku 1968. Autor krytykuje tam konserwatywne rozwiązania społeczne dotyczące na przykład tępienia pornografii, prostytucji czy narkomanii. Czy coś takiego powinno pojawić się w książce nazywającej się Prawicowa koncepcja państwa. Przecież mamy tu obronę postulatów bardzo lewackich, w stosunku do których nawet sami lewicowcy wykazują pewną powściągliwość. Autor uzasadnia to w taki sposób, że zakazywanie różnych rzeczy powoduje powstanie przestępczego podziemia. To łatwo sprowadzić do reductio ad absurdum. Wówczas można uznać, że po likwidacji prawa w ogóle nie będzie istniała taka kategoria jak przestępstwo. Czy zatem autor jest anarchistą? Błędność tego rozumowania wykazałem poza tym w swojej polemice z tekstem Janusza Korwin-Mikkego. Dziwny jest zatem jego sprzeciw wobec aborcji i eutanazji, przecież teoretycznie po zalegalizowaniu plag społecznych - bo takie określenie jest adekwatne - mafia mogłaby się przerzucić na pigułki wczesnoporonne i zestawy do usypiania ludzi. Wówczas pewnie jakiś "arcyprawicowy" Tomasz Cukiernik pisałby, że powinniśmy dla świętego spokoju zalegalizować aborcję i eutanazję.

W tym ostatnim podrozdziale mamy poza tym do czynienia z samozwańczą redefinicją pojęć. Państwo opiekuńcze nie tyczy się bowiem obyczajowości z założenia. To system, w którym państwo reguluje stosunki pracy, edukuje, leczy, ubezpiecza, zajmuje się opieką społeczną; stanowi zatem pewien typ jego konstrukcji. Autor zmanipulował jego zakres semantyczny. Stosując takie sztuczki można udowodnić dowolną tezę np. to, że słonie są zdolne do aktywnego lotu. Taka manipulacja zakresem semantycznym pokazuje na jeszcze jedno.

Marksiści wyznawali dyktat ekonomii. Tutaj mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem do tego. O ile marksiści proponowali ekonomię socjalistyczną, w przypadku Prawicowej koncepcji państwa mamy neoliberalizm według szkoły chicagowskiej przeplatany elementami austriackiej szkoły ekonomicznej. Cała zresztą książka poświęcona jest na omówienie szeregu zagadnień związanych z gospodarką. Nic dziwnego, że po takich lekturach wielu ludzi twierdzi, że prawica to tylko i wyłącznie podejście do ekonomii, a tradycja, religia, ład społeczny schodzą na drugi, a nawet trzeci plan. Nic zatem dziwnego, że tylnymi drzwiami wchodzi obyczajowa zgnilizna, walka z którą była nawet w tej książce krytykowana. Ciekawie zresztą to kontrastuje z tabelką zamieszczoną jako dodatek do książki, w której jest mowa o kultywowaniu tradycji. A jak ma się do tego ta obyczajowa zgnilizna w postaci wymienionej wyżej triady, jakiej autor (podobnie jak wielu innych publicystów związanych z UPR) broni jak lew? Nie zmienia to jednak faktu, że koncepcje ekonomiczne są w książce przedstawione dosyć dobrze.

Skoro się takie książki ukazują, to nic dziwnego, że potem zdarzają się bardzo ciekawe kwiatki. Pewien osobnik związany z UPR miał powiedzieć, że konserwatyzm to jest taki liberalizm, a liberalizm to taki konserwatyzm. Nie jest to cytat zasłyszany ani przeze mnie, ani przez innego konserwatystę. Wyhaczył to jeden z redaktorów Liberte, Piotr Beniuszys, a zatem zupełnie inna bajka. Takiego pomieszania z poplątaniem można dostać nie mając uprzedniej wiedzy o doktrynach polityczno-prawnych, a czytając takie książki. Tak więc moja dobra rada: najpierw trzeba zdobyć jakąś wiedzę na temat, czym są konserwatyzm, liberalizm, socjalizm, a dopiero potem brać się za Prawicową koncepcję państwa. Z mojego konserwatywnego punktu widzenia przedstawione tam poglądy są niezgrabną hybrydą konserwatyzmu, konserwatywnego liberalizmu oraz ateistycznego liberalizmu, zatem aż trzech doktryn. Takie połączenie spotykane jest dosyć często u młodych zwolenników UPR, którzy jeszcze nie bardzo rozumieją założenia poszczególnych doktryn, a podchodzą bezkrytycznie do tego, co przywódcy Unii Polityki Realnej i publicyści zeń sympatyzujący piszą.

Prawicowa koncepcja państwa to zły tytuł dla tej książki. Żeby był on prawidłowy, winna się nazywać Liberalna koncepcja państwa. Prawicowość bowiem wykracza poza sam aspekt gospodarczy i technokratyczny, jak również wyraża sprzeciw wobec obyczajowego modernizmu.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Strategiczność, czyli jak się usprawiedliwia etatyzm

Jesteśmy przyzwyczajeni do stanu, kiedy państwo stało się molochem. Ten nas edukuje, leczy, ubezpiecza, zajmuje się opieką społeczną, istnieje szereg państwowych przedsiębiorstw. Ten stan rzeczy próbuje się na różne sposoby usprawiedliwiać. Mówi się, że gdyby państwo nie pełniło swoich socjalnych funkcji, to strach byłoby wysunąć nos poza próg swojego domu - taka bowiem miałaby być przestępczość. Czasem pojawiają się wizje nawet swoistych socjalistycznych rewolt, kiedy ludzie wręcz domagaliby się, aby państwo im pewne rzeczy zapewniło. To jest co najmniej dziwne. Jakoś w USA nie ma państwowych ubezpieczeń i nikt z tego powodu nie wychodzi na ulicy. Więcej, Amerykanie są niezadowoleni z tego, że Obama chce ich uraczyć bytem w typie NFZ. Istnieją jeszcze inne bardziej prozaiczne usprawiedliwienia rozbudowanych struktur państwa.

W dawnych czasach wyróżnikiem socjalizmu był stosunek do własności środków produkcji. Na początku dwudziestego stulecia w końcu socjalistą zostawało indywiduum, które twierdziło, iż państwo ma przejąć cały przemysł, bankowość et cetera. Tak też został socjalizm zdefiniowany w Interwencjonizmie von Misesa. Obecnie do wyrózników doszły państwowa szkoła, służba zdrowia, ubezpieczenia, opieka społeczna, regulacja stosunków pracy itd. Socjaliści śmiertelnie obawiają się nie tylko prywatyzacji tak zwanych funkcji socjalnych państwa, czyli szkolnictwa, lecznictwa, ubezpieczeń, ale również - co jest bardziej typowe - szeregu przedsiębiorstw. Abstrahuję już od tego, że oni chcieliby prawdopodobnie, żeby każdy jeden zakład produkcyjny był państwowy. Bawią się przy tej okazji w poszukiwanie różnych wytrychów, aby nie doprowadzić do prywatyzacji szeregu przedsiębiorstw. No i je odnajdują przy posłuchu znacznej części społeczeństwa. Chodzi tutaj o często podkreślaną strategiczność całych gałęzi gospodarki. Wymieniane są tutaj energetyka, górnictwo oraz - przynajmniej częściowo - przetwórstwo surowców, sektor obronny, bankowość, koleje, w naszych warunkach również głośno było o takim charakterze okrętownictwa. A nie jest to nic innego niż właśnie usprawiedliwianie etatyzmu i socjalizmu. Dlaczego?

Po pierwsze, jak mamy definiować, czym jest strategiczność i na jakiej zasadzie. Wykonać tutaj możemy taki eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie, że na jakiejś niewielkim państwie-wyspie znajduje się fabryka zabawek, która daje zatrudnienie znacznemu procentowi tamtejszych mieszkańców. Państwo ma w niej dominujące udziały. Czy mieszkańcy nie uznaliby takiego zakładu za strategiczny, ponieważ jest kołem zamachowym tamtejszej gospodarki? Pewnie tak. Więcej, zapewne tamtejsze elity polityczne nie chciałyby jej za bardzo prywatyzować, a pewne słowo na "p" nie mogło by przejść przez gardła tamtejszych związków zawodowych... Wracając jednak ad rem, możemy dojśc do wniosku, że za strategiczne może zostać uznane przedsiębiorstwo o znacznej wielkości dające zatrudnienie dużej rzeszy ludzi niezależnie od branży. Teoretycznie zatem mogłaby być to i fabryka zabawek, jak w powyższym eksperymencie myślowym. Prawdopodobnie był to również powód traktowania jako strategicznego przemysłu stoczniowego. Okrętownictwo dawało bowiem zatrudnienie ponad 100 tysiącom ludzi. Niektórzy dalej je traktują jako strategiczne. Prawo i Sprawiedliwość nie tylko bowiem śmieciarzy chciało upaństwowić, ale również znacjonalizować stocznie. Strategiczność może również zależeć od widzi mi się władzy. Za rządów PiS Liga Polskich Rodzin chciała przeforsować ustawę, która pozwoliłaby znacjonalizować przedsiębiorstwo uznane przez rząd za strategiczne...

Z czego może wynikać również w niektórych przypadkach tropienie strategiczności? Pojawia się tutaj błąd powiązania etatyzmu z patriotyzmem. Te przedsiębiorstwa mają być "nasze", "polskie", więc dlaczego mamy je prywatyzować; przecież to dobro wspólne. O ile można u nacjonalistów dostrzec tutaj pewną konsekwencję, to dziwi coś takiego u progresywnych socjalistów, którzy Polskę jako taką mają głęboko w poważaniu i widzieliby ją jako fragment jakiegoś ponadnarodowego molocha. Ponieważ cały polityczny Olimp w Priwislanskim Kraju to socjaliści pobożni, bezbożni albo zupełnie bezideowi, to błąd powiązania etatyzmu z patriotyzmem jest bardzo szeroko rozpowszechniony w naszym społeczeństwie. W dodatku został on powielony przez ugrupowania określane w naszym kraju jako prawicowe, czyli między innymi PiS i LPR. Korzenie takiego błędnego rozumowania wywodzą się zresztą z PRL-u, kiedy to wielkość produkcji utożsamiano z patriotyzmem, straszono wielkim kapitałem, któremu miano na przykład nie oddawać kopalni (powołać się tutaj można na jeden z propagandowych plakatów z początków komunizmu w Polsce).

A teraz jak to jest ze strategicznością poszczególnych sektorów najczęściej za takie uznawane?

Na początek weźmy pod lupę energetykę. Tutaj mówi się na przykład o narodowym projekcie dotyczącym geotermii, żeby państwo postawiło ileś tam takich elektrowni i ciepłowni. Podstawowe pytanie: dlaczego ma to robić państwo? Czy tego lepiej i taniej nie zrobią podmioty prywatne. One przecież wybudują to w kilka lat, a państwo nie zrobi tego za kilkadziesiąt. Poza tym czy nie lepiej jest znieść koncesje na jakąś drobną energetykę, a koncesjonować dopiero molochy pokroju hydroelektrowni na rzekach? Oczywiście, że tak. Wówczas spadną ceny prądu. Obecnie w energetyce mamy de facto państwowy monopol, który może sobie je dowolnie podbijać. Gdyby elektrownie i ciepłownie były w rękach prywatnych, siłą rzeczy wymuszona zostałaby między nimi konkurencja. Ceny ciepła i prądu elektrycznego wówczas spadłyby. Należy tutaj również dodać, że wzrosłaby konkurencyjnośc przedsiębiorstw działających na terenie Polski na światowych rynkach.

Za inny strategiczny sektor uznawany jest zbrojeniowy. Mówi się, że armia czy policja musi mieć skądś broń. Tutaj wystarczy powołać się na historię. W drugiej połowie dziewiętnastego stulecia okazało się, że prywatne zakłady zbrojeniowe są tak wydajne, że zdecydowano się sprywatyzować państwowe manufaktury zajmujące się tego rodzaju działalnością. Więcej, te firmy potrafiły uzbroić armie, które potrafiły zwyciężać i dokonywać kolonialnych podbojów. Czy nie mogłoby być tak dzisiaj? Skończyć należy z anachronicznym przepisem z 1923 roku, że pierwszeństwo w uzbrajaniu armii mają przedsiębiorstwa państwowe. Dopuścić należy na rynek prywatnych wytwórców broni strzeleckiej czy sprzętu wojskowego, a wytwórcy, których właścicielem jest rząd, pójdą w niedługim czasie do prywatyzacji.

Przykład innego strategicznego sektora to górnictwo oraz część gałęzi przetwórczych z nim związana (hutnictwo, petrochemia, przemysł mineralny). Na przykładzie kopalni węgla kamiennego widać, jak to wszystko działa. Przyniosło to, póki co, gigantyczne długi. Swojego czasu sprowadzaliśmy węgiel z RPA, żeby mieć czym palić w elektrowniach. Sprawdza się tutaj stare przysłowie, że gdyby na Saharze panował komunizm, to musieliby importować piasek. Tak samo mówi się o wydobyciu ropy naftowej i gazu ziemnego z fliszu karpackiego, no i płacze się przy tym, dlaczego na przykład PGNiG tego nie robi. A przecież wystarczyłoby dokonać liberalizacji prawa geologicznego i górniczego, wówczas automatycznie znaleźliby się prywatni inwestorzy, którzy rozpoczęliby eksploatację. Znowu sprawdza się tutaj prawidłowość jak powyżej. Przy tej okazji wypada jeszcze wspomnieć o paliwach. Przecież tutaj wystarczy znieść koncesję na ich wyrób, no i to rozwiąże problem.

Bankowość... często się mówi tutaj o tym, że banki z innych krajów nie będą chciały dawać kredytów naszym przedsiębiorcom. A to jest oczywista nieprawda. Przeciez nikt przy zdrowych zmysłach nie podcina gałęzi, na której siedzi. Jaki jest interes w pozbawianiu siebie dodatkowych zysków. Inna sprawa, że przecież można by ułatwić zakładanie banków tak, aby każdy dysponujący jakimś określonym kapitałem początkowym po rejestracji przez NBP mógł taką działalność prowadzić. Dodam, że można by z tego obowiązku wyłączyć tak zwane SKOK-i, które bankami sensu stricte nie są.

Kolej też jest uważana za strategiczną. A przecież wystarczyłoby, żeby tylko tory jako element infrastruktury były własnością państwa, a cały tabor można by spokojnie sprywatyzować. Prywatni przewoźnicy płaciliby wówczas za użytkowanie torów. Cały system zacząłby wówczas działać lepiej i skuteczniej.

Powyżej dokonałem przeglądu branży uważanych za strategiczne. Okazuje się, że zniesienie części koncesji, licencji pozwoleń oraz liberalizacja części przepisów rozwiązałyby tego sprawy. Pojawia się tutaj jeszcze jeden problem. Jeżeli mamy pewną ilość państwowych przedsiębiorstw w wielu branżach, to ich ilośc ma tendencję do wzrostu. Następuje tutaj efekt kaskadowy i stopniowe staczanie się w coraz większą ingerencję państwa w gospodarkę. Poszczególne ekipy mogłyby coraz to nowe sektory uznawać za strategiczne aż w końcu całość przemysłowej produkcji oraz część gałęzi usługowych, które uprzednio były prywatne, mogłyby znaleźć się w rękach państwa. Strategicznośc to poza tym wymówka dla elit policznych, które chcą ustawiać swoich partyjnych kolegów w zarządach spółek Skarbu Państwa. W tym celu należy zatem postraszyć ludzi trochę bezpaństwowymi korporacjami. Mamy zatem do czynienia z typowym przykładem słomianego luda.