niedziela, 20 grudnia 2009

Banda czworga

Przeczytałem ostatnio tekst Edmunda Dantesa Chłopcy do bicia III RP. Poczułem się w istotny sposób urażony. Tekst zawiera socjalistyczne projekcje na temat gospodarki wolnorynkowej. Najlepsze, że nie pierwszy raz PO kojarzona jest właśnie z takim dzikim kapitalizmem, którego de facto oni nie wyznają. Skojarzenie wolnorynkowej - i co by nie mówić, zdrowej - gospodarki z jakimkolwiek popieraniem PO to błąd w rozumowaniu. Na nim opiera się cały przywoływany tekst. W założeniach mamy do czynienia z następnym błędem logicznym. Tworzy się tutaj fałszywą dychotomię między PiS a PO, jakoby te ugrupowanie miałyby się od siebie znacząco różnić. To powielanie propagandowej tezy, gdzie z jednej strony są rycerze światła, a z drugiej bestie do zwalczenia. Kto zajmuje tam jaką rolę, zależy od sympatii, czy skierowane w kierunku PiS, czy też PO.

Śmiem twierdzić, że to uleganie medialnej propagandzie. PO bowiem ekonomicznie leseferystyczna nie jest. Podnosi podatki i wprowadza nowe, rozmnaża biurokrację itd. Ta rzekoma wolnorynkowość PO wynika z tego, że sami sobie nadali miano "liberałów", co w naszym kraju ma jasne konotacje. Wypadałoby spojrzeć na sprawę trzeźwo. Czy w ogóle partie obecnego politycznego głównego nurtu różnią się w taki znaczący sposób?

Swego czasu ukuto termin "banda czworga". Chodziło o to, że poszczególne partie w głównym nurcie polityki praktycznie się od siebie nie różnią. Owszem, można wymieniać, że jedni zrobili to, drudzy tamto, jeszcze inni jeszcze coś innego. Ale czy nie są to tak mało znaczące liczby jak dziesiąte miejsce po przecinku? Wypada się zatem zastanowić, czy banda czworga naprawdę istnieje, czy nie jest jedynie chybioną myślą Janusza Korwin-Mikkego?

Zobaczmy, co poszczególne ugrupowania myślą o niepodległości Polski. Jak przyszło co do czego to wszystkie bez wyjątku poparły Targowicę bis. Wiadomo po von Thusku nie należało się spodziewać niczego innego, w końcu swego czasu pisał, że polskość to nienormalność. Pokładano jednak nadzieję w Kaczyńskim. Ten odmieniał "Polska" przez wszystkie przypadki. A jak przyszło co do czego, to za traktatem degradującym nasze państwo do Nadwiślańskiej Europejskiej Republiki Socjalistycznej bez wahania zagłosował. Można tu rozważać, kto jest większym łgarzem. Taki von Thusk czy Al-Kwaski jasno mówili, w jakich to organach mieli Polskę. Przyznawali to przynajmniej bez ogródek. Taki Kaczyński natomiast... mydlił oczy narodowo-katolickiemu elektoratowi, żeby od jego partii się nie odwrócił. Wiadomo potem, co zrobił; doprowadził do kasacji państwa polskiego.

Wszystkie obecne w głównym nurcie ugrupowania są za tym, żeby Polska była zależna od woli większych decydentów. Kiedyś była Moskwa, teraz mamy Brukselę. Stare powiedzenie mówi, że historia się kołem toczy. Po środowiskach postkomunistycznych i udeckich niczego innego się spodziewać nie można było, przecież jedni wywodzą się z natolińczyków, a drudzy z puławian. PiS, rzekomo taki za niepodległością, okazał się od nich niczym nie różnić.

A kwestie światopoglądowe i obyczajowe? Wszystkie partie obecne w parlamencie, zatem mające wpływ na prawną rzeczywistość, są za modernizmem w tej dziedzinie. O postkomunistach czy udecji wypowiadać się tutaj nie ma po co, bo jaki koń jest, to każdy widzi. Teraz, czy PiS się tak od nich różni? Przecież światopogląd Kaczyńskiego to ROAD pomieszany nieco z antykomunizmem. On nie pozwoli, żeby partia pod względem światopoglądowym za bardzo skręciła na prawo, ponieważ kłóci się to z jego lewicowymi przekonaniami w tej dziedzinie (nie tylko zresztą). Trzeba być jednak na tyle konserwatywnym, żeby niszę narodowo-katolickiego elektoratu utrzymywać. Przy okazji nie należy doprowadzić do sytuacji, w której ci ludzie pójdą i zagłosują na jakąś inną partię. Jawny światopoglądowy permisywizm do tego mógłby doprowadzić. Tak to się go chowa pod dywanem. Z tego powodu mało kto krzyczy, iż król jest nagi - poza nielicznymi niezależnymi obserwatorami. Nikt również nie zwraca uwagi na to, dlaczego Kaczyński zwrócił się w kierunku takiego, a nie innego elektoratu. Nisze były już zagospodarowane. Gdyby miał lepszy refleks, to dzisiaj pewnie oglądalibyśmy go jako mędrca z namaszczenia Gejety Wyborczej. Ludzie interesują się jednak partyjniactwem, a nie polityką. To, co było dwa tygodnie temu, już się nie liczy. A początek lat dziewięćdziesiątych... przecież to tak odległe dzieje jak egipskie piramidy.

Jeżeli ktoś potrzebuje empirycznych dowodów, to niech przyjrzy się jak to PiS głosował na przykład w sprawie kary śmierci. Wtedy nawet tego nie poczynił, ponieważ cały klub parlamentarny opuścił salę obrad. W przypadku poprawki do ustawy zasadniczej lansowanej przez Marka Jurka doszło do wyłamania się części posłów PiS, w efekcie to upadło. Wspomnieć wypada również o wypowiedziach Nelli Rokity czy Kluzik Rostkowskiej na temat aborcji. No i jak tu nie mówić o bandzie czworga? Zarówno Tusk, Kaczyński jak i Napieralski myślą o tym tak samo.

Na zakończenie zostają względy gospodarcze oraz konstrukcja państwa. Wszystkie obecne w parlamencie partie zgadzają się na to, że ma być podatek dochodowy. Nie ważne, czy to liniowy, czy progresywny, to jest w tym przypadku drugorzędne. Tak samo wszystkie uważają, że powinien być przymus szkolny czy ubezpieczeniowy. Oni myślą, że państwo powinno bezpośrednio ingerować w gospodarkę, są zwolennikami państwowych przedsiębiorstw. Uważają, że gospodarka powinna być reglamentowana w jak największym stopniu. Jednym z najbardziej widocznych skutków ich rządów jest przyrost biurokracji w tempie geometrycznym. Obecnie mamy tego ponad dwa razy więcej niż w PRL. Wszystkie partie obecne w głównym nurcie to zwolennicy państwa socjalistycznego z państwowymi monopolistycznymi molochami, takowymi służbą zdrowia, ubezpieczeniami, szkolnictwem, opieką społeczną itd. Nikt nie twierdzi, że można inaczej. Przecież na państwo mogą składać się armia, policja, sądy, system penitencjarny oraz podstawowa infrastruktura.

Wszystkie obecne tam partie popierają również proporcjonalną ordynację wyborczą oraz model kohabitacji. Nikomu nie zależy, żeby wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze - to już lepsze niż to, co mamy obecnie, chociaż nie bez wad - oraz republikę prezydencką. Ale nie... to by zagroziło interesom obecnych partii, więc się tego nie zrobi.

Patrząc na to wszystko. Mamy jednym słowem bandę czworga i nie jest to żaden wymysł z kosmosu. Ktoś mi powie, że i tak trzeba głosować na PiS? A czy za systemu sprzed roku 1989 opłacało się bardziej głosować na SD czy ZSL niż na PZPR? Chyba nie. Tak więc głosując na partie obecne obecnie w parlamencie popiera się tą bezkształtną magmę. Oni tam siedzą już dwadzieścia lat i nic pozytywnego nie zrobili. Wszystko zostało wręcz zaprzepaszczone. No i jak można takich ludzi popierać, widząc jeszcze w części z nich ostatnich sprawiedliwych?

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Fatalne zauroczenie

Pewne rzeczy w młodości przerabia się jak ospę. Swego czasu poczułem wyjątkowo silne uczucie do takiej jednej dziewczyny. Wiadomo, co się dzieje, jak się takich rzeczy doświadcza. Obiekt uczuć ulega pewnej mitologizacji. Tak i było w moim, jak się później okazało, nieszczęśliwym przypadku. Sam zbierałem skamieniałości i owady, ona raczej była zainteresowana ptakami. Myślałem, skoro pewna wspólnota zainteresowań, że może coś z tego będzie. Dosyć długo się łudziłem. Spotkałem ją na później na studiach na Biologii. Postanowiłem kupić kwiaty i książkę, zrobić jej prezent. Poszedłem do niej przed ćwiczeniami. Uświadczyłem ze strony tej dziewczyny nieprawdopodobnego chamstwa, impertynencji i obskurantyzmu - tak to odebrałem wtedy jako człowiek o pewnej ogładzie, tak to również odbieram obecnie. Po tych słowach, jakie padły z jej ust, czułem kaca moralnego. Później sobie uświadomiłem, że istota to zarówno przeciętnej urody jak i inteligencji; zwykła szara myszka, a nie żadna Jedna Jedyna.

Historia ta jest bardzo pouczająca. Obiekt uczuć potrafi być mitologizowany. Swego czasu myślałem, że tamta dziewczyna rzeczywiście wyróżnia się. Ponieważ na Biologii zawsze jest totalna seksmisja jak u dafni czy patyczaków, porównywałem ją z innymi po całym zajściu - jako umysłowość analityczna, no i stwierdziłem, iż nie stanowi ona w istocie specjalnego. Dokonałem ostatnio pewnej obserwacji, w wyniku czego tamte zajścia przypomniały mi się. Otóż niektórzy z nas doświadczają swoistego fatalnego zauroczenia. Chodzi mi tutaj o dużą część prawicowej blogosfery. Znaleźli oni sobie taki obiekt jednostronnych uczuć. Mam na myśli pewne ugrupowanie polityczne głównego nurtu uważane przez nich za lepsze od Tusków, Olejniczaków i Pawlaków.

O PiS, rzecz jasna.

Poczułem się ostatnio zdegustowany pewnymi działaniami ludzi związanych z tą partią. Mam tu na myśli podpisanie aktu kasacji Polski przez (p)rezydenta Lecha Kaczyńskiego. To, co on wyprawił, nie można inaczej określić jak stypa. Postanowiłem w końcu pewne rzeczy z siebie wyrzucić. Swego czasu bowiem uważałem, że mimo różnic poglądów, to PiS chce dobrze i nawet kiedy głosowałem na UPR nie posuwałem się do zbyt ostrej krytyki. Myślałem raczej o jakimś froncie zjednoczenia prawicy. Skłonny byłem ignorować interwencjonistyczne i socjalne zapatrywania braci Kaczyńskich, mając na uwadze wartości wypływające z naszego dziedzictwa kulturowego. Po tym jak PiS się wielokrotnie podłożył, kielich goryczy się przelał. To po prostu element "bandy czworga".

Kolega Spitfire napisał do mojego tekstu polemikę. Porównał moje zachowanie i kilku innych dysputantów krytykujący partię braci Kaczyńskich do średniowiecznego plemienia Jaćwingów. Uznał, że to co robimy, to zwykła donkiszoteria. Napisał, iż Kaczyński musiał podpisać traktat, żeby nie zostać do reszty pogrążony przez media, jak również utrzymać się na scenie politycznej jako gracz. Założył, że to była gra na zdobycie części elektoratu wśród euroentuzjastów... Więcej, napisał bez uzasadnienia, że nie ma bandy czworga i że to tylko urojenie Janusza Korwin-Mikkego, a także iż PiS trzeba obecnie bezwarunkowo popierać. Uważam, że to nie wynika z niczego innego jak swoistego fatalnego zauroczenia.

Kaczyński nie musiał niczego podpisywać. Mógł utrzymywać status quo. Ponieważ podpisał, to przejdzie do historii w najlepszym wypadku jako odpowiednik króla Stasia. Najgorszy to zwykły, obłudny, mydlący oczy patriotycznemu elektoratowi zdrajca. Ten drugi wariant jestem skłonny poprzeć. Poza tym podlizywanie się mediom i postkomunie; czy to wypada? Czy tego my oczekujemy od polityków? Traktatu można było nie podpisywać i oponować. A media i tak znajdą sposób, żeby Kaczyńskiemu dokopać. Mówienie, że zostałby rozszarpany na kawałki przez to stado wygłodniałych hien, jest naiwne i infantylne.

Zdobycie elektoratu wśród euroentuzjastów to też jest zaiste ciekawy argument. Podpisanie się pod rzeczonym dokumentem jednakże nie spowoduje wzrostu ilości głosów na niego w wyborach prezydenckich czy też parlamentarnych. Raczej eurosceptycy będą zniesmaczeni - określenie eufemistyczne - no i prawdopodobnie do wyborów nie pójdą. Z punktu widzenia samego Lecha Kaczyńskiego istnieje również ryzyko, że przeniosą swoje sympatie polityczne gdzie indziej. Wówczas straci on poparcie swojego twardego elektoratu. Podpisując traktat lizboński, podciął sobie zatem gałąź, na której siedzi i prawdopodobnie wysłał siebie w polityczny niebyt. Pytanie teraz, jak silne jest u orędowników PiS to fatalne zauroczenie w stosunku do "geniuszy" z Żoliborza oraz ich ugrupowania. Mówi się, że spora część elektoratu PO jest negatywna. Czy zatem wśród PiS nie istnieje też taki, tylko z zamienionymi zwrotami pewnych wektorów? Podejrzewać można istnienie pewnej części tak zatwardziałych, że będą bawić się w różne słowne wygibasy. Cel będzie jeden: udowodnić rację braci Kaczyńskich.

Fatalnego zauroczenia dowodzi chęć bezwarunkowego poparcia dla PiS jako jedynej formacji rzekomo pilnującej interesów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Bardzo pięknie pokazała ona wszystkim jednostronnie zakochanym swój gluteus maximus w ostatnim okresie. To nie von Thusk ani Al-Kwaski podpisali akt kasacji Polski. To zrobił uwielbiony przez nich niedoszły wódz IV Rzeczypospolitej. Bezwarunkowe poparcie dla Kaczyńskich sprowadza się do opinii, że mieli oni rację, mają i będą mieć. To świadczy o bezkrytycznym doń podejściu, a zatem niczym innym jak właśnie fatalnym zauroczeniu.

Powołano się tu jeszcze na Sun Tzu. Wiadomo, że czasem lepiej poświęcić figurę w szachach bądź nawet dywizję w rzeczywistej wojnie, żeby zwyciężyć. Ale szanse na to maleją, kiedy jest się ze wszystkich stron szachowanym. Do takiego stanu doprowadził Kaczyński. Teraz tylko czekać aż padnie "szach i mat" przy tej retoryce.

Tak samo obrażanie się na pojęcie banda czworga. Może zostało ono ukute przez wesołka, który niedawno na Krakowskim Przedmieściu palił flagę Euro-ZSRR. Nie zmienia jednak faktu, że jest ono zadziwiająco trafne. Czy bowiem te ugrupowania różnią się pod względem proponowanych rozwiązań ustrojowych? Wszystkie popierają na przykład proporcjonalną ordynację wyborczą. Tak samo zarówno PiS, PO, SLD jak i PSL to zwolennicy państwa opiekuńczego oraz biurokracji jeszcze większej niż w PRL. To przeciwnicy niepodległego państwa polskiego, co wykazali niezbicie przez ostatnie dwadzieścia lat. Są to również mniej lub bardziej zatajeni zwolennicy obyczajowej progresji - tyle że jedni mydlą oczy, a drudzy mówią czego chcą wprost. Wyraźnie odróżniającej się partii w tym całym interesie tam nie ma. I jak tu nie mówić o "bandzie czworga".

Spitfire napisał również, że formacja czysto prawicowa nie ma obecnie szans. Nakazuje oddawać głos na tzw. centroprawicę. Twierdzi, że prawica w obecnych czasach musi zawierać jakiś element socjalizmu. Nie wiem, z jakich przesłanek to wynika, że konserwatyści mają pewne ustawodawstwo tego typu poprzeć. Chciałbym się tego dowiedzieć. Czy to argumentacja wywodząca się ze swoistego ducha czasu? Jakoś jestem sobie wyobrazić państwo przy obecnym stopniu rozwoju naukowo-technologicznego, które ma właściwe rozmiary. Czy to ma być uprawianie taniego populizmu i ściganie się w tej dyscyplinie z partiami lewicy?

Nie chciałbym tutaj dawać trafnej diagnozy. Mam niezbite wrażenie, że wielu prawicowców ogarniętych zostało fatalnym zauroczeniem. Wyłączyło to u nich krytyczne myślenie, co powoduje, że popierają formację tak naprawdę centrolewicową. A to nie wróży dobrze na przyszłość. Skończy się tak, że za prawicowe będziemy uznawać formacje typu UMP czy CDU stojące bardziej na lewo niż SLD. Gdy się zaczyna iść na kompromisy w kwestiach ideowych, to najpierw oddaje się palec, potem całą rękę. To idzie jak domino i nie wiemy, kiedy się zatrzyma.

Post scriptum. Zaznaczam, że jestem niezależnym konserwatystą, co już niejednokrotnie podkreślałem. Posiadam poglądy, a nie partyjne barwy. Czynię tą uwagę celem wykluczenia oskarżeń o bycie agenturą wpływu.

niedziela, 6 grudnia 2009

Szczyt obłudy: jaką partią jest PiS?

Traktat lizboński został podpisany przez rzekomo narodowo-konserwatywnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej uzależnił on swoje "za" albo "przeciw" od ponownego referendum w Irlandii; jakże ciekawa jest ta unijna demokracja! Ponieważ mieszkańcy celtyckiego tygrysa opowiedzieli się po medialnym praniu mózgu za kasacją swojego państwa, to samo poczynił prezydent Rzeczypospolitej Polski. Nie doszło do jakiś aktów na zasadzie "nie chcem, ale musiem", parafrazując Wałęsę. Tu było zupełnie co innego. Zrobił to przy blaskach fleszy, zapraszając wcześniej całą śmietankę międzynarodowego lewactwa z Brukseli.

Gdybym wcześniej oddał głos na PiS, czułbym teraz gigantycznego moralnego kaca. Najprawdopodobniej jako zwolennik Polski jako państwa suwerennego, a nie fragmentu jakiegoś neontologicznego ZSRR, wycofałbym dla tej partii poparcie. Uznałbym to za szczyt obłudy: tu się mówi o silnej Polsce, a z drugiej strony degraduje się nasze państwo do rangi jakiejś Nadwiślańskiej Europejskiej Republiki Socjalistycznej. Szczęśliwie się jednak złożyło, że póki co oddawałem głos na Unię Polityki Realnej i Prawicę RP. Udało mi się jakoś na taki dziwaczny kompromis nie pójść. Jakoś ciężko mi zrozumieć osoby o poglądach narodowo-konserwatywnych głosujące na taką partię. Dla mnie to stanowi jakąś kwadraturę koła.

Żeby ten problem sobie uzmysłowić, należy dokładnie przeanalizować, jaką partię stanowi PiS? Jakie poglądy prezentują jego twórcy, czyli bracia Kaczyńscy? Czy zatem zwolennicy PiS o poglądach prawicowych sensu stricto nie idą na zbyt wielkie ustępstwa?

Głosowanie nad aktem kasacji Polski jako państwa, to jedno. W Polsce głównym determinantem, kto jest na prawicy, a kto na lewicy, to stosunek do kwestii obyczajowych i światopoglądowych. Przyjrzyjmy się zatem, jak to PiS głosował jako partia rzekomo "narodowo-konserwatywna". (Zresztą jako national conservative określana jest również przez zachodnich publicystów). Swojego czasu próbowano wprowadzić projekt dotyczący wprowadzenia do konstytucji zapisu dotyczącego zakazu aborcji. Spokojnie by to przeszło, gdyby część posłów właśnie PiS się nie wyłamała i zagłosowała przeciwko. Innym jaskrawym przykładem jest uwalenie ustawy lustracyjnej i dekomunizacyjnej. Znowu doszło do wolty części PiS-u. Dziwne byłoby, gdyby coś takiego w ogóle nie miało miejsca. W końcu część członków PiS - nie ma co takich rzeczy chować pod dywan - podcięłaby sobie gałąź, na której siedzi. To dawni członkowie PZPR. Kiedy było głosowanie na temat kary śmierci, cały klub parlamentarny PiS opuścił salę obrad. Zachował się jak klasyczna lewica znana z pobłażliwości wobec bandytyzmu. Lansowano swego czasu ustawę mającą zakazać produkcji i dystrybucji pornografii. Projekt też upadł. W końcu głosowanie dotyczące ustanowienia Trzech Króli dniem wolnym od pracy. Tak było za czasów II RP, dopiero komuniści zlikwidowali. I nic z tego nie wyszło. Wychodzi na to, że PiS dużo gada, a jak przychodzi co do czego, to wszystko ramoli, jak leci. Po przeanalizowaniu stosunku partii do wyżej wymienionych postulatów, należy uznać ją za światopoglądowo lewicową.

Przypomnieć tutaj należy słynne porównanie szamba do perfumerii dokonane przez ojca Tadeusza Rydzyka. Skwitował on tak zachowanie małżonki prezydenta, która zaprosiła działaczki na rzecz wyimaginowanych "praw kobiet" (a kiedy przyjdzie czas na Front Wyzwolenia Minerałów?). Również swego czasu Nelly Rokita wypowiadała się jak najbardziej zagorzała feministka. Jaką partią zatem może być pod względem światopoglądowym PiS? Tak samo sprzeciwia się dostępowi cywili do broni palnej. No i taką partię mamy nazywać prawicową bądź konserwatywną? To byłby chyba kiepski żart.

Wypada również przy tej okazji zwrócić stosunek tego ugrupowania do konstrukcji państwa i kwestii gospodarczych. PiS sprzeciwia się decentralizacji. Opowiada się za istnieniem państwowych przedsiębiorstw - kopalń, elektrowni, fabryk broni, banków, giełdy, petrochemii, zakładów produkujących leki czy nawozy sztuczne, poczty, kolei oraz innych narodowych przewoźników. Postulował nacjonalizację stoczni, a jeszcze wcześniej śmieciarzy. W tym ostatnim chciał wprowadzić jeszcze podatek śmieciowy. Za czasów sławetnej koalicji próbowano przeforsować ustawę, która pozwoliłaby znacjonalizować przedsiębiorstwo, jeżeli zostałoby uznane ono za strategiczne. PiS wyraża również opór wobec prywatyzacji służby zdrowia. Tak więc PiS nie ma nic wspólnego z prawicową koncepcją państwa, kiedy zajmuje się ono bezpieczeństwem wewnętrznym i zewnętrznym, egzekucją i stanowieniem prawa oraz podstawową infrastrukturą; cała reszta znajduje się natomiast w rękach prywatnych.

Reasumując, patrząc na kwestie światopoglądowe oraz ekonomiczne mamy tutaj do czynienia z typową partią lewicową w obecnym wydaniu. To nawet nie narodowa lewica jak LPR czy Samoobrona, tylko zwykła socjaldemokracja. Co zatem taka partia robi po prawej stronie sceny politycznej? Trzeba tutaj odwołać się do historii. Kaczyński w swojej wczesnej karierze od "prawej nogi" się odcinał. Mówił na przykład, że ZChN na najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski. Jego światopogląd to była udecja lekko zabarwiona antykomunizmem. W końcu nie znalazł się w UD tylko dlatego, że znajdowałby się tam niżej niż kosze na śmieci. Wszystkie ważne stanowiska zostały już bowiem obstawione. Trzeba było zatem znaleźć odpowiednią niszę. Tą okazał się narodowo-katolicki elektorat. Mamy zatem wyjaśniony cały fenomen Kaczyńskiego.

Ktoś może tutaj powiedzieć, że dlaczego w takim razie media tak go atakują? Swojego czasu Szabas Zeitung krytykowała bardzo mocno Wałęsę, że to autokrata, dyktator, ergo antysemita. Gdy okazało się, że Wałęsa był "Bolkiem" czy oddawał mocz do wody święconej, stał się świeckim świętym z namaszczenia bunkra z Czerskiej. Tu mamy zatem do czynienia z cyklami koniunkturalnymi. Teoretycznie możemy sobie wyobrazić, że Kaczyński też zostałby świeckim świętym z namaszczenia odpowiednich wydawnictw czy komercyjnych stacji radiowych albo telewizyjnych. Wracając jednak do tematu różnych anatem pod adresem PiS... Przecież musimy wiedzieć, że czy to PiS, PO, SLD czy PSL, to nie ma żadnego znaczenia. To wszystko jedna banda czworga. Skutkiem jej rządów jest jedynie większa progresja światopoglądowa oraz biurokracja przyrastająca w tempie geometrycznym. To kukiełkowy teatrzyk rozgrywany przed niezorientowanymi wyborcami. Trzeba zatem znaleźć jakiś szwarccharakter, no i taki jest - ten Kaczyński, któremu przyprawia się "prawicową" bądź nawet "ultraprawicową" gębę (w zamyśle faszysta, klasyczna lewicowa projekcja). Jako całkowite antypody tego wykreowanego Ciemnogrodu wynajduje się inne ugrupowanie. Teraz za takiego robi Tusk, ale możliwe, że on się władcom kukiełek może znudzić, wówczas zostanie wymieniony na lepszy model. Taki sam los może również spotkać drugą stronę, czyli Kaczyńskiego. Nie wiadomo, czy role się nie odwrócą. Swego czasu taki Niesiołowski, gdy grzmiał na Kwaśniewskiego per "pornoprezydent", robił za niedobrego wilka lub smoka z baśni. Teraz robi za jakiegoś rycerza rozprawiającego się z takimi bestiami.

Do zwolenników PiS: no i jaki sens popierać bandę czworga?

sobota, 5 grudnia 2009

Druga strona lustra

To stwierdzenie jest bardzo smutne, ale przy okazji prawdziwe. Prawica w obecnych czasach została zmuszona do przepraszania za swoje istnienie. Przy każdej możliwej sytuacji druga strona, czyli lewizna wszelkiego sortu, obrzuca ją błotem w postaci różnych wyzwisk. Takie klasyczne stanowi tropienie "faszyzmu" i "totalitaryzmu" po stronie prawicy przez bunkier z Czerskiej. Oni to sobie bardzo upodobali. Tak samo, gdy człowiek o prawicowych poglądach powie coś, co im nie odpowiada, zostanie od razu frontalnie zaatakowany. Lewica natomiast wprost może sobie mówić, że aborcja i eutanazja służy ograniczaniu liczebności chwasta o gatunkowej nazwie Homo sapiens. Pies z kulawą nogą tutaj nie reaguje. Jedynie nieliczni mający łatkę oszołomów piszą, że a to coraz dziwniejsze przepisy budowlane, a to coraz wyższe podatki, że kształt ogórka czy banana urzędowo regulowany. Jakoś ludzie tego nie widzą, zapominają bardzo szybko anatemy rzucane pod adresem biurokracji...

Takie są niestety uroki demokracji z jednej strony. Poza tym lewicowa "argumentacja" z reguły jest bardzo prymitywna i sprowadza się do słów-wytrychów. Dla lewicowca najczęściej dyskusja kończy się przypięciem łatki oraz dyskredytacją przeciwnika. To ma sugerować usunięcie jego poglądów z publicznej dyskusji przez zasugerowania głoszenia totalitaryzmu lub wyśmianie jako zaścianka. Argumentacja ta nie ma nic wspólnego z logiką. Stanowi najczystszej wody erystykę. Ilekroć miałem się okazję o tym przekonać, pisując jeszcze na niesławnym Shalomie24, kiedy to druga strona rzucała tak naprawdę pewnymi hasełkami, traktując je jak pojęcia pierwotne.

Mamy tutaj do czynienia jeszcze z zaburzeniem wręcz psychopatologicznym. Okazuje się, że lewica cierpi na atrybucje i projekcje. Przenosi swoje grzechy na drugą stronę. Nie mówię już tutaj o takich chwytach, że na przykład ludzie nie dorośli. Tak do tej pory bowiem mówi się o komunizmie, wytyka się również cechy charakterologiczne budowniczych tego systemu w różnych częściach świata. Tu chodzi o coś zgoła odmiennego. Lewica bowiem pisząc o "faszyzmie", "totalitaryzmie" et tutti quanti widzi drugą stronę lustra.

Jak to się stało, że na przykład nazizm obecnie uchodzi za skrajną prawicę? To przecież intelektualne szalbierstwo, które dostrzec może co bardziej inteligentny uczeń szkoły średniej. Zasiadając jeszcze w szkolnej ławie, zastanawiało mnie na przykład, jak to jest, że komunizm to lewica, a nazizm to prawica, kiedy są one niemalże identyczne. Podręcznikowa definicja prawicy mówi, że to światopoglądowy konserwatyzm i wolna gospodarka. Pogląd skrajnie prawicowy powinien się zatem cechować ultrakonserwatyzmem i ultrakapitalizmem w jednym. A czy taki jest nazizm? Przecież to był system antykatolicki. Hitler po wygranej wojnie planował się rozprawić z katolicyzmem. Trzecia Rzesza i ZSRR były pierwszymi państwami na świecie, które zalegalizowały aborcję na życzenie. W 1934 roku depenalizacji uległa eutanazja. Również naziści organizowali koedukacyjne, mocno zakrapiane imprezy dla młodzieży, podczas których dochodziło do aktów płciowych. A gospodarce już mówić nie wypada, bo to klasyczne ręczne sterowanie. Pierwotny program zakładał nacjonalizację trustów. Biorąc pod uwagę samego Hitlera - wegetarianina, okultystę, bardzo pasowałby do New Age. Nazizm powinien zatem się podobać współczesnej lewicy. Z prawicą to nie ma nic wspólnego, tylko na siłę jest doń przyszywane przez lewicowych propagandystów.

Mamy jeszcze kwestię faszyzmu po drodze, który też jest uważany dziwnym trafem za skrajnie prawicowy. A przecież to masowa wizja społeczeństwa, pogląd posklejany z różnych wątków. Przecież Mussolini był zwykłym socjalistą! Wykorzystał tylko rewanżystowskie nastroje w społeczeństwie. Mieszanie faszyzmu do prawicy to też kolejny wymysł lewicowej propagandy.

Inną atrybucją jest totalitaryzm. Jakoś dziwnie się składa, że twórcami systemów totalnych byli lewicowcy. Kim byli Hitler, Stalin, Lenin, Mao? Wspomniałem wyżej nazizm. Totalitaryzm to produkt socjalizmu. Ten ostatni wręcz musi się w pewnym momencie stoczyć w tego typu system. Przecież jak mamy państwową służbę zdrowia, to w końcu musi się zacząć selekcja, kogo wykończyć, a komu pozwolić żyć; jak tam notoryczny brak pieniędzy, to czego się spodziewać. Tak samo z państwowymi ubezpieczeniami. Państwowa edukacja powoduje, że wszyscy są kształceni jednakowym programem. Jej finalnym skutkiem jest, że nie liczą się umiejętności, tylko jakiś papierek wystawiony przez państwo. Przez rozrost jego organów prawo ulega daleko idącej komplikacji. Świętej pamięci Kisiel mówił, że socjalizm walczy z problemami nie istniejącymi w innych ustrojach. Tak też się dzieje. Rośnie ilość przepisów prawnych, a przy okazji biurokracji. Jak można zatem nie zakładać, że socjalizm jest wstępną fazą rozwoju systemu totalitarnego?

Tak się składa, że atakując prawicę, lewica przegląda się w lustrze. Ta druga strona w oczach propagandzistów jest przerażająca, trzeba więc te grzechy na kogoś zrzucić. No i tak się robi. Kozłem ofiarnym okazuje się tutaj prawica zmuszona do przepraszania za swoje istnienie przez lewackich ideologów. Trzeba zatem postawić pytanie, jak długo taki stan rzeczy będzie się utrzymywał?

wtorek, 1 grudnia 2009

Utopia państwa neutralnego światopoglądowo

Niedawno była batalia dotycząca krzyży w miejscach publicznych. Oczywiście, paru, excuses le mot, bezbożnikom nie spodobało się to, że ów symbol religijny może się tam znajdować. Nie po raz pierwszy słuchaliśmy z ust jaśnie oświeconych, że jesteśmy państwem wyznaniowym oraz innych elementów stałej śpiewki odtwarzanej przy takich okazjach. No cóż, gdyby być purystą i chcieć usunąć wszelkie krzyże z miejsc publicznych należałoby całkowicie przebudować miasta, wymienić okiennice w oknach itd. Kłopotliwe jest również samo pojęcie "symbolu religijnego". Możemy sobie bez problemu wyobrazić zakon czcicieli butów; czy wówczas zwolennicy tzw. państwa neutralnego światopoglądowo nakazaliby chodzić wszystkim boso. Żeby było śmieszniej, do porównywalnych absurdów już w zachodnich demokracjach dochodzi.

Mniejsza jednak z tym. Oni operują wytrychem słownym, który się nazywa państwo neutralne światopoglądowo. Ponoć jest to taki organizm państwowy, który nie faworyzuje żadnego systemu filozoficznego, religijnego, ideologicznego. Należy teraz zadać podstawowe pytanie: czy coś takiego w ogóle może istnieć? Czy nie jest to nic innego jak pewna operacja semantyczna tak bardzo przez lewicę ukochana?

Państwo musi się opierać na systemie prawnym. W każdym organizmie państwowym z założenia obowiązuje jakieś prawo. A na czym się ono opiera? Otóż twórcy prawa opierają się na doktrynach, które uważają za najwłaściwsze z ich punktu widzenia. Te przepisy nie biorą się przecież znikąd. Przecież nie byłoby tych unijnych przepisów dotyczących oscypków, gdyby nie istnieli ludzie, którzy chcieliby je w życie wprowadzić. Ci natomiast nie mogliby tego uczynić, jeżeli nie wyznawaliby poglądy, który nakazuje im regulować takie czynności prawnymi przepisami. Dochodzimy tutaj do wniosku, że prawo siłą rzeczy opiera się na jakiś pierwotnych założeniach. Te wynikają z konkretnych ideologii, które prawodawcy wyznają. Tak więc samo istnienie prawa powoduje, że państwo nie może być światopoglądowo neutralne. System prawny, ponieważ jest oparty na konkretnej doktrynie, nie może być bowiem taki. Państwo również jako kreator prawa nie jest światopoglądowo neutralny, ponieważ jego zarządcy zakładają, że jakaś doktryna stojąca u jego podstaw jest lepsza niż inna. Ten argument można spróbować obalić w następujący sposób. A czy nie można sobie wyobrazić państwa, w którym jest wielość systemów prawnych? Jest na przykład państwo ultraminimalne przedstawione w książce Anarchia, państwo i utopia Roberta Nozicka, w którym to nawet policja jest prywatna. W takim układzie możemy sobie wyobrazić konkurujące ze sobą różne systemy polityczno-prawne. Ale czy mimo wszystko taki organizm państwowy będzie neutralny światopoglądowy.

Państwo, jak możemy dostrzec, jest również mniej lub bardziej rozbudowane. Może ono raczyć nas przywilejami związków zawodowych, państwowymi przedsiębiorstwami, wielością urzędów. Teoretycznie, co jest mniej prawdopodobne, może być złożone praktycznie z armii, policji, sądów i ograniczonej administracji. Co widzimy tutaj? Mamy do czynienia z różnymi strukturami państwa. Na czym się one opierają? Otóż za konstrukcją państwa też stoi jakiś pogląd. To, że mamy państwową szkołę wynika z tego, że ktoś kiedyś tam uznał, że nie może być analfabetów. To wynikało z jakiegoś głębszego światopoglądu, że państwo nie jest tylko od tego, żeby chronić granice, zapewniać egzekucję prawa i dbać o infrastrukturę drogową, ale również od innych czynności takich jak wyżej wymieniona państwowa szkoła. Sama struktura państwa wynika bowiem z jakiś ideologicznych podstaw. Państwo przez to, że w ogóle istnieje, nie może być neutralne światopoglądowe. Po pierwsze tworzy prawo i egzekwuje, zatem musi stawiać jakieś idee ponad innymi, a to już nie jest neutralność. Druga sprawa i ważniejsza. Nawet tak ograniczone państwo jak w założeniach Nozicka nie jest światopoglądowo neutralne. A dlaczego? Przecież to mimo wszystko to pewien byt państwowy. Dochodzimy tutaj do wniosku, że neutralna światopoglądowo byłaby dopiero anarchia.

Lewica bardzo upodobała sobie tworzenie ideologicznych bubli. Demokracja i socjalizm pośrednio zeń wynikający to jedne z nich; to utopijne projekty bez szans na realizację. Podobnie jest zresztą w omawianym przypadku. Państwo neutralne światopoglądowo, jak widać na powyższych przykładach, nie istnieje i nie ma prawa istnieć. To tylko zbitka słowna, jaka ma maskować prawdziwy cel lewicy. A tym jest państwowy ateizm taki jak we Francji, byłym ZSRR czy Korei Północnej. Tym ludziom bowiem nie chodzi o nic innego, a prawdziwy cel należy ukryć pod inną nazwą. Nigdy bowiem nie zaprzestaną walki z transcendencją.