wtorek, 5 sierpnia 2008

Prawdziwie konserwatywna krytyka libertarianizmu

Wielu prawicowców za pewnymi dziełami po prostu szaleje i bardzo często się na nie powołuje. Rozumiem na przykład Tygrysa, który uwielbia Oswalda Spenglera. Ów historiozof, na którego tak często zwraca uwagę, bardzo wiele rzeczy wyjaśnił, jeśli chodzi o dynamikę rozwoju cywilizacji. Inni prawicowcy często przywołują dzieła twórców, z których tylko część można do tej formacji zaliczyć. Chodzi tutaj rzecz jasna o libertarian. Sam czasem powoływałem się na von Misesa, jeżeli chodzi o godzenie się indywidualizmu z zespołowością, konkretnie fragment z Ludzkiego działania. Nie znaczy, że uważam, iż wszystko co ten filozof i ekonomista napisał jest dobre. Tak samo jest w przypadku innych twórców wiązanych z libertarianizmem. Z drugiej strony wielu socjalistów wiązało mnie z tym kierunkiem myśli politycznej, mimo mojego krytycznego podejścia do wielu postulatów tej ideologii. Postanowiłem więc napisać stosowną krytykę libertaranizmu jako nurtu myśli politycznej.

We wstępie powinienem zaznaczyć, z jakiego punktu widzenia mam zamiar tego dokonać. Uważam siebie za konserwatystę typu burke'owskiego. Na upartego można mnie określać mianem konserwatywnego liberała. Uważam, że prywatyzacji powinny ulec wszystkie państwowe przedsiębiorstwa z wyjątkiem tych o znaczeniu strategicznym. Tak samo szkolnictwo, służba zdrowia, ubezpieczenia - moim zdaniem - winny być prywatne i dobrowolne. W kompetencjach państwa nie leży również opieka społeczna - od tego jest Kościół oraz fundacje typu Pajacyk, które i tak zajmują się lepiej potrzebującymi niż urzędnicy. Poza tym uważam, że zniesiona powinna być lwia część regulacji gospodarczych, żeby uwolnić rynek. Ograniczyć znacznie należy fiskalizm. Państwo nie może ciągnąć dziesięciu srok za ogon, bo źle na tym wychodzi. To jest pogląd stricte konserwatywny.

A co proponują libertarianie w tym zakresie? Chcą zmniejszyć, jak się da kompetencje państwa, albo w ogóle je zlikwidować. W tym punkcie ścierają się dwa odłamy myśli libertariańskiej. Pierwszym jest minarchizm, który zakłada, że państwo winno zajmować się zapewnianiem bezpieczeństwa na danym obszarze. Drugim jest anarchokapitalizm - według tego poglądu państwo należy w całości zdemontować i wtedy będzie można zaznać prawdziwej wolności. To są dwa główne nurty. Co prawda istnieją również poboczne, jak chociażby agoryzm, geolibertarianizm, ale nimi się nie ma, co zajmować. Są to praktycznie kosmetyczne modyfikacje tych dwóch głównych, w przypadku których dokonana zostanie dyskusja.

Anarchokapitalizm został wymyślony w latach pięćdziesiątych przez Karla Hessa oraz Murraya Newtona Rothbarda. System ten zakłada prywatyzację wszystkiego, co tylko jest, a przez to demontaż struktur państwa; w efekcie ma nie być podatków. Wszystko wygląda całkiem dobrze, ale tylko na papierze. Jak taka anarchokapitalistyczna społeczność miałaby się obronić przez atakiem z zewnątrz? Libertarianie-anarchokapitaliści często powołują się na wojnę partyzancką w Wietnamie. Jest to jednak przykład chybiony, ponieważ Amerykanie przegrali tą batalię przez mass-media. Gdyby rzucili więcej wojsk, to komunistyczny Wietnam Północny przegrałby z kretesem. Wiele przykładów historycznych pokazuje, że wojna partyzancka może ciągnąć się nawet kilkadziesiąt lat i bardzo rzadko zdarza się zwycięstwo. A zajęcie obszaru, który nie jest należycie chroniony, to betka. Pytanie następne: jak anarchokapitaliści ochroniliby się przed obcymi wywiadami. Przecież one mogłyby w takich anarchistanie siać straszliwy zamęt i napuszczać poszczególne frakcje na siebie z dziecinną łatwością. To ułatwiłoby jeszcze łatwiej podbój tych ziem. Założę się, że gdyby w Polsce zaprowadzono ustrój anarchokapitalistyczny, to bardzo szybko mielibyśmy granicę niemiecko-rosyjską na linii Wisły. System tego typu może się sprawdzić, co najwyżej na jakiejś niewielkiej wyspie lub na jakimś izolowanym obszarze na przykład wysoko w górach. Tam faktycznie, może organizacja anarchokapitalistyczna mogłaby się utrzymać. Jednakże w takim katalaktycznym społeczeństwie szybko wyłoniłyby się różne frakcje, które rządziłyby się po swojemu. W efekcie i tak powstałyby tam w końcu różne państwa, o ile wcześniej nie zostałoby to wszystko zajęte.

Utopijność anarchokapitalizmu pokazuje jeszcze przykład historyczny. Społeczności tego typu istniały w średniowieczu na terenie Irlandii i Islandii. A co się z nimi w efekcie stało? Islandia popadła bardzo szybko w zależność od Norwegii i została przez nią wchłonięta. Tereny Irlandii ostatecznie zostały opanowane przez Wielką Brytanię w XVII w. Podobnie rzecz miała się z Wieletami i Obodrzycami. Ostatecznie te plemiona połabskie zostały zajęte w XII w. przez Niemcy. Widać na tym przykładzie, że anarchokapitalizm nie jest w stanie się sprawdzić, ponieważ społeczeństwa czysto katalaktyczne zostają w końcu podbite przez te funkcjonujące w organizacji państwowej.

To w takim razie może minarchizm? Ten termin został ukuty przez Samuela L. Konkina w 1970 albo 1971 roku. Minarchizm zakłada ograniczenie funkcji państwa do zapewniania bezpieczeństwa na danym obszarze, czyli do armii, policji i sądownictwa oraz dobrowolność opodatkowania. Założenia te jednakże są całkowicie abstrakcyjne. Teoretycznie tego typu państwo byłoby bardzo łatwo uzależnić od siebie (na przykład energetycznie), a także poprzez prowadzenie odpowiedniej propagandy na jego obszarze doprowadzenie jego dekonstrukcji, a w efekcie przejęcie terytorium. Już samym uzależnionym państwem tego typu łatwo jest manipulować, wymuszając na nim odpowiednią politykę. W efekcie państwo nie jest niezależne, a w efekcie nie gwarantuje swoim obywatelom bezpieczeństwa. Teoretycznie ktoś mógłby taką minarchię napuścić na inne państwo, grożąc na przykład zaprzestaniem dostarczania ropy naftowej i gazu ziemnego, wydobycia węgla lub możliwością niesprzedania odpowiedniej ilości broni. Tak samo jest w innych dziedzinach polityki. Minarchia mogłaby sobie nie życzyć wprowadzenia przepisów dotyczących na przykład kastracji pewnych grup w społeczeństwie, lecz zostałaby do tego zmuszona do zmian w prawodawstwie na skutek wymienionych wyżej nacisków. I czy to jest gwarantowanie swoim mieszkańcom bezpieczeństwa? Można odpowiedzieć sobie samemu na to pytanie.

Niezależnie od dywagacji na temat minarchizmu czy anarchokapitalizmu, należy zwrócić jeszcze uwagę na totalną indyferencję obyczajową wielu odłamów libertarianizmu. W efekcie społeczeństwa nawet katalaktyczne mogłyby ulec rozkładowi i rozpadowi, w wyniku czego stałyby się łupem dla silniejszych przeciwników. Ta kastracja z powyższego eksperymentu myślowego to tylko skromny przykład. Ale aborcja i eutanazja dzielnie wspierane przez wielu libertarian bardzo szybko prowadzą do depopulacji, a co się wtedy dzieje? Następuje zastępowanie jednych grup innymi. Taki efekt mamy na przykład na zachodzie Europy. Takie libertariańskie społeczeństwa mogłyby bardzo szybko upaść, ponieważ zostałyby wchłonięte przez społeczności bardziej konserwatywne.

Brytyjski historyk i historiozof Arnold Toynbee wyróżnił swojego czasu futurystyczne systemy polityczne. Wśród nich znalazł się między innymi libertarianizm obok komunizmu i anarchokolektywizmu. No i czy w tym przypadku nie miał on racji?

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Następuje zastępowanie jednych grup innymi. Taki efekt mamy na przykład na zachodzie Europy. Takie libertariańskie społeczeństwa mogłyby bardzo szybko upaść, ponieważ zostałyby wchłonięte przez społeczności bardziej konserwatywne."

-- Ale islamiści NIE są zagrożeniem. To nietolerancyjna żydowsko-faszystowska propaganda...
Przyczyną zagrożenia nie są, ale zagrożeniem a i owszem.

Dobry artykuł,

Pozdrawiam.

Kirker pisze...

@Mustrum:

Ale islamiści NIE są zagrożeniem. To nietolerancyjna żydowsko-faszystowska propaganda...
Przyczyną zagrożenia nie są, ale zagrożeniem a i owszem.


Jeżeli chodzi o Żydów i Arabów, to są oni siebie warci. Odnośnie istnienia państwa Izrael to tak jakby Anglicy zażyczyli sobie kawałka Niemiec, gdzie do V w. siedzieli. Już bym wolał jakąś Wielką Syrię czy coś w tym typie niż syjonistyczny tropikalny kurnik, który tylko destabilizuje sytuację w regionie.

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Islandia nie popadła "bardzo szybko" w zależność od Norwegii, gdyż anarchokapitalizm funkcjonował tam przez ponad 200 lat. Upadł z powodu wprowadzania obcych wzorców sprawowania władzy politycznej, a konkretnie podatków narzuconych przez kościół, co spowodowało możliwość gromadzenia kapitału metodami politycznymi. Oczywiście nie kwestionuję tu faktu, że społeczeństwa anarchokapitalistyczne nie byłyby w stanie się ochronić przed zorganizowaną armią agresora. Prowadzenie propagandy w państwie, w którym panuje całkowita wolność wymiany poglądów i funkcjonowania różnych podmiotów gospodarczych dałoby raczej mizerne efekty. Próby uzależnienia gospodarczego na rynku, na którym istnieje naprawdę swobodna konkurencja podmiotów prywatnych - również (dlaczego w XIX wieku nikt nie uzależnił od siebie Stanów Zjednoczonych, w których praktycznie wszystkie "sektory strategiczne" były w rękach prywatnych?). Komu miałoby zagrozić zaprzestanie dostarczania gazu czy ropy? Prywatnym firmom? to znalazłyby nowych dostawców.

Pozwolenie na przeprowadzanie pewnych działań, to jeszcze nie ich "wspieranie". Skoro pisze Pan o depopulacji państw zezwalających na aborcję, jak Pan wyjaśni fakt, że średnia dzietność w USA - kraju szalejącej aborcji - jest niemal dwukrotnie wyższa niż w Polsce? I fakt, że najniższa dzietność występuje na wschodzie Europy, nie na zachodzie? Dzietność imigrantów nie jest tu wystarczającym wyjaśnieniem, bo ilu imigrantów mają zajmujące czołowe miejsca (w Europie) w tych rankingach Islandia czy Finlandia? Dlaczego w UK dzietność polskich imigrantek jest dwa razy wyższa niż w Polsce?
pozdrawiam
free man