W ostatnich czasach rzadko zaglądam na Salon24. W ostatnich czasach mało bowiem tam ciekawych tekstów. Dlatego również z opóźnieniem trafiłem na tekst Edmunda Dantesa Polemika z Kirkerem. Nie trudno się domyśleć, że to reakcja na mój wcześniejszy tekst Banda czworga. W niniejszym tekście postaram się odpowiedzieć na część kwestie postawione w tekście mojego interlokutora.
O ile dobrze zrozumiałem przewodnią ideę, która przyświeca wpisowi Kirkera, to jest to pogląd, jakoby żadna z czterech (?!?!?) głównych partii na obecnej scenie politycznej Polski zasadniczo nie różniła się między sobą. Wszystkie są siebie warte, a każda jest antypolska i socjalistyczna.
Jestem w stanie zrozumieć pewne zaskoczenie mojego interlokutora. Posługuje się on bowiem dychotomicznym schematem myślowym. Z jednej strony mamy tam mieć walecznych rycerzy, a z drugiej strony smoki i inne bestie. To jest wbrew pozorom wspólna cecha zwolenników zarówno PO jak i PiS. Obydwaj widzą siebie po stronie światłości, a całą resztę jako ciemność, jeśli mamy się trzymać tej analogii. Jako przykład można przytoczyć tu bloggera Antoniego znanego z Salonu24, który mimo swoich konserwatywnych i wolnorynkowych poglądów popiera PO, a atakuje PiS i SLD. Odwrotnie mają zwolennicy PiS. Oni z reguły po stronie sobie przeciwnej widzą PO i postkomunistów, którzy służą robią tutaj za śmierdzące fekalia do obrzucania oponentów.
Dlaczego każda z poszczególnych partii jest antypolska? Przypomnijmy głosowanie w sprawie traktatu lizbońskiego. Przecież wszyscy jednogłośnie poparli degradację Polski do jakiejś Nadwiślańskiej Socjalistycznej Republiki Europejskiej. Nie wypada tego inaczej określić jak Targowica bis. Prezydent Lech Kaczyński podpisał w końcu ten dokument. Wykazał się przy tym hipokryzją. Tusk wcześniej podkreślał, że polskość to nienormalność. Kwaśniewski zalecał wręcz ostrzejszy kurs Niemiec w stosunku do Polski. Oni jednak nie złożyli podpisu pod kasacją Rzeczypospolitej Polski. Zrobił to obecnie urzędujący prezydent RP.
Wiemy już, że poparcie dla biurokratycznego molocha jest typowe dla wszystkich partii obecnych parlamencie. Wszystkim można wytknąć wyznawanie jakiegoś lewicowego, internacjonalistycznego paradygmatu, który nakazuje budowę superpaństwa europejskiego. Po prostu żadna z obecnych tam partii nie rozumie na czym opiera się potęga państwa. Fundamenty są dwa: silna armia oraz mocna gospodarka.
Prowadzenie polityki zagranicznej sprowadza się do płaszczenia się przed odpowiednimi państwami. PO, PSL i SLD robią to przed Niemcami i Rosją. PiS z kolei włazi w anus Izraelowi oraz USA. Czy to jest polityka państwa suwerennego? Oczywiście, że nie. Wszyscy oni uważają, że Polska ma być państwem satelickim któregoś z wyżej wymienionych. Tak więc, jak mam nie twierdzić, że wszystkie partie są antypolskie?
Teraz mamy socjalizm. Poparcie dla UE jest już wystarczającym argumentem za tym, żeby określić te wszystkie partie jako socjalistyczne. Ale to nie wszystko. Każda jedna obecna partia nie chce zmniejszać rozmiarów biurokracji i państwa, obniżać podatków. Wszyscy robią wręcz odwrotnie. Poza tym czy któraś z tych partii popiera zniesienie przymusu ubezpieczeń czy szkolnego? Czy chcą zniesienia różnych regulacji rynku? Czy uważają podatek dochodowy za szkodliwy? Ależ skąd. Im to wszystko na rękę. Można swoich kolegów poustawiać w różnych urzędach, czy to będzie ZUS, NFZ, kuratoria, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej.
Natomiast co do kwestii najważniejszych: nie jest najważniejsze, żeby Polska była maksymalnie liberalna i wolnorynkowa (o co zdaje się chodzi Autorowi), tylko, żeby Polska była suwerenna, sprawiedliwa i dostatnia.
Jeżeli chodzi o kwestie światopoglądowe, to jestem wręcz na antypodach liberalizmu. Przeczytałem jednak szereg tekstów mojego interlokutora. Doszedłem do wniosku, że liberalny to dla niego to samo, co wolnorynkowy. Wyrażenie "liberalna i wolnorynkowa" to zatem pleonazm.
Co ma wolny rynek do suwerenności? Tu mamy błąd pomieszania etatyzmu z patriotyzmem. Ten sposób rozumowania wywodzi się jeszcze z czasów komunistycznych. Został on utrzymany przez szereg ugrupowań po 1989 roku. Część gałęzi gospodarki ma mieć strategiczne znaczenie. Rozumowanie to jest błędne. Po pierwsze po sprywatyzowaniu na przykład energetyki nikt nie będzie sobie ograniczał zysków i zamykał elektrowni. Po drugie to raczej nadmierna regulacja gospodarki powoduje różne dziwne problemy typu bezpieczeństwa energetycznego. Gdyby nie reglamentować rurociągów, przestałoby istnieć zagrożenie ze strony Gazpromu.
Tak samo z dostatkiem. To socjalizm tworzy obszary biedy strukturalnej. Ludzie, którzy normalnie poszliby do pracy, funkcjonują cały czas dzięki opiece społecznej. Na jakim zatem mają żyć poziomie? Państwo przez redystrybucję nigdy nie zwiększyło dostatku. JFK na przykład walczył z biedą, no i ilość biednych wtedy wzrosła. Lyndon Johnson również nic nie zdziałał, doprowadził do powstania murzyńskich gett przykładowo na Bronxie i wzrostu przestępczości. Natomiast w azjatyckich tygrysach, które są obecnie najbardziej kapitalistycznymi państwami na świecie, biednych jest może 5% całego społeczeństwa. Klasa robotnicza również najszybciej bogaciła się w dziewiętnastym stuleciu; odrzućmy te obrazki z książek Dickensa. Tak ma się dostatek do wolnego rynku.
Sprawiedliwość natomiast to kwestia systemu prawnego.
No i oczywiście ta pierwsza grupa jest zwolennikiem liberalizmu (dosyć specyficznie zresztą rozumianego, o czym przekonał się np.Roman Kluska), gdyż taki system utwierdza ich przewagę nad resztą społeczeństwa. Stąd bierze się propaganda, żeby zniszczyć wszystkie usługi społeczne, które służą zwykłym ludziom, żeby zniszczyć Państwo Polskie, własność państwową, wpływ Państwa na gospodarkę - po to, żeby więcej wpływu mieli byli byli komuniści (a dzisiejsi burżuje i "liberałowie"), a tym samym zagraniczne ośrodki decyzyjne - zarówno służby specjalne, jak i globalne koncerny, które z pewnością nie działają na korzyść Polaków.
Ale co to za wolny rynek mamy w Polsce?! To nie jest nawet atrapa. Przecież mamy nadmiernie reglamentowaną gospodarkę, płace minimalne et consortes. Kluska jest ofiarą właśnie biurokratycznych absurdów. Gdybyśmy mieli wolny rynek, nie byłoby tej całej rzeczypospolitej kolesiów.
Tak samo nieregulowana gospodarka nie sprzyja globalnym koncernom. To jest socjalistyczny mit. Im bardziej uregulowana przez państwo gospodarka, to tym większy stopień jej monopolizacji. Przecież są urzędnicy, których można korumpować oraz nasyłać na konkurencję. Można sobie również kupić koncesję i zadbać, żeby kto inny jej nie dostał. Pewne możliwości ponadnarodowych korporacji wynikają z interwencjonizmu, a nie leseferyzmu.
Czy oni chcą niszczyć usługi społeczne? Raczej oni chcą obsadzić je swoimi kolegami i pociotkami. Dlatego nie chcą, żeby zajmowały się tym prywatne podmioty całkowicie od nich niezależne.
Z punktu widzenia zagranicznych służb wpływ państwa na gospodarkę jest jak najbardziej wskazany. Weźmy przykład rurociągów. Gdybyśmy ich nie reglamentowali, to nie byłoby urzędnika w Ministerstwie Infrastruktury lub Gospodarki, którego agenci SWR bądź GRU mogliby kupić. Szerzej sprawę wyjaśniłem w tekście O bezpieczeństwie energetycznym raz jeszcze.
Na zakończenie zaznaczam, że w niczym nie chciałem urazić mojego interlokutora, który w pewnych sprawach pobłądził. W każdym razie nie warto powielać pewnych schematów myślowych.
niedziela, 10 stycznia 2010
Edmundowi Dantesowi w odpowiedzi
Etykiety:
"banda czworga",
antypolonizm,
Edmund Dantes,
gospodarka,
Kirker,
prawicowość,
socjalizm,
wolny rynek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz