środa, 16 lipca 2008

Hipokryzja i kult zdrajców

Wszyscy wiemy, co się stało w zeszłą niedzielę. Zabił się jeden z animatorów posttrockistowskiej Unii Demo-Wolności, Berele Lewartow, znany znacznie szerzej pod artystycznym pseudonimem Bronisław Geremek. Dodam, że jego partia podobnie jak pokrewny Kongres Liberalno-Demokratyczny, miała zapędy socjoinżynieryjne, tylko przedstawiała się jako neoliberalna ekonomicznie. No i oczywiście wszystkie marks-media podniosły larum, jakaż to wielka postać zginęła. Mówiono, że to patriota, a przy tym mnie się na śmiech zbierało. Ciekawe jest to rozumienie pojęcia patriotyzmu, jeżeli sprowadza się na robienie za podnóżek reszcie świata. Tak samo, jaki to wielki intelektualista... Jakoś przemilczane zupełnie zostało, iż mając nie całe 18 lat, zapisał się w 1950 roku do PZPR. Chwalił wówczas Józefa Wissarionowicza. W tamtym okresie mógł również wyjeżdżać na Zachód, w jego przypadku głównie do Francji; dodam, że normalny obywatel nie bedący członkiem kompartii nie mógł nosa wystawić poza teren Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Geremek - podobnie jak reszta trockistów współtworzących później ROAD i Unię Demo-Wolności - wyleciał z partii w 1968 roku. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych za rządów koalicji AWS-UW był ministrem spraw zagranicznych prowadzącym politykę godną jedynie Widkuna Quislinga. I to jest ten rzekomy patriotyzm... Śmiech... Dodam, że dzień po śmierci posttrockisty przemalowanego na demoliberała, logo Gazety Wybiórczej było czarne. Ależ to musiał być dla nich wszystkich cios! Z padołu łez zszedł jeden z samozwańczych autorytetów, jacy mieli nas uczyć, jak mamy być tolerancyjni, demokratyczni i europejscy. Na tym pojedynczym przykładzie widać pewną rzecz: jakie to odwrócenie postrzegania nastąpiło w obecnych czasach. To jest najnormalniejsza w świecie hipokryzja; nie wiem, ile to może mieć wspólnego z socjaldemokratyczno-demoliberalnym uwiądem jajec. Schorzenie to odbija się na wszystkich obszarach ludzkiej działalności, na nauce, sztuce et consortes. Tu mamy jego dziwny przejaw. A jest to kult zdrajców!!! Tacy ludzie są świeckimi świętymi.

Powiedzmy sobie szczerze: w dawnych czasach, jeszcze przed drugą wojną światową, nikt by na człowieka o mentalności Drogiego Bronisława nawet nie napluł. Tak mocno pogardzano by nim. A jeszcze wcześniej, w czasach I Rzeczypospolitej zostałby stracony, a następnie spalony. Potem nabito by jego prochami armatę i wystrzelono by, najpewniej w kierunku południowym. W końcu - jak mawiał Konstanty Gebert alias Dawid Warszawski - syjonizm zawsze prowadzi w takim kierunku. A obecnie mamy ten - nie wiem, chyba to wynika, że żyjemy w pedalskich, lewackich czasach - kult zdrajców. Najprawdopodobniej Jan Paweł II przewrócił się w swoim grobie w krypcie watykańskiej, gdy został zestawiony ze zwykłym quislingowcem i międzynarodowym socjalistą, dla którego ojczyzną był cały świat, jeżeli nie kosmos.

Kult zdrajców dotyczy jeszcze innych spraw. W lewicowych środowiskach bohaterem jest generał Wojciech Jaruzelski. Rzekomo uratował Polskę przed zalewem sowieckich wojsk. Co rok w rocznicę stanu wojennego wychodzą pod jego domem komunistyczne i socjaldemokratyczne bojówki, krzyczące sierpem i młotem zarżnę czarną hołotę!. A powiedzmy sobie szczerze: towarzysze na Kremlu byli bardzo zadowoleni, że nie musieli realizować u nas wariantu węgierskiego z 1956 roku czy czechosłowackiego z 1968 roku. Skakali wręcz z radości, iż armia dokonała puczu. Poza tym ten rzekomy bohater to rzekomy zdrajca. Zwalczał poakowską partyzantkę, był nawet agentem Informacji Wojskowej. Wysługiwał się komunie przez całą swoją karierę. No i co powinno się stać z tym rzekomym bohaterem? Teraz sobie siedzi na świeczniku, praktycznie nietykalny i się śmieje w oczu wielu konserwatystom czy narodowcom. Ten zdrajca jest obiektem czci. Nawet na prawicy zdarzają się wyskoki mówiące o tym, że Jaruzel dobrze zrobił. Swojego czasu Korwin-Mikke napisał, że jedyną wadą stanu wojennego było to, iż nie został zaprowadzony leseferyzm ekonomiczny taki jak w Chile za Pinocheta. Czy to nie jest uleganie lewackiemu postrzeganiu świata? Należy się też zastanowić, czy takie opinie nie dyskwalifikują danego człowieka jako prawicowca i automatycznie nie przerzucają go do grona sług Ciemności...

Przykłady zdrajców wyniesionych do rangi świeckich świętych można by mnożyć. Mamy teraz Geremka. Po cichu ta wrzawa milknie, ale pewnie jeszcze będzie mówiono, jaki to wielki Polak (w jakim rozumieniu, to jak się na lotnisku w Warszawie małżeństwu z Suazi dziecko urodzi, to też jest Polakiem?) z niego był i ile dobrego zrobił dla sprawy polskiej oraz dla integracji europejskiego. Marks-media jeszcze nie będą mogły tego wszystkiego przeżyć, że straciły czołową ikonę. To płacz taki sam, jak co poniektórych po śmierci Stalina.

Ciekaw jestem, jaka będzie wrzawa po śmierci Jaruzela. Mógłbym powtórzyć to, co napisałem o metodzie postępowania ze zwłokami zdrajców praktykowanej ongiś w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Ale po co... Już sobie wyobrażam Kwaśniewskiego-Stolzmanna, jak mu ciekną łzy, jego żoneczkę (córkę pułkownika bezpieki o nazwisku Konty-Kohn) oraz całe to postkomunistyczne bagno. Na tym świecie to oni sprawiedliwości nie doczekają...

...ale kto wie. Może wszystkich w końcu pochłoną piekielne czeluści...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Panie Kirkerze,

Sprawa jest prosta. Jakie mamy czasy, takich mamy herosów. W USA prezentuje się Rosenbergów jako lekko obłąkanych ale w gruncie rzeczy dobrych ideowców a McCarthy'ego jako potwora. A co dopiero u nas, z naszą skurwioną, zrazwiedczoną elytką, otumanionym społeczeństwem i Nadjudaszem z Czerskiej w roli naszej polskiej Pitii?
Jakich bohaterów moglibyśmy się spodziewać?

Kirker pisze...

Mustrumie:

W USA prezentuje się Rosenbergów jako lekko obłąkanych ale w gruncie rzeczy dobrych ideowców a McCarthy'ego jako potwora.

Vide chociażby film Czarna lista Hollywood. Tam zły republikański senator gnębi dobrych komunistów. Uśmiałem się również, jak się dowiedziałem, że w latach trzydziestych paru aktorów tamże zachwycało się ideologią nazistowską, no i że Abwehra mogła tam przeniknąć. Ale jakoś o filmowcach-nazistach filmu nie zrobiono. No i na tej samej zasadzie Julius i Ethel Rosenbergowie są ukazywani jako dobrzy i szlachetni bojownicy o lepszą ludzkość.

A co dopiero u nas, z naszą skurwioną, zrazwiedczoną elytką, otumanionym społeczeństwem i Nadjudaszem z Czerskiej w roli naszej polskiej Pitii?

Każdy, kto ma oczy, powinien widzieć i wiedzieć. A ta elitka, to co to za elitka. To łże-elita, takie Nikodemy Dyzmy. Tylko, że Nikodem Dyzma przed wojną zdarzył się tylko raz, a za komuny to sami tacy. No i jak tu mówić o elicie.

Jakich bohaterów moglibyśmy się spodziewać?

Teraz to świat żywi się lewicowością, ciekawe jaką mu się to ostrą biegunką i nudnościami odbije, no i mamy ten cały syf...

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Czy kiedykolwiek będziemy mieć elitę na miarę naszego państwa?

Tobiasz, Rybnik, lat 20, politolog.