sobota, 20 czerwca 2009

Nędza politycznego mainstreamu

Kiedy rozmawiam z ludźmi o polityce, widzę, iż psuję nim prosty czarno-biały obraz świata. Nie mogą się bowiem nadziwić, jak to można zarówno nie być za PiS, ani za PO. Takie to już mają dychotomiczne pojmowanie otaczającej rzeczywistości. No i nic dziwnego, bo w mediach jest ciągle o PiS i PO, to skanalizowało niemalże całą debatę polityczną. Więcej, gdy mówię im, że cały polityczny mainstream praktycznie niewiele się różni od siebie, to przecierają oczy ze zdziwienie tak, jakby mieli przed sobą uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego. Wmówiono im bowiem, że Donald Tusk i Jarosław Kaczyński są krańcowymi przeciwieństwami. A czy tak w rzeczywistości jest?

Pora zatem się zastanowić nad prawami i zależnościami rządzącymi politycznym mainstreamem. Należy się tutaj kilka słów wstępu. Politycznym mainstreamem nazywam największe partie polityczne dostające subwencje z budżetu państwa mające reprezentację w parlamencie, czyli będzie to PiS, PO, SLD oraz PSL. Wielu uważa, że są to krańcowe przeciwieństwa - dostrzegając wśród tych partii prawicę i lewicę. Jeżeli się dobrze przyjrzymy, to w parlamencie mamy same lewicowe partie. Można tylko mówić o tym, że jedni są bardziej na prawo, a drudzy bardziej na lewo; a tak to sami lewicowcy. Wszystkie partie, czy to PiS, PO, SLD czy PSL są ugrupowaniami socjaldemokratycznymi.

Czy oni coś robią? PO mówiła o drugiej Irlandii. Ciekawe której? Moim zdaniem mieli na myśli Irlandię Północną. PiS cały czas mówił o konieczności przebudowy państwa i dekomunizacji. Czy do tego doszło? Już nie wspominam SLD i PSL, bo to są wybitni koniunkturaliści, a ta ostatnia to klasyczny przykład politycznej prostytutki, która zawsze stara się doklejać do aktualnie rządzącego ugrupowania. Wszystko zatem w politycznym mainstreamie kończy się na gadaniu, obiecywaniu itd. A nie dzieje się nic. Za to coraz bardziej rozrasta się aparat biurokratyczny, rosną podatki itd. SLD wprowadziło sławetny podatek Belki od transakcji giełdowych, PiS podatek Religi. PO jest natomiast całkowitym rekordzistą w rozmnażaniu fiskalizmu w Polsce - jako KL-D i UD mają na koncie wprowadzenie między innymi podatku dochodowego, a obecnie chcą podnosić VAT i akcyzy. Jednym słowem polityczny mainstream rozmnaża biurokrację, w której później stanowiska zajmuje. Partie doń przynależące walczą tylko o to, żeby zajmować najróżniejsze stanowiska. Czy myślą o ich likwidacji? Skądże znowu. Po co zabierać swoim ziomkom z partii miejsca pracy? - z tego to powodu ograniczenia kasty biurokratycznej są z ich punktu widzenia bezzasadane i irracjonalne. Z tego to powodu nie mamy co się łudzić na przykład, jeśli chodzi o rozwiązanie KRRiT. Nikt tego nie ruszy, ponieważ wiązałoby się to z utratą ciepłych posadek. Tak samo prywatyzacja nie pójdzie za daleko i wielu państwowych molochów nikt się nie będzie dotykać. Po co, jeżeli do rady nadzorczej spółki skarbu państwa można wprowadzić swoich?

Jak się taki polityczny mainstream kształtuje? To typowa rzecz dla ustroju demokratycznego. Mamy bowiem różne grupy roszczeniowe w społeczeństwie, które chcą, aby to państwo zrobiło im dobrze. Ludzie jak wszystkie obiekty w przyrodzie dążą do najniższych stanów energetycznych, nie chcą się zatem zbytnio napracować. Popierać będą zatem takie rządy, które im zapewnią taki dobrobyt. Smutna rzecz, ale prawdziwa. Z tego to powodu wszystkie partie stają się socjalistyczne. Ergo, wszyscy obiecują złote góry, jak to dobrze będzie, kiedy oni zaczną rządzić. Musimy wiedzieć, że ludzie jako masa są całkowicie bezmyślni. Emergentna suma ich inteligencji pod każdym względem jest ujemna albo bliska zeru. Biorą więc takie postulaty za dobrą monetę i idą głosować na tego, kto w danych wyborach więcej obiecał. Nic zatem dziwnego, że w Polsce wszystkie partie politycznego mainstreamu to tak naprawdę socjaldemokraci. Polityk prezentujący wolnorynkowe przekonania nie jest w stanie wejść do parlamentu, a jeżeli już, to musi się mocno z tym kryć. Bo jak to, zabierać ludziom państwowe ubezpieczenia, służbę zdrowia, opiekę społeczną w zamian za niskie, proste, klarowne podatki?

Jeżeli chodzi o postulaty światopoglądowe, to też nie widać, żeby poszczególne partie się jakoś mocno różniły. Wszystkie poparły na przykład Anschluss do UE oraz zagłosowały za traktatem lizbońskim oznaczającym kasację Państwa Polskiego. Wszystkie również nie chcą, aby cywilni obywatele posiadali broń palną. Tutaj można by długo wymieniać. W tym wypadku mamy do czynienia z doborem stabilizującym, że przechodzą ugrupowanie głoszące hasła bardzo mocno ułagodzone. Te mechanizmy działają jednak w dłuższym czasie. Wcześniej przeforsowany socjalizm prowadzi do zepsucia społeczeństwa; mamy zatem do czynienia z pętlą dodatniego sprzężenia zwrotnego. Ekstremum krzywej Gaussa przesuwa się stopniowo na lewo. Analogicznie jak w przypadku gospodarki, istnieją tutaj grupy roszczeniowe. Mamy na przykład gejów i lesbijki, którzy to domagają się, żeby państwo im jakieś prawa... o przepraszam, lewa... przyznało. Inna grupa to feministki. Jeszcze inni nie chcą, aby to rodzic na dziecko rękę podniósł, bo na niedobrego "faszystę" wyrośnie. Są też tacy, którzy chcą wyrównywać byty pozaspołeczne, na przykład zwierzęta. (Ciekaw jestem, kiedy to powstanie Front Wyzwolenia Minerałów, czy coś w tym stylu). W wyniku ich działań partie stają się lewicowe nie tylko pod względem gospodarczym, ale również światopoglądowym. Mamy z tym do czynienia w zachodniej Europie. Czym bowiem się różnią na przykład CDU/CSU i SPD? A brytyjscy torysi i Partia Pracy - przecież szef tamtejszych konserwatystów, David Cameron, był na "ślubie" gejowskim kolegi z partii. W Polsce jeszcze aż tak tragicznie nie jest. Jednak już o pewnych rzeczach nie mówi się głośno, żeby nie stracić społecznego poparcia - podobnie jak w przypadku gospodarki, w tej dziedzinie również nie ma miejsca na ideowość. Trzeba bowiem płynąć z prądem...

Trzeba jeszcze zadać pytanie, jakie są zależności między partiami politycznego mainstreamu. Kto wie, czy oni się na przykład nie umawiają, kiedy mają rządzić. Swojego czasu przecież dążono do tego, żeby w Polsce wprowadzić system dwupartyjny tak, aby PiS i PO mogły na zmianę rządzić. Zagadkową sprawą są przedwczesne wybory z 2007 roku. Czy tutaj po prostu nie doszło do jakiejś ugody między szefami największych ugrupowań? Być może mamy tak naprawdę monolit na szczytach władzy, który toczy bitwy mankietami. Jeżeli tak jest, to mamy doskonały przykład wynaturzenia demokracji w postaci partyjniactwa.

No i tak to sprawy się mają z politycznym mainstreamem. Różnice w nim się stopniowo zanikają, aż zaczyna stanowić jeden zwarty monolit.

Brak komentarzy: