Swojego czasu jedna moja lewicująca koleżanka - ta znana z mojego starszego tekstu Obrazoburstwo na warszawskiej starówce - leczyła się u dentysty Ukraińca. W ogóle nie narzekała na jakość wykonywanych usług, nie było również żadnych problemów zdrowotnych. Pewnego pięknego razu tą działalnością zainteresowała się policja. Co się wówczas okazało? Ów dentysta był nielegalny, nie posiadał ani wykształcenia w tym zakresie, ani nie miał żadnych dokumentów typu LEP, które uprawniałyby go do wykonywania zawodu. A jakoś nikt z korzystających nigdy się nie skarżył...
Ten przypadek nie jest wcale wielce odosobniony. Podobnych zdarzało się więcej i to w różnych profesjach. Czego to wszystko dowodzi? W obecnym socjalistycznym świecie na wszystko trzeba mieć przysłowiowy papier. Przyjrzyjmy się zatem temu procederowi...
Powołałem się w pierwszym akapicie na przykład nielegalnego dentysty. Tutaj trzeba zadać sobie podstawowe pytanie? Czy osoba chcąca leczyć ludzi musi koniecznie mieć dyplom ukończenia studiów medycznych oraz zdany egzamin państwowy? Przykład powyższy wskazuje, że niekoniecznie. Moim zdaniem ludzie mogą się leczyć u kogo chcą - czy to będzie lekarz, znachor, cudotwórca czy ewentualnie inna persona w tym typie. Poza tym właściciel szpitala raczej nie zatrudniłby osoby, która nie skończyła studiów medycznych na przyzwoitej uczelni ze strachu przed utratą klientów.
Od czasu do czasu słychać przypadki nauczycieli, którzy sfałszowali swoje dyplomy np. na Stadionie Dziesięciolecia, a potem pracowali kilkanaście lat w szkolnictwie. Więcej, uchodzili za dobrych. Nagle ktoś się zainteresował, że delikwent nie skończył studiów i poszli oni siedzieć jako oszuści. Należy sobie postawić pytanie: czy aby nauczać w szkole trzeba mieć dyplom wyższej uczelni? Jeszcze nie tak dawno temu wystarczało tylko liceum pedagogiczne, po którym można było pójść do zawodu. Osobiście tego wymogu nie rozumiem. Często, jak się słyszy, co się wyrabia w szkołach, to co zdolniejsi uczniowie zaginają swoich nauczycieli bez większych problemów. Tu można się zastanawiać nad dwoma problemami. Po pierwsze po co maszynowo produkować magistrów? Ważniejsza jest tutaj kwestia druga; czy nauczyciel musi mieć dyplom. Gdybyśmy mieli szkolnictwo całkowicie w rękach prywatnych, to właściciel szkoły decydowałby, kogo zatrudnia na swoim terenie. Tego typu problemy, czy ktoś ma dyplom, czy nie ma, przestałyby w takiej sytuacji w ogóle istnieć. Człowiek musiałby się wykazać wiedzą i umiejętnościami z przedmiotu, którego chciałby nauczać. Śmieszy mnie również pomniejszy przypadek, kiedy to nauczyciel z kilkudziesięcioletnim stażem nauczania nie może pojechać z uczniami na wycieczkę szkolną. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ nie odbył jakiegoś tam kursu. Osoba natomiast bezpośrednio po studiach, z dyplomem oraz takim kursem, może pojechać bez większych problemów, mimo braku doświadczenia w pracy z młodzieżą. Tutaj również widać następny paradoks, jaki powoduje dyktat papierków. Teoretycznie osoba bez żadnej wiedzy, jak co, gdzie i jak wygląda, może wykonywać dany zawód, tylko dlatego, że posiada pliczek różnych dokumentów.
Wiele mówi się korporacjach prawników. Dlaczego nikt nie chce w tej profesji wprowadzić wolności wykonywania zawodu tak, żeby teoretycznie każdy mógł go wykonywać? Wówczas problem prawniczych korporacji w ogóle przestałby istnieć. Niech każdy będzie mógł założyć kancelarię adwokacką na przykład! A co prokuratorów, sędziów czy adwokatów z urzędu - traktować jak zwykłych urzędników państwowych. Wprowadzenie Korpusu Służby Cywilnej rozwiązałoby problem prawników zatrudnianych przez państwo, podobnie jak w przypadku całej reszty pracowników sektora publicznego.
A prowadzenie badań naukowych? W obecnych czasach, jak się nie ma żadnych literek przed nazwiskiem to o tym w ogóle nie ma mowy. To ja się w takim razie pytam. Czy najwybitniejszy filozof epoki antycznej, Arystoteles ze Stagiry, miał jakikolwiek tytuł naukowy? Czy Michael Faraday posiadał stopień chociażby magistra czy licencjata? Czy powszechnie uważany za jednego z najwybitniejszych uczonych wszystkich epok Albert Einstein na początku swojej kariery, przed annus mirabilis, był zatrudniony w jakimkolwiek ośrodku naukowym? Na wszystkie można udzielić odpowiedzi przeczącej. Nie można na pewno poddać w wątpliwość osiągnięć wszystkich wymienionych osób. Więcej, wielu na przykład wybitnych biologów molekularnych zaczynało od zupełnie innych problemów - James D. Watson od badania wędrówek ptaków, a Francis Crick od udoskonalania radaru w czasie drugiej wojny światowej. Obydwaj są powszechnie znani ze względu na podwójną helisę. Czy obecnie taka zmiana profesji byłaby możliwa? Wszystko to świadczy to o tym, że w nauce cała "papierologia" jest szkodliwa dla rozwoju nauki! W obecnych czasach ani Arystoteles, ani Faraday, ani Einstein mogliby w ogóle nie zaistnieć.
Również w innych zawodach generuje się szereg papierów. Żeby być na przykład geologiem terenowym, trzeba poza dyplomem posiadać papier na daną specjalność - kartografię, hydrogeologię, złoża, grunty. A teraz można się zastanowić? Czy to oby na pewno konieczne. Żeby na przykład poszukiwać ropę naftową wystarczy opanować tzw. analizę basenów sedymentacyjnych, czyli sedymentologię, tektonikę, elementy geofizyki, geochemii i mikropaleontologii. A czy tego nie jest w stanie zrobić człowiek, który geologii nigdy nie studiował czy trzeba z góry zakładać, że poszukiwacz złóż paliw kopalnych ma posiadać papier terenowego geologa? Moim zdaniem to powinna być bolączka danej firmy zajmującej się poszukiwaniem i wydobywaniem złóż, kogo zatrudnia na takim etacie. Państwo powinno zaprzestać licencjonowania zawodu geologa.
Zajmowałem się wyżej bardzo szczegółowymi wskazaniami na poszczególne papiery. Mało kto poddaje jednak w wątpliwość posiadanie tak oczywistego dokumentu jak prawo jazdy. A czy to jest konieczne? Albo ktoś umie jeździć samochodem, albo nie. Podnieść natomiast należy kary za spowodowanie wypadku czy stwarzanie niebezpiecznej sytuacji na drodze. Od razu pewne rzeczy skończyłyby się.
Kiedyś w tekście Mea culpa zaznaczyłem, że państwo powinno wydawać tylko jeden dokument, a mianowicie paszport w momencie, kiedy rodzice uznają dziecko za dorosłe. (Tak, od tego powinna być podstawowa komórka społeczna), do tego weryfikować jeszcze ukończenie poszczególnych etapów edukacji. Tyle by w zupełności wystarczyło (poza pewnymi bardzo nielicznymi wyjątkami). Ale cóż, żyjemy w coraz bardziej socjalistycznej rzeczywistości ze wszystkimi problemami przezeń generowanymi...
poniedziałek, 15 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz