piątek, 5 września 2008

W odpowiedzi Tygrysowi - o państwie

Wczoraj na Niepoprawnych wywiązała się dyskusja między mną a Tygrysem. Zostałem uznany za swoistego rodzaju anarchistę. Skrytykowałem źle rozumiany solidaryzm społeczny, który jest w gruncie rzeczy socjaldemokratycznym państwem opiekuńczym. Otrzymałem ripostę, że jestem właśnie anarchistą, wrogiem organizacji, bo na tym polega państwo (zdaniem Tygrysa). Mój interlokutor przy okazji źle mnie zrozumiał, ponieważ uznał, że zaliczyłem go do socjalistów. Owszem, część libertarian (na przykład Hans Hermann Hoppe) uważają, że socjalizm będzie dopóki, dopóty istnieją byty państwowe. Wielu anarchokapitalistów uważa, że to reprezentowany przez nich pogląd jest jedyną prawdziwą konsekwencją libertarianizmu i odrzuca minarchizm. Dokonują oni jednak w tym wypadku semantycznego nadużycia. Socjalizm jest systemem dotyczącym jedynie sposobu dystrybucji dóbr, a nie całości państwa. Zauważyłem, że w podobny sposób mógł rozumować mój interlokutor. Cała ta dysputa zachęciła mnie do przedstawienia moich poglądów na naturę państwa.

Tygrys zarzucił mi wyznawanie libertariańskiego credo, że państwo jest ultymatywnym złem, któremu należy maksymalnie ograniczać kompetencje, a najlepiej je zlikwidować. Nie zgadzam się z tym poglądem reprezentowanym przez Nocka, Rothbarda i innych libertarian. A dlaczego? Należy się tutaj zastanowić, a po co w ogóle istnieje państwo i jakie są alternatywy w stosunku do niego. Otóż jeżeli nie mamy bytu państwowego, to powinniśmy mieć katalaksję i wspomniany już wyżej anarchokapitalizm. Ale czy taka społeczność jest w stanie sobie poradzić z wewnętrznymi i zewnętrznymi zagrożeniami? Można argumentować, że katalaksja może być silna albo słaba w zależności od tego, jak ludzie są zahartowani. Społeczność katalaktyczna nie jest się w stanie obronić praktycznie przed zewnętrznym wrogiem. Ten może uzależnić ją całkowicie od siebie, a następnie stopniowo połykać krok po kroku. Nie sprawi mu wielkiego problemu sianie zamętu wśród samych członków tego typu społeczności i napuszczanie na siebie różnych frakcji. W efekcie w końcu taka anarchokapitalistyczna społeczność zostanie podbita. Powiedzmy sobie szczerze, na kilkaset lat przed ukuciem terminu libertarianizm najbardziej radykalne jego tezy zostały zweryfikowane. Przecież Irlandia została w końcu podbita przez Anglię, Islandia przez Norwegię, a Słowianie połabscy przez Niemcy. Zatem anarchia kapitalistyczna jako sposób organizacji społeczeństwa odpada.

Dochodzimy zatem do podstawowych funkcji państwa. Musi ono zapewniać bezpieczeństwo na danym obszarze. W razie najazdu ktoś powinien obronić terytorium przed napastnikiem. Poza tym pamiętać należy słynną myśl von Clausevitza, że wojna jest przedłużeniem dyplomacji. Zadania obrony terytorialnej lub zagarniania innych obszarów -przecież jak jakieś inne państwo notorycznie się podkłada, opanowanie go to czysty pragmatyzm - należą do armii. Obok tego musimy zapewnić bezpieczeństwo na obszarze samego państwa. Tym mają się zajmować policja i sądy. Obok państwowych usług świadczonych w tym zakresie można sobie wyobrazić jeszcze instytucję łowców nagród, którzy polowaliby na przestępców, oraz formę prywatnego sądownictwa w formie arbitrażu. Przy okazji poprawiłaby się jakość świadczenia wyżej wymienionych usług. Do zapewniania bezpieczeństwa należy również więziennictwo. To może być częściowo prywatne tak, jak na przykład jest w USA.

Cały aparat represji to jednak nie jest wszystko, aby państwo mogło się utrzymać na powierzchni. Tak więc odpada nam następna forma libertarianizmu w postaci minarchizmu. Również część gałęzi gospodarki ma znaczenie strategiczne, a wypuszczanie ich stanowi grę w rosyjską ruletkę. Weźmy pod uwagę na przykład sprawę bezpieczeństwa energetycznego. Gdyby Rosja wykupiła u nas całą energetykę wówczas stalibyśmy się w zasadzie państwem satelickim całkowicie uzależnionym od kaprysów aktualnego zarządcy Kremla. Żeby sprowadzić nas do przysłowiowego pionu, mógłby urządzić nam krótką demonstrację siły, jak to zdarzyło się kilka lat temu w przypadku Białorusi. Oczywiście, nie możemy na to pozwolić, ponieważ cała nasza polityka była wówczas sterowana zza pleców przez o wiele większego decydenta. Tańczylibyśmy wówczas, jak Rosja by nam zagrała i to we wszystkich aspektach prowadzenia polityki. Tak samo jest z przemysłem wydobywczym i zbrojeniowym. Ten pierwszy jest strategiczny z jednego podstawowego powodu. Wszystkie surowce energetyczne przecież wydobywa się z ziemi, jeżeli się takowe posiada, można myśleć o uzależnieniu się od dostaw z innych państw na dłuższy okres czasu. Przykładem jest chociażby możliwość wytwarzania z węgla benzyny syntetycznej. Strategiczną gałęzią jest również przemysł zbrojeniowy. Nie można być potęgą militarną, jeżeli wszelki sprzęt - od pistoletów samopowtarzalnych po okręty wojenne - kupuje się od większych decydentów. Wynika to z jednej podstawowej rzeczy. Nie ma czegoś takiego, jak wieczne sojusze w polityce. Pewne państwa, od których kupujemy mnóstwo militarnego sprzętu, mogą się na nas - kolokwialnie mówiąc - wypiąć i nałożyć embargo. No i co wtedy poczniemy? Strategiczną gałęzią gospodarki jest również bankowość. Przecież na przykład Margaret Thatcher zachowała ponad pięćdziesięcioprocentowe udziały w tym sektorze gospodarki. Wynika to również z zawirowań politycznych. Otóż, rząd jakiegoś państwa może sobie nie życzyć, żeby bank działający na jego terytorium udzielał nam pożyczek. Wynika to z czystego politycznego kapitalizmu tak samo, jak w przypadku energetyki, górnictwa czy przemysłu zbrojeniowego.

Mamy teraz kwestię infrastruktury. Państwo powinno budować drogi i połączenia kolejowe między największymi miastami. O resztę powinny dbać samorządy. One lepiej rozumieją swoje potrzeby niż jakiś centralny urząd. Wystarczy tutaj dokonać prostego eksperymentu myślowego, jaka droga ma bowiem priorytet, czy jakaś trasa Hajnówka-Białowieża, czy autostrada Warszawa-Gdańsk. Tak samo mamy w przypadku połączeń kolejowych. Trasa na przykład Warszawa-Wrocław jest ważniejsza niż połączenie Wrocław-Kudowa zdrój.

Państwo powinno również chronić środowisko naturalne. Owszem, należy skończyć z tymi limitami emisji dwutlenku węgla (czy jak zaleca IUPAC - ditlenku węgla), programami Natura2000 i wieloma innymi, które na dłuższą metę będą hamowały nasz rozwój gospodarczy. Chodzi tutaj o normalną ochronę środowiska, polegającą na przykład na ustalaniu limitów odłowów różnych zwierząt, jakie gatunki mają być chronione czy o wyjmowaniu części obszarów typu parki narodowe z działalności gospodarczej.

Czy państwo powinno zajmować się badaniami naukowymi? Tak, ale powinny być one związane ze strategicznymi dziedzinami przemysłu oraz armią. Wychodzi na to, że i tak prowadzone byłyby w państwowych ośrodkach prace z zakresu nauk przyrodniczych i technicznych, no i w niewielkim stopniu społecznych. Reszta powinna być na prywatnym rynku badawczym. W przypadku muzeów - generalnie powinny działać jak przedsiębiorstwa, ale jestem w stanie zgodzić się na wariant kompromisowy. Takie najważniejsze i największe powinny być państwowe, a pomniejsze winny znaleźć się w rękach prywatnych.

Obecnie ważnym orężem jest również informacja. Z tego powodu winna istnieć państwowa telewizja, która obiektywnie będzie przedstawiać fakty. Poprzez mass-media można urabiać ludzi tak, że nie będą widzieli oczywistych rzeczy i zachowywać się jak biologiczne automaty. Wrogie państwa mogą również wykorzystywać swoich agentów, żeby manipulować tłumami. Temu należy zatem starać się przeciwdziałać w taki sposób. Nie można podkładać się w wojnie informacyjnej.


A odnośnie całej reszty to powinna być ona prywatna. Rynek powinien zostać maksymalnie uwolniony - po prostu skończyć z tymi płacami minimalnymi, nadmiarem koncesji (zamiast ponad trzystu to kilkanaście), prawem antymonopolowym, przerostem fiskalizmu, skupami interwencyjnymi i wieloma innymi dziwnymi rzeczami. Żeby sprawnie zarządzać takim państwem wystarczyłoby tylko kilka resortów, zamiast prawie trzydziestu, które mamy obecnie.

Powyżej przedstawiłem, jakie powinny być kompetencje państwa. Jego podstawowe zadanie stanowi utrzymanie niezależności i niepodległości, z tego powodu państwo nie może ograniczać się tylko do aparatu represji, jak chcą orędownicy minarchizmu. Takie państwo będzie w sumie bezzębne i zależne całkowicie od fanaberii silniejszych graczy na arenie międzynarodowej. Na dłuższą metę przestanie ono istnieć. Kiedyś już poświęciłem tej sprawie jeden tekst. Tak więc, Tygrysie, czy zasługuję na miano anarchisty?

2 komentarze:

triarius pisze...

Bardzo zgrabnie i logicznie napisany, a przy tym merytorycznie sensowny tekst, który wielu ludziom mógłby rozjaśnić w głowie. Z większością się zgadzam, ale nieco zależy tu od kontekstu.

Od czego zaczęła się ta nasza przyjacielska utarczka? Tym razem nie chodziło o prostytucję, w której to kwestii akurat ja jestem o wiele większym liberałem, tylko o powszechne szkolnictwo. Daruj, ale posłużę się argumentem, który wydziałem użyty w szalomie przez Fołtyna w stosunku do Nicponia: jeśli tak ważna i potrzebna jest państwowa telewizja, to jakim cudem państwowa szkoła jest albo nieważna, albo też szkodliwa?

Fołtyn Fołtynem, ale odpowiedz mi proszę nieco bardziej konkretnie na to pytanie. Starając się unikać erystycznych chwytów w rodzaju tego o "edukowaniu nieedukowalnych", czy o przemocy w szkółach. To wszystko są kwestie do rozwiązania, ale nie sama istota sprawy!

Wracając do kontekstu, to potraktowałem Cię - w połowie żartem a w połowie bez nienawiści - jako swego rodzaju poputczika, który podnosi kwestie nie na czasie, a nawet śmierdzące prorosyjskimi i antypolskimi działaniami różnych Korwinów, całkiem nie wiadomo po co. Stąd wynikł mój polemiczny zapał. Ale bez urazy, naprawdę nie jestem Twoim wrogiem, nawet czysto ideologicznie.

W sumie, choć to był naprawdę niezły poziom, mówię o tym Twoim tekście tutaj, brakuje mi samej DEFINICJI państwa. Ja widzę tę sprawę chyba inaczej niż ludzie przyznający się do libertarianizmu, albo choćby opierający się jakoś o analizy jego mędrców. Dla Was państwo to jakaś agencja, którą ktoś powinien kontrolować - dla mnie ten kto to kontroluje właśnie SAM BĘDZIE PAŃSTWEM.

Spróbuj się wczuć w to rozróżnienie, być może zmieni ono w większym lub mniejszym stopniu Twoją optykę, niewykluczone że też poglądy.

Pozdrawiam

Kirker pisze...

Tygrysie:

Daruj, ale posłużę się argumentem, który wydziałem użyty w szalomie przez Fołtyna w stosunku do Nicponia: jeśli tak ważna i potrzebna jest państwowa telewizja, to jakim cudem państwowa szkoła jest albo nieważna, albo też szkodliwa?

Państwowa szkoła prowadzi do rotacji elit, a w efekcie do czegoś takiego jak mamy obecnie. U góry nie mamy jakichś arystokratów, ludzi na jakimś poziomie, tylko takich, co jak się bliżej przyjrzymy, to widać słomę w butach, a jak się bardziej zaciągniemy, to poczujemy końskie łajno. Tak to mniej więcej wygląda. A ja chcę społeczeństwa, w którym będą jakieś normalne elity, które będzie posiadało głowę, a nie to, co mamy obecnie.

A państwowa telewizja? Przecież nie trzeba mieć super wykształcenia, żeby posiadać radio czy telewizor... telewizja jest rozrywką stosunkowo prymitywną, a wojna informacyjna się toczy, bazując na niskich instynktach. Pytanie tylko: kto będzie potrafił to wykorzystać, czy my, czy Niemiec wespół z Ruskiem?. Nie widzę związku między istnieniem państwowego medium, a obowiązkiem szkolnym czy prywatnym szkolnictwem.

W sumie, choć to był naprawdę niezły poziom, mówię o tym Twoim tekście tutaj, brakuje mi samej DEFINICJI państwa. Ja widzę tę sprawę chyba inaczej niż ludzie przyznający się do libertarianizmu, albo choćby opierający się jakoś o analizy jego mędrców. Dla Was państwo to jakaś agencja,

Nie odbieram państwa jako agencji, ponieważ jestem za przymusowością podatków, za ich dobrowolnością (postulat części minarchistów). To pierwsza rzecz.

Druga rzecz: opieram się na klasycznej definicji państwa Georga Jelinka, że to twór mający pewne własności jak terytorium (gdzieś musi być, zajmować jakiś areał), ludność (ktoś musi na tym terytorium żyć), przymusowość (to dotyczy systemu prawnego).

pozdrawiam