piątek, 10 lipca 2009

Suma wszystkich strachów

Swojego czasu obejrzałem film Suma wszystkich strachów. Zaczyna się, jak podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku zgubiono bombę atomową. Została ona następnie odnaleziona przez grupę pracującą na rzecz faszystów, którzy chcieli doprowadzić do konfliktu zbrojeniowego między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Zostaje ona zresztą zdetonowana na stadionie w Baltimore... Tyle o fabule. Pada tam jednak pewna ciekawa kwestia. W rozmowie między spiskowcami jeden z nich mówi, że dzisiaj faszyści, naziści, nacjonaliści i konserwatyści pracują razem.

Lewica zwykła ganić prawicę za wiarę w myślenie w kategoriach teorii spisku. Na rodzimym podwórku przykładem jest atakowanie oczywistego faktu, że Polską rządzi swoista superstruktura związana z dawnym wywiadem cywilnym i wojskowym - tak odbija się nam brak dekomunizacji. Lewica również zwykła do alternatywnej prawicowej rzeczywistości zaliczać sugerowanie, że gdzieś się mogli mieszać Żydzi i masoni. A przecież Wielki Wschód Francji swojego czasu wręcz się przyznał, że gdyby nie jego usilne starania, to nie udałoby się w 1973 roku na terenie tego kraju zalegalizować aborcji. Wspominanie o przedsiębiorstwie Holocaust czy projektach Judeo-Polonii też jest przezeń wyśmiewane. Z drugiej strony ci sami lewicowcy zwykli o wszystko, co złe, osądzać wielkie korporacje oraz zarzucać im różne dziwne rzeczy. Sami też bardzo mocno wierzą w jeszcze inną teorię spiskową.

Otóż oni uważają, że nacjonaliści, szereg ruchów faszyzujących lub wręcz faszystowskich oraz konserwatyści są ze sobą w zmowie. Ich zdaniem funkcjonuje tutaj zakulisowy układ, jaki nakazuje wręcz konserwatystom bronić faszystów. Najgłośniej było o tego typu rzekomych "praktykach", kiedy czasopismo Templum Novum opublikowało teksty Leona Degrelle'a. Zostało ono okrzyknięte wówczas mianem "faszystowskiego". Prawicy konserwatywnej nie poraz pierwszy zarzucono wspieranie de facto narodowej lewicy. Mamy tutaj zatem do czynienia ze swoistą sumą wszystkich strachów. Dlaczego tak się dzieje?

Po pierwsze poszczególne szczepy socjalistycznej lewicy siebie wzajemnie nie znoszą. Komuniści czy socjaldemokraci uważają się za całkowitą antytezę faszystów czy też narodowych socjalistów. Czy oni się jednak tak mocno od siebie różnią? Przecież narodowa lewica to tak naprawdę socjalizm z pewnymi naleciałościami - zespół poglądów czasem określanych mianem populizmu. Stanowi pozszywane różne kawałki ze sobą wynikające z różnych przesłanek, a zatem w ogóle do siebie nie pasujących. Socjaliści sensu stricto oraz populiści walczą zatem o ten sam elektorat. Z tego powodu wynikają wszelkie tarcia między nimi. Komuniści czy socjaldemokraci są zatem skłonni zarzucać swoim wyśnionym największym wrogom współpracę z ich całkowitą antytezą, czyli konserwatystami.

Lewica również musi ludzi czymś straszyć. Kampanię strachu np. przed nielegalnymi imigrantami zarzucają prawicy. W rzeczywistości mamy tutaj do czynienia z klasycznym mechanizmem projekcji. Przenoszą swoje grzechy na ideologicznych przeciwników, próbując ich skarykaturyzować. Lewica straszy o wiele częściej i popada przy tym w straszliwą paranoję. Wszędzie widzi na przykład "klerykalizm", "nacjonalizm", "oszołomstwo", których się śmiertelnie boi. Bez przerwy też o nich pisze, nie zwracając uwagi na to, że wcześniej uznała zwolenników tychże za głupców lub słabo wykształconych. Na rodzimym podwórku widać to na przykład na przykładzie WybGazu, który się tym etatowo zajmuje. Czytając też takie indywidua jak Środa, nie można nie zwrócić uwagi na ich paranoiczne lęki. Oni śmiertelnie się boją czegoś, co na początku lat dziewięćdziesiątych określili "partią Polaka-katolika". Z tego to powodu zajmują się polowaniem na konserwatystów. Z tej antyklerykalnej i antynacjonalistycznej paranoi wynika fakt wiązania ich z faszyzmem.

Trzeci powód jest poszukiwania tego spisku jest jeszcze bardziej oczywisty. Wykreowano wizerunek faszyzmu jako najwyższej formy reakcji tudzież prawicowego ekstremizmu. Na tej zasadzie lewica może wnioskować, że w ogóle dziwnie byłoby, gdyby konserwatyści nie współpracowali z faszystami. Z tego powodu imputują im współpracę. Poza tym na zasadzie dychotomicznego rozumowania, że oni są przeciwwagą dla brunatnych, wsadzają zresztą konserwatyzm, nacjonalizm, faszyzm do jednego wora.

Lewica jeszcze grzmi, że często przedstawiciele ruchów konserwatywnych, nacjonalistycznych czy wręcz faszyzujących pojawiają się razem np. na kontrmanifestacjach do publicznych orgii urządzanych przez pedałów. To dla nich jest wystarczającą obserwacją, żeby wnioskować na temat jakiegoś zakulisowego układu między przedstawicielami prawicy konserwatywnej i narodowej lewicy. Nie zwracają oni uwagi, że na takie kontrmanifestacje przychodzi sporo przypadkowych ludzi, którzy ze sobą nie sobą blisko związani. Szukanie między nimi nici powiązania nie ma zatem żadnego logicznego uzasadnienia poza paranoiczną mentalnością.

Ostatni argument wywodzi się z historii. Lewicowcy mianowicie próbują tutaj wnioskować na zasadzie indukcji. Przed wojną zdarzało się, że konserwatyści współpracowali z ruchami faszystowskimi. Przykładowo Carl Schmidt wstąpił do NSDAP. Na tej podstawie próbują udowodnić, że ta współpraca trwa nadal po dziś dzień. Przy tej okazji wypada również zwrócić uwagę na to, że argument indukcyjny z historii nie jest do końca prawdziwy. Przecież wielu konserwatystów miało problemy z nazistowską władzą. Poza tym zapominają oni, że polityka się swoimi prawami rządzi. To, że partia konserwatywna w pewnych aspektach głosowałaby identycznie jak jakaś faszystowska, nie oznacza, że muszą one ze sobą blisko współpracować. Częstym argumentem jest też wyciąganie tego, że konserwatyści poparli w głosowaniu nazistów. W przypadku lewicy jest on co najmniej dziwny, ponieważ oni zwykle redukują pragmatyzm polityczny do absurdu, głosując w celu uzyskania doraźnych korzyści sprzecznie ze swoimi poglądami.

Lewicowa spiskowa teoria dziejów sugerująca powiązanie konserwatystów i różnych odłamów lewicy narodowej jest zatem z gruntu fałszywa. Świadczy ona tylko o tym, jak bardzo "jaśnie oświeceni" potrafią się zapędzić w dorabianiu gęby swoim ideologicznym przeciwnikom.

2 komentarze:

triarius pisze...

Posądzanie o różne brzydkie rzeczy wielkich korporacji to lewicowość?!

Że się nie zgodzę. Wielkie korporacje to dno - globalizm, kosmopolityzm, konsumpcjonizm, szemrane gremia manipulujące i korumpujące rzekomo suwerenne władze...

Zaprawdę trza mieć k*winiczne odchylenie by kochać wielkie korporacje!

Pzdrwm

Kirker pisze...

Tygrysie:

ale czy ja kocham wielkie korporacje? Ja uważam, że to jest jeden z mitów współczesności. Nic tak ich nie hoduje jak różne państwowe regulacje. Zauważ, że to wielkie korporacje lobbują za nimi, ponieważ to im gwarantuje monopol. Dodam, że z monopolami to nie jest tak, jak twierdzą socjaliści. Oni uważają, że rynek prowadzi w końcu do powstania monopoli, więc trzeba powołać odpowiedni urząd, który w razie czego będzie je dzielił na mniejsze kawałeczki. A taki całkowicie naturalny monopol w historii to był jeden, a mianowicie Alcoa, spółka wytwarzająca aluminium. Dodam przy tej okazji, że zmniejszyła ona koszty produkcji o dwa rzędy wielkości.

Poza tym to wielkie korporacje lobbują za reglamentowaniem działalności gospodarczej, za podnoszeniem płacy minimalnej, cłami zaporowymi, dopłatami do eksportu, a nawet dotacjami do różnych rodzajów swojej działalności. Chcą zatem zwiększania interwencjonizmu tak, aby maluczcy nie mogli dorwać się do tego interesu.

pozdrawiam