Do dzisiejszego dnia pamiętam fragment Grobu Agamemnona "papugą byłaś i pawiem narodów". Mowa, rzecz oczywista, o Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Okazuje się, że ciągle popełniamy jeden podstawowy błąd. Mamy jakiś dziwny kompleks niższości wobec nacji zamieszkujących zachodnią Europę - to, że jest całkowicie nieuzasadniony, stanowi temat na inny tekst. Staramy się wobec tego we wszystkim małpować Zachód, nie patrząc na to, czy to jest dobre, czy złe.
Jedną z takich dziedzin jest szkolnictwo. Osobiście uważam, że państwo nie powinno się tym zajmować. Jedyną rzeczą, do której powinno się ograniczyć, to weryfikacja dyplomów ukończenia poszczególnych etapów edukacji. Mamy jednak ten siermiężny socjalizm, który żeby obalić, należałoby dokonać puczu. W warunkach demokratycznych nie jesteśmy w stanie wiele w tej dziedzinie zrobić. Sprywatyzowanie jakiejś fabryki to jest nic w porównaniu ze zrobieniem tego samego w przypadku szkoły albo uczelni. Tyle wstępu. Różni dziwni ludzie próbowali polską szkołę upodabniać na siłę do zachodniej. Mam tutaj na myśli niesławnych Wittbrodta, Handkego czy Łybacką. Po przejściu wyżej wymienionych przez szkolnictwo został krajobraz nędzy i rozpaczy. To wszystko powoli zmierza ku otchłani...
Przenieśli na przykład na polski grunt gimnazjum, nie patrząc w ogóle na rozwiązania w innych państwach. W Niemczech jest na przykład kilka kategorii, z czego tylko po jednej z nich - Realgymnasium - można uzyskać maturę, a po innych idzie się normalnie do zawodu. Na naszym rodzimym gruncie skutki były opłakane. Stłoczono mianowicie młodzież w najbardziej kłopotliwym wieku na jednym etapie kształcenia. Wzrosła ilość problemów pedagogicznych oraz wręcz o charakterze kryminalnym. Obniżono znacząco poziom edukacji, usuwając w ogóle z programu szereg treści zarówno z przedmiotów matematyczno-przyrodniczych jak i humanistycznych. Jednym słowem, gimnazjum okazało się być niewypałem. Normalnie prawne buble powinno się eliminować. W Polsce mamy jednak taką władzę, która stara się je pogłębiać. Ostatnio usłyszałem na przykład, że wzory skróconego mnożenia zostały przeniesione do liceum.
Innym nieciekawym wynalazkiem są centralne egzaminy. Sama idea nie jest zła, gorzej jest z jej realizacją. Przecież egzaminy w tej formie preferują najbardziej przeciętnych! Mamy tutaj do czynienia z klasyczną formą doboru stabilizującego. Tutaj nie poradzi sobie zarówno osoba grubo poniżej przeciętnej, jak również problemy będzie miał osobnik o ponadprzeciętnej wiedzy i inteligencji. Przecież ten ostatni dostrzeże na przykład nieścisłości w szeregu pytań, będą mu pasowały dwie odpowiedzi, nie daj Boże sobie na maturze z fizyki coś scałkuje (był taki przypadek, że rozwiązanie preferowane przez klucz było błędne i żeby uzyskać dobry wynik, należało właśnie całkę policzyć). No i co zrobi egzaminator. Ten zajrzy do klucza, no i ponieważ człek mądrzejszy niż ustawa przewiduje, to należy go puścić w skarpetkach, jakby był skończonym matołem. Później ów delikwent idzie na rozdanie świadectw maturalnych zadowolony, że wszystko jest w porządku. Wychowawca wręcza mu ten papierek, a jemu następnie mięknie dziób. Zaskoczony jest, iż poszło tak słabo. Co to wszystko oznacza? Te wszystkie testowe egzaminy są odmóżdżające, nie rozwijają żadnego twórczego myślenia, tylko nakazują wszędzie dopasowywać się do schematów. Potem na wyższych uczelniach jest utyskiwanie, że kogo to oni przyjęli w swoje progi. Słyszałem kiedyś o pewnym przypadku studenta, który napisał na kolokwium z zoologii, że owady dzielą się na "latale, fruwale i pełzale", zamiast na Apterygogenea (pierwotnie bezskrzydłe) i Pterygogenea (pierwotnie uskrzydlone). Taki przypadek to jest jeszcze nic. Wykładowcy czy prowadzący ćwiczenia twierdzą wręcz, że około 70% studentów to są funkcjonalni analfabeci. I nic dziwnego, że coraz więcej jest głosów, że na studia przywrócić należy egzaminy wstępne.
W tym roku matury nie zdało 21% populacji. Jakiś urzędnik z CKE twierdził, że to rzecz normalna, że jedna piąta maturzystów nie nadaje się na studia wyższe. Moim zdaniem to trend liniowy - przecież co rok zdawalność tego egzaminu była coraz mniejsza. Jeszcze jak w przyszłym roku zrobią obowiązkową maturę z matematyki to będzie jak we Francji. Tam matury nie zdaje 50% do niej podchodzących.
W dodatku całe szkolnictwo nastawiło się na robienie tego, co jest na "testach". Wówczas treści programowe rzadko się trafiające na nich są traktowane po macoszemu. Prowadzi to następnie do ich usunięcia z programów nauczania. W dodatku poziom centralnych egzaminów jest coraz niższy. Organy odpowiedzialne za ich przygotowanie powinny raczej asymptotycznie zwiększać ich trudność. Nie ukrywam, że również zmienić się powinno formułę tychże centralnych egzaminów. Nie ma bowiem, jak ustna odpowiedź przed komisją. Tylko z języków należałoby zachować egzaminy pisemne - ale nie jakieś tam czytanie ze zrozumieniem. Powinno się dostać do napisania jakiś duży esej wymagający pewnej wiedzy. W przypadku języka obcego w przypadku rozumienia ze słuchu należałoby zastosować szereg pytań otwartych. No i problem rozwiązany. Te egzaminy centralne powinno się uprościć. W obecnej sytuacji wystarczyłaby matematyka, język polski oraz jeden przedmiot do wyboru. Wówczas egzaminy trwałyby dużo krócej, również zmniejszyłby się czas ich sprawdzania. Więcej, powinny one tylko kończyć dany etap edukacji. Na studia na przykład - jak dawniej - powinny być egzaminy wstępne.
Ceterum censeo, gimnazjum należy oczywiście znieść. Szkołę podstawową proponowałbym przywrócić jako siedmiolatkę. Szkoła średnia trwać winna 4 lata. Pozwoli to również skrócić okres edukacji z dwunastu do jedenastu lat. Do tego program powinien być wzmocniony.
Tylko, że czy ktoś to będzie w stanie w naszym kraju przeprowadzić. W warunkach demokratycznych dałoby się to przeprowadzić spokojnie, choć przy znacznym oporze materii - różnych związków zawodowych pokroju ZNP czy zawodowym piewcom modernizacji. Niestety, obecne ekipy polityczne są zbyt zapatrzone na wzorce zachodnie. Pozostaje pytanie: czy to jest świadome działanie zmierzające w stronę przemysłowej hodowli orwellowskich proletów? Wszystko zmierza bowiem ku otchłani.
czwartek, 2 lipca 2009
Otchłań, matury i polskie szkolnictwo
Etykiety:
edukacja,
matura,
orwellowscy proleci,
oświata,
Polska,
prawne buble,
szkolnictwo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz