środa, 15 lipca 2009

"Limes inferior", bezpieczeństwo energetyczne i koncesje

Kiedy się patrzy na pewne rzeczy w naszym kraju, to przypomina się finał Limes inferior Janusza Zajdla. Tam okazało się, że cały bizantyński biurokratyzm na Ziemi to dzieło innej cywilizacji. Tak samo jest w Polsce. Obecne elity polityczne nie jest trudno posądzać o zwykłą głupotę. W wielu przypadkach nie trudno jednak dostrzec tutaj działalność obcych służb wywiadowczych. Przecież Rosja ma nadal tutaj wiele wtyczek i wiele rzeczy nie decyduje się w Warszawie, tylko na Kremlu i w Jaseniewie. My jesteśmy natomiast raczeni kukiełkowym teatrzykiem. Widać to na przykład dobrze na obszarze energetyki.

Mówi się dużo o bezpieczeństwie energetycznym naszego kraju. Na zachód od strefy Teysserye-Tornquista (TTZ) przebiegającej na ukos przez Polskę mamy bardzo potężne złoża wód geotermalnych. Pytanie jest: dlaczego nikt tego nie eksploatuje? Przecież można by bez większego problemu ogrzewać mieszkania czy też otrzymywać energię elektryczną? Więcej, zadbano już o to, żeby geotermia kojarzyła się z przedsięwzięciem o. Tadeusza Rydzyka, a zatem miała negatywne konotacje w oczach części naszego społeczeństwa.

Tutaj można udzielić odpowiedzi dwojakiej. Po pierwsze wielu myśli, że takimi rzeczami powinno się zająć państwo w ramach jakiegoś projektu strategicznego. Zatwardziali etatyści stwierdziliby jeszcze, że państwowe przedsiębiorstwo tego typu powinno mieć monopol na tego typu usługi. Po drugie mamy tak skonstruowane prawo - z jednej strony górnicze i geologiczne, a z drugiej energetyczne - że uzyskanie koncesji to walka ze wspomnianą wyżej bizantyńską biurokracją.

Jeśli jesteśmy przy tworzeniu państwowych przedsiębiorstw, musimy pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze, są one z reguły kilka razy mniej dochodowe niż firmy prywatne. Najczęściej zresztą przynoszą straty - popatrzmy tylko na górnictwo węgla kamiennego. Sektor gospodarki, który byłby kwitnący, gdyby znajdował się w rękach prywatnych, przynosi miliardowe straty. Tutaj mogłoby być podobnie. Powołany zostałby monopolistyczny moloch, który zadłużałby państwo na miliardy złotych i który musiałby być ciągle oddłużany. Ze względu na pozycję na rynku podbijałby również ceny energii - czy to elektrycznej, czy to cieplnej. Na etatyzmie nigdy się dobrze nie wychodzi, taki pomysł należy zatem odrzucić. Istnieje zdecydowanie prostsza metoda, która nie wymaga tworzenia kolejnej spółki Skarbu Państwa oraz użycia pieniędzy podatników.

W przypadku prawa geologicznego i górniczego oraz energetycznego należałoby dokonać ich liberalizacji. Więcej, należy znieść w ogóle koncesjonowanie energetyki w drobnej skali. To powinno dotyczyć "kolosów" typu na przykład hydroelektrownie czy inne olbrzymie obiekty. Obecnie mamy do czynienia z absurdami tego typu, że chłop stawia sobie na polu wiatrak, no i musi przesyłać wyprodukowany przez siebie prąd do elektrowni. Gdyby znieść koncesjonowanie energetyki małoskalowej, takie rzeczy przestałyby w ogóle mieć miejsce. Wówczas w wielu miejscach powstałyby drobne elektrownie geotermalne, które zaopatrywałyby w energię cieplną i elektryczną okolicznych mieszkańców. Zmalałyby wówczas również koszty przesyłania energii elektrycznej. Przy tej okazji należałoby sprywatyzować również sieci elektroenergetyczne oraz infrastrukturę ciepłowniczą; tutaj również koncesjonować dopiero od znacznych rozmiarów. Konkurencja zarówno na rynku wytwórców jak i dystrybutorów prądu elektrycznego doprowadziłaby do spadku jego ceny. Jaka byłaby następna konsekwencja tego zjawiska? Wzrosłaby konkurencyjność naszych przedsiębiorstw na światowych rynkach.

Jednym z pierwszych praw uchwalonych przez "aferałów" z KL-D i Unii Demo-Wolności było koncesjonowanie wytwarzania paliw. Od lat dwudziestych znany jest na przykład proces Fischera-Tropscha. A przecież teoretycznie kopalnia węgla kamiennego mogłaby obok siebie uruchomić taką instalację, no i uzyskiwać benzynę z czarnego złota. Wybudować się u nas mogłyby takie firmy jak południowoafrykański koncern petrochemiczny Sasol, który się taką działalnością zajmuje. Więcej wspomniana przeze mnie spółka nawet chciała w Polsce postawić fabrykę. Inna rzecz, są obecnie rozwijane techniki otrzymywania paliwa z atmosferycznego dwutlenku węgla. Wobec tego w ogóle paliwowa koncesja jest zbędna.

W tych przypadkach mamy do czynienia z bizantyńską biurokracją, która uniemożliwia szereg posunięć. Przecież gdyby nie ona, to i benzyna byłaby tańsza, także prąd i ciepło. Działałoby mnóstwo niewielkich elektrowni geotermalnych. Nie musielibyśmy się przejmować aż tak mocno Matuszką Rassiją. Czy zatem nie jest tak jak w powieści Zajdla? Nie tylko ze względu na brak sprawnie działających służb wywiadowczych oraz brak przeprowadzonej dekomunizacji można dojść do takich wniosków...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Niech "oni" więc się lepiej nie biorą za wody termalne, niech to zaczeka na lepsze czasy.

Kirker pisze...

Anonimowy,

przecież było powiedziane kiedyś, że jakby na Saharze panował komunizm, to musieliby tam piasek sprowadzać. W przypadku kopalni ten mechanizm działał. Był taki czas, kiedy w elektrowniach korzystano z węgla z RPA, ponieważ bardziej opłacało się sprowadzić. To przykład z rodzimego podwórka. W Iranie znacjonalizowano przecież wydobycie paliw kopalnych; teraz muszą importować benzynę.

Gdyby powołano jakiegoś monopolistycznego molocha, dla celów eksperymentu myślowego nazwijmy go Polska Geotermia, zapewne skończyłoby się to w podobny sposób. W budżecie przez to byłyby miliardowe straty, jak przez kopalnie, LOT czy PKP. Skończyłoby się jeszcze tak, że musielibyśmy kupować energię elektryczną od krajów sąsiednich. Takie myślenie - czy to motywowane trzymaniem gospodarki w państwowych rękach czy ekonomicznym nacjonalizmem - jest po prostu błędne.

A co jest o wiele prościej zrobić? A znieść koncesjonowanie energetyki na małą skalę. Wówczas powstanie dziesiątki drobnych elektrowni geotermalnych zaopatrujących w energię cieplną i elektryczną mieszkańców danego obszaru.

pozdrawiam