piątek, 25 września 2009

Co mnie przeraża...

Jak rozmawiam z ludźmi, to często schodzi na politykę. Z tego też wywodzi się pomysł prowadzenia przeze mnie bloga: jestem bowiem polemistą. Oczywiście, dostaje mi się od "faszystów", "darwinistów społecznych" - tutaj wszystkie epitety trafiające pod moim adresem jest ciężko wymienić. Reakcja ludzi, którzy swój światopogląd często budują na emocjach lub mediach, jest dosyć przewidywalna. Mówi się, że wyborcy PiS ukuli pojęcie leminga. Problem w tym, że jako człowiek, który na tą partię nie głosował, widzę ich miriady. Pewne rzeczy człowieka nie wprawiają w osłupienie - jak na przykład uzasadnianie istnienia państwowych przedsiębiorstw, prawa budowlanego czy zasiłków dla bezrobotnych. To raczej norma. Ten kto powiedział, że polska młodzież jest prokapitalistyczna, to najprawdopodobniej ślepiec. Wszechobecny socjalizm na gruncie ekonomii nie przeraża mnie jednak aż tak mocno. Czasem od ludzi całkiem inteligentnych, nie lemingów, zdarza się usłyszeć jeszcze gorsze rzeczy.

Rozmawiam sobie kiedyś, schodzi na eugenikę. No i co się okazuje? Ten człowiek w imię ratowania środowiska byłby zdolny poprzeć tego typu metody. Pozwolę sobie to wymienić. Mam tutaj na myśli przymusową sterylizację, politykę jednego dziecka, przymusową aborcję i eutanazję (obok dobrowolnej, rzecz jasna), a nawet urzędowe regulowanie, ile dany człowiek ma żyć. Uznał, że do tego doprowadzi stopniowe przeludnienie. Będziemy mieli do wyboru albo wszystko, co jest tylko na Ziemi zaorać, albo zgodzić się na takie eugeniczne ustawodawstwo. Tego bowiem wymaga Zeitgeist. To ma być konsekwencja naszego rozwoju. Cóż, niektórzy usprawiedliwiają przymus szkolny rozwojem społecznym i technologicznym - więcej, to jest jeden i ten sam sposób rozumowania. Państwo ma się rozrastać, ponieważ taki jest duch czasu. Mamy komputery, wysyłamy w kosmos satelity, robimy transgeniczne organizmy - to każdy powinien czytać, pisać i liczyć, żeby jakoś funkcjonować i wiedzieć co nieco o otaczającym świecie. A teraz tutaj identyczny sposób rozumowania: ponieważ będzie trzeba ratować środowisko, to trzeba jakoś ten przyrost naturalny ograniczyć i utworzyć jakiś Urząd ds. Reprodukcji i Planowania Populacji (na tej samej zasadzie jak państwowy system szkolnictwa).

Eugeniczne pomysły długo były potępione. Jeszcze niedawno każdy, kto by o nich wspomniał, praktycznie przestałby w przestrzeni publicznej istnieć. Dolepiono by mu bowiem łatkę "nazisty" lub - dużo szerszy zbiór - "faszysty". Z tymi bowiem tego typu praktyki były przez kilkadziesiąt lat kojarzone. Emocje zaczynają jednak opadać. Poza tym ostatnio doszło do tego, że samo porównywanie czegoś do nazizmu stanowi swego typu chwyt erystyczny. Pomysły tego typu w nieco nowej oprawie przeżywają renesans. W pierwszej połowie dwudziestego stulecia chodziło eliminację arbitralnie wyznaczonych "podludzi". Teraz modna jest troska o Błękitną Planetę. Wszystko ma być "ekologiczne", choć ekologia jako nauka o oddziaływaniach między organizmami i ich środowiskiem nie stanowi ochrony środowiska. Ekologiści co raz mocniej ingerują w prawodawstwo. Zakazano na przykład rtęciowych termometrów, co jest swoistym szczytem prawnego absurdu. (Do niedawna myślałem, iż to jakiś głupi żart!) Do tego limity emisji dwutlenku węgla. Tylnymi drzwiami wkracza tutaj brunatny smrodek, tak często zarzucany środowiskom prawicowym lub za prawicę siebie uznających. Ekologiści zamierzają bowiem ograniczyć przyrost naturalny. Oni napisali wprost, że to jest główny powód ich poparcia dla aborcji, eutanazji czy antykoncepcji. Te jednak ich zdaniem są nie wystarczające. Oni przecież chcą zredukować ilość ludzi do miliarda! Podawane są też przez nich liczby jeszcze mniejsze. Eric R. Pianca uznał na przykład, że 350-500 milionów to liczebność idealna. Jeszcze inni wymieniają... 100 milionów. W tym kontekście wypada dodać, że Klub Rzymski uznał, iż w Polsce powinno żyć 15 milionów ludzi. No i jak to osiągnąć? Bez metod eugenicznych takich jak wyżej wymienione się po prostu nie da. Dlatego ekologiści co raz głośniej krzyczą, żeby wprowadzić chińską politykę jednego dziecka. Później wiadomo do czego dojdzie. W Chinach czy w Indiach za Indiry Gandhi przyrost naturalny ograniczano z użyciem sterylizacji. Tutaj też pewne gremia nie powstrzymają się przed wprowadzeniem tego typu metod. Należy pytać, nie czy, tylko kiedy do tego wszystkiego dojdzie? Skoro już tego typu postulaty pewne poparcie mają, to jakieś "arbuzy" zechcą to w końcu w życie wprowadzić.

Argumenty o eugenice mogą zostać zbyte za pomocą prawa Godwina. Oznacza ono, że jeżeli ktoś powołał się na nazizm bądź jego praktyki w dyskusji, została ona zakończona. Jest tu jednak pewien haczyk: teoretycznie można by o tym systemie uniemożliwić wszelką dyskusję w aspekcie współczesności. To jedna sprawa, która pozwala prawo Godwina obejść. Z drugiej strony, sama eugenika nie była specyfiką tylko i wyłącznie nazizmu. Lewicowe środowiska na początku dwudziestego stulecia wyznawały ją powszechnie. Czy w wydaniu ekologistów czy nazistów ma ona takie samo podłoże, którym jest neomaltuzjanizm. Wywodzi się to od Prawa ludności Malthusa, gdzie uznał, że liczba ludności przyrasta w tempie geometrycznym, natomiast zasoby w arytmetycznym, zatem nie da się ludzkości wyżywić. Ekologiści nawet mówią o tym wprost. Przecież zasoby Ziemi są ograniczone, a ludzi jest prawie siedem miliardów. Co należy zatem zrobić? Liczebność gatunku Homo sapiens należy ograniczyć do arbitralnie przezeń określonej liczby. Taka jest ich retoryka.

Jednak zarówno ekologiści jak i ci, którzy przejmują część ich argumentacji, nie widzą jednego. Przecież mamy do czynienia z rozwojem naukowo-technicznym. Gdy ludzi było za dużo, żeby trudnili się myślistwem i zbieractwem, to wynaleziono rolnictwo. Z kolei, gdy później wzrosła liczba ludności, doszło z kolei do rewolucji przemysłowej. O tym zapomniał też Malthus, że postęp samych technik rolnych powoduje, iż więcej ludzi można wyżywić. Neomaltuzjanizm jako taki pozbawiony jest zatem jakichkolwiek logicznych podstaw. Skoro ludzie sobie poradzili wtedy, to i teraz jakieś wyjście z sytuacji zostanie znalezione. Przecież technika cały czas postępuje na przód.

Wypada również wspomnieć na zakończenie o wyjątkowej hipokryzji ekologistów. Przecież oni popierają antykoncepcję, w tym również hormonalną. A czy wiedzą jakie spustoszenia w środowisku wywołują ksenoestrogeny (vide feminizacja samców ryb). Świadczy to o roli, jaką neomaltuzjanizm i przy okazji zoologiczny antykapitalizm odgrywają rolę w ich światopoglądzie.

Wydawało się, że taka potworność jak eugenika już nie jest w stanie odżyć. Niestety, lecz doczekamy czasów, kiedy będziemy musieli biegać po różne papiery do Urzędu ds. Reprodukcji i Planowania Populacji. Zupełnie jak obecnie, gdy chcemy postawić na działce płot bądź wkopać szambo. Historia kołem się toczy...

2 komentarze:

triarius pisze...

No nie, ja Ci wymyślam od darwinistów społecznych, i słusznie, ale wymyślać komukolwiek od faszystów nie przyszłoby mi do głowy. Bom nie K*win czy jego trzódka.

Więc nie rozdwajaj mnie proszę w tak chory sposób, bo się obrażę.

Pzdrwm

Kirker pisze...

Tygrysie,

No nie, ja Ci wymyślam od darwinistów społecznych, i słusznie, ale wymyślać komukolwiek od faszystów nie przyszłoby mi do głowy.

Kiedyś twierdziłeś, że jestem nie do końca wyleczony z korwinizmu, jak to swego czasu ładnie określiłeś. Sam siebie nie uważam jednak za byt hybrydowy. W przeciwieństwie do JKM nie popadam ze skrajności w skrajność: ten raz mówi, że wszystkie narkotyki powinny być legalne, a raz że powinno być państwo wyznaniowe (dodam jeszcze, że na początku lat 90. jeszcze tak nie uważał).

Ale na czym ten mój darwinizm społeczny ma polegać? Że uważam, iż przymus szkolny jest zbytkiem. Zauważ, że to w pewien sposób jest wyrównywaniem. Gdyby chcieć to przeprowadzić do końca, to każdy powinien mieszkać w willi, jeździć ferrari i leczyć się w szwajcarskiej klinice et cetera. Świat jednakże jest skonstruowany inaczej. Między ludźmi są różnice ekonomiczne.

Poza tym, wracając do przypadku przymusu szkolnego, rodzina jako ciało pośredniczące powinna być dużą wartością według Ciebie jako konserwatysty. Nie może być tak, że rodzic jest funkcjonariuszem państwa oddelegowanym do wychowania dziecka, a jakiś Jugendammt może przyjść i je zabrać (bo uzna, że na przykład za grube).

Bom nie K*win czy jego trzódka.

Ci to w wielu przypadkach nie wiedzą, co to był faszyzm. Zupełnie jak lewacy, których tak zwalczają.

Więc nie rozdwajaj mnie proszę w tak chory sposób, bo się obrażę.

A czy ja Ciebie, Tygrysie, rozdwajam. Piszę wielu ludzi... czasem zagadnie się z jakimś typkiem, a ten zaraz zaczyna rzucać faszystami, czasem mu jakieś ambitniejsze określenie do głowy przyjdzie.

pozdrawiam