Słyszeliśmy już zapewnienia, że premier Donald Tusk nie będzie podnosić żadnych podatków. Czego jednak spodziewać się po ugrupowaniu politycznym z "bandy czworga" jak nie kolejne porcji obiecanek-cacanek. Wiadomo, że niedługo podniesione zostaną podatki akcyzowe - UE przecież nam kazała. Wprowadzona zostanie jeszcze dodatkowa opłata do każdego litra benzyny. Podatków pośrednich jako tako nie widać, więc przeciętny człowiek nie zwraca na to uwagi. Gdyby Tusk wraz ze swoim "geniuszem ekonomii" Janem Vincentem Rostowskim zwiększyli skalę progresji podatkowej, wówczas dostrzegliby to wszyscy. Ostatnimi czasy pojawił się jednak kolejny "racjonalizatorski" pomysł. Otóż rząd chce opodatkować wzajemne świadczenia różnych osób. Jeżeli ktoś pomaluje sąsiadowi dom, będzie musiał za to zapłacić. Oczywiście tutaj pojawiają się pytania: a jak wyceniać koszty takiej pracy na przykład? Na to pytanie jednak rząd nie jest w stanie udzielić odpowiedzi. Jedno jest pewne, wzrośnie ilość biurokratów.
Przy okazji tego prawniczego absurdu na kółkach warto zastanowić się nad tym, jaki powinien być w państwie system podatkowy. Wiadomo bowiem, że jakieś taksy muszą istnieć. Gdyby były one dobrowolne, to zapewne nikt by podatków nie płacił. Postawić trzeba też założenia dotyczące rozmiaru państwa jako takiego. Implikuje to bowiem wysokość podatków. Im szerszy zakres kompetencji ma dane państwo, tym większe musi być opodatkowanie. Państwo według wykładni konserwatywnej powinno zajmować się zapewnianiem bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrzego, egzekucją i stanowieniem prawa oraz podstawową infrastrukturą. Dodatkowe jego uprawnienie stanowi ochrona środowiska. Cała reszta znajdować się ma w rękach prywatnych. Państwo takie zatem nie zajmuje się produkcją (brak tam państwowych przedsiębiorstw) ani różnymi socjalnymi funkcjami - nie wypłaca na przykład zasiłków dla bezrobotnych. Czy do utrzymania takiego państwa potrzeba olbrzymiego, galopującego fiskalizmu?
Wystarczyłyby tutaj zaledwie trzy podatki pobierane przez centralny rząd - pogłówny, ziemski oraz zryczałtowany podatek od działalności banku centralnego. Te wszystkie podatki dochodowe, czy to liniowe, czy z różnymi skalami progresji, czy to akcyzy, VAT, podatek Belki - to wszystko nie jest w ogóle potrzebne. Więcej, jeżeli spojrzymy na historię to stanowi stosunkowo niedawny wynalazek. Podatek dochodowy po raz pierwszy został wprowadzony w Wielkiej Brytanii w 1799 roku, no i in statu nascendi był już uznany za nieetyczny. To tylko taki skromny przypadek. W starożytnym Rzymie epoki pryncypatu funkcjonowały następujące podatki: pogłówny, ziemski i obrotowy od niektórych usług, jak budowa okrętów czy handel niewolnikami. Upadek tego państwa związany jest owszem z zepsuciem. Nie bez znaczenia było również to, co z obecnego punktu widzenia możemy nazywać socjalizmem, czyli między innymi wzrost fiskalizmu. Pojawić się może argument: a przecież państwo nie jest się w stanie z kilku prostych podatków utrzymać! Jest go bardzo łatwo zbić. Jak mianowicie przez kilka tysięcy lat istnienia cywilizacji robiły to niemal wszystkie państwa na świecie? Pokazać to może jeszcze jeden przykry fakt. Socjalistyczne myślenie o gospodarce wryło się w zasadzie w podświadomość. Ludzie nie potrafią sobie wyobrazić sytuacji, jak to jest, żeby nie było na przykład podatku dochodowego, a przy okazji nie istnieje żadna potrzeba wypełniania formulaża PIT. Tak dzieje się również w innych dziedzinach - choćby usprawiedliwianie bytności państwowych przedsiębiorstw stanowi tutaj dobitny przykład. Mniejsza jednak z tym.
Pogłówny powinien mieć stałą wysokość 2000 zł od każdego dorosłego, pracującego obywatela. Można by go rozłożyć na raty kwartalne lub półroczne. Prostota tego podatku pozwoliłaby ograniczyć biurokrację uczestniczącą w jego poborze. Bez większego problemu można by określić, czy dana osoba go zapłaciła, czy też zapłaciła za mało. Obecnie jest to bardzo ciężkie i wymaga zatrudniania sztabu ludzi. Wprowadzając pogłówny, można tak naprawdę zlikwidować znaczną część etatów w Urzędzie Skarbowym. Podatek ten ma również inną zaletę. Dlaczego milioner ma płacić wyższe podatki niż robotnik. Przecież obydwaj tak samo korzystają z usług chociażby sądów czy policji. Zapobiega zatem podatkowej ucieczce do rajów podatkowych.
W przypadku ziemskiego proponuję stawkę 1% od wartości nieruchomości określoną na bazie polisy ubezpieczeniowej lub indywidualnej wyceny właściciela. Byłby to podatek, który proponuje się czasem rozdzielić na dwa - łanowe i podymne. Taki podział jednak nie ma większego sensu, gdy będzie stosowany jednolity sposób jego naliczania. Tutaj też bardzo prosto sprawdzić, czy nie nastąpiło oszustwo. Tak więc po wprowadzeniu wyżej wymienionego podatku pogłównego oraz ziemskiego można zlikwidować Urząd Skarbowy. Tego typu instytucja nie będzie w ogóle potrzebna.
Trzecim rodzajem podatku to ryczałt od działalności banku centralnego w wysokości 20 mld złotych rocznie. Tutaj pojawia się pewien problem. Bank centralny powinien zostać uczyniony instytucją prywatną. Wówczas siłą rzeczy zacznie przynosić zyski w wysokości kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie; przy okazji zostanie ograniczona inflacja. Wówczas będzie go stać, żeby zapłacić 20 mld.
Czy takie państwo utrzymałoby się na powierzchni. Zatwardziali etatyści zaprzeczając historii stwierdziliby, że nie ma racji bycia, co jest jednak bzdurą. Przyjmijmy pesymistyczne założenia, próbując dokonać niejako dowodu nie wprost. Zatrudnionych jest mniej więcej 15 milionów. Po wymnożeniu razy 2000 zł dostajemy 30 miliardów złotych. Wpływy z ziemskiego będą wynosić około 50 miliardów złotych. Na koniec podatek zryczałtowany z działalności banku centralnego. Po zsumowaniu dostajemy 100 miliardów złotych. To jedna trzecia obecnego budżetu! Państwo nie będzie się tam jednak zajmować na przykład ubezpieczeniami społecznymi czy edukacją. Nakłady na armię czy policję można będzie wówczas nawet zwiększyć w porównaniu z obecnymi. Przyjąłem wyżej pesymistyczne założenia. Gdyby przyjąć inną optykę, należałoby przyjąć, że staniemy się rajem podatkowym, więc nawet miliony ludzi z innych państw będzie płacić u nas podatki. Prywatyzacja lasów, plaż czy nawet uwłaszczenie działkowców spowodowałoby wzrost wpływów z ziemskiego; tutaj też należy liczyć na rozbudowę osiedli w miastach. Pamiętać jeszcze trzeba, że do kraju, w którym nie ma żadnych pośrednich podatków, gdzie nie istnieje dochodowy, wyniosłyby się wszystkie firmy, rozkwitłaby przedsiębiorczość, a one gdzieś musiałyby się wybudować. Przewidywane zyski z tych podatków mogłyby być znaczenie większe.
Tego jednak nie można zrobić od tak. Przeprowadzić tutaj należy stopniowe zmiany polegające najpierw na eliminacji dochodowego i akcyz, prywatyzacji znacznej części sektora publicznego oraz likwidacji niepotrzebnej wówczas biurokracji, zastąpieniu VAT obrotowym, a dopiero potem wprowadzenia pogłównego i ziemskiego. Zryczałtowany od banku centralnego można by wprowadzić po prywatyzacji tegoż.
Obserwując jednak obecne trendy, należy spodziewać się wzrostu galopującego fiskalizmu. Kiedyś cesarz Tyberiusz wysłał do namiestnika jednej prowincji upomnienie: "Owce się strzyże, a nie goli". Tego niestety nie są w stanie zrozumieć obecne elity polityczne. Zamiast tego dokładają kolejne cegiełki w rozbudowie instytucji państwa opiekuńczego.
piątek, 18 września 2009
Galopujący fiskalizm
Etykiety:
"banda czworga",
biurokracja,
ekonomia,
fiskalizm,
państwo,
PO,
podatki,
prawicowość,
Tusk,
Urząd Skarbowy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz