środa, 16 września 2009

Ex occidente lux?

Pod tekstem Europaranoja dyskusja zeszła na boczny tor. Sam tekst dotyczył bezsensu przynależnictwa Polski do UE ze względu na bezustannie rozszerzające się kompetencje tego biurokratycznego molocha. Pojawiły się natomiast propozycje ewentualnych sojuszy. Broniłem tam opcji bliskowschodniej, co nie spotkało się ze szczególnym przyjęciem innych czytelników. Oni raczej chcieli dogadywać się z USA. Zanim przejdę ad rem wypadałoby kilka rzeczy wyjaśnić.

Pierwszą rzeczą jest polityczny realizm. Należy tak ustawiać międzynarodowe alianse, żebyśmy nie wyszli na nich jak Zabłocki na mydle. Co się dzieje natomiast obecnie? Jesteśmy na przykład w UE, musimy zatem znosić różne praktyki protekcjonistyczne Niemiec i Francji, tj. tamtejszego dominatu. Przykładem są tutaj dopłaty rolne, które istnieją tylko dlatego, żeby rolnictwo w kilku dużych krajach zachodniej Europy nie upadło. Poza tym często dostajemy połajanki zupełnie jak za Breżniewa o braku postępów jedynego prawdziwego ustroju socjalistycznego. Wymuszana jest na nas rozbudowa biurokracji. Tworzyć nawet musimy jakieś dziwne urzędy typu ministra do spraw równouprawnienia, prawdopodobnie po to, żeby różni seksualni zboczeńcy mieli gdzie uskarżać się na swój los. Nasz rozwój gospodarczy hamowany jest na szereg różnych sposobów - typu minimalne stawki VAT, ceł, akcyzy na paliwa. Powiedzieć można by: a po co nam taka organizacja, w której mówią nam, że tracimy okazję do siedzenia cicho (słynny casus Chiraca). Wstąpienie do UE, tak lansowane przez rodzimych quislingowców, okazało się być sprzeczne z jakimkolwiek naszym interesem. Nie było zatem działaniem politycznie realistycznym. Innym przykładem są tutaj nasze stosunki z USA. Też podchodzimy tutaj na kolanach. Zapominamy, że to taki dziwny pies, którym merda ogon - państewko wielkości województwa mazowieckiego, a przy okazji oczko w głowie tego supermocarstwa. A my co zrobiliśmy? Kupiliśmy latające gruchoty o wdzięcznej nazwie F16. Wysłaliśmy swoich żołnierzy do Iraku i Afganistanu: nic z tego nie mamy tak naprawdę. Mimo to różne żydowskie mafie - to i tak określenie eufemistyczne - żądają od nas 65 miliardów dolarów. Symbiontem USA jest Izrael, z którym to mamy najlepsze stosunki ze wszystkich państw europejskich. A w zamian nic. Przyjeżdżają do nas wycieczki z uzbrojonymi strażnikami tak, jakbyśmy byli ich protektoratem. Tak samo ciągle dostaje się nam na arenie międzynarodowej od antysemitów. Na wszystkich naszych dotychczasowych sojuszach wychodzimy zatem, jak Zabłocki na mydle. Były one tworzone z myślą nie o działaniu niepodległego państwa, tylko o podporządkowaniu się komuś większemu, kto miał nas gospodarczo ożywić, militarnie wzmocnić, a - kto wie - czy postępowej etyki nie narzucić.

Można mi zarzucić, że skoro krytykuję zarówno UE jak i USA, to jestem zwolennikiem opcji prorosyjskiej. Nieprawda. Rosjanie wiele zrobili, żeby wepchnąć nas w uzależnienie od Matuszki Rassiji. Swoistym przykładem ich geopolitycznego geniuszu było przyznanie nam ziem zachodnich przez Stalina zadekretowane w Teheranie. Miało to nas skonfliktować z Niemcami, a przez to wymusić alians z Rosją. Nie był to pomysł nowy. W czasie wojny domowej w Rosji został on wysunięty już przez admirała Kołczaka. Musimy jednak patrzeć na historię. Przecież Niemcy i Rosja przez tysiąc lat dążyły do podboju ziem Polski. Caryca Katarzyna jasno określiła plany Rosji. Należy zdobyć Polskę oraz cieśniny tureckie. Rosja będzie siłą rzeczy dążyć do tego, żeby nas od siebie uzależnić. Przykładem jest szantażowanie gazowym kurkiem. Dąży również, żebyśmy nie dywersyfikowali dostaw paliw kopalnych. Nic dziwnego, że pomysł ekipy AWS o rurociągu z Norwegii upadł, gdy tylko doszli do władzy postkomuniści. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobił ówczesny premier Leszek Miller, to skuteczne pogrzebanie tego konceptu. A niby kto kierował postkomunistami?

Podstawą prowadzenia jakiejkolwiek polityki międzynarodowej jest posiadanie silnej armii. Już von Clausevitz mawiał, że wojna jest przedłużeniem dyplomacji. A czy obecni nasi tzw. sojusznicy pozwoliliby nam na to? Wątpię. Nasze sojusze to bowiem alianse wilka z owcą. Gdybyśmy stwierdzili, że chcemy mieć armię pół miliona ludzi, a do tego ludowe komitety oporu w każdej gminie, oni doprowadziliby do upadku tego pomysłu. W ich interesie nie jest zatem, żebyśmy byli bardzo mocni - mówię tutaj zarówno o USA, Rosji, Niemczech. Oni chcą, żebyśmy chodzili grzecznie na smyczy, a nie zagrażali ich partykularnym interesom.

W takim układzie, co nam pozostaje?

Wspominałem o opcji bliskowschodniej, czyli sojuszu z Turcją i Iranem. Z tym drugim należałoby w tym celu wznowić stosunki dyplomatyczne. Istotną zaletą jest tutaj uniezależnienie się od surowców energetycznych z Rosji. Państwa te siedzą bowiem na ropie i gazie. Można by zatem stamtąd pociągnąć rurociąg przez Azję Mniejszą i Bałkany. Wówczas Kreml nie będzie mógł nas szantażować zakręceniem gazowego kurka. A to jest już bardzo dużo.

W drugą stronę podpisać należy układy handlowe i gospodarcze. Iran to kraj o gospodarce w dużej mierze państwowej, jednak ilość zagranicznych inwestycji w nim rośnie. Powinien zgodzić się zatem wpuścić naszych przedsiębiorców. Poza tym można by im sprzedawać technologie militarne oraz broń. Pozwoli to również Rosję szachować na gruncie geopolityki i pozbawiać to co raz bardziej upadłe państwo wpływów na Kaukazie i w Azji Środkowej.

Państwom w tamtym regionie również powinno zależeć na takim sojuszu. A dlaczego? Rosjanie wyznają teorię geopolityczną McKindera o Heartlandzie. Wynika z niej, że jeżeli ktoś chce władać światem, musi najpierw podbić Azję Środkową. Jeżeli tym państwom zależy na niepodległości, to raczej powinny być nastawione antyrosyjsko. Turcji i Iranowi poza tym zależy, żeby odzyskać wpływy na Kaukazie.

Z drugiej strony my będziemy mogli rozbudować armię. Nikt nam nie będzie mógł tego zabronić. Nasi sojusznicy ze względu na militarne kontrakty będą z tego powodu zadowoleni.

Jakie są najczęstsze kontargumenty wobec takiego przeorientowania polskiej polityki zagranicznej? Zwraca się uwagę tutaj na fundamentalizm islamski w Iranie. Ale co to ma do rzeczy? Czy tym osobom nie przeszkadza ateistyczny fundamentalizm zachodniej Europy? Przecież to jest niekonsekwencja w rozumowaniu. Widzą również w islamie zagrożenie dla zachodniej cywilizacji. Dodam, że ja żadnego nie widzę. Nas powinno cieszyć, jak ochoczo wrogie nam państwa zachodniej Europy zakładają sobie pętlę na szyję. Płacz nad ich losem, który ściągnęli na siebie obyczajowym zepsuciem, jest całkowicie irracjonalny. Tak więc podstawowy argument islamizmu tutaj pada. Niby również w celach kontraktów na dostarczanie surowców energetycznych nie ma potrzeby zawiązywania aliansów. My jednak jesteśmy obecnie państwem słabym i innej możliwości tutaj nie ma.

Wiara w jakieś ex occidente lux jest zatem słabo podbudowana. Z tamtej strony nie spotkało nas nigdy nic dobrego. O pewnych sytuacjach można wręcz powiedzieć, że "wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły". Spodziewać się jednak po obecnych quislingowcach krzty myślenia w kategoriach realizmu politycznego oraz interesu państwa to jeszcze dobitniejszy przykład myślenia życzeniowego.

Brak komentarzy: