sobota, 25 kwietnia 2009

Czarny problem

Ostatnio na Niepoprawnych uczestniczyłem w pewnym sporze. Chodziło tam o to, co zrobić z nierentownym sektorem górnictwa węgla kamiennego. Doszedłem do bardzo prostego wniosku. Suchą gałąź należy po prostu odciąć. Skoro górnictwo nie przynosi żadnych zysków, ba, trzeba w nie ładować pieniądze, to nie ma innego wyjścia, jak po prostu sprywatyzować. Zarzucono mi mówienie językiem Balcerowicza i gadzinówki o nazwie "Gazeta Wyborcza". To najprawdopodobniej testowanie Sposobu Ostatniego. Dla ideowych zwolenników Populizmu i Socjalizmu zgadzających się zdanie w zdanie z linią tej partii porównanie do Balcerowicza czy wymienionej wyżej gadzinówki stanowi chyba sposób na opisanie całego zła.

Oczywiście można usłyszeć taki argument, że zagrożone zostanie bezpieczeństwo energetyczne Polski. Przecież energetyka węglowa to nie jest jedyny sposób uzyskiwania energii elektrycznej. Możemy przecież zainwestować w geotermię, co nas dużo taniej wyjdzie - mamy wód geotermalnych pod dostatkiem, a do tego postawić kilka elektrowni atomowych. W ten sposób zapewnilibyśmy sobie bezpieczeństwo energetyczne. Niestety, Polską rządzili przez ostatnie 20 lat idioci, którym coś takiego nie przyszło do głowy. Widać, że węgiel nie jest aż tak nam potrzebny do życia, jakby się mogło wydawać.

A teraz przeanalizujmy, dlaczego ta branża jest niedochodowa? Mamy tam silną pozycję związków zawodowych (w kopalniach działa ich aż 12!) oraz przywileje samych górników zapisane w układzie zbiorowym pracy z 1991 roku. Otrzymują oni na przykład wyższe niż w kodeksie pracy odprawy emerytalne, dłuższe okresy wypoczynkowe, trzynaste i czternaste pensje, nagrody z okazji Dnia Górnika, nagrody jubileuszowe oraz deputaty węglowe (6 lub 8 ton). Czy to nie jest skandal?! Poza tym robiono przekręty na eksporcie węgla, który to zostawał w kraju. Wynikało to z interwencjonistycznego przepisu o dopłatach do eksportu; rzekomy eksporter nie dość, że pobierał dotację, to jeszcze odsprzedawał surowiec na miejscu w kraju. Dodać jeszcze należy, że do eksportu węgla państwo musi dopłacać 40 zł za tonę. Istnieją również podejrzenia, że ze spółek węglowych przepompowywano miliony złotych do prywatnych firm z nimi związanymi. Wypada jeszcze wspomnieć, że nawet transport węgla na terenie kraju jest tak drogi (za sprawą monopolistycznej PKP), że północnym województwom bardziej opłacałoby się sprowadzać go z Syberii lub RPA statkami.

Ustalana urzędowo cena węgla jest wyższa niż na rynkach światowych. Zlikwidowano przy tym konkurencję cenową między kopalniami, co w jakimś stopniu uzdrowiłoby sytuację. Jednakże zarządom kopalń i działającym na ich terenie związkom zawodowym nie zależy na zysku, ponieważ w razie strat mogą liczyć na dotacje z budżetu państwa. Zapory celne i kontyngenty powodują to, że nie można nabyć importowanego węgla. W efekcie skazani jesteśmy na monopol i płacimy drożej za energię elektryczną. Co więcej, straty netto górnictwa w samych latach dziewięćdziesiątych wyniosły około 18 mld złotych. Nie wliczone w to zostało, ile przez ten czas musieliśmy więcej zapłacić za prąd. Implikuje to wyższe koszty produkcji, a zatem mniejszą konkurencyjność polskich firm na światowych rynkach. Wypada wspomnieć również, że średnio górnik w Polsce rocznie wydobywa około 700 ton węgla, w Australii natomiast 10 000. Tak więc wydajność pracy jest żadna. Górnictwo węgla kamiennego stanowi zatem istną kulę u nogi.

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Nie należy tutaj likwidować kopalń, bo to jest postawa psa ogrodnika; samemu się nie zje, a innemu się nie da. Należy dokonać prywatyzacji tego sektora. Po pierwsze rozbić się powinno należy utworzone wcześniej holdingi takie jak Kompania Węglowa, Katowicki Holding Węglowy, Jastrzębska Spółka Węglowa. Każda kopalnia powinna być oddzielną spółką. Następnie należy je sprywatyzować.

Oczywiście, tego w Polsce nikt nie zrobi. Wynika to z czysto populizmu. Politykom opłaca się utrzymywać niedochodowe państwowe molochy, ponieważ ich załogi na nich będą głosować. A utraty głosów to oni się boją, jak ognia. Poza tym związki zawodowe przyjechałyby do Warszawy i burdę zrobiłyby pod jednym z ministerstw. Najjaśniejszą Rzecząpospolitą rządzą jednak ludzie pozbawieni cojones. Normalnie to powinno się wyprowadzić policję i rozpędzić ustawiony biwak. W razie rzucania kamieniami i petardami w funkcjonariuszy, to otworzyć ogień z kałasznikowów. Od czego w końcu płacimy podatki na ostrą amunicję...

Kolejna ekipa rządząca wysłucha jednak utyskiwań centrali (czyt. mafii) związkowych. Zamiast pozbyć się patologii, trup będzie dalej reanimowany.

Brak komentarzy: