czwartek, 6 maja 2010

Dwie pieczenie na jednym ogniu

Nie ma co ukrywać, że pozwolić rządzić w państwie lewicy, to jak dać małpie zegarek. Nie trzeba długiego czasu, aby jej rządy doprowadziły do niesamowitych problemów natury ekonomicznej, demograficznej, etnicznej, religijnej, światopoglądowej. Abstrahuję już od całych dziedzin prawodawstwa jak prawa zwierząt, budowlane, przepisy związane również z wszelkimi koncesjami i pozwoleniami... oczywiście wszystkie są nam w ogóle do życia nie potrzebne. Wynikają z kaprysów lewicowej władzy, która to musi postawić kropkę nad "i". Do wymienionych wyżej problemów dołączają jeszcze oczywiste prawne absurdy.

Jak to zwykle w życiu bywa, o ile zepsuć łatwo, to naprawić dużo trudniej. Dlatego nawet najlepszy prawicowy rząd nie jest w stanie w rozsądnym czasie posprzątać obornik wygenerowany przez lewicowego poprzednika. Żeby wszystko doprowadzić do stanu normalnego, trzeba ogromnych zmian systemowych. Te są jednak niewykonalne w czasie jednej czy dwóch kadencji. Gabinety uchodzące powszechnie za wzorcowo wolnorynkowe jak Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher nie zdołały całkowicie zlikwidować socjalizmu w gospodarce.

Wykonajmy jednak prosty eksperyment myślowy.

Ta cała ideologia tolerancji doprowadziła do tego, że powyłaziły różne dziwadła. O zgrozo, domagają się coraz większych praw i za każde krzywe spojrzenie w ich stronę skłonne są wtrącać do więzień. Mamy plagę konkubinatów, homoseksualiści domagają się prawnego uznania ich związków, do tego jeszcze wszelakie sekty - New Age, sataniści, scjentolodzy. Dlaczego wymieniłem tą całą menażerię w jednym zdaniu? Pozwolę sobie to niżej wyjaśnić. Tego towarzystwa nie trzeba bowiem mocno zwalczać. Po co wtrącać ich do więzień, nakładać grzywny? Jest natomiast bardzo dobra metoda, która pozwoliłaby bardzo szybko rozwiązać wszystkie problemy z nimi związane. Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Arabowie w swoim kalifacie kazali niewiernym płacić wyższe podatki. Dlaczego by zatem nie uderzyć tego całego towarzystwa po kieszeni?

Po pierwsze należałoby wprowadzić listę uznawanych religii oraz wprowadzić zasadę, że małżeństwo to związek jednej kobiety i jednej mężczyzny. Znieść należałoby również śluby cywilne. Ateiści przecież mogą sobie założyć świecki kościół humanistyczny, jakkolwiek miałoby to brzmieć. Pan Agnosiewicz może im przecież wręczać obrączki, mogą przysięgać na przepływ informacji genetycznej w linii generatywnej. Należałoby uznawać heteroseksualne związki zawarte w nim -jakby dawali śluby homoseksualistom i zoofilom, to oczywiście, że nie. Jak już tak bardzo chcą, nie ma sensu stawiać im barier. Abstrahuję już od tego, że większość głosów za formalizacją związków homoseksualnych wynika z obecnego prawa podatkowego oraz istnienia ślubów cywilnych. Obok tego należałoby w państwie wprowadzić prosty jak budowa cepa system podatkowy. Dwa taksy - pogłówny oraz ziemski (łanowy oraz podymne, rozróżnienie - jak dla mnie - bezcelowe) wystarczyłyby spokojnie, aby państwo się wyżywiło. No i co teraz?

Mamy uznawane religie oraz zdefiniowane małżeństwo. Co zatem należy zrobić? Związek zawarty w religii uznawanej oraz zgodny z powyższą definicją będzie płacić podatek ziemski raz. Konkubinat, dwóch gejów lub dwie lesbijki niech płacą dwa razy. W przypadku poligamistów czy poliamorystów - tylekroć, ile ich znajduje się w jednej kwaterze. Były również propozycje małżeństw ze zwierzętami, wiadomo, Singer i jego utylitaryzm się kłania. Wyobraźmy sobie, że świecki kościół humanistyczny przyznałby komuś małżeństwo z krową. Wówczas należałoby uznać, że rzeczony przeżuwacz jest w stanie płacić podatek ziemski. Czy w takiej sytuacji nie schowałoby się to całe towarzystwo do cienia bardzo szybko?

Wystarczyłoby ich uderzyć mocniej po kieszeni. Po co bowiem stosować większe prawne restrykcje. Rozwiązanie byłoby bardzo tanie. Pozwoliłoby się uporać z szeregiem jątrzących się problemów w stosunkowo prosty sposób. Upieczono by wówczas dwie pieczenie na jednym ogniu. Zjawiska, o których teraz tak głośno, stałyby się marginalne.

Tylko, żeby to tak prosto i ładnie załatwić, potrzebne są rozwiązania dotyczące całości systemu. A czy w obecnych realiach nas na to stać?

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

-
Zgoda,
jest to mądre i sensowne.
Narazie - nie idzie o to że nie realne.
Generalnie to ta sama kategoria, jaka dla Niemiec są tereny odebrane Potsdamem.
Nic o nas bez nas.

Kirker pisze...

Anonimowy,

teraz przy obecnej konstrukcji państwa, to nie można tego tak szybko i sprawnie załatwić.

A tak... to dałoby się szybko zepchnąć tego typu towarzystwo w cień w szybkim czasie. Walenie po kieszeni bowiem boli.

pozdrawiam

Igła pisze...

Jakiś kłopot techniczny?

Kirker pisze...

Igło,

po pierwsze doprowadzenie do sytuacji, żeby były dwa podatki. To trzeba by sprywatyzować państwowe przedsiębiorstwa, szkolnictwo, służbę zdrowia, ubezpieczenia, opiekę społeczną, a to jest chyba "trochę" kłopotliwe:)

Jeżeli chodzi o tzw. homozwiązki. Głównym argumentem lewactwa jest niemożliwość rozliczania się. Znieśmy podatek dochodowy, problem znika. Po drugie niemożność zapisania majątku komu się chce. Też wprowadźmy zasadę, że można nawet psu, kotu czy papużce falistej zapisać - i też nie ma problemu. No i co oni wówczas zrobią?

Ślub cywilny... pora skończyć z tym wymysłem rewolucji francuskiej. Ślub to obrzęd religijny, a nie jakieś odbębnianie formułek przed urzędnikiem. Jeżeli ateistom się nie podoba... mają przecie świecki kościół humanistyczny i pana Agnosiewicza.

Sekty... tutaj ciężko w obecnej sytuacji o skuteczny bicz. Tak to by się traktowało związki w sekcie jak konkubinaty i byłoby po krzyku.

Wyżej wymienione problemy, gdyby państwo miało rozmiary normalne, dałoby się załatwić jednym paragrafem. A tak... trzeba kombinować jak słoń pod górę.

pozdrawiam

Michał Gackowski pisze...

Mimo wszystko trochę to przekombinowane. Jako katolik wolę mniej slubów prawdziwych niż całą masę ze względów podatkowych.

Podobnie z podatkami. Żebyśmy się dobrze zrozumieli państwo musi w niektóre rzeczy ingerować, wychowywać obywateli na Polaków. Piszę to jako konserwatysta. Całe założenie liberalizmu z zostaiwniem ludzi samym sobie byłoby słuszne gdyby nie jeden mankament. Ludzie to banda idiotów. Elitę po PRLu mamy szczątkową wieć w sytacji Polski nie wyobrażam sobie np. likwidacji pieniędzy na kulturę bo np. taki zamek w Kórniku mógłby skończyć jako dyskotka czy magazyn.

Kirker pisze...

Skoro mamy sobie przestać "paniować"...

Wiadomo, że z tego obecnego systemu to nie można tak szybko wyleźć. Istnieje on od drugiej połowy XIX stulecia, wrył się w świadomość ludzi przez ten czas. Tutaj konieczna jest metoda małych kroczków.

Wyobraźmy sobie, wygrywamy wybory, no i czy od razu rzucalibyśmy się na prywatyzację szkolnictwa, zniesienie przymusu szkolnego. Wiadomo, że nie. Moim zdaniem na początek wystarczyłoby zawęzić przymus do szkoły podstawowej, a wyżej edukację zrobić częściowo - przyjmijmy, że w połowie - odpłatną (przy zmniejszeniu obciążeń podatkowych, oczywiście). Również wiedząc jakie jest rozbestwienie, przydałoby się trochę tą stajnię Augiasza pozamiatać.

Wydatki na kulturę... to też nie można zrobić jednego cięcia, jak się niektórym wydaje. Stopniowo należy przechodzić, przenosić na samorządy również.

Jeżeli chodzi o sam tekst. Przedstawiłem koncepcję skrajną. Wykonałem pewien eksperyment myślowy, że w prostym państwie pewne problemy można by prosto rozwiązać.

pozdrawiam

Michał Gackowski pisze...

już się bałem ,że to ma być ciecie natychmiastowe jak to chce jedna partia;)

Kirker pisze...

No właśnie,

UPR i WiP to mają dobre koncepcje państwa, tylko zupełnie brakuje im pomysłu, jak do takiej sytuacji doprowadzić. Czasem mam wrażenie, że im się wydaje, że to wszystko raz dwa się zrobi.

Sama prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw to są co najmniej dwie kadencje i to przy mocnym oporze materii. Gdy się zechce pójść krok dalej, to rezystancja wzrośnie w tempie geometrycznym. Będzie to bowiem dotyczyć wszystkich, a nie tylko załóg poszczególnych molochów. Wzbudzi zatem o wiele większy sprzeciw.

Program maximum już mamy. Potrzebny jest jednak odpowiedni program minimum, który można wdrożyć przy obecnych warunkach.

pozdrawiam

Kot w gołębniku pisze...

Wszystko ok. Ale powiedzmy sobie szczerze... Jeśli Kowalski chce współżyć w swoim domu ze swoją krową, to nam nic do tego.
Co oczywiście nie oznacza, że społeczność/rząd/religia itp. powinny to jakoś uznawać, czy sankcjonować.
Tak jak z gejami. Niech sobie w domach robią co im się podoba. Ale marsze po publicznych ulicach, przed być może moim oknem, to już gruba przesada.